14.6 C
Biskupin
piątek, 20 czerwca, 2025
Strona główna Blog Strona 18

„Śmieszny żart”, czyli którym ekspertom „wojennym” i krajom wierzyć?

16

Pamięć mam dobrą, wręcz doskonałą i dlatego pamiętam ze szczegółami wszystkie prześmiewcze komentarze pod moim adresem, jak to „żadnej wojny nie będzie”. Od tego czasu 1324 ekspertów, dzień w dzień ogłasza przełomy na froncie i koniec wojny, by za chwilę ogłosić początek wojny atomowej. A u mnie, co nowego słychać? U mnie bez zmian, żadnej wojny nie ma, od samego początku do samego końca będzie krwawy poligon polityczny, na którym USA rozgrywają partię z Rosją i reszta dużych graczy urywa swoje. Nikomu, łącznie z samą Ukrainą, na Ukrainie nie zależy, bo gdyby było inaczej to drugi co do wielkości kraj w Europie nie byłby jednocześnie najbardziej skorumpowanym krajem w Europie i w dodatku przez większość krótkiego istnienia Ukrainy rządzili tam namiestnicy Moskwy.

Na fali nowych radykalnych zmian i ekspertyz znamienitych profesorów oraz generałów zapraszanych do redakcji, kolejny raz potwierdza się „jakość i trafność prognoz”. Wczoraj wieczorem obowiązywał komunikat, że Putin się kończy, na Kremlu szykują zmianę dyktatora, żadnej mobilizacji nie będzie i referenda też odwołane. Minęło kilkanaście godzin i już w środę usłyszeliśmy, że stoimy u progu wojny atomowej, bo Putin jednak nie umarł, mobilizacja jednak będzie, a referenda w Ługańsku i Doniecku są zaklepane. Ci sami eksperci, te same redakcje, w pół doby odwołały wojnę i zapowiedziały wojnę atomową. Gdzie w takim razie szukać prawdy i choćby skrawka pewnych informacji wypranych z propagandy? Jak zwykle jest tylko jeden kierunek – osobisty mózg każdego obserwatora wydarzeń politycznych. Mój mózg mi podpowiada, że brednie o potędze ukraińskiej armii są bredniami, podobnie spawy się mają z genialną strategią. Wszystkie kontrakcje i oczywiście nie w takiej skali, jak są opisywane przez ukraińską propagandę, przeprowadzono na sprzęcie i strategii dostarczonej z zewnątrz. I to jest jedna strona prawdy, nijak mająca się do słoików z ogórkami i kóz występujących w roli saperów.

Po drugiej stronie prawdy jest słabość Putina i porażka Rosji, ale trzeba jedno i drugie rozumieć w odpowiednich proporcjach. Nie mówimy o żadnym końcu, ale bardzo poważnym osłabieniu. Dla mnie nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Putin jeszcze nigdy nie był tak słaby i tak zagrożony wewnętrznym konfliktem, jak to ma miejsce w tej chwili. Kondycja Rosji jest w bardzo podobnym stanie i jak dotąd politycznie nie wygrała nic, militarnie zebrała jakieś ochłapy, gospodarczo straciła znacznie. Musi się dziać sporo na Kremlu i wokół Kremla, skoro w kluczowych sprawach padają sprzeczne komunikaty. W normalnych warunkach żaden komisarz z Dumy nie odważyłby się mówić o braku mobilizacji, którą za chwilę wprowadza Putin, ale tylko częściowo. Gołym okiem widać, że trwa walka buldogów pod dywanem, średnio dwa razy w tygodniu jakiś oligarcha, generał albo polityk wypada z okna, jachtu, czy z fotela wysadzonego samochodu. Fizyczność i fizjologia samego Putina też jest widoczna gołym okiem i przypomina coś pomiędzy mumią Lenina, a schyłkowym Jelcynem. Trzeba bardzo mocno zamknąć oczy i jednocześnie być zapatrzonym w Putina, co samo w sobie jest nierealne, aby nadal w nim dostrzegać tego dżygita, który z obnażonym torsem galopował na koniu i nurkował w Bajkale. Nie ma Putina, którego znał świat i Rosja też jest w zupełnie innym miejscu.

Miała być łatwa wyprawa na „dzikie pola”, ale nic z tego nie wyszyło. Oligarchowie i przyboczni Putina coraz szybciej przebierają nogami, bo tracą kasę i okazję na przejęcie władzy. Putin zbyt wiele widział i sam przeprowadził, aby nie wiedzieć, kiedy się w Rosji dostaje nóż w plecy. Scenariusz jest zawsze taki sam, gdy car, czy sekretarz okażą słabość, to za parę chwil stają przed anielskim orszakiem, czy raczej kotłem ze smołą. Putin nie ma wyjścia, musi pokazywać całemu światu, że nadal jest przytomny i groźny, dlatego będzie wygadywał rożne brednie o zagrożeniu atomowym i będzie udawał, że dysponuje profesjonalną armią, gotową za niego umierać. Ukraina z pomocą amerykańskich agencji PR-owych nadal będzie sprzedać bohaterów z „Wyspy węży” i Marianny w ciąży. Kłamią wszyscy, Rosja, Ukraina, USA i nasi „geniusze”, ale te najbardziej podstawowe fakty są bardzo czytelne, wystarczy je wyłowić, do czego potrzeba odrobinę rozumu i nieco więcej odwagi.

Kwaśniewski i Komorowski? Do pewnej porażki brakuje tylko Wałęsy!

12

Ma PiS swój serial pod tytułem „wstawianie z kolan” i ma opozycja swoją operę mydlaną pod tytułem „Zjednoczona opozycja”. Tak się złożyło, że dziś mamy premierowy odcinek opozycyjnej farsy, ale za to na najwyższym szczeblu. Oto sam Aleksander Kwaśniewski i równie legendarny Bronisław Komorowski zaprosili wszystkich liderów opozycji na wspólną debatę. Nie chcę być przesadnie złośliwy, jednak muszę wspomnieć, że pierwszym sukcesem tego przedsięwzięcia jest stan trzeźwości Kwaśniewskiego. Wszystko wskazuje na to, że stanu wskazującego na spożycie nie wykazano… na razie. Drugi sukces to fakt, że Komorowski usiadł, a nie stanął na krześle, ale największym osiągnięciem jest absencja Lecha „Bolesława” Wałęsy.

Gdyby nie ta ostatnia okoliczność, to z czystym sumieniem pisałbym o pewnej porażce, ponieważ brakuje trzeciego do samospełniającej się wróżby, to z przyczyn formalnych jeszcze się powstrzymam. Zresztą ostrożni są sami gospodarze i goście tego wiekopomnego debatowania, bo wszystko się odbywa pod pretekstem. Nie ma mowy o „jednoczeniu opozycji”, konferencja formalnie jest poświęcona rocznicy wejścia Polski do struktur NATO. Jak to często w polskiej historii bywa, paradoks goni paradoks i dawny aparatczyk PZPR, który razem z Jaruzelskim trzymał Polskę w Układzie Warszawskim, jednocześnie był polskim prezydentem wprowadzającym Polskę do NATO. Obok Kwaśniewskiego wielkie zasługi ma Wałęsa, co prawda on chciał budować „NATO bis” z udziałem Rosji, ale kto by się tam przejmował takim drobiazgami, skoro znów trzeba ratować Polskę przed faszyzmem. Kto będzie odbiorcą premierowego odcinka? Ci sami z takim samym ślepym nastawieniem do rzeczywistości. Impreza przekonująca przekonanych, ale najśmieszniejsze sceny i dialogi dopiero przednimi, chociaż Włodzimierz Czarzasty już się wyrwał z ujawnianiem niepublikowanego scenariusza.

Parę dni temu lider „Lewicy” oświadczył, że opozycja tak się dogadała, jak nigdy nie była dogadana. Ba! Dogadanie zaszło aż do mety, którą jest wspólne utworzenie rządu. Tyle, jeśli chodzi o indywidualny skecz Czarzastego, brutalnie przerwany przez innych „liderów opozycji”. Szymon Hołownia dogadanie się zredukował do ustalenia terminu konferencji i kolejności wystąpień. Ze strony polityków PSL pada stanowcze i konsekwentne „NIE” dla jednej wspólnej listy. W tle cały czas wybrzmiewają „demokratyczne” słowa Tuska, że nie wpuści na listy nikogo, kto nie popiera aborcji do dwunastego tygodnia życia. A gdzie tarcia pomiędzy Schetyną i Tuskiem, Trzaskowskim i Tuskiem, jedną połową SLD stojącą przy Czarzastym i drugą połową przeciw Czarzastemu spiskującą? Jest tego tyle, że obecność Wałęsy to żaden warunek klęski, tylko dodatkowe wbicie gwoździa do trumny. Zbyt wielu chętnych do tanga i prawie wszystkim nogi się plączą, bo tak histerycznie nogami przebierają, aby przejąć władzę.

Patrzę sobie na to z pełnym spokojem z tej prostej przyczyny, że mało mnie obchodzi ostateczne rozstrzygnięcie. Przeżyłem wszystkie rządy od 1989 roku, to przeżyję każdy następny. Mam też nieodparte wrażenie, że coraz więcej Polaków myśli i postępuje identycznie, jednak politykiem nie jestem, to nie będę się wypowiadał za miliony. W każdym razie obraz nie pozostawia żadnych złudzeń, ciągle te same twarze opowiadają te same albo nowe kłamstwa, czego to nie dokonają, jeśli suweren im zaufa. Dotyczy to, chyba już w równym stopniu opozycji i partii rządzącej. Kompletnie nie wzrusza mnie i nie motywuje ani wstawanie z kolan, ani jednoczenie opozycji. Nie moje piaskownice, nie moje łopatki i nie moje domki z piasku. Niestety to dopiero początek zabawy zwanej kampanią wyborczą, dlatego też do naszych biednych głów będą się dobijać z jeszcze większymi „przełomami”, „łączeniem, a nie dzieleniem Polaków” i „troską o dobro wspólne, połączone z ochroną najsłabszych”.

Nóż w Plecy – 23 VIII 1939)

0

W związku z niesławną rocznicą paktu przyjaźni między naszymi sąsiadami i konsekwentnym jego wdrożeniem 17 września, zamieszczam tekst będący swego rodzaju kalendarium wydarzeń prowadzących do podpisania Paktu znanego w historiografii, jako „PAKT RIBBENTROP – MOŁOTOW”.

Poruszając zagadnienie stosunków sowiecko-niemieckich w przededniu wybuchu II wojny światowej w odniesieniu do II RP należy nieco zatrzymać się nad ich historią po I wojnie światowej, kiedy to obydwa państwa nie zostały usatysfakcjonowane Traktatem Wersalskim.

16 kwietnia 1922 r. z okazji międzynarodowej konferencji w Genui w sprawie kryzysu ekonomicznego w Europie, nastąpiło nieoczekiwane porozumienie Niemiec i Rosji Sowieckiej w Rapallo, po tajnych naradach obu delegacji.  Marszałek Piłsudski oceniał Rapallo, jako klęskę Polski i porządku europejskiego nakreślonego traktatem wersalskim.  Dla Polski było to porozumienie dwóch historycznych zaborców i wrogów naszej niepodległości.

https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=&usqp=CAU  

16 maja 1922 r. min.spraw zagr. Niemiec Stresemann podpisał z Sowietami traktat gwarantujący wzajemną neutralność w jakimkolwiek konflikcie z jednoczesnym potwierdzeniem umowy z Rapallo.  Trzeba dodać, że Niemcy, (na których traktat nałożył szereg ograniczeń) korzystali z sowieckich poligonów wojskowych, szkolili siły sowieckie, zaopatrywali je częściowo w broń i amunicję.  

Po Monachium oraz ostatecznym zlikwidowaniu Czechosłowacji (15 marca 1939 r.) w stolicach europejskich mnożyły się plotki odnośnie następnej ofiary Hitlera.  Wymieniano Węgry, Rumunię, Polskę, a nawet Szwajcarię.

Generalnie mówiąc, mimo, że Hitler nie ukrywał swojej nienawiści do komunizmu, to jednak przyszłe porozumienie z Rosją było próbą przezwyciężenia starego dylematu niemieckiego sztabu generalnego – za wszelką cenę nie dopuścić do wojny na dwa fronty!  Francja i Anglia nie były gotowe do wojny, czego dowodem było Monachium, a następnie próba zawarcia układu z Sowietami mająca powstrzymać dalsze akty agresji Hitlera.  Podobne funkcje miały spełniać gwarancje udzielone przez Anglię i Francję Polsce, Rumunii i Grecji.

Jednak to Polska miała pochłonąć uwagę Hitlera, 26 października 1938 r. Ribbentrop przedstawił amb. J. Lipskiemu żądania oddania Gdańska i korytarza przez Pomorze.  Tak, więc, w związku ze swoją antypatią do komunizmu Hitler chciał zagrać kartą polską. 6 stycznia 1939 r. w Monachium Ribbentrop wysunął Beckowi ofertę przystąpienia do paktu antykominternowskiego, współpracy militarnej przeciw Rosji Sowieckiej.  W zamian zaś za ustępstwa w sprawie Gdańska i autostrady przez Pomorze, obiecywał Polsce Sowiecką Ukrainę (której sam potrzebował…).

Polska dyplomacja pozostała jednak wierna tezie mar. Piłsudskiego, która sprowadzała się do utrzymania pokojowych stosunków z dwoma sąsiadami.  Tym samym nie zamierzała występować z jednym przeciwko drugiemu.  Rosjanie, jak się wkrótce okazało, nie mieli podobnych skrupułów, mimo, że byli związani z Polską paktem o nieagresji z 25 lipca 1932 r., zawartym na pięć lat i przedłużonym następnie do 31 grudnia 1945 r.

W kilka dni po Monachium, 4 października 1938 r. wicemin. spraw zagr.Rosji Sowieckiej Potemkin powiedział ambasadorowi francuskiemu w Moskwie Coulondre:

„Nie widzę dla nas innego wyjścia aniżeli czwarty rozbiór Polski”

10 marca 1939 r. na XVIII Zjeździe KPZR (t.j. przed zajęciem Pragi przez Hitlera) Stalin zrobił pierwszy krok sygnalizujący możliwość sojuszu z Hitlerem.  W swoim przemówieniu dał do zrozumienia, że pragnie zmiany w stosunkach z Niemcami i nie pozwoli, by ZSRR: 

„Został wciągnięty do konfliktów przez podżegaczy wojennych, którzy dążą do tego by inni wyciągali za nich kasztany z ognia”.  

Była to aluzja do oczekiwań Zachodu i nadziei na wspólny front przeciwko Niemcom.

26 marca amb. RP w Berlinie J. Lipski wypowiedział kategoryczne „NIE!” na niemieckie żądanie w sprawie Gdańska i Pomorza, zaś (pod wpływem plotek o możliwym zamachu na WM Gdańsk) 31 marca Anglia udzieliła Polsce gwarancji.  3 kwietnia Hitler nakazał szefowi kwatery głównej gen. Keitelowi rozpoczęcie przygotowań do „operacji białej” to jest do ataku na Polskę, precyzując datę ataku nie później niż 1 września.  

28 kwietnia Hitler w słynnej mowie zerwał pakt o nieagresji z Polską (ze stycznia 1934 r.) oraz pakt morski z Anglią (z 1935 r.).  W jego mowie zabrakło tradycyjnych ataków na Rosję Sowiecką. Był to sygnał, że przyszli partnerzy zaczynają się rozumieć.  3 maja sowieckiego komisarza spraw zagr. Maksima Litwinowa, Żyda kojarzonego z polityką tworzenia antyniemieckiego frontu w Europie, Stalin zastępuje Wiaczesławem Mołotowem (właśc. – Skriabin).  Zmiana ta została dostrzeżona i dobrze przyjęta w Berlinie.

23 maja Hitler na odprawie z generałami rzekł:

Dalsze powodzenia nie mogą zostać osiągnięte bez przelewu krwi.  Nie możemy spodziewać się powtórzenia Czechosłowacji. Będzie wojna”

27 maja min. spraw zagr. III Rzeszy Ribbentrop otrzymał informacje z Japonii, że na wypadek wojny w Europie, sojusznik zamierza zachować wolność wyboru swojego stanowiska.  Hitler nie mogąc liczyć na Japonię zaczął szukać porozumienia z Rosją, co Japończycy poczytali za zdradę.  W związku z tym z końcem maja zabroniono prasie niemieckiej ataków na Rosję.  Rokowania anglo-niemiecko-sowieckie rozpoczęły się tuż po udzieleniu gwarancji Polsce przez Anglię.  Odtąd toczyły się przez całe lato 1939 r. podwójne rokowania, jawne z Zachodem i tajne z Niemcami.  Zestawienie głównych etapów i dat obu negocjacji prowadzi do wniosku, że Rosjanie zdecydowali się wybrać tę ofertę, która da im więcej – bez wojny.

31 maja Mołotow w mowie oficjalnej poinformował, że umowa z Zachodem może być zawarta jedynie w myśl warunków sowieckich oraz, że nie wyklucza to rokowań z Niemcami.  Dla Niemiec, rosyjskie rokowania z Zachodem były wyraźnym sygnałem, że nie można wykluczać porozumienia z Francją i Anglią, co pokrzyżowało by wszelkie nadzieje Hitlera na teorię tzw. wojen lokalnych.  

Rosjanie z kolei obawiali się, że niedoszli sojusznicy chcą wciągnąć ich państwo w wojnę z Niemcami, co zwolniłoby Zachód z przyjścia z pomocą Polsce. Stalin chciał wybadać, czego może spodziewać się od zachodu w zamian za sojusz.  Mechanizm rokowań przedstawiał się następująco:, gdy Zachód po długich deliberacjach godził się na sowieckie propozycje, rząd sowiecki miał już nowe żądania do uwzględnienia. Rząd sowiecki wysunął np. projekt udzielenia gwarancji bezpieczeństwa wszystkim krajom między Bałtykiem a Morzem Czarnym w razie agresji bezpośredniej (atak Niemiec) lub pośredniej (np. zamach stanu).  Taki zapis umożliwiałby Sowietom wkroczenie do krajów ościennych z zaprowadzenia tam swoich porządków (coś w rodzaju słynnej później i wypróbowanej „doktryny Breżniewa”).

Interesującą ilustracją   są rozważania brytyjskiego korespondenta z Berlina, Williama Shirera. 10 sierpnia 1939 r. pisał on w swoim dzienniku:

“Czy Niemcy zachowują swe prawdziwe plany w ukryciu, na później? Każdy głupi wie, że Gdańsk ich wcale nie obchodzi. To jedynie pretekst. Stanowisko nazistów, które otwarcie głoszą kręgi partyjne, jest takie, że Niemcy nie mogą sobie pozwolić na posiadanie silnego militarnie państwa za wschodnią granicą, dlatego Polskę w jej obecnej postaci należy zlikwidować; zajęty musi być nie tylko Gdańsk (…) ale także korytarz, Poznań, Górny Śląsk. Polska ma być krajem kadłubowym, wasalem Niemiec”.

5 sierpnia Zachód wysłał swoją delegację wojskową do ZSRR.  Trzeba dodać, że wysłano ją wolnym ( o szybkości 13 węzłów) statkiem, tak że dopłynęła ona dopiero 11 sierpnia.  Kompetencje wysłanników były różne, podobnie jak cele. Francja (gen. Joseph Doumerc) pragnęła zawrzeć z Sowietami umowę za wszelką cenę.  Natomiast Anglia (admirał Reginald Drax) chciała jak najdłużej przeciągnąć rokowania pokojowe, aż do podpisania umowy politycznej.

10 sierpnia sowiecki charge d’affaires w Berlinie Astachow otrzymuje wyraźną już ofertę podziału Polski z lojalnym uprzedzeniem, że Niemcy planują napaść na Polskę.  J. Schnurr, kierownik wydziału MSZ niemieckiego powiedział mu:

 „Polska mania wielkości chroniona przez Wielką Brytanię, pcha Polskę do coraz nowych prowokacji.  Mamy ciągle nadzieję, że Polska opamięta się tak, iż możliwe będzie pokojowe rozwiązanie. Nawet w razie rozstrzygnięcia orężnego interesy niemieckie w Polsce są całkiem ograniczone.  Nie muszą one wcale kolidować z interesami sowieckimi jakiegokolwiek rodzaju. Ale musimy znać te interesy”.

12 sierpnia w letniej rezydencji Hitlera w Obersalzbergu przerażony minister Włoch Ciano (zięć Mussoliniego) dowiedział się, że Hitler zamierza uderzyć na Polskę w ciągu trzech tygodni.  Na słowa Ciano, że nie wierzy by atak na Polskę mógłby być zlokalizowany, zaś Włochy będą gotowe do wojny europejskiej dopiero w 1942 r., Hitler przekazał mu treść ostatniego telegramu z Moskwy, który wyrażał zgodę Rosjan na przyjazd ministra Ribbentropa do Moskwy w celu podpisania wspólnego paktu, po wcześniejszym przedyskutowaniu wszystkich interesujących obie strony spraw włącznie z Polską.

Oczywiście zgodnie z sowiecką mentalnością Rosjanie już po podjęciu decyzji o sojuszu z Hitlerem winę za niepowodzenie rozmów z Zachodem chcieli przerzucić na Zachód.  W związku z tym przewodniczący rozmów z Zachodem Woroszyłow przedstawił żądanie zgody na przemarsz Armii Czerwonej przez terytorium Polski i Rumunii, dodając, że od załatwienia tej sprawy uzależnia powodzenie dalszych negocjacji.

17 sierpnia – Wobec zgody Niemiec na wszystkie warunki sowieckie Stalin rozkazał Woroszyłowowi odroczenie na cztery dni rozmów z Zachodem.

18 sierpnia – Mołotow wysunął propozycję podpisania tajnego paktu, który regulowałby wszelkie kwestie interesów obu mocarstw w Europie Wschodniej.  Była to pierwsza zapowiedź tajnego protokołu w sprawie rozbioru Polski, podpisanego w tydzień później na Kremlu.

Tymczasem Hitler gorączkowo naciskał na postęp w tajnych rokowaniach ze Stalinem w związku ze zbliżającym się terminem zaatakowania Polski (najpóźniej 1 września).  W trakcie częstych rozmów Ribbentrop wysuwał propozycję swojej wizyty zaraz po 18 sierpnia, zaś Mołotow zaproponował datę 26 lub 27.

Dla Hitlera był to termin nie do przyjęcia, dlatego 20 sierpnia wysłał osobistą depeszę do Stalina prosząc o przyśpieszenie terminu.  Jednocześnie 19 sierpnia w Berlinie podpisany został daleko idący układ handlowy między Niemcami i Rosją.

Apel Hitlera do Stalina zrobił na tym ostatnim bardzo dodatnie wrażenie (doręczony Mołotowowi 21 sierpnia o godz.15). W dwie godziny później niemieckiemu ambasadorowi w Moskwie doręczono odpowiedź Stalina zapraszającą Ribbentropa na dzień 23 sierpnia.  Hitler przyjął tą odpowiedź z wybuchem radości.  Według relacji obecnego wtedy dyplomaty niemieckiego Hewela wykrzyknął: 

Teraz mam świat w swojej kieszeni!

Interesującym jest, że 19 sierpnia ambasador Schulenburg otrzymał tekst paktu o nieagresji od Rosjan z dopiskiem, że będzie specjalny protokół dotyczący interesów obu stron.  Stalin uzależniał tym samym podpisanie paktu od wcześniejszego ustalenia, jaka część łupów przypadnie mu w udziale.  Zbija to do końca tezę historyków sowieckich, że Rosjanie nie zdawali sobie sprawy, że wspólnie z Hitlerem rozpętali drugą wojnę światową.

W tym czasie Zachód, a szczególnie Francja mocno naciska na Warszawę na wyrażenie zgody na przemarsz wojsk sowieckich.   Polska rzecz jasna zajęła zdecydowane stanowisko w tej sprawie.

19 sierpnia minister spraw zagranicznych Beck powiedział ambasadorowi Francji Noelowi:

„Toż to jest nowy rozbiór Polski, który my sami mamy na siebie podpisać, jeżeli my mamy ulec rozbiorowi, to przynajmniej chcemy się bronić.   Nie mamy żadnej gwarancji, że Rosjanie wszedłszy na nasze ziemie wschodnie wezmą rzeczywiście udział w wojnie”.  

Co rzeczywiście nastąpiło tyle, że za zgodą Hitlera, a nie Polski.

19 sierpień 1939 r -Stalin do towarzyszy na posiedzeniu BP KC KPZR:

„ Jeżeli wyrazimy zgodę na propozycje Anglii i Francji, których misje przebywają właśnie w Moskwie, i z nimi, a nie z Niemcami podpiszemy układ sojuszniczy, Hitler może zrezygnować z napaści na Polskę. Wówczas wojna nie wybuchnie, bowiem Niemcy zaczną szukać jakiejś ugody z Zachodem. Tymczasem dla Związku Sowieckiego wojna jest konieczna i niezbędna, ponieważ w warunkach pokojowych bolszewizm nie jest w stanie opanować krajów Zachodu”

( opublikowano po raz pierwszy w “Die Welt”, 23/07/96)

Jednocześnie Stalin dogadywał się z Hitlerem; 19 sierpnia W. Mołotow podczas spotkania z niemieckim amb. Schulenburgiem przekazał mu projekt sowiecki paktu o nieagresji.  Następnego dnia telegram Hitlera do Stalina: 

„Niemcy powracają do linii politycznej, która była korzystna dla obu państw w minionych stuleciach, zgadzam się na wasz tekst paktu o nieagresji”.

 22 sierpnia przerwano rozmowy angielsko-rosyjskie, Hitler dał lepszą ofertę Stalinowi i wygrał.  Celem Anglii i Francji było rozbudowanie, wzmocnienie frontu wschodniego przeciwko Hitlerowi, zaś Stalin chciał aby zachodnie mocarstwa uznały hegemonię Rosji we wschodniej Europie.

Mało znany jest fakt, że już 25 sierpnia sekretarz ambasady niemieckiej w Moskwie Hans-Heinrych Herwartha von Bittenfeld przekazał treść tajnego protokołu przedstawicielowi ambasady USA (amb. Charles E. Bohlen), wkrótce poznali jego treść Anglicy (Lord Halifax- 27 VII) i Francuzi, tu należy szukać klucza do ich bierności na początku wojny i oczekiwania na wkroczenie do Polski Armii Czerwonej. Mimo tej wiedzy Anglicy interweniowali u marszałka Rydza-Śmigłego, aby opóźniał mobilizację wojska (!).

Wydaje się, że podpisując układ ze Stalinem, Hitler przekreślił swoją szansę zawarcia (w terminie późniejszym) separatystycznego pokoju, do tego czasu Anglia miała jeszcze nadzieję na skierowanie Hitlera przeciwko Rosji. Tu strategicznym zwycięzcą okazał się Stalin, który wciągając Hitlera do wojny w Polsce, otworzył mu drugi zachodni front, sam zyskując czas na uspokojenie Japończyków na Dalekim Wschodzie. Według źródeł rosyjskich Stalin liczył na skierowanie Hitlera na Zachód (co też się stało!) i następnie na uderzenie na wyczerpaną wojną III Rzeszę z Zachodem. Liczył chyba na powtórkę  scenariusza z VII wieku kiedy to islam rozlał się na osłabione wyczerpującymi wojnami  regionalne mocarstwa Persów i Konstantynopola.

Brytyjski ambasador w Warszawie Howard Kennard powiedział (jeszcze w 1938 r.):

„…Gdyby wojska rosyjskie raz się znalazły na ziemi polskiej, trzeba by prowadzić nową wojnę by je stamtąd usunąć, choćby Polska i Rosja były uczestnikami sojuszu antyniemieckiego”.

  Nic bardziej proroczego na rok 1945.

21 sierpnia – zaniepokojenie Zachodu możliwością porozumienia niemiecko-sowieckiego osiągnęło szczególną formę.  Francuski premier Daladier upoważnił szefa delegacji wojskowej w Moskwie gen. Doumenc, do wyrażenia zgody na przejście Armii Czerwonej przez ziemie polskie (bez jej zgody!), ale Woroszyłow nie był już tym zainteresowany.  Dyplomatycznie stwierdził, że Polska jest państwem suwerennym i Francja nie może mówić w jej imieniu.

Oficjalnie rozmowy zachodnio-sowieckie zakończyły się 25 sierpnia – dwa dni po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow.  Stalin do ostatniej chwili chciał mieć delegacje obu mocarstw u siebie, jako środek nacisku na Niemcy, co pozwalało mu wynegocjować jak najlepsze warunki.

William Strang, specjalny przedstawiciel brytyjskiego MSZ, którego misja polityczna zakończyła się z powodu impasu w rozmowach, tak ocenił grę Sowietów:

 „Niemcy miały więcej do zaofiarowania, rząd sowiecki mógł sądzić, że jeśli zawrze układ z mocarstwami zachodnimi wojny da się może uniknąć, ale istniejący system terytorialny pozostanie niezmieniony, jeśliby jednak doszło do wojny rzeczą więcej niż prawdopodobną, że Związek Sowiecki poniósłby główny jej ciężar otrzymując mało skutecznej pomocy od W. Brytanii i Francji.  Jeśliby zawarł układ z Niemcami to wojna byłaby rzeczą pewną, ale Sowiety mogłyby pozostać neutralne i mogłyby zarobić na rozbiorze Polski i wchłonięciu niektórych państw bałtyckich ofiarowanych przez Niemcy. Tymczasem Niemcy i mocarstwa zachodnie wyczerpywały by się wzajemnie.”

Joachim von Ribbentrop przybył do Moskwy w południe 23 sierpnia.  Na lotnisku witały go flagi z sierpem i młotem oraz ze swastyką ( znaleziono je podobno w pośpiechu w rekwizytorni Mosfilmu, po jakimś antyfaszystowskim filmie).  W ciągu pierwszego spotkania ustalono szczegóły o podziale Europy wschodniej. W czasie przyjęcia Stalin spontanicznie wzniósł historyczny toast:

 „Wiem jak bardzo naród niemiecki kocha swojego Fuhrera.  Dlatego pragnąłbym wypić za jego zdrowie”

Późnej nocy z 23 na 24 sierpnia na Kremlu został podpisany pakt o nieagresji (ważny na 10 lat).  Pakt ten różnił się od innych paktów o nieagresji podpisanych przez Sowiety tym, że nie posiadał klauzuli możliwego unieważnienia jeśliby jedna z podpisujących stron zaatakowała trzecie państwo.  Zawierany był, bowiem z myślą i świadomością o agresji.  

Tajny protokół dołączony jak pamiętamy z inicjatywy sowieckiej do paktu o (nie)agresji (!) traktował o udziale Sowietów w łupach i brzmiał następująco:

„Z okazji podpisania aktu o nieagresji między Rzeszą Niemiecką a ZSRR podpisani pełnomocnicy obu stron poruszyli w ściśle poufnej wymianie zdań sprawę wzajemnego rozgraniczenia sfer interesów obu stron.  Wymiana ta doprowadziła do następującego wyniku:

Na wypadek przekształcenia terytorialno-politycznego obszaru należącego do państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa), północna granica Litwy tworzy automatycznie granicę sfery interesów niemieckich i ZSRR, przy czym obie strony uznają roszczenie Litwy do terytorium wileńskiego.

Na wypadek terytorialno-politycznego przekształcenia terytoriów, należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła-San.  Kwestia czy w interesie obu stron uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego państwa polskiego, zostanie definitywnie zdecydowane dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych.  W każdym razie oba rządy rozwiążą kwestię tę na drodze przyjacielskiego porozumienia.

Jeśli chodzi o południowy wschód Europy, to ze strony rosyjskiej podkreśla się zainteresowanie Besarabią.  Ze strony Niemiec stwierdza się zupełnie „desinteressement” odnośnie tego terytorium.

Protokół ten traktowany będzie przez obie strony w sposób ściśle tajny.

Podpisali:

   Za Rząd Rzeszy: J.Ribbentrop  

    Jako pełnomocnik Rządu ZSRR: W. Mołotow 

    Moskwa, 23 sierpnia 1939 r.”

Obie strony podjęły specjalne kroki, aby treść specjalnego protokołu nie stała się publiczna.  Ribbentrop zażądał od niemieckiego ambasadora w Moskwie, aby wszyscy pracownicy, którzy wiedzieli o protokole zobowiązali się na piśmie do zachowania tajemnicy.  Rosjanie do dziś dostają czkawki gdy przychodzi im wymówić nazwę tego protokołu twierdząc, że dokumenty dyplomacji niemieckiej zdobyte przez Zachód w Berlinie nie są autentyczne.

Niemcy zmienili front dopiero po klęsce i ich obrona na procesie norymberskim usiłowała włączyć do akt tajny protokół, aby za wynik II wojny światowej pociągnąć do odpowiedzialności swoich wspólników ukrytych wtedy w togach sędziów.

Strona sowiecka, zrobiła wszystko, aby nie dopuścić do włączenia tego protokołu do akt oddalając każdą prośbę, jako prowokację.  Protokół został jednak ogłoszony przez prokuratora brytyjskiego, który złożył jego tekst Trybunałowi.

Podpisanie Paktu zaskoczyło większość graczy na międzynarodowej scenie. Nikt już nie mógł ufać słowu Hitlera, który niszczył w ten sposób pakt antykominternowski (1936 r.) i pakt stalowy (maj 1939). Pakty te zobowiązywały również zawierające je strony do wzajemnej konsultacji, Hitler wywrócił stół sprzymierzając się z Rosją Sowiecką, nie konsultując Japonii, czy Włoch.

Co byłoby gdyby Beck zaufał Hitlerowi i zawarł porozumienie z Hitlerem? Zbyt go znał jego rewizjonizm i parcie do stworzenia “1000 letniej III Rzeszy”, jego taktykę “salami” (Czechosłowacja, Kłajpeda) i jego wypowiedzi, że Polska leży na ziemiach zagarniętych Niemcom, aby mu ufać…

W literaturze przedmiotu przy krytyce ograniczonego scenariusza “dziwnej wojny” na Zachodzie pomijana jest ewentualność innego stanu rzeczy. Wiemy, że nieprzygotowane do wojny państwa zachodnie (w najlepszej sytuacji była (jednak) politycznie skłócona Francja, w złej Anglia, a Polska miała podobno silniejszą armię od Stanów Zjednoczonych (!)) jednak formalnie 3-go września wypowiedziały wojnę Niemcom. Powstaje pytanie motywowane świadomością poznanego wcześniej przez rządy zachodnie tekstu paktu Ribbentrop-Mołotow: czy znając plan rozbioru Polski te państwa, sojusznicy nie rozpatrywały zaniechania nawet formalnego dotrzymania sojuszu i wypowiedzenia wojny? Przecież te państwa zostały ograne przez Hitlera i Stalina, ich polityka powstrzymywania sromotnie przegrała i zostały na przysłowiowym lodzie, a jednak w ograniczonej formie otworzyły drugi (po walczącej Polsce) co prawda “papierowy” front Hitlerowi wchodząc z nim w stan wojny.

Warto byłoby rozważyć scenariusz w którym ograne dyplomatycznie państwa zachodnie nawet formalnie nie wchodzą w stan wojny z III Rzeszą (Hitler chciał tego uniknąć za wszelką cenę). Oczywiście w imię własnego interesu dając Hitlerowi czas na okrzepnięcie i przygotowanie dalszego pochodu na Wschód, aby mógł dobić komunistyczną bestię zgodnie ze swoimi planami jasno wyrażonymi w swoim manifeście “Mein Kampf”. Przecież w następstwie rzeczywistego scenariusza dalszej wojny i tak złamali swoje deklaracje mówiące o tym, że sprawa niepodległej Polski zostanie przesunięta na koniec wojny. Polskę i tak oddali i pozostawili w objęciach sowieckiego totalitaryzmu  na prawie na pół wieku! Jedno jest pewne, żyjemy na bardzo niebezpiecznym skrawku Ziemi i co kilka dekad grozi nam zagłada, dlatego musimy się zbroić i dyplomatycznie działać na szkodę naszych potencjalnych “zaborców”… 

Jacek K. Matysiak

Kalifornia

Tusk znów sobie wymyślił nowego Tuska

3

Gdy się zabieram za tę felieton, to przypomina mi się wiele, bardzo wiele wcieleń Donalda Tuska, który mógłby robić w orszaku „Trzech króli” za wszystkich królów, diabła, anioła i całą szopkę. Na przykład pamiętam jak dziś, że Tusk najpierw powiedział jak to nie będzie klękał przed biskupami, a parę chwil potem przyjmował komunię w Wilnie. Sławny na całą Polskę ołtarzyk, pokazany tuż przed Świętami, można zobaczyć tylko w archiwach Internetu, bo w sopockim mieszkaniu znikł zaraz po sesji zdjęciowej. Druga Irlandia zakończyła się podniesieniem podatków, koalicja POPiS w koalicję z Jerzym Urbanem i Kwaśniewskim, a po drodze jeszcze dołączyli Kazimierz Marcinkiewicz z Romanem Giertychem.

I co teraz widzę? Tuska udającego rusofoba, który w dodatku „odważnie dyscyplinuje Niemcy”. Zanim przejdę do rzeczy chciałbym zwrócić uwagę, że głośno komentowane wystąpienie Tuska w Poczdamie było odczytane z kartki. Wiem, wiem, jak się chce mądrze mówić, to sobie człowiek wszystko spisuje wcześniej, sam tak robię, ale zupełnie inne wyjaśnienie mam dla zachowania Tuska. On się po prostu męczył w tej roli i bał, że powie coś, co naprawdę myśli. Żadne zdanie wypowiedziane podczas tego „mocnego wystąpienia” nie było myślą Tuska, wszystko zostało ułożone pod świętą wojnę z PiS. Prawdą jest, że Kaczyński z Morawieckim wymyślili sobie nową starą strategię, czyli przyklejanie Tuskowi „dziadka z Wehrmachtu” i dzieje się to na kilku poziomach poczynając od reparacji odpalonych na potrzeby kampanii, kończąc na wczorajszej konferencji obu panów. W takiej sytuacji Tusk oczywiście ma prawo i musi się bronić, ale mnie szarpanina polityków nie interesuje. Jakby nie oceniać kwestii reparacji, to one służą Polsce i Kaczyński rzeczywiście Niemców nie trawi, chyba bardziej niż Rosji.

Z Tuskiem jest dokładnie odwrotnie i prawie każde jego zachowanie Polsce szkodzi. Czy się czepiam? Nie, nie czepiam się, bo tylko w teorii słowa Tuska w Poczdamie wpisywały się w polską rację stanu. Proszę zwrócić łaskawą uwagę, że Tusk dostał bardzo szybką ripostę Scholza i po prostu zamilkł. Nie bądźmy dziećmi, wypowiedź kanclerza Niemiec o „niepodważalnym ustaleniu granic” jest dokładnie przeciwna w intencjach do treści i zapewnień. Inaczej niż wyraźnej aluzji, a raczej ostrego komunikatu, aby się Polska nie ważyła domagać odszkodowań od Niemców i podważać niemieckiej dominacji w UE, słów Scholza odebrać nie można. Tusk bawi się w socjotechniki i przywdzieje każdy strój od błazna po króla, żeby tylko zemścić się na Kaczyńskim. Dla Tuska interes Polski jest wyłącznie narzędziem i tak jak udawał gorliwego katolika, tak udaje patriotę połączonego ze śmiertelnym wrogiem Rosji i Niemiec. Niby nic nowego w tej egzegezie się nie pojawia, co każe spytać po co w ogóle się tematem zajmować, ale szybko odbiję tę piłeczką i podpiszę jako chybiony zarzut.

Tak długo, jak Tusk będzie Tuskiem, tak długo trzeba to pokazywać palcem. W jedno słowo Tuska nie wierzę, do niego powiedzenie, że kłamie zanim otworzy usta pasuje jak groszek do marchewki i ryba do frytek. Kłamstwo i Donald Tusk to nieodłączna polityczna para, z tego żyje, tym się karmi i to nieustannie uprawia. Ktoś poważny ma jakiekolwiek wątpliwości, że po przejęciu władzy przez PO nie tylko na Kremlu, ale w Berlinie wystrzelą korki od szampana? Tusk nie zrobi absolutnie nic, co by go narażało na najmniejszą uwagę krytyczną ze strony Niemiec, a już o reparacjach można w pierwszej kolejności zapomnieć. Żadnej wartości to jego „mocne wystąpienie” nie ma i dzięki Bogu dla notowań Tuska również. Uprzedzając kluczowe pytanie, odpowiadam z góry, że za to co PiS z Kaczyńskim i Morawieckim zrobili Polakom mojego głosu nie zobaczą, ale to nie oznacza jakiegokolwiek wsparcia dla największego szkodnika w polskiej polityce. Tuska trzeba nazywać Tuskiem, dopóki Tusk Tuskiem będzie, czyli zawsze i wszędzie.

Przesunięcie wyborów samorządowych, to wyłącznie polityczna decyzja PiS

15

I nie ma o czym gadać! Każda inna interpretacja jest daleko posuniętą naiwnością, w wersji dyplomatyczna, natomiast w wersji bezpośredniej należy takie interpretowanie nazwać czystą propagandą. Sytuacja jest z jednej strony do bólu oczywista, ale z drugiej dość zabawna i charakterystyczna dla poczynań polityków. Posługując się językiem pism procesowych, na wstępie zważyć należy, że do takiego stanu, w którym wybory samorządowe zbiegają się z wyborami parlamentarnymi doprowadził nie kto inny, tylko PiS. Takie po prostu były potrzeby, trzeba było z tych samych politycznych przyczyn przedłużyć kadencję samorządowców, no i w 2022 roku przyszedł rachunek za wcześniejsze decyzje.

Patrząc na ruchy wokół wyborów samorządowych widać sporą desperację i po prostu uzasadnione obawy obozu władzy, które prowadzą do rozmaitych pomysłów, w tym zmiany ordynacji, na co raczej nie ma szans. Prezydent Andrzej Duda już przy przesunięciu terminu miał wątpliwości, dlatego trudno się spodziewać, żeby podpisał się pod zmianą ordynacji. Na pytanie, co niby taką decyzją ryzykuje, odpowiedź jest międzynarodowa. Andrzej Duda na polskim podwórku w zasadzie może wszystko, bo trzeciej kadencji nie będzie, a i dalsza krajowa kariera polityczna byłego prezydenta jest raczej wykluczona. Pozostaje kierunek międzynarodowy, co oznacza zadowolenie jak największej liczby decydentów i wpływowych mecenasów, którzy pozwalają zasiąść na stołku szefa czegoś tam, na przykład jakiejś komórki, czy innego departamentu w ONZ. Najgorsze, co w tej sytuacji można zrobić i śmiertelnie się narazić „międzynarodowej opinii publicznej”, to „zamach na podstawy demokracji”. Prezydent musiałby mieć gigantyczne korzyści albo gwarancje, że po podpisaniu zmiany ordynacji nie straci, tylko zyska. Naturalnie nikt takich gwarancji i profitów mu nie zapewni, a w warunkach polskich kariera Andrzeja Dudy po prezydenturze z pewnością się nie rozwinie.

Zapytajmy zatem o inną rzecz, aby formalności stało się zadość. Dlaczego PiS tak bardzo boi się startu w wyborach samorządowych, przed wyborami parlamentarnymi? W pierwszej części odpowiedzi nie ma niespodzianek, ponieważ PiS z pewnością dozna dotkliwej porażki, szczególnie w wyborach na prezydentów dużych i średnich miast. Mało prawdopodobne jest też, że utrzyma taka liczbę sejmików wojewódzkich, w jakich teraz ma koalicyjną większość. Pocieszenie w postaci wygranej w skali całej Polski, co dla odmiany jest prawdopodobne, nie dałoby odpowiedniej dawki paliwa politycznego i propagandowego. Tyle, jeśli chodzi o to, o czym prawie wszyscy wiedzą, ale jest jeszcze jeden aspekt nieco przemilczany. Jak zwykle w kolejce ustawi się cała lista działaczy PiS, którzy będą się chcieli dostać na „miejsca biorące”. Odwrócenie kolejności wyborów sprawia, że wszyscy przegrani w wyborach parlamentarnych będą mogli dostać nagrodę pocieszenia w postaci startu w wyborach samorządowych. Nie jest to okoliczność decydująca o zmianie terminu wyborów, ale z pewnością była brana pod uwagę.

Istnieje mnóstwo stereotypów na temat mechanizmów wyborczych, ale akurat to, że PiS w wyborach samorządowych ma największe problemy, jest prawdą. Nie tak brutalną, jaką usiłowano przekazywać przez lata, w końcu PiS ostatnie wybory nie tylko wygrał, ale uzyskał najlepszy wynik w historii, jednak szczególnie poziom prezydencki i burmistrzowski jest więcej niż piętą achillesową PiS. Czy ta zamiana wyjdzie PiS na dobre? Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne, jeśli po wyborach parlamentarnych PiS straci władzę, to morale i nastroje w partii tak siądą, że w samorządowych będzie można mówić o klęsce. PiS jednak nie ma wyjścia i musi zacząć od tej strony, którą ma najmocniejszą, czyli rozpoczęte już kupowanie głosów na potrzeby kampanii parlamentarnej. Innymi słowy PiS wyrzuca wszystkie asy z rękawa na stół i liczy, że tak wysoko podbita stawka da mu przewagę w następnych partiach.

Daję opozycji i TVN-owi tydzień, o ile nic się za chwilę nie wydarzy

13

Schemat się powtarza do znudzenia, każde, dosłownie każde zdarzenie wykreowane przez TVN albo inne media sprzyjające największej partii opozycyjnej zaczyna się i kończy w taki sam sposób. PO chwyta się bieżącej „afery” i 1234 raz próbuje wywołać „koniec PiS-u”. Wielokrotnie przywoływałem najbardziej znane „afery”, tym razem podam kilka przykładów, o których nie pamiętają najstarsi górale. Jako pierwszy z zakamarków pamięci wyławiam apel poległych, do którego ówczesny minister Macierewicz dołączył ofiary katastrofy smoleńskiej. Drugi „koniec PiS-u”, to rzekoma łapówka, jaką Kaczyński miał wręczyć księdzu. Trzeci i ostatni przykład, żeby nie zanudzać „kapiszonami”, to w sumie dość poważna operacja polityczna zakończyła wykluczeniem Jarosława Gowina ze „Zjednoczonej prawicy”.

W tych i wielu innych sytuacjach dało się zaobserwować histeryczne przebieranie nogami w pogoni za przejęciem władzy i ściśle nałożone klapki na oczy, nie pozwalające dostrzec innych i znacznie bardziej kompromitujących PiS tematów. Wskazanie tu i teraz, co najbardziej zagraża władzy PiS jest zajęciem dla uczniów pierwszej klasy szkoły podstawowej. Prąd, węgiel, gaz, paliwo, inflacja, każdy z tych problemów w normalnych warunkach, czyli przy racjonalnej opozycji, byłby dla partii rządzącej kamieniem młyńskim u szyi. Tymczasem mamy do czynienia z kumulacją problemów, nazwijmy je egzystencjalnych, a największa konkurencja PiS rzuca się na kompletnie zgrany temat, jakim jest pojedynek pomiędzy katastrofą i zamachem smoleńskim. Próbuję ze wszystkich sił zrozumieć, jaki mechanizm w głowie Tuska się uruchamia i poza nienawiścią połączoną z chęcią zemsty, co zawsze odbiera rozum, nie widzę nic innego. Smoleńsk podobnie jak inne dyżurne tematy, z najczęściej odgrzewaną aborcją na czele, jest politycznym przelewaniem z próżnego w puste. Nikt i nigdy nikogo na swoją stronę nie przeciągnął, poziom emocji jest tak wielki, że zawsze mamy do czynienia z jałową szamotaniną.

Warto też zauważyć, że PiS niespecjalnie się wysila i nie buduje kontrofensywy, ale zwyczajowo sięga po „wpisywanie się w rosyjską narrację” i ma temat z głowy. Mogę się założyć, że Morawiecki na wczorajszej konferencji był cały szczęśliwy, gdy usłyszał pytanie o Macierewicza, którego musiał się spodziewać i na pewno się przygotował. Kto by nie był, gdyby zamiast tłumaczyć się z własnych błędów, groteskową „putinflacją”, dostał prezent w postaci tłumaczenia błędów swojego partyjnego kolegi, w dodatku mało lubianego. Jakieś wnioski, jakieś łączenie najprostszych faktów? Nic podobnego, takie rzeczy nie zdarzają się w obozie największej partii opozycyjnej. Dziś od rana w sejmie „ostra jazda” na Macierewicza i przewidywalna reakcja Kaczyńskiego, który znów wszedł na mównicę „poza trybem” i dostarczył najnowszego tematu dnia. W czasie rządów POPSL Tusk do perfekcji opanował prowokowanie Kaczyńskiego, co przez lata pozwalało mu utrzymać władzę, aż do momentu, w którym PiS zrozumiał, że trzeba Tuskowi tę pałkę wytrącić. W drugą stronę to najwyraźniej nie działa i wbrew „sondażom” publikowanym w zaprzyjaźnionych gazetach, wewnętrzne sondaże pokazują, że PO zatrzymała się poniżej 30% i ani drgnie.

Sławetna frustracja to kolejna z przyczyn bezmyślnego zachowania konkurencji politycznej i medialnej PiS i nie inaczej wszystko będzie przebiegać z aktualnym „końcem PiS”. Sprawa rzekomego ukrywania dokumentów w raporcie Podkomisji Smoleńskiej interesuje wyłącznie partyjnych harcowników i grupki fanatycznych zwolenników obu partii. Tutaj nic się nie przesunie w słupkach sondażowych i frustracja znów się odezwie. Jedynym zwycięzcą będzie TVN, która nabije sobie oglądalność, ale to też nie na długo, góra za tydzień będzie po sprawie, pod warunkiem, że wcześniej nic innego w Polsce i na świecie się nie wydarzy. W rytualnym pojedynku PO z PiS, przy wszystkich małych, dużych i katastrofalnych błędach, PiS ciągle wygrywa, ale nie własną mądrością, tylko głupotą przeciwników.

Zaczęła PO, a PiS dokończyło – Smoleńsk to już tylko polityczna szamotanina

9

Bez najmniejszej satysfakcji i z dużym przygnębieniem spisałem tytułową tezę, ale nic innego napisać się nie da, jeśli ma to być uczciwe. Przez wiele lat angażowałem się w tę niezwykle istotną dla Polski sprawę, która pokazała to, o czym mówił Bartłomiej Sienkiewicz u „Sowy i Przyjaciół”. Niestety tu i teraz ten temat jest nie do uratowania i tym samym słowa Sienkiewicza się potwierdziły. Nie chcę stawiać symetrii pomiędzy tym, co robiła PO i PiS, niemniej jednak do wszystkich manipulacji pod polityczne zamówienie, jakie miały miejsce w czasach Tuska i Laska, doszła niewątpliwa kompromitacja ze strony PiS, Kaczyńskiego i przede wszystkim Macierewicza.

Antoni Macierewicza to dla mnie odwrócony Kmicic, to znaczy, że zaczął bardzo dobrze, ale skończył fatalnie. Ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę jest jakiekolwiek wspieranie stacji TVN i ostatni hit „Siła kłamstwa” też uważam za firmową propagandówkę „wolnych mediów”, do której nie zamierzam się odnosić. Nie zmienia to jednak innego faktu nie pozostawiającego złudzeń – Podkomisja Smoleńska pod kierownictwem Macierewicza to po prostu kompromitacja, w zasadzie na każdym poziomie. Dlaczego tak się stało? Z bardzo prostego powodu, Macierewicz bronił tezy o zamachu mniej więcej takimi samymi metodami, jak TVN tę tezę torpedowała. Wszystko, co nie pasowało do stanowiska Macierewicza było natychmiast dyskredytowane, co doprowadziło do całej serii konfliktów wewnątrz komisji i ostatecznie do utraty wiarygodności. Najbardziej smutne w tym wszystkim jest to, że Macierewicz fatalnie potraktował ludzi, którzy od samego początku nie kupili rosyjskiej bajki, powielanej przez TVN i PO, ale szukali prawdziwych przyczyn katastrofy. Mało tego naukowe podważanie pewnych argumentów, które Macierewicz przedstawiał jako dowody na zamach, wcale nie oznaczało, że ich autorzy podważali zamach jako taki.

Dość powiedzieć, że słynne wybuchy samolotu były przesuwane co najmniej kilka razy i to nie jest jakaś nadzwyczajna sytuacja, przy badaniu katastrof lotniczych, bo prawie każde śledztwo zakłada wiele hipotez i potem jeszcze następuje weryfikacja wstępnych ustaleń. Problem w tym, że Macierewicz za każdym razem kategorycznie upierał się przy najnowszej wersji, a wszystkich wątpiących wrzucał do worka z „ruskimi onucami”. Polityczna intencjonalność PO została zastąpiona polityczną determinacją PiS i to doprowadziło do ostatecznego zamęczenia tematu. Smoleńsk najmniej przez kilka dekad nie wróci na poważne tory, a i politycznie stanie się wydmuszką, ponieważ te treści są już niestrawne dla większości Polaków. Była szansa na spokojne podjęcie śledztwa i chociaż wiem, że to głęboka naiwność, należało tę sprawę przekazać komuś spoza politycznego klucza.

Na początku takie działanie z politycznego punktu widzenia byłoby bardzo trudne, w końcu Macierewicz i samo „niezależne śledztwo” stało się przedmiotem kultu. Nie przeszkadzało to jednak w poprowadzeniu sprawy w dwóch kierunkach. Komisja Macierewicza nadal mogła działać jako zespół parlamentarny, aby „zagospodarować” emocje związane z tematem i udziałem Macierewicza, natomiast śledztwo na poziomie państwa i instytucji państwowych należało poprowadzić odrębnym trybem. Było jasne, że po tym, co do tej pory robił Macierewicz, szczególnie przy jego charakterze, będzie bronione do upadłego, bez względu na to, które tezy się utrzymają, a które upadną. Tak też się stało i się nie odstanie, tej kałuży mleka już nikt z powrotem do bańki nie zbierze.

Za 20, 40 lat, o ile znajdą się chętni i zdolni, może coś w kwestii Smoleńska się wyjaśni, ale przez najbliższe 10 lat i dopóki żyją zainteresowane politycznym sporem główne postaci, będzie to wyglądać coraz bardziej żenująco i żadnej stronie nie przyniesie korzyści. Błędów, czy jak kto woli determinacji w zacieraniu śladów z roku 2010 nie da się naprawić, zwłaszcza w obliczu błędów popełnionych przez kolejną ekipę. Tutaj potrzeba grubego resetu, żeby cokolwiek sensownego i przede wszystkim ściśle technicznego z tej katastrofy wyciągnąć. Warunkiem takiego podejścia jest czas i zmiana nastawienia, bez udziału bieżącej polityki.

Nowy program wyborczy Tuska i PO – Pytel bohaterem, a PiS zabroni seksu

12

Przykro mi, ale nic nowego się nie dzieje, stary cyrk, stara arena, starzy… powiedzmy artyści. Kto maiłaby trochę więcej ambicji i kreatywności niż mają przedstawiciele opozycji, to spośród 1000 błędów i kryzysów, do jakich doprowadził PiS, wybrałby coś poważnego i niebezpiecznego dla partii rządzącej. W PO najwyraźniej takich ambicji nie ma i raczej kierują się słynną doktryną Jacka Kurskiego: „ciemny lud to kupi”. Rzeczywiście jest tak, że najwierniejsi wyborcy PO, podobnie jak najwierniejsi wyborcy PiS, nie oczekują od swoich ulubieńców zbyt wiele. Wystarczy rzucić jakieś hasło bojowe i euforyczne reakcje są gwarantowane. No i w tej grupie „nowy program wyborczy” Platformy Obywatelskiej na pewno się sprzeda.

Podręcznik „HiT”, nomen omen, jest jednym z hitów programu PO, jakby powiedział reporter TVN24. Odwołania do tej książki miały po raz setny skończyć PiS, pokazywano masowe protesty w szkołach i bojkotowanie podręcznika ze względu na „szokujące treści”. Problem PO polega na tym, że to wszystko ma miejsce w kilku, góra kilkudziesięciu szkołach, gdzie uaktywniają się nowocześni nauczyciele, zwykle powiązani politycznie. Cała znienawidzona i wyśmiewana prowincja podchodzi do tematu pragmatycznie, po prostu nie ma większego wyboru, to się realizuje program „HiT-em”. Mamy zatem do czynienia z tradycyjnym rozjazdem pomiędzy tym, co widać w telewizorze i tym, co się rzeczywiście w polskich szkołach dzieje. Nie chce przez to powiedzieć, że podręcznik Roszkowskiego jest wybitny, nie wiem jaki jest, nie czytałem ani jednej stronicy, czyli mam taką samą wiedzę merytoryczną, jak większość protestujących. Natomiast chcę powiedzieć, że to dla zdecydowanej większości Polaków nie jest żaden wielki problem. Tymczasem poszła nowa kontrofensywa, bo ktoś tam wyrwał z kontekstu podręcznikowe zdanie i wszczął alarm, że PiS zabroni seksu dla przyjemności.

Jest to taki absurd, że nawet zatwardziały wyborca PO może wpaść w konsternację, ale z braku mądrzejszych pomysłów, gdzieś tak od tygodnia straszy się ludzi celibatem. Przyniesie to takie same skutki, jakie dała „rtęć w Odrze”, nie wspominając koni z Janowa, jednak tym się nikt w PO nie przejmuje, za to bezmyślna propaganda idzie jeszcze dalej. Łatwiej będzie zrozumieć skalę tej beznadziei jeśli zapoznamy się z opinią Blanki Mikołajewskiej, dziennikarki „Oko Press”, która nie uznała wywiadu byłego generała Piotra Pytla dla „Gazety Wyborczej za przejaw bohaterstwa. Mikołajewska odniosła się do niedorzecznych zarzutów Pytla skierowanych pod adresem Morawieckiego, który w ocenie byłego szefa kontrwywiadu ma być „ruskim agentem”. Co konkretnie powiedziała? To, co powinien w pierwszej kolejności powiedzieć Donald Tusk:

Obserwując reakcje na wywiad z @PiotrPytel67, obawiam się że jego efekt może być taki, jak wówczas gdy A. Macierewicz i inni z PiS zarzucali wszystkim niewygodnym dla tej partii, że byli TW SB albo chociaż mają krewnego b. TW i gdy J. Kaczyński mówił o wszechogarniającym układzie polityczno-biznesowym.

Jakby tego było mało w bardzo podobnym tonie wypowiedział się Waldemar Kuczyński, jeden z najbardziej zatwardziałych krytyków PiS, ale najwyraźniej te sygnały ostrzegawcze nie robią na władzach PO wrażenia. „Gazeta Wyborcza” wyświadcza swoim politycznym idolom niedźwiedzią przysługę, a oni przyjmują te dary z wypiekami na twarzy i brną coraz głębiej w ślepą uliczkę. Trudno uwierzyć, że PO naprawdę chce wygrywać wybory takimi kampaniami, z drugiej strony widać to, co widać i na zmiany się nie zapowiada. Wiadomo, że ludzkich reakcji nie da się kontrolować, zwłaszcza wśród fanatycznych zwolenników partii, ale gdy kierownictwo partii samo podgrzewa tematy, które są obrazem jednej wielkiej żenady, to skutkiem musi być porażka.

Ameryka, Polska, zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne…

1

W oczach amerykańskich konserwatystów prezydent Żeleński jest zdolnym aktorem, nawet skorumpowanym dyktatorem bezmyślnie wyniszczającym kwiat młodzieży ukraińskiej na życzenie globalistów z NWO. Natomiast zupełnie pomijają fakt ogromnej korupcji w Rosji, a  ze swojej lokalnej amerykańskiej perspektywy wychowanek sowieckiego KGB prezydent Putin w ich oczach uchodzi wprost za konserwatywnego chrześcijańskiego demokratę walczącego o podstawowe prawa i wolności obywateli.

Po miesięcznym pobycie w Polsce, datowanym pomiędzy odrzańskim kryzysem śniętych ryb, a raportem przywracającym temat reparacji przez wybudzonych śniętych dotąd polskich polityków, powróciłem do rozgrzanej dziś do 44 stopni C Kalifornii.  Sytuacja staje się naprawdę gorąca jeśli weźmiemy pod uwagę toczącą się wojnę za naszą wschodnią granicą, ale cóż to, jutro będzie nowy dzień!

                                       

Przed nami tyle rozkwitających dobrych i złych zagadnień, szczególnie jak nie pisało się o nich ponad miesiąc. Najpierw spójrzmy, tylko pobieżnie na USA. Totalna katastrofa! Trudno pisać co tak naprawdę myślę, ale grzechem byłoby milczeć. Wygląda na to, że tego tradycyjnego USA już nie ma. Do władzy wreszcie w pełni dorwali się chłopcy z Deep State, czyli zbiurokratyzowany establishment kierowany przez architektów nowego porządku światowego, tym razem stymulowany z Davos. 

Zastanawia stopień zdeprawowania zaistniały w kontekście respektowania konstytucyjnych zasad obumierającej republikańskiej konstytucyjnej USA. Dziś wchodzimy w nowy etap rewolucji mającej zbudować nowy świat oparty mówiąc pieszczotliwie na “ekologicznych” wartościach. Oczywiście, aby zbudować nowy świat (vide Stalin, Lenin, Hitler, Mao, Pol Pot) trzeba zniszczyć stary świat. Wydaje się, że właśnie jesteśmy w tym punkcie…

W polityce wewnętrznej przed nadchodzącymi listopadowymi wyborami do Kongresu i samorządów dochodzi do gwałtownego zaostrzenia kursu obecnej administracji wobec byłego prezydenta Trumpa i jego formacji MAGA. Całkowicie dyspozycyjne mainstreamowe media bezpardonowo atakują obóz patriotyczny, którego zwolenników prezydent Biden nawet określił mianem faszystów! Nastąpiło to po bezprecedensowym wdarciu się całkowicie posłusznej lewakom FBI do rezydencji 45-go prezydenta USA Donalda J. Trumpa. Celem tego nocnego rajdu było odebranie byłemu prezydentowi rzekomo przywłaszczonych sobie po odejściu z Białego Domu ściśle tajnych dokumentów. 

Na dzisiaj sprawa jest w sądzie i oczywiście w mediach, gdzie lewica próbuje Trumpowi doprawić rogi. Lewicę bardzo niepokoją prognozy tak parlamentarnych i lokalnych wyborów (za niecałe 60 dni!) jak i nadchodzących wyborów prezydenckich w 2024 r. Podejmują więc gorączkowe działania, aby zniszczyć Trumpa i jego szanse, jak i szanse na zdobycie parlamentarnej większości przez jego zwolenników.

W swoim “wojennym” wystąpieniu Biden określił, że Trump i jego ruch MAGA są największym zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji i pragną skierować Amerykę na tory autorytaryzmu. Są oni zagrożeniem dla amerykańskich wartości, tradycji i demokracji, czyli są wrogami Państwa! Sondaż Trafalgar Group poll pokazuje, że 56.8% amerykańskich wyborców nie popiera tak ostrych ataków na Trumpa i jego zwolenników.

Lewica historycznie jest niebezpieczna dla wolności obywatelskich i ma ciągoty do ekstremalnych rozwiązań. Unaoczniło się to wielokrotnie kiedy sięgała po władzę, bądź ją posiadała, poczynając od Rewolucji Francuskiej, Komuny Paryskiej, puczu Lenina i późniejszych praktyk Stalina, okrucieństw Mao, czy bestialstw Pol Pota. Na gruncie amerykańskim można odnotować projekt administracji prezydenta W. Wilsona zakazujący posługiwania się językiem niemieckim (okres I wś.), czy chwalonego do dziś prezydenta FDR, który zamknął Amerykanów japońskiego pochodzenia w specjalnych obozach internowania. Hitler oczywiście był jeszcze bardziej aktywny zapożyczając od Lenina i Stalina ideę obozów koncentracyjnych i zupełnego braku poszanowania praw i wolności obywatelskich wobec obywateli wykazujących jakiekolwiek opozycyjne poglądy. 

Przesunięcia w światowym rozkładzie najpotężniejszych mocarstw wskazują na coraz bardziej zagrożoną pozycję USA, co najbardziej egzemplifikuje wzrastająca potęga ekonomiczna i militarna Chin. Do tego dochodzi problem z ambitną próbą odbudowy rosyjskiego imperium przez Putina, jego otwarta dominacja Białorusi i inwazja Ukrainy. USA od czasów Kissingera i Nixona zawsze próbowała rozgrywać Chiny przeciwko Rosji, co przy wysokich kosztach (dziś to lepiej widać) zwykle się udawało. Po rozpadzie sowieckiego imperium zagrożenie z kierunku Rosji przesunęło się na neo komunistyczne Chiny. 

Za czasów późnego Obamy mimo wysiłków (słynny “reset”) nie udało się zagospodarować Putina. Polityka amerykańska w wykonaniu agentury Deep State (nawet w czasie prezydentury Trumpa) zdecydowała się na negatywne rozegranie rosyjskiej karty co uwidoczniło się w tzw. “russian collusion”. Było to rozprawienie się z niezależnym od globalistów  Trumpem  poprzez oskarżenie go o bycie kukiełką Putina (!). Jeśli mówiliśmy kiedyś o “krótkiej ławce” zaplecza Kaczyńskiego to Trump nie miał żadnej “ławki”, bo był człowiekiem biznesu spoza polityki. Dalszym etapem po wymanewrowaniu Trumpa przy pomocy mainstream mediów i FBI było osadzenie w Białym Domu Bidena, który całe swoje życie spędził na społecznym (sowitym!) garnuszku.

Wydaje się, że Deep State  wobec narastającej konfrontacji z Chinami (Taiwan i Południowe Morze Chińskie) postanowił osłabić i sprowokować Putina znając jego ambitne cele odbudowy imperium. Pamiętamy jak zapytany na konferencji prasowej o ewentualne konsekwencje  w razie ataku Putina na Ukrainę Biden nadmienił, że reakcja USA będzie zależała od stopnia i wielkości ewentualnej inwazji. Momentalnie skojarzyłem to z sytuacją z 1990 r. kiedy w Bagdadzie Saddam Hussein  zapytał ambasadora US April Glaspie czy Ameryka ma jakieś ważne interesy i opinie na temat narastającego iracko-kuwejckiego konfliktu. Padła negatywna uspokajająca odpowiedź, Saddam uderzył na Kuwejt, USA i wtedy sojusznicy uderzyli na Saddama…

Wojnę na Ukrainie można rozumieć jako część zmagań USA-Chiny w której obydwie strony niejako oczyszczają przestrzeń, obserwują stronę przeciwną, sprawdzają skuteczność rodzajów broni, taktyki i postawy swoich sojuszników. Chiny ciągle szukają sposobu wchłonięcia Tajwanu sondując najbardziej korzystny wariant takiej akcji. Oczywiście uczestnicząc w wojnie na Ukrainie Amerykanie zdecydowali się zablokować umacniające się zrozumienie rosyjsko-niemiecko-francuskie, którego celem jest wypchnięcie USA z Europy. To zrozumienie brało pod uwagę, że zainteresowanie i ciężkość uwagi Ameryki przesuwa się siłą rzeczy na Chiny. Stąd Putin starający się zdominować politykę energetyczną UE (NS I i NS II), przy życzliwym zrozumieniu Niemiec. Stąd niemiecka wstrzemięźliwość w dostarczaniu konkretnej pomocy militarnej dla walczącej Ukrainy. 

Dziś USA grają na dwóch frontach, europejskim w celu osłabienia Rosji (ewentualnego sojusznika Chin w potencjalnym konflikcie w południowej Azji), oraz azjatyckim przez ostrzeżenie Chin w razie ich decyzji o inwazji Tajwanu. Amerykanom w pewnym stopniu pozostał wpływ na największą demokrację świata, na Indie. Indie pogrążone są w stałym konflikcie z Chinami o Kashmir (Chiny również w tym konflikcie popierają Pakistan).  Z kolei Indie tradycyjnie są w obrębie rosyjskich wpływów (ponad 50% uzbrojenia pochodzi z Rosji) i w zaistniałej sytuacji chcą wyciągnąć jak najwięcej korzyści (cena rosyjskiej ropy, etc.), choć wiedzą, że podczas wojny Rosja nie będzie dostarczać im części zamiennych do już zakupionego sprzętu. Trzeba dodać, że w tych dniach Indie (ok. 1,4 mld mieszkańców) zepchnęły Wielką Brytanię z piątej pozycji największych gospodarek świata. 

Sytuacja Ukrainy nie jest do pozazdroszczenia, straciła już ok. 45% GDP, miliony Ukraińców opuściło kraj, tysiące zabitych, setki tysięcy wywiezionych do Rosji, ogromne straty w wyniku rosyjskich bombardowań. Trzeba przyznać, że prawdziwym geniuszem medialnym walczącej Ukrainy jest jej prezydent Żeleński. Porównując strategiczną głębię z Rosją (poznali ją Napoleon, czy Hitler) Ukraina jest państwem wielokrotnie od Rosji mniejszym, jednak w dzisiejszym świecie swoją głębię strategiczną ma w sąsiedniej Polsce i nawet w Ameryce skąd płynie wieloraka, w tym militarna pomoc. Duch bojowy Ukraińców jest dobry, motywacja w wykonaniu prezydenta Żeleńskiego wyjątkowa, poza tym walczą w obronie własnego kraju. 

Rosja przy swojej korupcji i braku sprawnej organizacji ma ogromne zasoby surowców głównie ropy, gazu i węgla, których potrzebuje Zachód po pozbyciu się własnego węgla, a nawet energii atomowej i przejściu na ekologiczne odnawialne źródła energii, które przecież nie zaspokajają istniejących potrzeb. Dla Putina gaz, ropa, węgiel to nie tylko dobra naturalne, ale i broń. Stąd ostrożne wyczekiwanie państw zachodnich na szybkie zakończenie wojny w obawie o reakcje ich społeczeństw w obliczu nadciągającej zimy (bez rosyjskiego gazu!). Wydaje się, że po tym jak armia rosyjska nie była w stanie zająć największych ukraińskich miast: Kijowa, Charkowa, czy Odessy, Putin  liże rany (ok. 75,000 zabitych i rannych) i próbuje zmobilizować następnych 137,000 żołnierzy. Dotąd na wojnie walczą Buriaci i inne mniejszości, bądź ludzie z małych miejscowości. Putin obawia się poboru z dużych rosyjskich miast, które popierają teraz wojnę. Ich poparcie spadnie kiedy trafią na Ukrainę.

Putin dokonując inwazji Ukrainy poniósł niepowetowane straty wizerunkowe, ale już  przegrał strategicznie. Sąsiednie dotąd neutralne Szwecja i Finlandia zgłosiły akces jako 31 i 32 kraj członkowski do NATO. Trwająca już pół roku wojna powoduje niesamowite straty polityczne wśród zachodnich państw Europy jak również odcięcie lukratywnych rynków eksportu. Sankcje obejmujące nowoczesne komponenty do produkcji doprowadzają do ograniczenia, a nawet wstrzymania produkcji w wielu dziedzinach. Tak medialnie odtrąbiony sojusz z Chinami, może okazać się największym niebezpieczeństwem właśnie dla demograficznie kulejącej Rosji. Chiny bezwzględnie negocjują jak najnizsze ceny za gaz, ropę i zboże. Nie jest proste i szybkie wybudowanie rurociągów do przesyłania gazu i ropy na Daleki Wschód. 

Zachodnie źródła podają o drastycznym spadku (przeciętnie o 50%) w produkcji samochodów, pralek, lodówek, z powodu braku importowanych komponentów. Przyjmuje się, że ok. 1 mln Rosjan uciekło, wyjechało za granicę. Ok. 15,000 bogatych Rosjan (każdy o majątku powyżej $30 mln) wyjechało na Bliski Wschód.

Na naszych oczach ziszcza się marzenie Piłsudskiego o istnieniu strefy buforowej niezależnych, albo skonfederowanych państw między Polską, a Rosją, oczywiście na razie z wyjątkiem Białorusi. Ta ostatnia geograficznie kojarzyć się może z przedwojenną Czechosłowacją w posiadaniu Hitlera, czyli grozi niebezpiecznym okrążeniem. Dziś na pierwszej linii frontu z rosyjskim tradycyjnym imperializmem walczy Ukraina. Kraj postsowiecki, z dużym odsetkiem rodzimych Rosjan, przeżarty korupcją, zarządzany przez oligarchów, w ogniu walki dopiero szukający swoich symboli i znaków, które nie zawsze nam Polakom przypadają do gustu. Przypomnijmy, że bez wszechstronnej pomocy Polski i Polaków ten ukraiński opór nie byłby prawdopodobnie możliwy. Polska jest takim niebiańsko i wielkodusznie otwartym przyczółkiem, pomostem rumuńskim, który planowano (ale nie wypalił) w 1939 r.

Spójrzmy teraz z pozycji amerykańskich konserwatystów na istniejącą wojnę na Ukrainie. Jednym z prominentnych przedstawicieli tej orientacji jest gwiazda stacji FOX News, gospodarz wieczornego codziennego programu Tucker Carlson. Aby lepiej zrozumieć poglądy amerykańskiej prawicy trzeba przypomnieć często brudną kooperację jej skorumpowanych elit (w większości z Partii Demokratycznej, rodziny Bidenów, Pelosich, etc) ze skorumpowanymi ukraińskimi oligarchami oraz aktywny udział części elit amerykańskich pochodzenia ukraińskiego w niszczeniu prezydenta Trumpa. To obszerny temat, ale takich zachowań się nie zapomina. 

Według Carlsona, Ukraina to potwornie skorumpowany kraj rządzony przez oligarchów jednocześnie pozostający w brudnych łapach niesławnego manipulanta giełdowego globalisty Sorosa. Również kraj o pielęgnowanych tradycjach nazistowskich wywodzących się z okresu II wś. Jednocześnie przyczółek LGBT, pomarańczowej rewolucji, forpoczta przygotowywanego ataku na zniszczenie Rosji, którego wojska były szkolone od 2014 r. przez USA i Wielką Brytanię. 

W oczach amerykańskich konserwatystów prezydent Żeleński jest zdolnym aktorem, nawet dyktatorem bezmyślnie wyniszczającym kwiat młodzieży ukraińskiej na życzenie globalistów z NWO. Natomiast zupełnie pomijają fakt ogromnej korupcji w Rosji, a  ze swojej lokalnej amerykańskiej perspektywy wychowanek sowieckiego KGB prezydent Putin w ich oczach uchodzi wprost za konserwatywnego chrześcijańskiego demokratę walczącego o podstawowe prawa i wolności obywateli. Dla nas Polaków zakrawa to na naiwność. 

Na dziś sytuacja Polski jest trudna, choć dużo lepsza od tej z przedednia II wś. Obawiamy się, (a ta polityka ciągle idzie pełną parą!) pozbawienia resztek suwerenności i wchłonięcia przez niemiecki konstrakt polityczny zwany też UE. Wiemy o historycznych ciągotach Niemiec i Rosji i konsekwencjach ich każdorazowego zbliżenia dla Polski, dlatego za wszelką cenę chcemy “zatrudnić”  USA w podtrzymaniu naszej państwowości i w miarę niezależności.  To wiąże się z kolei z przeciwdziałaniu Rosji, Niemiec i Francji wypchnięcia USA z Europy. W podobnym położeniu są inne państwa “strefy zgniotu”, stąd przymiarki do projektu  “Międzymorza”. 

Problem z tym, że dziś USA rządzone są przez oddany NWO Deep State, więc chcąc uniknąć otwartej paszczy lewackiej UE, musimy patrzeć na ręce dziś rządzącym elitom w USA (wybór deszczu i rynny). A używając dowcipu grozi nam nowa religia zwana też “globalnym ociepleniem” ze swoimi zbawiennymi regulacjami, które mogą tylko przyśpieszyć nam przejście do życia wiecznego. Amen.

Jacek K. Matysiak

Kalifornia, 2022/09/12

Żadnej refleksji u wyborców PiS nie będzie, będą głosować głodni i chłodni

24

Wielu ludziom, wcale nie pozbawionym inteligencji, przychodzą do głowy rozmaite słodkie naiwności, na przykład takie, że jak wyborcy PiS poczują chłód i głód, to przejrzą na oczy. Jest to jedna z najbardziej chybionych diagnoz społecznych, która obejmuje wszystkie partie i wszystkich zwolenników. Gdyby w 2008 roku zapytać przeciętnego wyborcę PO, czy podwyższanie VAT-u i likwidacja OFE jest dobrym pomysłem wolnorynkowym, to w odpowiedzi otrzymalibyśmy salwę śmiechu i złorzeczeń. Dotyczy to jednak określonego kontekstu, czasu i autorów, wspomniana fala spadłaby na głowy PiS, ale PO od wyborców PO nie doznała żadnej krzywdy. Donald Tusk i jego ekipa naruszyli świętości liberałów i spokojnie rządzili dalej, odliczając kolejne porażki PiS.

Przechodząc na drugą stronę barykady widzimy dokładnie te same mechanizmy, chociaż inne świętości. Najczęściej powtarzaną mantrą zatwardziałych wyborców PiS jest dbanie o Polaków połączone z: „PO nic by nie zrobiła i wszystko zabierze”. Pierwsza cześć mantry ma swoje odzwierciedlenie w faktach, od słynnego 500+, przez trzynaste i czternaste emerytury, aż po dopłaty do węgla. Czy ta początkowo rozsądna polityka socjalna zamieniła się w kupowanie głosów, to już oddzielna i też prawdziwa historia. Tyle tylko, że ani paliwo po 10 złotych, ani węgiel po 3500 złotych nie doprowadziły do „przejrzenia na oczy” i nie doprowadzą. Kto wierzy w PiS ten będzie jeszcze bardziej wierzył, choćby chodził głodny i siedział w zimnym, ciemnym pokoju. Tak działa instynkt plemienny i to na wszystkich poziomach od rodziny, przez sport po politykę. Człowiek najlepiej czuje się w stadzie i dopóki nie jest z niego wykluczany, to może w 3 przypadkach na 1000 zdecyduje się na samotny marsz. Nie ma takiej możliwości, aby cokolwiek dotarło do tej części elektoratu PiS, podobnie się dzieje z każdym innym elektoratem, choćby przywołanym elektoratem PO.

Jedyne nad czym można się zastanowić to skala zjawiska i tutaj pojawiają się szacunki. Biorąc pod uwagę, że przed uruchomieniem dużych programów socjalnych PiS uzyskiwał w wyborach mniej więcej 30% głosów, trudno się spodziewać, że zejdzie poniżej tego poziomu przy kupowaniu głosów. Obojętnie co się będzie działo w polskiej polityce i jak bardzo partia rządząca pogubi się w propagandowych komunikatach, zawsze na 30% głosów może liczyć. Dlaczego? A to bardzo proste i już wyżej opisane dlatego użyję synonimu: „Nie ma alternatywy dla PiS”. Istniałaby jakaś szansa na zmianę proporcji, ale przy bardzo jasno zdefiniowanych warunkach i pierwszym z nich jest „świeżość”. Ludzie widzą Tuska i na sam widok świeżość umiera, tym bardziej, że Tusk robi wszystko, aby niczego nowego nie powiedzieć. Odmienianie PiS i Kaczyńskiego przez wszystkie przypadki, połączone z prymitywnymi prowokacjami i obiecywaniem benzyny po 5 zł, to największa gwarancja dla utrzymania stałego elektoratu PiS. Tutaj działa jeszcze jeden element psychologicznej gry, jeśli przez lata byłeś poniewierany, nazywany „moherem” i „ciemnogrodem”, to bardzo trudno się politycznie zakochać w swoim prześladowcy.

Poza wszystkim mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym, im więcej jest problemów i biedy, tym więcej Tusk i PO bezmyślnie atakują PiS, czego doskonałym przykładem była „rtęć w Odrze”. Wojna partyjna i wojna pomiędzy partyjnymi żołnierzami, zakłóci każdy głód i ogrzeje bojowników do czerwoności. Zmiana proporcji w liczbie głosów, która daje władzę, zawiera się w jakichś 15% głosów należących do wyborców spoza bunkrów PO i PiS, a jednocześnie nie związanych z innymi partiami. Banalnym słowem można powiedzieć, że o zdobyciu lub utrzymaniu władzy decyduje elektorat środka i wcale nie jest to „mityczny elektorat”. Owszem budowanie generalnego poparcia na elektoracie środka jest gwarancją porażki, bo armię buduje się przede wszystkim na modelu plemiennym. Jednak cała sztuka polega na tym, aby zachować te swoje 30% i jednocześnie przekonać co najmniej 10% z 15% wahających się. Z pierwszym warunkiem PiS nie będzie miał żadnych kłopotów, ale drugi niesie za sobą same kłopoty.