15.6 C
Biskupin
piątek, 20 czerwca, 2025
Strona główna Blog Strona 20

Na czym polega kompromitacja PiS, w sprawie Odry?

14

Wczoraj nagrałem film na „Polskiej Chacie” i jak to w Internecie bywa, wojownicy ustawieni na barykadach zaczęli wygłaszać hasła bojowe pomieszane z diagnozami obrony PiS. Skąd się to wzięło? Z prostego faktu, który umknął niemal wszystkim i początkowo również mnie. Człowiek ma jakiś wpływ na naturalne otoczenie, głównie może je zniszczyć albo w niewielkim stopniu modyfikować, czasami z pożytkiem, często ze szkodą, ale większość procesów odbywa się poza ludzką kontrolą. Istnieją dziesiątki powiedzeń, które określają ludzką bezsilność wobec potęgi natury, od „kijem rzeki nie zawrócisz”, po modlitewne prośby: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny, wybaw nas Panie”. W ciągnącej się jak makron „aferze Odry”, o mądrościach ludowych i prostych, choć brutalnych regułach rządzących światem, zapomniały wszystkie partie i media.

W kompetencje obecnej władzy przestałem dawno wierzyć, jednak nikt mnie nie przekona, że przez prawie miesiąc, nie potrafili ustalić jaka substancja trująca znajduje się w Odrze, w takim stężeniu, które rozwiązuję zagadkę. Gdyby nawet przyjąć, że i ta kompetencja jest poza zakresem możliwości PiS, to trzeba pamiętać o drugiej stronie Odry, gdzie Niemcy niemal przez tak samo długi czas niczego konkretnego nie ustalili. Zawsze, gdy dzieje się taka rzecz, do gry wchodzi polityka i poszczególne interesy rozmaitych grup. Nie ma przypadku w tym, że pierwsi do gry weszli wędkarze i jak dla mnie „nowa Iwona Hartwich”, pani prezes PZW Beata Olejarz. Była okazja, żeby się ustawić w świetle kamer i błyszczeć, no to pani Beata z okazji skorzystała, a ponieważ temat zawsze należy podgrzewać, to pojawiły się lawiny absurdów produkowane z tamtej strony. Gumowe rękawice miały się rozpadać po kontakcie z wodą w Odrze, a „ryby umierały na rękach”. Jeszcze większe bzdury padały ze strony opozycji, dodatkowo doposażone w kłamstwa, że Niemcy wykryli w wodzie takie stężenie rtęci, które uszkodziło urządzenia pomiarowe.

Tymczasem Niemcy właśnie przekazali informacje, że po ich stronie do rzeki zaczynają wracać ryby i małże, do tej rzeki, która miała być martwa przez 12 lat albo i więcej. No to o co w tym wszystkim chodzi? O to, co zawsze, zamiast naukowego podejścia i to na bardzo podstawowym poziomie, ze wszystkich stron pojawiły się „wyjaśnienia” polityczne. Słyszałem chyba wszystko, od tego, że to Ukraińscy zatruli Odrę, przez Niemców, aż po służby Kamińskiego. Wszystko nośne medialnie i politycznie, chociaż tak niedorzeczne, jak chodzenie w przyłbicy po lesie. Trudno się w takich okolicznościach dziwić, że prawie nikt nie chce przyjąć do wiadomości najbardziej prawdopodobnej, jednak kompletnie bezużytecznej dla polityków i mediów prawdy. Otóż wbrew ludzkiej megalomanii i przekonaniu o genialności, natura się z człowieka śmiała od początku świata i do końca świata śmiać się będzie. W tak dużym i skomplikowanym ekosystemie, jakim jest Odra, zachodzi mnóstwo procesów i przez większość czasu wszystko się układa na normalnym poziomie, z wahnięciami w tę lub w tamtą stronę. Raz poziom wody jest niższym raz wyższy, raz zasolenie mniejsze, raz większe.

Tragedia zaczyna się wówczas, gdy szereg wskaźników zmienia się jednocześnie, co doprowadza do powstania nowych procesów. Jeśli pierwsze badania nie wykazały, że w Odrze nie ma żadnych substancji toksycznych, w takim stężeniu, które „rozpuszczałyby gumowe rękawice”, to należało zamiast spisków szukać rozwiązania zagadki w podręcznikach biologii. PiS tak zatruł Odrę, jak Tusk zbudował „Zieloną Wyspę”, co nie znaczy, że do kompromitacji państwa nie doszło. Owszem doszło i to niemałej! Przez tygodnie polski „rząd” i „naukowcy” śledzili, co piszą Niemcy na swoich stronach, a medialne informacje o rtęci wyprostowano dopiero po kilku dniach i to dzięki samym Niemcom. Służby państwowe i zaplecze naukowe, co to się zna na wszystkim i każe „szurom” zwierzyć nauce, poległy na podstawowym prawie natury, przekazywanym na pierwszej lekcji biologii – człowiek w zderzeniu z naturą nie ma żadnych szans. Do tragedii w Odrze doszłoby pod wszystkim rządami i uniwersytetami, gdyby tylko powtórzyła się ta sama sekwencja procesów zachodzących w tak dużym ekosystemie.

Rechot politycznej historii – plan schowania Tuska przed wyborami

9

Proszę mnie nie podejrzewać i w ogóle na mnie nie złorzeczyć, ponieważ nie mam nic wspólnego z tym projektem, który w PO się pojawił. Skąd o tym wiadomo? Skoro były lider PO i serdeczny przyjaciel z boiska Donalda Tuska, potwierdza istnienie takiego projektu, to chyba mamy do czynienia z dowodem koronnym. Zanim przejdę do rzeczy wyjaśnię jeszcze, o co i o kogo chodzi w powyższej ironii, bo to ze zrozumieniem ironii różnie bywa. Chodzi o samego Grzegorza „Zniszczę cię” Schetyna, który odniósł się do projektu w czasie wywiadu dla Polsatu. Jak się odniósł? Z właściwą dla siebie życzliwością i asekuracją! Dla pełnego i lepszego zrozumienia słów Schetyny warto przytoczyć charakterystyczny cytat:

Pomysł jest ciekawy, bo integruje środowiska opozycyjne(…).Musiałby zostać zbudowany przez porozumiewającą się, czy dochodzącą do porozumienia opozycję. To wymaga porozumienia, wspólnych ustaleń i wspólnej strategii w kampanii wyborczej, a także PO.

Przyznacie Państwo, że mamy tu do czynienia z modelowym zachowaniem polityka, który w trosce o dobro wspólne myśli tylko o jednym, a mianowicie, jak pozbyć się swojego największego wroga. Dobrze, ale o co konkretnie chodzi, oprócz wojny w „zjednoczonej opozycji”? Schetyna mówił o tym, że po opozycyjnej stronie powstał taki polityczny szkic, który zakłada wycofanie Donalda Tuska z pierwszego planu i schowanie go w czasie kampanii wyborczej. Na jego miejsce miałoby wejść trzech innych liderów: Rafał Trzaskowski, Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz. Pierwsze skojarzenie musi być jednoznaczne i oczywiście pojawia się postać Jarosława Kaczyńskiego. Dokładnie taki sam manewr, po wielu latach walenia głową w mur, zastosował PiS, co więcej z bardzo dużym powodzeniem. Fakt, że na opozycji podobne pomysły się rodzą, świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze nic się tam nie zmienia, miotają się z kąta w kąt i jeśli pojawi się jakaś nowa myśl, to szybko się okazuje, że to kolejny plagiat. Po drugie magia Tuska, na białym koniu, czy na hulajnodze, to zdarta płyta, która już nigdy nie będzie przebojem.

Nikomu w czasach świetności Tuska nie przyszłoby do głowy, aby opowiadać takie rzeczy, jakie odważył się opowiedzieć Schetyna. Obojętnie, co się sądzi o Schetynie, jest to ciągle bardzo wpływowy polityk PO, który dysponuje swoimi żołnierzami. Z drugiej strony on zawsze słynął z ostrożności i cierpliwości, dlatego publiczna wypowiedź ewidentnie deprecjonująca Tuska i to na samym progu kampanii, pokazuje spory kawałek politycznej kuchni. Nieustanna mantra o konieczności tworzenia wspólnej listy dla opozycji rozbija się o cały szereg konfliktów i to nie tylko na poziomie poszczególnych partii, ale wewnętrznych konfliktów, głównie w PO. Mniejsze partie doskonale wiedzą, że przy jednej liście i liderze Tusku, za parę chwil będą połknięte, a gdy się zaczną bronić, TVN i GW bardzo szybko zapiszą ich do PiS i wybiją im z głowy samodzielność. Przesuniecie Tuska na drugi plan rzeczywiście zwiększa szanse na zbudowanie takiej listy i przede wszystkim uspokaja liderów mniejszych partii. Na tle Trzaskowskiego, Hołownia i Kosiniak-Kamysz są prawie takimi samymi „tuzami”.

Główny problem polega jednak na tym, że Tusk na taki układ nie zgodzi się nigdy, to byłoby dla niego pełne upokorzenie i przede wszystkim porównania do Kaczyńskiego nie potrafiłby znieść. Jestem przekonany, że gdyby sam Pan Bóg dał gwarancję, że PO z koalicją opozycyjną przejmą władzę, Tusk nie poświęciłby własnej kariery. Dla niego byłaby to wielopoziomowa porażka, na szczycie której stałaby jedna potwierdzona faktami teza – Tusk nie jest receptą sukcesu, ale porażki, zatem czas na pokoleniowe zmiany! Pod słowami Schetyny w zasadzie mogę się podpisać, byłby to bardzo dobry ruch ze strony opozycji, jednak z uwagi na Tuska i jego zaplecze niemożliwy do przeprowadzania lub co najmniej bardzo trudny.

„Historia i teraźniejszość” – klasyka w wykonaniu ministrów edukacji

14

Chodziłem do szkoły, tak się jakoś złożyło, w dodatku chodziłem bardzo długo, bo aż 17 lat. Przez cały ten czas na lekcjach historii uczyłem się historii, no chyba, że z kolegą graliśmy w statki, a na lekcjach biologii poznawaliśmy wiedzę z zakresu biologii. Ponieważ urodziłem się w PRL-u, to doskonale pamiętam, że w szkołach uczono nas straszliwych bzdur, na przykład o „bohaterze” Karolu Świerczewskim, który się kulom nie kłaniał albo o towarzyszu Leninie, co to chciał wyzwolić polską klasę robotniczą, ale faszyści z Piłsudskim na czele wywołali wojnę w 1920 roku. Było sporo przemilczeń historycznych, o Katyniu nie mówił żaden podręcznik, natomiast o Armii Krajowej uczono mnie dopiero pod koniec LO. Po ukończeniu szkoły średniej i potem studiów, o tym co się dzieje w tak zwanym systemie edukacji, dowiadywałem się dzięki mediom, nie nauczycielom.

„Lista lektur” – hasło przewodnie prawie każdego ministra edukacji i każdego rządu, chyba tylko wprowadzenie i postulowanie likwidacji lekcji religii w szkołach, wywoływało większe dyskusje. Zamiast „martyrologicznego” Mickiewicza wprowadzamy nowoczesnego Gombrowicza, by po 4 latach wyrzucić nihilistę Gombrowicza i wrócić do obowiązkowego czytania „Trylogii”. I tak przez jakieś 25 lat. Oddzielnym wątkiem była wojna o najbardziej współczesną historię, ale te wojnę prawda przegrała na całej linii. Do podręczników nie przedostało się ani jedno prawdziwe słowo o tym, czym rzeczywiście był „Okrągły stół” i kim był Lech Wałęsa, za to pojawiły się takie pomysły, chyba nawet po części zrealizowane, żeby uczyć dzieci o wielkim Polaku… Jurku Owsiaku. Tylko to króciutkie przypomnienie, jak się politycy bawili kosztem dzieci i edukacji pozbawionej ideologii, pokazuje, czym się przede wszystkim zajmują kolejni ministrowie. Zawsze chodzi o, nomen omen, produkcję nowych kadr, które będą wrzucać do urny właściwie skreślone karty.

Proces ten zaczyna się na etapie doboru autora podręcznika, bo nie oszukujmy się, że dr Magdalena Środa będzie „nauczać”, czegoś innego niż tych wszystkich niedorzeczności, jakie opowiada w przestrzeni publicznej. I w drugą stronę, prof. Roszkowski, o którym jest od jakiegoś czasu głośno, pójdzie ze swoim kagankiem oświaty w dokładnie przeciwnym ideologicznym kierunku. Powstaje zatem pytanie, czy ministrowie edukacji nie wiedzą, czym się kończy wybór konkretnego autora związanego z konkretną linią polityczno-ideologiczną? Wiedzą doskonale i właśnie dlatego tak postępują, to cała tajemnica ciągłych wojen i traktowania dzieci, jak polityczne mięso armatnie. Najnowsza wojna o podręcznik „HiT”, jak zawsze jest naszpikowana serią kłamstw z obu stron, z tym, że atakujący kłamią bardziej. Zapoznałem się z aferalnym fragmentem podręcznika „HiT” lub raczej próbowałem się zapoznać, bo nigdzie w tej książce nie pada porównanie in vitro do „hodowli dzieci” i tym bardziej Roszkowski nie twierdzi, że dzieci poczęte w taki sposób są przez nikogo nie kochane. Natomiast jest odniesienie do bardzo makabrycznego procederu, który ma miejsce w Chinach i polega na… no właśnie nie wiem jak to nazwać, inaczej niż zostało nazwane. Dzieci podłączone do sztucznych macic, to jest jednak całkowicie coś innego i niezwykle groźnego, niż sztuczne zapłodnienie.

Pod oceną tego barbarzyństwa , którą wystawił Roszkowski, prawie w pełni się podpisuję, ale na takie oceny nie ma miejsca w instrukcji obsługi pralki, czy w podręczniku do historii, co chyba jest jasne, dla każdego wyedukowanego człowieka, potrafiącego odróżnić historię od biologii. Mówienie o „lewackiej nagonce” na podręcznik, w sytuacji, gdy autor sam prowokuje ideologiczną biologią w rozdziałach historycznych, to łagodnie mówiąc hipokryzja. Trzeba było napisać podręcznik do historii, oparty na historycznych faktach, z podaniem źródeł, jak na przykład teczka pozostawiona przez Kiszczaka. Wówczas mielibyśmy początek historycznej edukacji, zamiast bicia piany o „życiu poczętym”, czego 90% społeczeństwa, po 30 latach strzelania tymi samymi „argumentami”, nie trawi. Nie jest prawdą, że „HiT” atakuje i poniża dzieci narodzone dzięki sztucznemu zapłodnieniu, za to prawdą jest, że minister Czarnek z premedytacją postąpił tak samo, jak wszyscy jego poprzednicy i pewnie następcy też. Powstał 123 podręcznik „hodowania wyborcy”, czyli to, co politycy lubią najbardziej i nie ma takich szans, aby ta książka przyniosła jakikolwiek pożytek, ona już jest spalona i bardzo szybko zostanie przemielona, chociaż zdecydowana większość treści jest dobrym materiałem edukacyjnym.

Patrzymy na fakty nie na partyjne szyldy – przekop mierzei jest mądry i dobry dla Polski!

13

Byłem, widziałem, robi wrażenie! Na żywo jeszcze większe niż w telewizorze i Internecie, ale nie z powodu osobistych wrażeń i westchnień, tylko z szacunku dla faktów tej inwestycji będę bronił. Mało mnie obchodzi kto tę budowlę rozpoczął i na czyje polityczne konto idzie, ale fakt jest taki, że to jedna z nielicznych mądrych rzeczy, jakie zrobił PiS i to wbrew stanowisku wszystkich pozostałych partii. Mamy w Polsce coś takiego, że chcemy wszystko klasyfikować według partyjnych albo ideologicznych szyldów i z przekopem mierzei jest dokładnie tak samo. Szuka się dziury w całym wyłącznie po to, żeby dokopać PiS, co jest o tyle śmieszne, że dużo lepszych i prawdziwych powodów do krytyki są dziesiątki. Zarzuty do przekopu są dwa, jeden kompletnie niedorzeczny i po prostu kłamliwy, drugi na zasadzie „po co nam lotnisko, przecież jest lotnisko w Berlinie”.

Nie jest prawdą, że przez kanał nie będą mogły pływać „jedynie kajaki”. Od samego początku projekt został jasno sformułowany i podzielony na etapy realizacji, co się w Polsce bardzo rzadko zdarza. Tor wodny na Zalewie Wiślanym zaprojektowano dla statków morskich o maksymalnej długości 100 m i mzestawu barek do 180 m, oraz szerokości 20 m, przy maksymalnym zanurzeniu 4,5 m. Ostatni etap prac zakłada właśnie pogłębienie dna kanału, aby wypełnić powyższe warunki. Jest to i logiczne i chronologiczne w planach prac, zatem wyśmiewanie inwestycji z powodu ostatniego etapu prac, który jest w realizacji, zwyczajnie nie należy do mądrych zachowań. Owszem przetarg na pogłębienie został odwołany, jednak wystarczy odrobinę dobrej woli, żeby się dowiedzieć z jakich powodów i tutaj rzeczywiście można zarzucić PiS jedno. Z powodu pomoru i zamykania siłowni o niskich sufitach, ceny materiałów i robocizny poszły w górę, co wykorzystały firmy, zajęte znacznie intratniejszymi projektami. Z tego powodu przetarg został unieważniono, ale jak wiadomo „ytuacja jest dynamiczna” i teaz dla odmiany mamy załamanie na rynku budowlanym. Jeśli nie zadziała jakaś polityczna paranoja, to nie powinno być najmniejszych problemów z ukończeniem prac.

Podsumowując ten wątek – nie jest prawdą, ale prymitywnym kłamstwem, że kanał został zaprojektowany dla kajaków i rowerów, od początku przejrzyście zdefiniowano, dla jakich celów powstał i nie było to ani podejmowanie wycieczkowców o gabarytach Titanica, ani tankowców. Dlaczego? Ano dlatego, że miasto Elbląg to nie Nowy York, czy Arabia Saudyjska. Miał powstać projekt umożliwiający żeglugę i rozwój miasta dostosowany do potrzeb i potencjału, taki też powstał. Mówienie o tym, że to nie port w Hamburgu, czy w Rotterdamie jest jakimś kompletnym nieporozumieniem. Takie małe porty istnieją na całym świecie i świetnie sobie radzą, a mnie „argument” wyjęty ust Trzaskowskiego: „po co nam lotnisko, przecież jest lotnisko w Berlinie”, kompletnie nie przekonuje. Uniezależnienie się od ruskich kaprysów i polityki, to też jest jeden z elementów kluczowy tej inwestycji.

Dla mnie wskaźnik polskiego interesu jest bardzo czytelny, jeśli przeciw jakimś polskim projektom protestują albo się śmieją odwieczni sojusznicy Rosja i Niemcy, to znaczy, że trzeba się za to brać i budować czym prędzej. Druga mądra decyzja PiS, to przekop w Świnoujściu, łączący wyspy Uznam i Wolin, co rzecz jasna odbyło się przy bardzo dużych protestach Niemców. Chodziło o prosty rachunek, nie o żadne cierpienia ptaszków, rozwielitek i komarów. Niemcy słusznie się obawiali, że przy takim tunelu, turyści przejdą na polską stronę, gdzie nie tylko łatwiej się poruszać, ale jeszcze jest taniej i smaczniej. Zdaję sobie sprawę, że to nie ma większego sensu i nikogo z aktywistów politycznych ten felieton nie przekona i co więcej pójdą „łapki w dół”, ale mnie nie interesuje partyjna bijatyka. Nigdy nie będą pluł na to, co jest mądre i dobre dla Polski, choćby kamień węgielny wkopał: Jaruzelski, Wałęsa, Tusk, czy Kaczyński. Nie mam najmniejszych problemów z krytyką PiS i od dwóch lat praktycznie nic innego nie robię, jednak głupia krytyka nie świadczy o PiS, tylko o krytyku i takich kompromitacji staram się unikać.

Jak połączyć „Bitwę Warszawską” z Ukrainą?

15

Mnie nie pytajcie, mnie by to do głowy nie przyszło. Nie pytajcie też liderów opozycji i „niezależnych mediów” z TVN-u, oni też nie są tacy kreatywni. Jeśli chcecie poznać odpowiedź na to absurdalne pytanie, musicie pytać Jarosława Kaczyńskiego i pozostałych strategów z PiS-u. Na wstępie swoich żalów, muszę tysięczny raz podkreślić, że naprawdę nie wiem, co się z samym Kaczyńskim i „dobrą zmianą” dzieje. Nie poznaję tych ludzi i nie, żebym miał jakieś złudzenia, co do polityków, po prostu całkowicie im się rozjeżdża patriotyczna narracja. Piszę o narracji, bo nic innego już nie pozostało ze wszystkich zapowiedzi, od wstawania z kolan, po obronę suwerenności Polski. O ile jeszcze jakoś można zrozumieć strach przed Niemcami i UE, to szczerze rzuconego hasła: „jesteśmy sługami narodu ukraińskiego” przetrawić się nie da.

W rocznicę „Bitwy Warszawskiej” odezwał się prezes PiS i w jego słowach nie pozostało nic z dawnego: „Z Banderą do UE nie wejdziecie”. Zamiast porządkowania historycznego bałaganu w relacjach polsko-ukraińskich, mamy następną „lekcję historii” w stylu „Mariupol to Warszawa 1944”. Tego haniebnego porównania dokonał, o zgrozo, prezydent Andrzej Duda, ale wydaje się, że prezes Kaczyński, porównując dzisiejszy konflikt zbrojny na Ukrainie do „Cudu nad Wisłą”, rozbił bank. Zdaniem prezesa Ukraińcy robią dokładnie to samo, co zrobili Polacy w 1920 roku i to jest takie przekroczenie granic, że dalej z tym towarzystwem iść się nie da. Ktokolwiek zna historię na poziomie „Grunwald 1410”, ten wie, że w 1920 roku pod drugiej stronie Wisły stali bolszewicy, a wśród nich pokaźna, jeśli nie największa reprezentacja sowieckiej republiki ukraińskiej. Podobnie zresztą było w przypadku „wyzwalania” Polski i wszystkich zbrodni dokonanych w trakcie „wyzwalania”. Do tej pory starałem się zachowywać dystans i nawet czasami broniłem Kaczyńskiego, gdy obrzucano go błotem w najgorszym stylu. Teraz jest mi to całkowicie obojętne, ten polityk w ostatnim czasie tylko i wyłącznie traci w oczach Polaków i nie ma najmniejszych wątpliwości dlaczego tak się dzieje.

Bywało, że PiS strasznie błądził, ale przynajmniej w sferze deklaracji i wręcz patriotycznych uniesień, dbał o prawdę historyczną . Od kilku miesięcy ostatni bastion padł i wraz z nim wszelka nadzieja. Pisanie historii na nowo, to była specjalność przeciwników PiS-u, ale czas płynie i wszystko się zmienia. Jedyne, co pozostało to uruchamianie antyniemieckich nastrojów przed wyborami, jednak w te bajki i dowcipy o reparacjach za II WŚ nie wierzy nikt, łącznie z Sakiewiczem i Karnowskimi, którzy z przedruków pisowskiej propagandy żyją. PiS przestał nazywać rzeczy po imieniu, dlatego czas najwyższy nazwać PiS po imieniu. I znów sam tego nie zrobię zapraszam do całej listy cytatów i związków frazeologicznych stworzonych przez Jarosława Kaczyńskiego. Pasuje prawie wszystko, powstrzymałbym się jeszcze z „ZOMO”, ale z drugiej strony pamiętam doskonale, co się działo na polskich ulicach w 2020 roku i jakie treści płynęły ze „sz czekaczek”.

Przyjmowanie różnych punktów widzenia, jeszcze nie jest niczym złym. Pewnie narażę się niejednemu, ale jestem w stanie zrozumieć strategiczne i propagandowe stawianie na Ukrainę, aby osłabić Rosję i sojusz niemiecko-rosyjski! Więcej napiszę, pewnie sam bym tą kartą grał, ale nie w tak głupi sposób. W realnej polityce liczy się wyłącznie to, kto pokaże najmocniejsze karty przy pokerowym stole, a po drodze trzeba zachować pokerową minę. PiS wszystkie asy z rękawa przekazuje Ukrainie, co musi skutkować polską porażką i wcale nie oznacza ukraińskiego zwycięstwa. Taka polityczna gra jest nie do zaakceptowania, z żadnego punktu widzenia, poczynając od prostej logiki, kończąc na polskim interesie narodowym. Kaczyński powinien powiedzieć jedno: „Bitwa Warszawska” to fenomen na skalę światową, nieporównywalny z żadną inną bitwą w tamtym i nie tylko w tamtym czasie, wyłącznie Polacy uratowali Europę przed najazdem bolszewików ze wszystkich republik radzieckich, w tym największej republiki ukraińskiej.

Państwo z dykty ufundowało milion złotych dla obywatela, który wskaże dywersanta

21

Tak się jakoś składa, że drugi raz z rzędu jestem zmuszony opisać analogie pomiędzy schyłkowym PiS i schyłkową PO. Gdy sądziłem, że wszystko co najbardziej tragikomiczne w katastrofie rzecznej jest już za nami, wtedy pojawili się oni, cali na biało. Najpierw Wąsik ogłosił żenującą nowinę, że państwo polskie wyznaczyło milion złotych nagrody dla obywatela, który za państwo, w tym Wasika, odnajdzie sprawcę zatrucia Odry, potem to samo powtórzył Morawiecki. Przyznam się, bez bicia, że w pierwszym odruchu po tym komunikacie miałem kocioł myśli, ale bardzo szybko zwyciężyła jedna myśl przewodnia – jakbym Grasia, Sławka Nowaka albo Komorowskiego słyszał. Co trzeba mieć w głowie, aby w tak bezceremonialny sposób obnażyć swój brak kompetencji, ale na tym nie koniec.

Jestem święcie przekonany, że Wąsik z całą resztą PiS długo myśleli i wreszcie uznali, że to będzie fantastyczne rozwiązanie, które pokaże z jaką determinacją rząd próbuje rozwiązać zagadkę i dorwać sprawców. Problem polega na tym, że kompromitujący jest sam stan rzeczy określany jako zagadka i oni absolutnie tego nie widzą. Jeśli państwo, dysponując gigantycznymi narzędziami prewencji, kontroli i wręcz inwigilacji, nie potrafi od kilku dni, czy nawet tygodni, ustalić kto dopuścił się tak rozległego zanieczyszczenia Odry, to znaczy, że to państwo „istnieje teoretycznie”. Równie dobrze minister obrony może wyznaczać nagrodę za odnalezienie czołgi zgubionego przez brygadę pancerną albo minister zdrowia za operację na otwartym sercu. Wprawdzie w tym ostatnim przykładzie w ogóle bym się nie doszukiwał sensacji i jeszcze zakładam, że wszystko odbyłoby się przy pomocy teleporady, to jednak jakoś średnio jest mi do śmiechu. Pretensje kierowane do PiS za to, co robili w trakcie pomoru uznaję za zupełnie inną kategorię. Wówczas przynajmniej mieli alibi w postaci mantry: „na całym świecie jest tak samo”. Afera związana z zatruciem Odry, to nie cały świat, ale przysłowiowa Białoruś.

Jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że to nie taka prosta sprawa od razu wskazać sprawcę, w końcu mówimy o drugiej co do wielkości rzece w Polsce, do której jest podłączone mnóstwo rur ściekowych i tyle samo rodzi się okazji do „dzikiego” spuszczania ścieków. Natomiast nie potrafię i nie chce rozumieć całej tej groteski „państwowej”. Rozsądny i odpowiedzialny minister powinien wyjść i powiedzieć jedno: „ustalimy kto to zrobił i ukarzemy przykładnie, odpowiednie instytucje i właściwi ludzie pracują nad tym dzień i noc”. Co mamy zamiast tego? Polemikę z niemieckimi „ustaleniami medialnymi” o poziomie rtęci i desperacką próbę odgrzania awarii „Czajki”. Z władzą można się pożegnać na wiele sposobów, od zamachu, przez bezmyślność, aż do walki i przegranej o włos. PiS najwyraźniej wybrało inny i najgorszy możliwy styl, którym jest gotowy scenariusz napisany przez PO. Uczciwie trzeba przyznać, że Morawiecki jeszcze nie biega po wagonach i nie obwąchuje pasażerom schabowych, jak to czyniła Kopacz, ale to są w zasadzie detale, do błyskawicznego nadrobienia.

Patrzę sobie na to i oczom nie wierzę! Wiadomo nie od dziś, że władza deprawuje, ale kto się spodziewał tak szybkiego upadku? W najczarniejszym scenariuszu nie zakładałem takich widoków, jakie teraz roztacza sobą PiS. I proszę mnie po raz 1000 nie zarzucać „argumentami”, że przecież Kaczyński z całą resztą zawsze tacy byli. Nieprawda, nie byli tacy, pierwsze dwa lata rządów PiS to zupełnie inna bajka, niż ta żenada, którą widzimy obecnie. Obojętnie kto i w jaki sposób ocenia „dobrą zmianę”, jeśli zachowuje minimum obiektywizmu, to nie będzie twierdził, że nic się nie zmieniło. Bieda polega dokładnie na tym, że wszystko się zmieniło i każdy widzi w jakim kierunku. PiS kopiuje PO i to jest dla nich największa kara, niestety dla nas też. W powtarzanym banale o braku alternatywy jest prawda i tylko prawda, bo jak się ma do wyboru oryginał i kpię, to się nie ma żadnego wyboru. Przykre, ale niestety od początku do końca prawdziwe!

Z PiS zszedł teflon, jak z PO w 2015 roku

13
28.04.2022 Warszawa 53. posiedzenie Sejmu IX kadencji Fot Jacek Dominski/REPORTER n/z: Mateusz Morawiecki, Jaroslaw Kaczynski

Istnieje takie magiczne zaklęcie, które bardzo często przeistacza się w prawdziwą epopeję o „Teflonie”. Poprzednicy PiS cieszyli się tą „magią” i powtarzali zaklęcie przez osiem lat, aż w końcu, któregoś dnia poczuli się całkowicie zaskoczeni. Teflon się zdarł i trzeba było oddać władzę, w dodatku na dwie kadencje i cięgle nie wiadomo, czy nie na trzecią. PiS powtarza te same czary mary i jest święcie przekonany, że to zawsze będzie działać, tymczasem już nie działa. Andrzej Duda rzutem na taśmę wygrał wybory i to był pierwszy sygnał, a przecież wtedy pomór miał zupełnie inną siłę i nie mieliśmy setki katastrof, jakie spadły na nie tylko na Polskę. Pierwsze w kolejności, o ile nic się nie zmieni, będą wyroby samorządowe, w których PiS zawsze wypada słabiej niż w parlamentarnych. W 2018 roku PiS wygrało i nawet wzięło większość sejmików, ale ten wynik jest praktycznie nie do powtórzenia.

Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć, że przegrana, czy choćby uzyskanie gorszego wyniku nie w poprzednich wyborach, to jest bardzo zły prognostyk i baza do stanu w najważniejszych wyborach. Całe płaty teflonu zaczną odpadać dokładnie w tym czasie, dlatego Kaczyński wymyślił przesunięcie wyborów samorządowych na wiosnę 2024 roku. Proszę zwrócić łaskawą uwagę, że to przesunięcie idzie w najlepszym z możliwym kierunku dla obecnej władzy. Nie ma pomysłu na zorganizowanie wyborów we wcześniejszym terminie, jest pomysł, aby się odbyły dopiero po najważniejszej bitwie parlamentarnej. Magia nie działa? Ano nie działa i to od dawna, praktycznie każdy dzień dostarcza PiS nowych kłopotów. Kiedyś, powiedzmy jakieś pięć lat temu, na przykład taką tragedię, która się dzieje wokół Odry, rządzący rozegraliby na swoją korzyść lub przynajmniej wyszli z tego cało. Dziś to jest niemożliwe i choćby PiS nie miał z tym nic wspólnego, to będzie płacił polityczną cenę, jak za węgiel. Wszystko się zmieniło, gdy ludziom przestało się żyć lepiej i zaczęło znacznie gorzej. O partii rządzącej zaczęły się odsuwać nie pojedynczy wyborcy, ale całe grupy.

Wymęczeni i upokorzeni restrykcjami, niezadowoleni z miękkiego kursu w polityce europejskiej, wściekli na politykę związaną z konfliktem na Ukrainie, ale też elektorat z przeciwnej strony, bardziej centrowy, który nie może znieść przaśnej propagandy Kurskiego i Morawieckiego. Tutaj nie trzeba żadnych pogłębionych analiz, widać gołym okiem, że PiS z 2022 roku, to zupełnie inny PiS niż ten z 2015, czy nawet z 2020 roku. Liczne konflikty wewnętrzne dodatkowo ścierają teflon i przy każdym nowym kryzysie PiS zamiast uciekać do przodu, coraz bardziej przypomina PO z końca kadencji. Nic nie widzą, nic nie słyszą, nie mają z kim przegrać, a PO jest „niewybieralne”. W takich przypadkach zawsze się pojawia pytanie, jak to możliwe, że oni tego wszystkiego nie widzą, że są tak oderwani od rzeczywistości i tracą „słuch społeczny”. Nic nowego pod słońcem, tak się dzieje zawsze, to jest po prostu choroba wszystkich polityków, którzy poruszają się pomiędzy salonami i żyją od wiecu do wiecu.

Nikt z PO nie dopuszczał porażki, a już z Dudy, który miał pokonać Komorowskiego śmiali się prawie wszyscy. Życie pokazało, że polityczna „magia” ma się nijak do prawdziwych nastrojów społecznych, które uległy gwałtownym zmianom. Zderzają się dwa zmęczenia, zmęczeni politycy i zmęczeni wyborcy. Nie widać żadnej energii, żadnego pomysłu i choćby próby zmiany nastawienia. Wypalony rząd, wypalony Kaczyński i poza „niepokornymi” wpieranymi przez bojówki partyjne nikt tego wozu ciągnąć nie chce. W 2015 roku PiS nakrył PO nową energią i autentycznie zaangażowanymi ludźmi, którzy dzień w dzień walczyli o zwycięstwo. Potem bronili zwycięstwa i walczyli z ulicznymi awanturami opozycji. Dziś ze świecą szukać podobnych inicjatyw, a o ówczesnej skali nie ma co wspominać. Mamy powtórkę z rozrywki, PiS jest na równi pochyłej niczym PO tuż przed utratą władzy. Czy finał będzie taki sam? Nie wiem, żyjemy w dziwnych czasach i Bóg jedyny wie, jakie cuda i tragedie do 2013 roku się wydarzą. Za to na pewno wiem, że z teflonu został proszek, do którego wszystko się przyczepia.

Polski długi weekend śmieje się z inflacji i pozostałych katastrof

13

Prawie wszystko w tym zwariowanym świecie jest przedefiniowane i postawione na głowie, jak się okazało kryzys również. Historycznie rzecz ujmując, to w kryzysie jest bieda, aż piszczy i ludzie liczą każdy grosz, a co zostanie odkładają na czarną godzinę. W Polsce najwyraźniej kryzysu nie ma, przynajmniej w klasycznej definicji tego przykrego zjawiska. Skąd taki wniosek? Z autopsji! Przeszukałem cały Internet w poszukiwaniu jakiegokolwiek noclegu w Polsce „turystycznej” i cudem, takim niemal dosłownym, coś tam znalazłem, ale dopiero po przesunięciu terminu z soboty na niedzielę. Jeśli sobie podzielimy Polskę na: morze, góry i Mazury, to można zapomnieć o jakimkolwiek wolnym miejscu, poza najwyższym standardem za cenę używanego samochodu. Dotyczy to zarówno najpopularniejszych stron z noclegami, jak i tych oferowanych na portalach ogłoszeniowych. Zero, nic i to zupełnie nic.

Wiem, wiem, mamy długi weekend, ale przecież kryzy to kryzys, nawet na święta cieniej się kroi kiełbasę, o ile w ogóle na stole się znajdzie. We współczesnym kryzysie biedę widać dopiero od 3000 zł za nocleg, ale i tutaj szaleństwa nie ma, dosłownie parę ogłoszeń. Dla przypomnienia i podkreślenia fenomenu trzeba koniecznie dodać, że nie mówimy o jakimś tam kryzysiku, tylko wielogłowym potworze. Kryzys pomorowy, kryzys energetyczny, kryzys inflacyjny, wreszcie kryzys wojenny! I co? Ano zupełnie nic! Polacy żyją długim weekendem i śmieją się z biedy, która wcale nie jest wyimaginowana, ale realnie czai się za rogiem. Z czego to wynika? Przypuszczam, że przede wszystkim ze zmęczenia i przemożnej chęci powrotu do normalności, tej prawdziwej, nie tej nowej. Najprościej było by powiedzieć, że ludzie są nieodpowiedzialni i bawią się niczym na słynnym wycieczkowcu, przed zderzeniem z górą lodową. Co więcej, o tym, że płyniemy na górę krzyczą wszyscy, łącznie z orkiestrą, jednak najwyraźniej nikt się nie przejmuje albo wyjaśnienie jest całkowicie chybione.

W codziennych rozmowach słychać strach przed jesienią i zimą, widać też, że trwają typowe dla umęczonych Polaków poszukiwania wyjścia z sytuacji zgotowanej przez polityków. Z telewizora też płyną same smuty i nie inaczej to wygląda w Internecie. Nie w braku odpowiedzialności i tym bardziej świadomości, poszukiwałbym rozwiązania zagadki. Chyba po prostu zadziałała higiena ciała i duszy. Jeśli nie możesz czegoś przeskoczyć, to musisz to obejść, ewentualnie zupełnie zmienić drogę. Po dwóch latach katorgi psychologicznej, człowiek nie ma sił i ochoty dalej się martwić, co z nim będzie. Naturalne dążenie do zaspokojenia wszystkich potrzeb, nie tylko tych egzystencjalnych, ale i tych dających psychiczną odskocznię, powoduje dokładnie takie, a nie inne reakcje. Ludzie zabijają biedę, czy raczej jej perspektywę, na wszelkie możliwe sposoby. Jedni nie przyjmują czarnych prognoz, inni wierzą, że jakoś to będzie, jeszcze inni wiedzą co się stanie, ale starają się żyć na tyle normalnie, na ile się da. Polska specyfika jest też taka, że wbrew krzywdzącym i głupim opiniom Polacy są jednym z bardziej pracowitych narodów, co automatycznie przekłada na potrzebę odpoczynku, bez wykluczania „zimnych napojów”.

Nie potrzebujemy politycznych i publicystycznych analiz, widać gołym okiem, że Polak rozumie każde słowo zapisane w codziennym słowniku. Wie doskonale co to jest kryzys, bo przechodziliśmy przez to kilka razy, o ile kiedykolwiek wyszliśmy. Wie też, że na wiele rzeczy wpływu nie ma i mieć nie będzie, zatem nie pozostaje nic innego, jak tylko wyciągnąć z życia ile się da. I tak właśnie sprawy w Polsce toczą się nie od dziś. Potrafimy się przystosować do prawie każdych warunków i zawsze znajdziemy optymalne rozwiązanie, na przykład wyjazd „Maluchem” do Bułgarii. Pewnie na jesieni nastroje gwałtownie spadną, ale póki słońce świeci i są wakacje, kto żyw próbuje oderwać się od paranoi. Ganił nie będę, bo sam korzystam z każdej szansy na złapanie kawałka normalności, z drugiej strony pamiętam, że idą ciężkie czasy i po zasłużonym odpoczynku będziemy się tym wszystkim zmagać.

Dymisji Morawieckiego raczej nie będzie, ale Morawieckiego też już nie ma

12

Z prezesem Kaczyńskim jest tak, że jak popełni jakiś błąd, najczęściej kadrowy, to potrzebuje kilku lat na zrozumienie, co narobił. Choćby wszyscy albo chociaż wielu, powtarzało Kaczyńskiemu, że się po prostu pomylił, to efekt zawsze jest ten sam – przekonanie o tym, że jacyś szatani są czynni i przeszkadzają w genialnych rozgrywkach. W tej kwestii nic się nie zmienia i nawet, gdy kibicowałem PiS, co w sowim czasie miało sens, to o tej wadzie powtarzałem zawsze. Ostatnia pomyłka Kaczyńskiego jest szczególna dotkliwa, bo od niej właśnie zaczęło się wszystko, co najgorsze. Wymiana „Beaty od rosołu” na „Mateusza światowca”, to był początek staczania się PiS, chociaż na początku jeszcze tliły się nadzieje, że może tym razem prezes jednak trafił, jak z Andrzejem Dudą, który wygrał z „pewniakiem” Komorowskim.

Cud nie było, za to dzień w dzień Morawiecki ciągnął PiS w dół, ku niezadowoleniu sporej grupy wyborców i członków partii. Wyliczałem wiele razy ilu wrogów narobił sobie Morawiecki, dlatego dziś odpuszczę, poza tym, ten proces jest wyjątkowo dynamiczny i niemal co godzinę przybywa nowy wróg. Najważniejsze jest jednak to, że do Kaczyńskiego w końcu dotarło, że znów trafił kulą w płot i choćby jakimś nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności w końcu udało się wyrwać kredyt z UE zwany KPO, to i tak mleko się rozlało. Morawiecki przestał być pomazańcem i stał się balastem, jednak tu i teraz jego dymisja przysporzyłaby jeszcze więcej problemów, niż Kaczyński osobistymi decyzjami wywołał. Jest niemal pewne, że do dymisji nie dojdzie, o rezygnacji Morawieckiego też raczej nie ma mowy, ale to już jest bardziej prawdopodobne. Przez ponad pięć lat Morawiecki był kreowany na wybitnego premiera, sam się na takiego kreował i robiła to cała wierchuszka PiS, często wbrew własnej woli. Zdymisjonowanie Morawieckiego w momencie dotkliwej prożki lub raczej całej serii porażek, byłoby przyznaniem się do spowodowania politycznej katastrofy.

PiS nie może sobie na to pozwolić z wielu powodów. Przede wszystkim mamy kampanię i to jest zawsze trudny czas dla polityków, każdy nieostrożny krok zwiastuje porażkę. Taka rewolucja kadrowa, to coś więcej niż nieostrożny krok, wyrzucenie do kosza pięciu lat „cudów gospodarczych” i pozostałych „polskich ładów”, robiłoby za zabójczą symbolikę. Kaczyński musiałby znaleźć ekstra wyjaśnienie i jeszcze lepszego następcę Morawieckiego, żeby przeprowadzić podobną operację w miarę bezpiecznie i bezboleśnie, tym czasem nie ma ani jednego, ani drugiego. Sam na czele rządu nie stanie, w końcu dopiero co zrezygnował z wicepremiera, w kompromitujących okolicznościach. Następcą Morawieckiego najprawdopodobniej będzie Błaszczak, ale to tylko teoria związana z ewentualnym utrzymaniem władzy na trzecią kadencję. Pozostają prozaiczne wyjaśnienie w stylu: problemy osobiste, zdrowotne, ewentualnie jakaś posada w światowej instytucji, ale po pierwsze nikt takiej Morawieckiemu z dnia na dzień nie da, po drugie byłoby to propagandowa porażka w stylu Tuska.

Prócz tego istnieją przyczyny wewnątrzpartyjne, tak zwana „Zjednoczona Prawica” jest w rozsypce, a Morawiecki poustawiał w swoich ludzi w kluczowych miejscach, nie tylko w spółkach państwowych. Pozbycie się obecnego premiera oznaczałoby dużą wojną na górze i wzmocnienie Ziobro, tuż przed wyborami, czego Kaczyński na pewno nie chce. Z tych i wielu innych powód nie należy się spodziewać wielkich i gwałtownych ruchów politycznych, natomiast pozycja Morawieckiego poleciała gwałtownie w dół. O ile wytrzyma czekającą go serię upokorzeń, która już się zaczęła od wymownego braku zaproszenia na kryzysowe posiedzenie PiS, to będziemy go widzieć w roli premiera do czasu wyborów. Nie jest też dla mnie jasne, czy Kaczyński chce się Morawieckiego pozbyć na stałe, czy tylko umniejszyć jego rolę, ale to są w zasadzie nieistotne detale. Morawiecki wszystko, co najlepsze ma za sobą i oczywiście o zastąpieniu Kaczyńskiego też może zapomnieć i tylko z powodów politycznych na stanowisku premiera pozostanie, tak długo, jak długo wytrzyma.

Lewandowski ma teraz idealne warunki, aby zdobyć upragnioną „Złotą Piłkę”

10

Na wszystkim się znam, na piłce też i może nawet znałbym się na piłce najlepiej, ale najlepiej to znam się na ludziach. Robert Lewandowski to egoista, który chce zdobywać kolejne trofea i brać na barki kolejne wyzwania. I nie muszę tu wcale zgadywać, od dawna się mówiło, że Lewandowski chciał grać w Realu i były czynione w tym kierunku dość poważne kroki. Ostatecznie porzucił Bayern, gdzie miał mocarną pozycję i możliwość spokojnej gry za duże pieniądze, żeby przejść do Barcelony. Dlaczego Lewandowski tak bardzo chciał zmienić klub na jedną z hiszpańskich legend? Odpowiedź nie wydaje się specjalnie skomplikowana, ale podzieliłbym ją na dwie części. W pierwszej części zapewne chodzi o marzenie, takie jeszcze z dzieciństwa, bo kto o czymś podobnym nie marzył, gdy kopał piłkę. Druga część i moim zdaniem decydująca, to ostateczna próba zdobycia „Złotej Piłki”.

Trudno w to uwierzyć, jednak Bayern pomimo swojej pozycji nie dawał Lewandowskiemu takich możliwości, jakie daje Real, czy Barcelona. Cały ten plebiscyt jest rzecz jasna jednym wielkim marketingiem i tutaj nikt specjalnie nie udaje, że chodzi o czysty sport. Grzmiało kilkakrotnie, gdy Lewandowski nie odebrał nagrody, do tego stopnia, że FIFA przyznała mu nagrodę pocieszenia. Przez całe lata rywalizacja toczyła się głównie pomiędzy Messim i Ronaldo i prócz piłkarskich umiejętności obaj panowie byli chodzącymi bilbordami reklamowymi. Długi czas tak szczęśliwie się składało, że naprawdę najlepsi i jednocześnie najbardziej popularni gracze dwóch legendarnych klubów odbierali nadzieję wszystkim pozostałym. Przyszedł jednak czas, w którym Lewandowski przykrył czapką „hiszpańskich” napastników, ale to nic nie zmieniło w układach marketingowych i znów nagrodę odebrał „stały klient”. W końcu nastąpił taki moment, że Messi i Ronaldo praktycznie kończą kariery, a po zmianie klubów, to zupełnie inni i co tu dużo mówić dużo słabsi zawodnicy. Dodatkowo Ronaldo i Messi są starsi od Lewandowskiego i to jest klucz do ostatniej szansy.

Trzydziestoczteroletni Robert Lewandowski nie miał większych szans, aby zdobyć swoją upragnioną nagrodę grając w Bayernie, ale ten sam Lewandowski po zmianie klubu na Barcelonę i odpadnięciu najgroźniejszych rywali, ma nowe otwarcie. Jeśli utrzyma formę przez dwa lata, bo trudno oczekiwać, aby był nadal tak rewelacyjnie grał w wieku 37 lat, to ma szansę w pierwszym lub drugim sezonie wejść na szczyt. W głowie Lewandowskiego nie siedzę, ale jak się połączy jego wypowiedzi z informacjami prasowymi, to z całą pewnością nie poszedł do Barcelony dla kasy, a jak nie dla kasy, to cel jest dla mnie jasny. Czy się uda? Nie mam pojęcia, pierwsze mecze pokazały straszną biedę, debiut na Camp Nou, to już był Lewandowski w najlepszym wydaniu. Jeśli uda mu się popłynąć na tej fali, jaką mu wznieśli kibice Barcelony, to wpadnie w swój rekordowy szał, z drugiej strony znamy przecież wszystkie prawdy piłkarskie, które niejedną karierę zweryfikowały.

Będzie, co będzie, w każdym razie, jeśli nie teraz to już nigdy, tak dobrych warunków wyjściowych Lewandowskich mieć nie będzie i on doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego na koniec kariery chce powalczyć o to, co dla niego byłoby dopełnieniem wszystkich innych sukcesów. Lewandowski to poukładany egoista, który całkowicie jest pochłonięty celem, jaki przed sobą stawia. Tak było z tytułami króla strzelców niemieckiej ligi i biciem rekordów Gerda Müllera i oby tak było ze „Złotą Piłką”, bo zapracował na nią dawno i w mojej ocenie ci najmniej dwa razy. Jestem więcej niż pewny, że w głowie Lewandowskiego siedzi tylko i wyłącznie nowe wyzwanie i na pewno nie odpuści, ani mu nie odbije w stronę nocnych imprez, jak wielu gwiazdom. Ma same atuty, potrzebuje tylko trochę szczęścia! Powodzenia!