24.8 C
Biskupin
czwartek, 3 lipca, 2025
Strona główna Blog Strona 23

Przy tylu błędach PiS, PO powinna mieć 40% poparcia, a ma Tuska

7

Zacznę trochę nieelegancko i z lekką nutką sadyzmu w niedzielne leniwe popołudnie. Kto wie, że wczoraj odbyłby się zjazdy PO i PiS? Trochę głosów widzę, to znaczy, że coś tam się jednak obiło o uszy, no to jeszcze jedno pytanie. Kto oglądał wystąpienia Tuska i Kaczyńskiego w całości? Tym razem widzę, że nie jestem sam! Uciekłem od telewizora po paru minutach. Naturalny odruch obronny mnie odrzucił w stronę garażu i nie żałuję, bo sobie obsadziłem futrynę do bramy, a nie było to takie proste. Znam na pamięć wszystkie obietnice i deklaracje, wiem też, że Tusk będzie mówił o PiS, tak jak Kaczyński o PO. Jedyną, ale mało istotną tajemnicą jest kolejny bon mot, tudzież anegdota wymyślona przez liderów partii. I tak, Szanowni Rodacy o 2005 roku, czyli od 17 lat.

Kiedyś to przynajmniej były w tym jakieś emocje, ludzie wręcz się chcieli pozabijać za PO i PiS, dziś w większości przypadków, nie wyłączając stałych obserwatorów polskiej polityki, słychać ziewanie. Kończy się druga kadencja PiS, która była w wykonaniu tej partii fatalna. Od 1989 roku przeżyliśmy dwa najcięższe lata, niestety nie wszyscy, 200 000 Polaków zmarło w wyniku szalonych i cynicznych decyzji rządu Morawieckiego. Wydawać by się mogło, że przy takiej katastrofie za opozycję może robić przysłowiowa paprotka i bez trudu wygra i gdyby rzeczywiście paprotka została liderem opozycji, to pewnie robiłaby większe wrażenie na Polakach niż dziadek Tusk, opowiadający ciągle te same dowcipy, no może nie ciągle te same, ale ciągle o tym samym. Parę tygodni temu przełomem miały być słowa o paliwie po 5 zł, co się stanie natychmiast, jak PO przejmie władzę. Jeszcze 10 lat temu podobne deklaracje przypisalibyśmy śp. Andrzejowi Lepperowi albo Piotrowi Ikonowiczowi, ewentualnie nowej kanapie politycznej, która powstała po ucieczce posłów z klubu SLD. Tu i teraz absurdalne obietnice składa liberał z Gdańska i jak sam twierdzi jest to wynik przemiany, jaka się w nim dokonała.

Określanie dziadek, to nie tylko moja złośliwość, to też słowa samego Tuska, dość często podkreślane. Został dziadkiem i zmieniła mu się wrażliwość z liberalnej na socjalną, taki jest pomysł PO na przebicie PiS w socjalnym populizmie. W mojej ocenie tylko Balcerowicz byłby gorszy w roli socjalnego demagoga partii „liberalnej”, ale Tusk również wywołuje odpowiednie skojarzenia, śmiechy i pukanie w czoło. Wiarygodność tej „narracji” nie jest zerowa, tylko ujemna i dlatego PiS pomimo 1000 błędów nie czuje oddechu PO na plecach. Ludzie, aż tak głupi nie są, żeby nie wiedzieć, kto zabrał im oszczędności z OFE, a kto dał 500+. Co jak co, ale wiarygodność PiS w kwestiach socjalnych jest wysoka, jeśli nie bardzo wysoka, bo to po prostu sposób na wygrywanie wyborów i jak się okazuje dość skuteczny. Po jednej stronie mamy socjalne konkrety: 500+, 13 i 14 emerytura, obniżenie VAT na żywność i paliwa, „tarcze kowidowe” i wiele innych, nie zawsze rozsądnie wydanych pieniędzy podatnika, po drugiej mamy… Tuska. Mniej rozsądnego pola walki dla siebie PO wybrać nie mogła, nawet sprawy wyznaniowe i ideologiczne byłby lepsze, z uwagi na fakt, że tutaj konkretów jest niewiele.

Tusk jest gwarancją sukcesu Kaczyńskiego i to Kaczyńskiego, który jest w tak fatalnej formie fizycznej i intelektualnej, w jakiej teraz jest. Od słynnego powrotu Tuska minął rok i jedyne czym się PO może pochwalić, to brak spadku poparcia poniżej 20%. Zresztą sam Tusk o tym mówił, że to jest jego sukces, innych sukcesów wskazać nie potrafił, bo ich zwyczajnie nie ma. Jeśli alternatywą dla fatalnie rządzącego PiS ma być PO z Tuskiem na czele, to większość Polaków nie widzi większego sensu w zmienianiu siekierki na kijek. Tak się składa, że w demokracji to właśnie większość decyduje i tutaj Tusk nie ma czego szukać, ze swoimi zdartymi płytami i zamęczonymi dowcipami. Wydaje się, że on też o tym wie i stąd też pomysł na połączenie całej opozycji na jednej liście, bo tylko to daje jakiś cień szansy na pokonanie PiS. Wątpię jednak, aby tak się stało, mniejsze partie doskonale wiedzą, co się dzieje z przystawkami i to oznacza, że trzecia kadencja PiS nie jest fikcją, ale realną perspektywą nakreśloną przez Tuska.

Kolejny odcinek komedii zwanej KPO

32

Pod rządami Morawieckiego i Kaczyńskiego, który po licznych sukcesach z rządu po prostu uciekł, PiS kilka razy padł na kolana przed wieloma urzędnikami UE, ale najwyraźniej zapomniał paść przed Verą Jourovą. Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej dwa dni temu oświadczyła, że nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym nie wypełnia warunków określonych w Krajowym Planie Odbudowy. Tłumacząc z biurokratycznego na polski, komunikat nie pozostawia złudzeń – żadnych środków i kredytów nie będzie. Naprawdę solidnie się zastanawiam, czy to jest kwestia naiwności, czy też jakaś groteskowa strategia nastawiona na permanentny konflikt? Prawdę mówiąc nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, jednak biorąc pod uwagę serię upokorzeń, wydaje się, że mamy do czynienia z politycznymi amatorami, którzy 100 razy włożyli palce między drzwi, po zatrzaśnięciu drzwi 100 razy jęknęli z bólu, ale nadal liczą na sukces przy 101 razie.

O co chodzi w tych rzekomych negocjacjach wie amator, od czasu do czasu zerkający do gazety, telewizora albo Internetu. Polska ma być całkowicie podporządkowana centrum w Brukseli i do tego musi jednoznacznie wyrażać szacunek z uwielbieniem, aby „dostać” choćby jedno euro. Ostatnią rzecz, na która UE pozwoli Polsce i każdemu innemu państwu, prócz Niemiec i Francji, to suwerenność. Ze strony opozycji często pada taki argument, że za ich rządów nie było żadnych problemów z UE i to jest wyłącznie prawda, ale wymagająca małego uzupełnienia. Polska za Tuska nie tylko robiła wszystko, co kazali, ale jeszcze wiele dodawała od siebie. Dzięki nadgorliwości Tuska mieliśmy pierwszego polskiego „prezydenta Europy” i paru komisarzy. PiS zapowiadał zmianę tej polityki i początkowo nawet się starał, jednak później wymyślili coś tak niedorzecznego, że porażka musi gonić porażkę. PiS postanowił na zmianę pyskować i upokarzać się przed UE. Skąd się to bierze? Tutaj akurat nie mam problemów z wyjaśnieniem. Pozorna schizofrenia to efekt konfliktu interesów wewnętrznych i zewnętrznych.

PiS nie miałby większych problemów z klęczeniem, gdyby Polacy tego nie widzieli, szczególnie wyborcy PiS. Jak wiadomo tak się nie dzieje i każde przyklęknięcie jest w Polsce bardzo surowo oceniane, w tym przez koalicjanta „Solidarną Polskę”. Dlatego też upokorzenia i hołdy składane na zewnątrz, przykrywane są „patriotycznymi” hasłami, które adresuje się na wewnętrzny rynek polityczny. W praktyce wygląda to mniej więcej tak, że po serii pyskówek następuje długie klęczenie, a potem znów pyskowanie i znów klęczenie. Jednym powyższym zdaniem można podsumować całe negocjacje w sprawie KPO i gwarantuję, że to się nie zmieni. Za rok mamy w Polsce wybory i UE razem z „polską” opozycją będą robić wszystko, aby PiS osłabić, bo po prostu chcą zmiany władzy w Polsce. Nie pomogą żadne piękne gesty i wzruszenia wokół ukraińskich uchodźców i polskiej gościnności, zresztą ten temat już się wyczerpuje i za chwilę przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. PiS ma tylko jedno wyjście jeśli chce zamknąć serial komediowy KPO – całkowite upokorzenie, bez pyskowania.

Gdy się uprawia propagandę na wielu, całkowicie ze sobą sprzecznych frontach, to wcześniej, czy później bombarduje się samego siebie. PiS najpierw mówił o wielkim sukcesie negocjacyjnym, potem krzyczeli, że to tylko kredyty i Polska sobie poradzi, za chwilę znów KPO miało zwalczyć kryzys i inflację, a teraz nie wiadomo jakim kłamstwem przykryć kolejna porażkę. Z tej matni, jak sama nazwa wskazuje, nie ma wyjścia i to oznacza, że serial będzie trwał. Nie należy się spodziewać żadnych zmian w „strategii” PiS, w UE pokazali słabość i jest już po nich, w Polsce będą nadrabiać groźną miną, żeby utrzymać elektorat. Nic z tej jałowej przepychanki nie wyjdzie, ale przecież prawie każdą klęskę da się przykryć tematami zastępczymi, najlepiej z półki ideologicznej i na tym patencie PiS pojedzie, bo wszystkie inne drogi przerobił na ślepe uliczki.

Dlaczego na Polakach inflacja nie robi większego wrażenia?

16

Staram się jak mogę, aby nie powielać tematów w felietonach pisanych i mówionych, ale słowo pisane ma tę przewagę nad mówionym, że jest bardziej precyzyjne. Wczoraj nagrałem film w „Polskiej Chacie” o tym, że „nie jest tak źle”, co spotkało się ze zgryźliwymi komentarzami, ale drugiej strony film otrzymał bardzo wysoką notę. Jedno i drugie to dla mnie ważne sygnały, niemniej istota leży w zupełnie innym miejscu, które chcę doprecyzować. Mamy do czynienia z klasyczną wojną psychologii z socjologią! Indywidualna złość i odczucia tych Polaków, którzy widzą, co się dzieje i czym to grozi w szerszej perspektywie, są przekładane na nastroje społeczne, a to nigdy tak nie działało i działać nie będzie. Naturalnym jest, że zbiór indywidualnych nastrojów składa się na nastrój społeczny, jednak trzeba pamiętać o bardzo ważnym czynniku, czyli o skali.

Proszę sobie zafundować mały eksperyment albo lepiej kilka eksperymentów. Wejdźcie sobie na strony internetowe z bukowaniem miejsc hotelowych i przyjrzyjcie się zarówno cenom, jak i liczbie wolnych pokoi. Gwarantuję, że w najbardziej znanych miejscowościach wypoczynkowych będziecie mieć problem w wynajęciem czegokolwiek w rozsądnej cenie, trochę lepiej to wygląda na najwyższej półce. Zwracam uwagę na atrakcyjne dla Polaków ceny i brak miejsc w tym segmencie, bo to jest właśnie skala, między innymi nastrojów społecznych. Krótko mówiąc Polacy nie ciułają na węgiel i gaz, ale ruszają na urlopy i wydają pieniądze pomimo dostrzegalnej podwyżki cen. Z Internetu warto od czasu do czasu wyjść i sprawdzić sobie reakcje konsumenckie „na żywo”. Jako, że jestem człowiekiem w odpowiednim wieku, to doskonale pamiętam przygnębiające sceny z czasów Balcerowicza, gdy emeryci trzy razy oglądali każdy kawałek kiełbasy, a potem i tak rezygnowali, bo za drogo. Takich obrazków tu i teraz praktycznie nie ma, ludzie wywożą z dyskontów pełne koszyki prosto na grilla i cieszą się życiem. Nawet na stacjach benzynowych kolejki nie zniknęły, chociaż akurat tutaj ceny naprawdę wyginają.

Rzeczywistość można zaklinać i politycy z mediami non stop to robią, ale ta realna i prawdziwa rzeczywistość, którą widzimy w codziennym życiu, nijak nie przystaje do czarnych wizji „ekspertów”. Na pytanie skąd się to nie do końca racjonalne zachowanie Polaków bierze, mam jedną odpowiedź. Taka jest ludzka natura, dopóki fizycznie nie doświadczamy biedy i tragedii, perspektywa zbliżającego się nieszczęścia jest ignorowana. Na parę dni przed wybuchem II Wojny Światowej w Polsce toczyło się normalne życie, mało tego, w Warszawie pojawiły się tłumy, które radośnie manifestowały w poczuciu pełnego bezpieczeństwa, bo przecież Wielka Brytania i Francja w razie „W” miały rozprawić się z Niemcami. Jesteśmy gatunkiem z bardzo rozbudowanym mechanizmem obronnym i wszystko co złe odpychamy od siebie, by zrobić miejsce dla przyjemności i zabawy. Żyjemy chwilą i rzadko się zastanowimy, co będziemy jeść za pół roku albo czym będziemy palić w piecu. Pewnie, że od tych reguł są wyjątki i to wcale nie takie małe, jednak znów skala daje o sobie znać. Tak się jakoś składa, że zdecydowana większość Polaków myśli o węglu drzewnym na grilla, a nie kamiennym do pieca.

Polacy nie reagują histerycznie na inflację głównie dlatego, że nie przekłada się to na jakość życia i mało ważne są niebezpieczeństwa związane z życiem na kredyt, czy ponad stan. Najczęstszy komentarz w tych wszystkich sondach ulicznych brzmi następująco: „No jest drożej, nie powiem, bo jest, ale co potrzebne, to kupuję”. Polak jest zahartowanym gatunkiem, przeszedł nie przez jeden, ale przez wiele kryzysów. Kto pamięta, jak czteroosobowa rodzina utrzymywała się z dwóch „kuroniówek”, ten z inflacji będzie się śmiał. Reakcje konsumenckie, że posłużę się ekspercką frazą, są jednoznaczne i gołym okiem dostrzegalne. Polacy wcale nie zrezygnowali z kupowania i wyjazdów urlopowych, chociaż dzień w dzień widzą i słyszą, jak jest drogo. Jeśli przyjdzie jakaś refleksja, to najwcześniej na jesieni, gdy zrobi się szaro, buro i bardzo niewesoło.

Co Putin wygrał, a co przegrał na Ukrainie?

25
ITAR-TASS 85: SOCHI, RUSSIA. JANUARY 21. President of Russia Vladimir Putin (R) and German Chancellor Angela Merkel hold a working meeting at Bocharov Ruchei presidential residence near the Black Sea resort of Sochi. President Putin's pet, Koni the labrador, seen in the foreground. (Photo ITAR-TASS / Dmitry Astakhov) Dostawca: PAP/ITAR-TASS.

Analizy sytuacji na Ukrainie, które się pojawiają publicznie, to poziom żenady znanej z pomoru. Wystarczy przywołać ostatnie wydarzenia, żeby dostrzec polityczną poprawność przekraczającą granicę śmieszności. Dziesiątki „ekspertów”, w tym emerytowanych generałów, jednym głosem opowiadało bajki o operacji militarnej polegającej na celowym i zaplanowanym zniszczeniu centrum handlowego, gdzieś na ukraińskiej prowincji. Jakakolwiek próba racjonalizowania tego, co się wydarzyło, a ślepy widział, że nie o centrum handlowe chodziło, choć rzeczywiście rykoszetem zostało zniszczone, kończą się serią histerycznych reakcji napędzanych inwektywami. Wiadomym jest, że na wojnie prawda umiera pierwsza, a tym bardziej od skonfliktowanych stron nie uzyskamy rzetelnych informacji, zwłaszcza gdy te dotyczą wojskowych albo strategicznych obiektów. Dlatego na to, co się dzieje na Ukrainie trzeba patrzeć z bardzo dużego dystansu i zupełnie chłodnym okiem.

Co Putin przegrał? Pytanie z tezą, jednak porażki Putina w pewnych obszarach są tak oczywiste, że nie ma sensu się bawić w dyplomację. Na pewno przegrał z NATO i to dla mnie największa niespodzianka, z tym, że trzeba tę porażkę precyzyjnie określić. Putin liczył na rozbicie sojuszu, głównie na linii USA-Europa i początkowo szło mu nieźle. Popełnił duży błąd atakując, czy raczej pozorując ataki na Kijów, co na tyle przestraszyło inne państwa, że NATO nie tylko zaczęło mówić jednym głosem, ale jeszcze dołączyły Szwecja i Finlandia, która graniczy z Rosją. Dodatkowo mają być wzmocnione siły na flance wschodniej i chociaż zdaję sobie sprawę, że sam sojusz jest tworem niezwykle chwiejnym politycznie, a procesy decyzyjne przypominają biurokratyczny kabaret, to jednak ewidentnie mamy do czynienia ze wzmocnieniem i zjednoczeniem, a nie podziałem NATO. Przegrał też Putin z Zełenskim i to sromotnie, z komika zrobił męża stanu, przynajmniej w oczach światowej opinii publicznej, bo kto ma indywidualne oczy, ten widzi coś zupełnie innego. Nie tylko nie udało się zmienić władzy w Kijowie, ale Putin de facto wesołą kompanię Zełenskiego wzmocnił i nie ma dla niej na Ukrainie konkurencji.

Przegrał Putin samego siebie, przed atakiem na Ukrainę był podejmowany jak król na politycznych salonach, teraz jest banitą. W Rosji jego pozycja wcale tak nie osłabła, jakby chciał Zachód, ale poza stałymi sojusznikami Putin nie ma czego szukać na świecie. Przegraną widać też w wielkim biznesie, przede wszystkim z Niemcami, chociaż tutaj też nie należy ulegać propagandzie, która mówi o zapaści gospodarczej Rosji. Wbrew pozorom Rosja przez sankcje przechodzi bez większych strat, niemniej rury z gazem to nie tylko gospodarka, ale polityczne uzależnienie i w tym sensie porażka Putina jest jednoznaczna. Podobnie przedstawiają się sprawy w często niedocenianych obszarach jak sport i kultura. Dla mnie skala represji i wręcz nienawiści wobec rosyjskich sportowców i artystów jest pełnym zaskoczeniem, a dla Putina to były bardzo ważne narzędzia propagandowe. Dałoby się znaleźć jeszcze parę innych porażek i może dziwić, że nie wymieniłem przegranej bitwy o Kijów, ale po pierwsze Putin wokół Kijowa odgrywał wojenny teatr, po drugie miejsce się kończy w felietonie.

Co Putin wygrał? Sporo, ale skupie się na dwóch najważniejszych zwycięstwach. Przede wszystkim już osiągnął główny cel, zainstalował „niepodległe republiki” doniecką i ługańską, co oznacza odcięcie 20% Ukrainy i to tej bogatej w surowce. Dla zobrazowania skali sukcesu warto przytoczyć chociaż jedną liczbę, 20% powierzchni Ukrainy to 120 000 km2. Czechy mają 78 000, Węgry 93 000, Bułgaria 110 000, Grecja 132 000. Robi wrażenie, prawda? Drugie poważne zwycięstwo, choć dla samego Putina pewnie pierwsze, to utrzymanie władzy, co wcale nie było takie pewne. Początkowe porażki, połączone z niespotykanie ostrą reakcją i propagandą na Zachodzie, stawiały Putina w bardzo kiepskiej sytuacji. Jego absencja i komputerowo montowane „spotkania”, dobitnie świadczyły, że pewnie się nie czuje. Obecnie i to się zmieniło, Rosjanie zewsząd słyszą, że są najpodlejszym narodem na świecie, a Putin jest dobrym carem, bo mówi dokładnie przeciwne rzeczy, że są narodem wielkim i dlatego Zachód chce Rosję unicestwić. Tak to z grubsza wygląda i cały czas jest „rozwojowe”. Medialne brednie, to zupełnie inny świat, nie mający nic wspólnego z realiami.

Franek Sterczewski padł – problem jest szerszy, niż się wydaje

20

Na początku „naszej wolności” pojawiło się wiele nowych zjawisk, wśród nich były dwa bardzo charakterystyczne. Po pierwsze zaczęły się ataki na Kościół, jakich za komuny nie widziano, może z wyjątkiem czasów stalinowskich. Po drugiej zaczęło się wyszydzanie „Solidarności”, jakiego za komuny nie widziano, bez żadnych wyjątków. „Autorytety” ruszyły do boju z pełną werwą i junackim zaangażowaniem. Powstały artykuły, wywiady i wreszcie filmy, które pokazywały, że PRL nie był taki zły, a prawdziwa tragedia to się dzieje pod rządami „solidaruchów” i klechów. Przywołam takie filmowe przykłady, z czego jeden stał się kultowy i mam na myśli „Psy”.

Przy najbliższej okazji proszę raz jeszcze zwrócić uwagę na niezwykle wymowną scenę z paleniem esbeckich dokumentów to nie jest żadne oskarżenie esbeków, ale bardzo inteligentne rozgrzeszenie. Mnie najbardziej bawi, że esbecy leją do krwi „Młodego”, za to, że jest kapusiem. Rozumiecie?! Esbecy, którzy sami byli kapusiami i kapusiów werbowali, nagle wystąpili w roli moralnych recenzentów od kapowania – popisowy numer „elit” III RP. Czy ta sztuczka się udała? W całości! Do dziś większość widzów odbiera wspomnianą scenę jednoznacznie, oto super chłopaki: Franz i Olo, traktują w odpowiedni sposób „kapusia”, który „przypadkowo” jest synem opozycjonisty. I nieważne, że ten sam Olo za chwilę będzie bandziorem gorszym niż był dotąd, bo przecież Franz, ten uczciwy i biedny, jeżdżący Wartburgiem, „zrobi porządek”. Praktycznie nikt nie odbiera „Psów” w takich kategoriach, tymczasem jest to typowy relatywizm, na którym zbudowano III RP. Biedny i ideowy esbek Franz, który do niedawna mieszkał w wilii bardziej wypasionej niż wille pierwszych sekretarzy, staje się bohaterem naszych czasów. Nie jakiś tam opozycjonista, w dodatku katolik, ale były esbek jest więcej wart niż ta cała „wolna Polska”. Tak się wykuwał nowy etos i to trwa do dziś!

Na tym samym patencie pojechał Piwowski, nawiasem mówiąc esbecki kapuś. „Uprowadzenie Agaty” to klasyka relatywizmu, w tej historii nie ma jednej prawdziwej sceny i wszystko jest odwrócone. Niegdyś głośna sprawa z udziałem córki Marszałka Sejmu, została przedstawiona w filmie, jako jedno wielkie szyderstwo z polityków, ale znów bardzo konkretnych polityków: „solidaruchów”, prawicowców, katolików. Ciekawostką jest to, że Piwowski doskonale znał Kerna, byli kolegami, oczywiście do czasu nakręcenia filmu. Paroma kliknięciami w Internecie da się sprawdzić o co tak naprawdę chodziło w tej „szalonej miłości” cygańskiego roznosiciela pizzy do córki polityka z „Solidarności”. Klasyczna burza hormonów, problemy nastolatki i na końcu zwyczajny cwaniak, oszust, a nie żaden szlachetny Cygan śpiewający i grający na gitarze piękne kawałki Seweryna Krajewskiego. Sama Monika Kern wielokrotnie przepraszała za swoje zachowanie i nie chce do tej sprawy wracać, ale w pamięci widzów znów powstał „kultowy stereotyp” złych polityków prawicowych i ciemnogrodu, który doprowadził do śmierci szlachetnego „Roma”. Pytanie jaki to ma związek z tytułem dzisiejszego felietonu, bo jak na razie niczego tym długim wprowadzeniem nie wykazałem.

Związek jest taki, że w „Psach” pojawiła się parodia znanej sceny z tragicznych wydarzeń na Wybrzeżu. W pieśni „Ballada o Janku Wiśniewskim” zostało zmienione tylko imię i nazwisko młodego chłopaka, natomiast sama tragedia wydarzyła się naprawdę, to autentyczna ofiara takich bandziorów, jak: Franz, Olo, Student, Dziedek. I dokładnie ci bandyci parodiują w „Psach” nie tylko pieśń, ale przede wszystkim swoje zbrodnie, wynosząc pijanego esbeka ze śpiewem na ustach „Janek Wiśniewski padł”. Franek Sterczewski, to spadkobierca tego „etosu”, szydzący dokładnie z tych samych ludzi i wartości ważnych dla wielu Polaków, jednocześnie sam występuje w roli autorytetu moralnego, niczym esbek Olo przy ognisku z aktami kapusiów. Sterczewski to też takie „Uprowadzenie Agaty”, w którym nic się nie zgadza, bo pewnie mało kto wie, że ten zatrzymany przez policję pijany poseł, jest członkiem podkomisji sejmowej: „Podkomisja stała do spraw transportu drogowego, drogownictwa, bezpieczeństwa ruchu drogowego i poczty” i zespołu parlamentarnego: „Parlamentarny Zespół ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego”. Nie ma tu żadnego przypadku machający immunitetem pijany lewacki aktywista, gardzący Polakami, którzy chcą żyć w wolnej, nie europejskiej Polsce, to kontynuacja tego samego „etosu”, który został bardzo inteligentnie sprzedany milionom Polaków za pomocą „autorytetów” i potęgi popkultury.

Nie ma przypadków, są tylko znaki i polityczna głupota PiS

25
????????????????????????????????????

Sprawa wbrew pozorom i teoriom spiskowym jest bardzo prosta, jak jest zima, to musi być zimno, pani kierowniczko. Gdyby jakimś cudem udało się naprawić wszystkie błędy, zaniedbania i sabotaże, to i tak PiS nie ucieknie od naturalnych zjawisk w przyrodzie. Przyjdzie jesień i ludzie znów będą kichać, kaszleć, przeziębiać się, a w skrajnych przypadkach przechodzić zapalenie płuc. I proszę się nie łudzić, nie będzie miało żadnego znaczenia, co się wcześniej mówiło, chociażby o skuteczności testowania, czy zerwaniu umowy na 6 miliardów z dostawcami „preparatów”. Wystarczy sobie przypomnieć, co i kiedy było w odwrocie, nie wspominając o żartach Szumowskiego z noszenia szmatek zakrywających organy powonienia. Nowy etap, nowa narracja i to bez żadnej finezji, ale też instynktu samozachowawczego.

Morawiecki jeździ po gminach i straszy dokładnie tym samym, o czym od dwóch dni mówi Niedzielski. Musimy się przygotować, nawet na 30 000 hospitalizacji, mamy nowe zapewnienia i zaraz przyjdą dokumenty, że to już zupełnie inne preparaty, które są przygotowane pod nieco zapomnianą literę z greckiego alfabetu. Jeśli zapadnie decyzja na najwyższym szczeblu, to wbrew logice i nawet interesom politycznym, PiS pośle do boju najbardziej znienawidzoną przez Polaków twarz pomoru i nic ich nie przekona, że: „białe jest białe, a czarne jest czarne”. Czy tak się rzeczywiście stanie? Pojęcia nie mam i powiem więcej – demiurgowie z PiS też nie mają. Co się w takim razie teraz dzieje? Klasyka gatunku, sondowanie nastrojów społecznych, wysyłanie komunikatów i sprawdzenie reakcji. Kto ma troszkę oleju w głowie, ten wie, że i ten proces nie ma najmniejszego sensu. Teraz to ludzie są na wakacjach i do tego stopnia żyją beztrosko, że nawet o cenach paliwa na Orlenie zapomnieli. Jesienią przyjdzie depresja, powrót do pracy i przede wszystkim do odłożonych problemów. Gdy na to wszystko PiS jeszcze nałoży pomór, zawór bezpieczeństwa może puścić.

Nie wiem, co PiS zdecyduje, bo to jest partia, która dawno przestała się kierować kryteriami moralnymi, intelektualnymi i po prostu zwykłym myśleniem, choćby o partyjnym interesie. Natomiast wiem, że tym odgrzewanym kotletem nie da się odwrócić uwagi Polaków od prawdziwych tragedii. Stara technika budowania napięcia po to, żeby fantastyczna władza w cudowny sposób mogła uratować naród, sprawdza się, ale nie przy zgranych tematach. „Wojna” spadła PiS z politycznego nieba i od razu się na to rzucili, trafiając idealnie w nastroje społeczne, nad czym można tylko ubolewać. O ile do jesieni nie pojawi się coś równie „atrakcyjnego”, to na mieleniu przeterminowanych strachów PiS niczego nie ugra. Jest więcej niż pewne, że ponowna próba zaszczuwania ludzi skończy się odpowiednią reakcją i jak zawsze pozbawiam rewolucyjnych złudzeń, jednak tuż przed wyborami słupki odpowiednio zareagują. Zarządzanie strachem jest bardzo wygodna dla polityków i PiS uwielbia te technikę „rządzenia”, ale i do tak prostej operacji trzeba dobrać odpowiednie narzędzia, a nie sięgać po zużyty cep.

Zanim dojdzie do rozstrzygnięcia, tu i teraz można powiedzieć, że PiS całą operację rozpoczął beznadziejnie. Niedzielski nic nie musi mówić, aby ludzie na samo nazwisko odpowiednio zareagowali. Liczba kłamstw i kompromitacji wokół fal, dawek i wymazów, jest tak duża, a trauma tak głęboka, że mechanizmy obronne natychmiast się uruchomią. No i jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, Niedzielski z Morawieckim to sobie mogą, jeśli nie pójdzie komunikat ze światowej, czy chociaż europejskiej centrali, w Polsce niczego nie odpalą. Po tych chaotycznych ruchach wyraźnie widać, że PiS boi się jesieni i zimy jak ognia, stąd też te desperackie próby i wypuszczanie szczurów. Degradująca się władza musi nie tylko znaleźć wytłumaczenia dla katastrofy gospodarczej, która w zasadzie już nastąpiła, ale ma jeszcze takie „małe” problemy jak zakontraktowane „preparaty” na 6 miliardów. Zamiast od tego uciekać, jak najdalej, próbują sprawdzić, czy da się w to wdepnąć, tyle z PiS zostało.

Morawiecki jeździ po gminach i straszy staruszków

20

W Internecie pojawiło się nagranie ze spotkania, pożal się Boże, premiera Polski Mateusza Morawieckiego. Zainteresowani z łatwością to nagranie znajdą, ale na moim portalu tak tandetnej propagandy zamieszczał nie będę, za to opiszę o co tu chodzi. Od kilku tygodni ostrzegam, że PiS będzie musiał przygotować się do bardzo ciężkiej jesieni, a gdy ludziom zabraknie węgla, prądu i gazu, to żaden wpis Tuska na Twitterze, ani „happening” Jachiry, tego nie przykryją. Mówimy o kwestiach egzystencjalnych, czyli być albo nie być i w podobnych okolicznościach ludzie myślą wyłącznie o tym jak przetrwać. Z jednej strony myślą, z drugiej obwiniają i zawsze winna jest władza. Dlatego Morawiecki do spółki z Maliszewskim i Matynią układają nową propagandową strategię, którą potem sam Kaczyński i reszta prominentnych polityków PiS sprzedaje na spotkaniach w ginach i powiatach.

Dokładnie taki fragment propagandy krąży w Internecie i prócz żałosnych fraz wyklepanych na kolanie, jak „putinflacja”, pojawiała się zmodyfikowana wersja „kuzynki pod respiratorem”. Morawiecki zaczął opowiadać o swojej wizycie w Brukseli, gdzie ponoć zauważył mnóstwo osób w maseczkach i usłyszał bardzo wiele rozmów o powrocie najmodniejszej choroby. Putinflacja i wspomniana choroba mają odpowiadać za wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na Polskę, ale w ocenie Morawieckiego to jeszcze nie koniec, bo na jesieni znów czeka nas powrót do pomoru. Na tę okoliczność obecni na sali dostali kilka instrukcji i ostrzeżeń, między innymi takich, że trzeba się będzie poddać czwartej dawce, a tak naprawdę to nie czwartej, tylko corocznym dawkom, jak w przypadku grypy. Jedyne, co w tej tandetnej tyradzie jest pocieszające, to reakcja lub raczej brak reakcji zgromadzonych słuchaczy. Braw Morawiecki za straszenie ludzi nie dostał, ale zbyt długo bym się tym nie pocieszał. Oczywiście w Brukseli tłumów w maseczkach nie było, przynajmniej nie dało się tego zauważyć, w jakiejś istotnej skali, przy medialnych relacjach. Oznacza to tyle, że ta blaga została ludziom wciśnięta na siłę i na poziomie wpisów internetowych płatnych trolli.

Po co? Przede wszystkim nie jest przypadkiem, że takie brednie opowiada się na spotkaniach partyjnych, gdyby Morawiecki próbował coś takiego wcisnąć Polakom w Internecie, czy w mediach, to zostałby zlinczowany. Najwierniejsi w PiS-ie też nie byli zachwyceni, ale jak partia da znak, to będą bronić do upadłego największej głupoty i podłości. Nie jest też żadną tajemnicą, że na te polityczne nasiadówki przychodzą głównie osoby starsze i to dotyczy w takim samym stopniu Tuska, jak i Morawieckiego. W tej grupie strach przed pomorem był zawsze największy i przez to agresja do „płaskoziemców” taka sama. PiS musi mieć bazę wyborczą, którą złośliwie nazywa się „betonem” i to do „betonu” kierowana jest ta najpodlejszej jakości propaganda. Jeśli 20-25% wyborców uda się wcisnąć takie usprawiedliwienia dla nieudolności i błędów PiS, a uda się to prawie na pewno, wtedy resztę głosów będzie można dokupić socjalnymi sztuczkami. Nawiasem mówiąc pierwsze sztuczki już za nami, choćby sztuczna cena węgla i promocje wakacyjne na Orlenie.

Jest bardzo mało prawdopodobne, aby PiS poszedł w stronę nakręcania pomoru w takim wydaniu, jaki mieliśmy wcześniej. Uruchomienie podobnej akcji wymagałoby globalnego przesunięcia wajchy, czego rzecz jasna wykluczyć się nie da, ale póki co nie widać przygotowań w tym kierunku. Prócz mobilizacji elektoratu chodzi również o zakupione „preparaty”, które po pierwsze wypełniają magazyny pod sufit, po drugie i znacznie gorsze, w szufladach leżą umowy na 6 miliardów złotych i nikt w rządzie nie wie, jak się z tego wykpić. Morawiecki nie ma wyjścia, musi straszyć i opowiadać brednie, żeby utrzymać dyscyplinę elektoratu i przynajmniej w części wcisnąć „preparaty”, co by uzasadniało ich zakup. Na szczęście jest to bardzo ryzykowna strategia, bo ludzie mają tak dość nieustannego życia pod presją „wojny” i pomoru, że nawet socjalne sztuczki mogą nie wystarczyć do uzupełnienia głosów na poziomie, który zapewni utrzymanie władzy.

Aborcja w Ameryce, zwycięstwo konserwatystów Trumpa

9

Amerykańscy konserwatyści pracowali na taką konkluzję Sądu Najwyższego prawie 50 lat! Sąd odrzucił swoją decyzję z 1973 r. uważającą aborcję za prawo człowieka wypływające z Konstytucji, odsyłając sprawy dotyczące aborcji do poszczególnych stanów. Roe is dead! To ewidentne zwycięstwo Trumpa, który dotrzymał słowa desygnując konserwatywnych kandydatów do Sądu Najwyższego. Konserwatyści zachwyceni, lewica zaskoczona i wściekła. Organizuje protesty, formułuje groźby, zapowiada walkę do końca! W mediach społecznościowych brzydko i gorąco, płynie rzeka nienawiści padają wezwania, aby spalić kościoły (z wyjątkiem czarnych!). Czarnoskóra kongresmenka z Kaliforni Maxine Waters: “SN niech idzie do diabła!”...

Ekstremiści zorganizowani w “Jane’s Revenge” namawiają do atakowania budynków agencji pomagających kobietom w ciąży, siedzib grup antyaborcyjnych, prawicowych kongresmenów i sędziów. Takie ataki z podpaleniami i demolką miały już miejsce wcześniej  w Oregonie, Nowym Jorku, w Wisconsin i Kolorado. W Arizonie policja obawiając się nacierających lewicowych ekstremistów ewakuowała stanowy Kapitol. W wielu stanach i miastach protesty trwały cały weekend. Ci ludzie którzy wrzeszczą o insurekcji J6, dziś nawołują do protestów, buntów i podpaleń…

Co ciekawe, kompanie BIG TECH kontrolujące radykalną retorykę w internecie, te które swego czasu cenzurowały i usunęły prezydenta Trumpa, są ślepe i głuche wobec otwartych nawoływań do przemocy. Dziesiątki postów nawołuje do spalenia budynku Sądu Najwyższego. Zagrożono spaleniem siedziby FOX News, dostało się policji i dziennikarzom. Można przeczytać tweet nawołujący do ataku na “radykalnych Chrześcijan” na wiejskich terenach (lewica rządzi już w miastach). Na niesionych napisach czytamy: “Przywrócić aborcję!”, “Zarządzić chemiczną kastrację dla mężczyzn!”, Obowiązkowa sterylizacja!”.  W Eugene (stan Oregon) aresztowano 75 członków Antify zgromadzonych chwilę przed atakiem na agencję pomocy kobietom w ciąży (niestety zaraz ich wypuszczono). Lewica straszy, że SN zajmie się teraz gejowskimi małżeństwami, adopcją przez nich dzieci, antykoncepcją, a nawet międzyrasowymi małżeństwami (przypomnijmy, że czarnoskóry konserwatywny sędzia C. Thomas ma białą żonę!).

Trudno zrozumieć ten lewicowy taniec szaleństwa, przecież Sąd Najwyższy postanowił zdemokratyzować problem aborcji kierując ewentualne decyzje do wyborców w poszczególnych stanach. Kalifornijski gubernator Gavin Newsom zapowiedział zwiększenie mocy produkcyjnych tutejszych aborcyjnych klinik, zapowiadając “abortion sanctuary” na całym zachodnim wybrzeżu (Kalifornia, Oregon, Waszyngton). Od 1973 r. USA ofiarowała bardzo łatwy dostęp do aborcji, bardziej restrykcyjna była np. Francja. Po decyzji SN około połowa stanów wprowadzi poważne ograniczenia w dostępie do aborcji, oczekuje się, że ta liczba się zwiększy. W 2020 r. w USA abortowano 1 z 5-ciu ciąży, w 2017 r. było to 862,000, a w 2020 już 930,000 aborcji! Zwolennicy aborcji ostrzegają, że jeśli aborcja będzie zdelegalizowana to będzie odbywała się nielegalnie. Jednak kiedy mówią o zdelegalizowaniu konstytucyjnego prawa do posiadania broni, to nie myślą, że kiedy obywatelom odbierze się broń posiadaną legalnie, to pozostanie ona w rękach gangów i kryminalistów, którzy mają prawo gdzieś…

W najludniejszym ze stanów w Kalifornii (ok. 40 mln) mieści się ok. 20% “pracujących” w USA aborcyjnych klinik (168 klinik z wszystkich 800). Decyzja SN spowodowała zamknięcie niechcianych klinik w wielu stanach, co doprowadzi do sytuacji, że w Kalifornii będzie “pracowało” ok. jednej trzeciej  wszystkich klinik. Z istniejących 58 powiatów w Kalifornii w 22 z nich nie ma aborcyjnych klinik, gdyż są one słabiej zaludnione (poniżej 500,000 mieszkańców). Największe zagęszczenie klinik  na milion ludzi oczywiście jest w San Francisco  z 8-mioma klinikami (9 na mln). W powiecie Los Angeles  “pracuje” aż 56 klinik (5,5 na mln mieszkańców). Można się spodziewać rozwoju aborcyjnej “turystyki” z innych stanów gdzie wyborcy ograniczą aborcję. Kiedyś ludzie przybywali do Kalifornii aby “żyć, nie umierać”, w niedalekiej przyszłości będą przybywać w celu uśmiercania…

Rozumiem, że czasem ludzie żyją tak szybko, że nie mają czasu, ani ochoty na refleksję, tylko jak przysłowiowe “pelikany” łykają  medialnie serwowany “news’. Zastanawia jednak, że to kobiety domagają się w miarę nieograniczonej aborcji i ani im przez te nierzadko piękne główki nie przejdzie myśl, że same prowadzą do własnej zguby. Jeśli spojrzymy na sytuację w krajach gdzie aborcja jest dozwolona jak np. w Chinach, to trudno nie zauważyć, że stosują tam aborcję selektywną usuwającą najczęściej właśnie dziewczynki! No, ale pozostałe 56 płci jest bezpieczne.  Poza tym aborcja jest rasistowska, wiele klinik w USA jest ulokowanych w pobliżu dzielnic czarnoskórych. Podobno od 1973 r. usunięto ok. 50 do 60 mln czarnoskórych dzieci. Podaje się, że czarnoskórzy stanowiący dziś ok. 12,5% całej populacji (tendencja spadkowa), jednocześnie czarnoskóre kobiety dokonują ok. 40% wszystkich aborcji! 

Patrząc na politykę migracyjną pod kątem etnicznym, otwarta południowa granica USA, przez którą napływają miliony ludzi głównie latynoskiego pochodzenia, też może Demokratom wyjść bokiem. Co prawda Dems liczą na wdzięczność i lojalność nowo przybyłych, którzy lubią zasiłki i opiekę państwa, ale fakty mówią też coś innego. Otóż Latynosi cenią tradycyjne rodziny i w przeciwieństwie do przeciętnego demokratycznego wyborcy  z pogardą spoglądają na dziwactwo genderyzmu. Kochają swoje dzieci i mają większe rodziny, bywają też częściej tradycyjni i wyznający religijne wartości. Jeszcze prezydent Obama w wyborach zbierał 80% latynoskich głosów, ale już prezydent Trump uzyskał poparcie mierzone między 35-40%. Dowodem na zachodzące wielkie zmiany w ostatnim czasie jest w południowym Teksasie wybór do Kongresu  36 letniej Republikanki, matki czworga dzieci Mayra Flores pierwszej członkini Kongresu urodzonej w Meksyku.

Poparcie dla prezydenta Bidena spadło do 35,1% (Trafalgar Group) z 59,7% rozczarowanych, jedynie 15% silnie go popiera, przy 54% silnie odrzucających. Poparcie dla prezydenta Bidena wśród Latynosów spadło do 26% (sondaż Quinnipiac University, rok temu poparcie dla Bidena wśród tej samej grupy wyborców wynosiło 55%!  Podobne notowania ma Biden wśród młodych Amerykanów (27%) i wśród białych mężczyzn (29%). Najwyższe notowania ma Biden wśród Amerykanów powyżej 65 r. życia (45%) i wśród czarnoskórych Amerykanów (63%). Soros zaniepokojony spadkiem notowań Demokratów wśród Latynosów zdecydował się na wykupienie konserwatywnych stacji radiowych popularnych wśród Latynosów. Biedaczek przeznaczył na ten cel wstępnie $80 mln!

Okazuje się, że czołowi Dems, którzy najbardziej popierają aborcję w swoim życiu prywatnym stosują inne normy od tych polecanych wyborcom. Marszałkini (speaker) Kongresu Nancy Pelosi ma pięcioro dzieci, gubernator Kalifornii Gavin Newsom czwórkę!  Jeszcze w 2006 r. ówczesny senator Joe Biden mówił, że aborcja to tragedia, dziś w/g niego to konstytucyjne prawo. Swoim oburzeniem z powodu decyzji SN podzielił się też ulubieniec Klausa Schwaba, premier Kanady Justin Trudeau, twierdząc, że nikt nie ma prawa dyktować kobiecie co ma robić ze swoim ciałem. Pewnie zapomniał, że zabronił swoim  nieszczepionym wyborcom podróżowania po świecie samolotami, ale pewnie tego wymagała rewolucja… 

Mamy jednak szczęście, dotąd mężczyźni, którzy zmienili płeć na razie siedzą cicho. Pewnie uganiają się za mało dostępną formułą dla swoich niemowląt. Konserwatywny, wspaniały prezydent R. Reagan swego czasu zauważył, że wszyscy popierający aborcję zdążyli już się urodzić… 

Ktoś powiedział, że trzecia kadencja Obamy jest jeszcze gorsza niż dwie poprzednie. Demokraci liczący na większą motywację swoich wyborców w jesiennych wyborach uzupełniających w związku z decyzją Sądu Najwyższego mogą się rozczarować.  Po pierwsze fala “entuzjazmu” osłabnie, a swój niebezpieczny łeb pokaże inflacja, wzrost cen żywności , cen benzyny i mieszkań. Więc jeszcze raz przed wyborczymi urnami zatańczymy utwór saksofonisty Billa Clintona : “It’s the economy, stupid!”...

 

Jacek K. Matysiak                                                                                                        Kalifornia, 2022/06/27

Korupcja polityczna – mój ulubiony skecz opowiadany przez wszystkie opcje

11

PiS i Kaczyński sięgnęli po stare metody polityczne, które mają dość pospolitą nazwę, mianowicie: „sprzedał się za stołek”. Ponieważ PiS jest na tak zwanym musiku, to płaci bardzo wysokie ceny i nikt z nimi nie chce rozmawiać na niższym poziomie niż stanowisko w ministerstwie. W taki sposób do rządu „Zjednoczonej Prawicy” trafiła Agnieszka Ścigaj, niegdyś z Kukiz15, potem z Koalicji Polskiej, a ostatnio była w kole poselskim „Polskie Sprawy”. Z tego samego koła do rządu przyszedł Sośnierz senior, bo jak wiadomo mamy w polskim parlamencie jeszcze Sośnierza juniora, który też opuścił partię matkę „KORWIN” i stworzył własne ugrupowanie „Wolnościowcy”. Przywołanie tylko tych kilku przykładów pokazuje, jak się w polskiej polityce toczą kariery i chciałoby się powiedzieć, jak się staczają ludzie, ale zanim wygłosimy tak surowe oceny, to pójdźmy dalej i szerzej.

Zawsze tak jest, że opozycja komentuje „korupcję polityczną władzy”, rzecz w tym, że mówimy o opozycji, która wcale nie tak dawno sama była władzą. Bez żadnych pomocy naukowych, podręczników historii i politologii, jestem w stanie wymienić najbardziej spektakularne transfery polityczne. Dlaczego transfery, nie korupcje? Ano dlatego, że jak opozycja jest władzą, to ona nie korumpuje, tylko właśnie przeprowadza transfery polityczne dla dobra Ojczyzny i pomyślności obywateli. Zacznę chronologicznie od Mariana Krzaklewskiego, był taki bogobojny polityk i szef „Solidarności” nazywany „Pięknym Maryjanem”. Na jego nieszczęście i nasze szczęście, poległ z kretesem w wyborach prezydenckich i to wyłącznie z jednego powodu. Krzaklewski nie był w stanie zrzucić z siebie całego bałaganu jakiego narobiła AWS pod jego przewodnictwem. Gdy się rozsypał AWS posypała się też Unia Wolności, natomiast na reszcie gruzów powstała Platforma Obywatelska, która krzyczała: „nigdy więcej AWS”. Minęło parę lat i Donald Tusk wciągnął Mariana Krzaklewskiego na listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego. Krzaklewski znów z kretesem poległ, ale korupcja, przepraszam, transfer pozostaje faktem.

Michał Kamiński pseudonim „Misiek”, szef kampanii PiS, szef w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to dopiero nieprawdopodobna lista transferowa i to przy jednym nazwisku. Pomijam litościwie czasy ZCHN i think tank Instytut Myśli Państwowej, który założył razem z Kazimierzem Marcinkiewiczem i Romanem Giertychem, by przejść do porzucenia PiS i założenia PJN, gdzie się Kamiński całkowicie ośmieszył. Następnym krokiem był start do Parlamentu Europejskiego pod szyldem PO, potem objęcie stanowiska szefa kancelarii Ewy Kopacz i szefa kampanii Bronisława Komorowskiego. W kolejnych etapach był start do parlamentu polskiego z listy PO i skreślenie Kamieńskiego jako członka PO. Wreszcie Kamiński założył, jakżeby inaczej, własne koło poselskie „Europejscy Demokraci”, ale z takim szyldem nie miał szans dostać się do parlamentu, dlatego przeszedł do PSL i dzięki temu został senatorem oraz wicemarszałkiem. Przytoczę jeszcze historię Bartosza Arłukowicz, ale krótko, bo to klasyczna kopia. Był zagorzałym posłem lewicowym nieludzko krytykującym Tuska, ale gdy od Tuska dostał stołek ministra zdrowia, natychmiast został liberałem. Po doprowadzeniu do katastrofy służby zdrowia, w nagrodę otrzymał miejsce biorące na liście PO do Parlamentu Europejskiego.

Czy którykolwiek z liderów partyjnych pamięta o tych „karierach” swoich byłych i nowych kolegów? Z tego, co widać i słychać to żaden nie pamięta! Obojętnie, czy Tusk, czy Kosiniak-Kamysz, czy też Czarzasty, wszyscy opowiadają o korupcji, nie o transferach. Przy tych wywodach unoszą się moralnie tak wysoko, że żaden jogin nie byłby w stanie pobić ich rekordów lewitacji. W związku z powyższym bez najmniejszych zahamowań śmieję się do rozpuku za każdym razem, jak się którykolwiek polityk w tym temacie wypowie. Fenomen zjawiska polega na tym, że są to absolutnie zgrane dowcipy, modelowe suchary, ale mimo wszystko zawsze śmieszą, przynajmniej mnie.

Premier Ukrainy Mateusz Morawiecki

23

Szanowni Rodacy, od samego rana, w pierwszy dzień wakacji, narażam się i zaczynam od pytań, w dodatku bardzo trudnych, ale kto nie ryzykuje, ten ruskiego szampana nie pije. Proszę o odpowiedź, kim jest Mateusz Morawiecki i jaki kraj reprezentuje? Zanim udzielicie odpowiedzi chciałbym zwrócić uwagę, że jest to pytanie podchwytliwe i zwykle bardzo wiele Polaków się myli. Dla ułatwienia powiem, że Morawiecki na pewno nie jest premierem Polski i choćby pokazał setkę dokumentów z pieczątkami, to nic tego faktu nie zmieni. Wydaje mi się, że po tej podpowiedzi nie pozostaje zbyt wiele możliwości do wyboru i dlatego kończymy zabawę. Morawiecki to „europejski” premier Ukrainy, na co istnieją twarde dowody, a nie jakieś tam „świstki papieru” z godłem państwowym i ślubowaniem.

Proszę się uważnie wczytać w poniższą wypowiedź ukraińskiego premiera, co z pewnością rozwieje wszelkie wątpliwości:

Zatwierdziliśmy także dalszą pomoc dla Ukrainy. Ukraina jest w stanie wojny i nie ma z czego płacić pensji pracownikom, funkcjonariuszom. Przecież ci ludzie muszą też z czegoś żyć. Dlatego zatwierdziliśmy 9 miliardów euro pomocy dla Ukrainy.

Słowa wrzucone na ekran komputera nie oddają emocji, które towarzyszyły ukraińskiemu premierowi, gdy je wypowiadał. Głos mu się prawie łamał, oczy zachodziły mgłą, troska o naród ukraiński była tak wielka, że chyba pierwszy raz zobaczyłem Mateusza Morawieckiego z krótkim nosem. On tym razem nie kłamał, ale z autentycznym przejęciem i zaangażowaniem mówił o swoim kraju i obywatelach. Polacy mogą tylko zazdrościć Ukraińcom takiego męża stanu, gdyby polski premier tak dbał o Polaków, bylibyśmy o krok przed druga Japonią i parę kroczków przed Niemcami. Niestety w Polsce od sześciu lat nie mamy premiera, co gorsza w ostatnim czasie z funkcji wicepremiera zrezygnowała Jarosław Kaczyński i zostaliśmy sierotami. Teoretycznie moglibyśmy jeszcze liczyć na Prezydenta RP, jednak i w tym przypadku doszło do nagłej zmiany ról i pan Andrzej Duda został podsekretarzem stanu w kancelarii prezydenta Zełenskiego. Obawiam się, że w takiej sytuacji Mariusz Błaszczak i Jacek Sasin nie udźwigną całego ciężaru, jakim jest rządzenie Polską, tym bardziej, że oni też muszą poświęcać swój czas Ukrainie, jeśli chcą pozostać polskimi ministrami.

Pożartowaliśmy? Jako autor żartów, muszę powiedzieć, że mnie to średnio śmieszy, ale jak to mówią lepiej żartować, niż leżeć pod respiratorem w Bergamo. Jedno mnie w tym wszystkim mimo wszystko nie tyle śmieszy, co cieszy, a mianowicie brak kombinowania. Szczerość z jaką rządząca partia PiS przedstawia swoje ukraińskie priorytety robi naprawdę wielkie wrażenie i przynajmniej wiemy na czym stoimy albo raczej w co wdepnęliśmy. Jedno z najcięższych obciążeń psychicznych to stan niepewności, Polacy przez lata w tym stanie tkwili i usiłowali odgadnąć czyje interesy reprezentuje Mateusz Morawiecki, teraz przynajmniej ten ciężar spadł z serca i mam nadzieję, że z rozumu. Koniec złudzeń i niepewności, wchodzimy w nowy etap, który niesie za sobą nowe zadania. Każdy uczciwie pracujący Polak będzie mógł się cieszyć rozwojem Ukrainy i pomyślnością ukraińskich obywateli. Dobrze zarabiające pielęgniarki i funkcjonariusze, będą gwarantem, że rozciągnięta na 60 km kolumna ruskich czołgów i wozów pancernych zbliżająca się do Kijowa, zatonie na „Wyspie węży” albo zostanie wysadzona przez kozę bojową.

Polacy nie muszą dobrze zarabiać i nieważne po ile jest węgiel, którego nie ma, czy prąd, którego za chwilę zabraknie, bo choćby paliwo było po 10 zł, to my tę ukraińską wojnę wygramy! Wiele bym dał, żeby się z tego snu obudzić, ale to nie jest sen, tylko brutalna rzeczywistość na jawie. W polskim ładzie mamy piątkę, szóstkę, siódemkę i pewnie do dwudziestki dla Ukrainy dojdziemy. Trudno, przeżyliśmy zabory, komunizm, Balcerowicza i Tuska, to przeżyjemy przyjaźń z Ukrainą.