20.7 C
Biskupin
środa, 23 lipca, 2025

Trump, Epstein, Bangino, FBI… I komu tu wierzyć?

4
niceTrumpPic

Wiele się dzieje, ledwie minęło zamieszanie w szeregach wiernego Trumpowi ruchu  MAGA związane z 12 dniową wojną izraelsko-irańską, a już na czołówkach mediów pojawił się nowy skandal.  W tych dniach Ameryka żyje aferą wokół Epsteina, który według oficjalnego przekazu popełnił samobójstwo przez powieszenie na prześcieradle w celi New York Metropolitan Correctional Center 10 sierpnia 2019 r. gdzie oczekiwał na swój proces. Jeffrey Epstein był bardzo wpływowym finansistą, wcześniej skazanym sądownie seksualnym przestępcą, stręczycielem młodych dziewcząt dla światowych elit i najprawdopodobniej agentem Mossadu i CIA. Był sprawnym myśliwym ludzkich żądz, wykorzystującym słabości znanych i potężnych liderów i celebrytów tego świata zastawiającym pułapki w celu przyszłego szantażu. 

        https://mr.cdn.ignitecdn.com/client_assets/thepostmillennial_com/media/picture/6871/78c4/2f5a/e752/4082/65d9/original_pic_-_2025-07-11T164900.706.?1752266950 

Epstein nie skończył studiów, zatrudniony został jako nauczyciel matematyki w prywatnej szkole przez ojca byłego (dwukrotnego) prokuratora generalnego (AG Bill Barr), skąd musiał odejść za “obcowanie” z nieletnimi dziewczynami. Zaprzyjaźnił się z Ghislaine Maxwell córką magnata prasowego, pośrednika handlu bronią, brytyjskiego polityka i tajemniczego szpiega Mossadu (ur. w Czechosłowacji jako Jan Ludwik Hoch, pochowany w Jerozolimie) i służb innych krajów W.B., a nawet Rosji. Zginął “skacząc” ze swojego jachtu na Atlantyku w pobliżu Wysp Kanaryjskich w 1991 r. Zamożny i ambitny Maxwell wysłał córkę Ghislain do Nowego Jorku, ponoć chciał aby wyszła za mąż za kogoś z klanu Kennedych. Jednocześnie u niego w Londynie pojawiał się młody i również ambitny Jeffrey Epstein.

Młody Epstein we wczesnych latach 80-tych związał się saudyjskim dilerem broni Adnan Khashoggi, którego był “bankierem”, posługiwał się doskonale podrobionym austriackim paszportem, sprzedawali broń do Iraku, Mujahedinom w Afganistanie i Contrze w Nikaragui w ścisłej współpracy z CIA. W 1985 r. Epstein zbliżył się do właściciela sklepów Victoria Secret Les Wexner z Columbus, w stanie Ohio, którego został prawnym przedstawicielem, Wexner znalazł się w kłopotach z IRS z powodu niepłacenia podatków, jego księgowy został zastrzelony tuż przed oczekiwanym zeznaniom w Kongresie. W 1993 r. wynegocjował zakup linii lotniczych Air America, których siedzibę przeniósł do Columbus i zajął się przerzutem narkotyków do Hong Kongu. Epstein za swoją pracę został nagrodzony też przez Departament Stanu, który wynajął mu drugi co do wielkości dom w Nowym Jorku zabrany Iranowi w ramach sankcji.

Epstein w oczach aspirujących do bogactwa szeroko rozumianych elit uchodził za finansowego czarodzieja. Imponował swoimi licznymi posiadłościami, w których swoim gościom oferował sensualne masaże i seks z młodocianymi atrakcyjnymi dziewczynami przygotowywanymi na takie okazje przez swoją partnerkę Ghislaine.  Ok. $40 mln Epstein zainwestował w Valar Ventures u słynnego dziś Peter Thiel, co dziś jest warte  ok. $170 mln. Posiadał prywatny samolot słynną “Lolita Express”, posiadłości na Manhattanie (wartość $51 mln, 2,600 m2), w Palm Beach na Florydzie (2 km od Trumpa Mar-a-Lago) 1,300 m2 posiadłość nad oceanem, wart ponad $10 mln apartament w sercu Paryża i 8,000 akrów posiadłość z prywatnym lotniskiem  w stanie Nowy Meksyk. Prawdziwym magnesem dla ciekawskich gości była słynna wyspa “pedofilów” o obszarze 70 akrów  Little St. James na U.S. Virgin Islands, na Karaibach. To głównie tam dochodziło do orgii przedstawicieli szacownej elity z młodocianymi. W chwili śmierci Epstein posiadał majątek obliczany na ok. $600 mln. Z tej sumy $121 mln zostało przeznaczone na odszkodowania dla 135 jego ofiar, $9 mln przeznaczono na koszty operacyjne, a $21 mln zgarnęli jego prawnicy.

Jego gośćmi byli znani politycy jak Bill Clinton, który odwiedził wyspę Epsteina 24 razy (!), były premier Izraela Ehud Barak (10 razy), książę Andrew, Bill Gates, senator Chuck Schumer, czy prezes Sądu Najwyższego John Roberts. Epstein był też wieloletnim znajomym D.J. Trumpa. Jednak po aferze “podrywania” nieletnich dziewcząt na polu golfowym Trump odebrał mu prawo wstępu. Przeciwnicy Trumpa sugerują, że Trump nie chce ujawnienia dokumentów Epsteina gdyż on sam może być w tą aferę wplątany. Sugestia jak każda inna, ale gdyby naprawdę w aktach sprawy Epsteina były “papiery” na Trumpa to administracja Bidena z pewnością by z tego skorzystała zamiast kreować niesławną “Russian Collusion”.

Kłopoty Epsteina zaczęły się w 2005 r.  na Florydzie, kiedy został oskarżony o seksualne wykorzystywanie 14 letniej dziewczyny. Wkrótce lista wykorzystywanych małoletnich dziewcząt wzrosła do 36 i w 2006 r. Epstein został aresztowany pod zarzutem nakłaniania do prostytucji, co skończyło się w 2008 r. skazaniem go na 18 miesięcy więzienia. Łagodny wyrok Epstein zawdzięczał swoim znajomościom. Prokurator Alexander Acosta później przyznał, że dano mu do zrozumienia, że Epstein jest człowiekiem wywiadu i trzeba potraktować go łagodnie. Można dodać, że ów prokurator został ministrem pracy w pierwszej administracji Trumpa. Epstein podczas odsiadki mógł 12 godzin dziennie i weekendy spędzać w swoim domu w Palm Beach, chodzić na zakupy i został zwolniony po 13 miesiącach (!).

Kiedy “Miami Herald” opublikował historię zadziwiającego potraktowania Epsteina przez sądy, został on ponownie aresztowany 6 lipca 2019 r.  z federalnymi zarzutami handlowania nieletnimi dziewczynkami w celach seksualnych w stanie Floryda i Nowy Jork. Aresztowana została również wspólniczka Epsteina Ghislaine Maxwell, która następnie została skazana w grudniu 2021 r. na 20 lat więzienia za przygotowywanie młodych dziewcząt do seksualnej eksploatacji przez Epsteina i jego przyjaciół. W tej sytuacji wielu uważa, że niewygodny dla przedstawicieli “pożądliwych”  elit, oczekujący na pewnie sensacyjną i dla nich niebezpieczną rozprawę Epstein aby im nie zaszkodził, został najprawdopodobniej zamordowany. Trzeba dodać, że Epstein wszędzie w swoich domach, posiadłościach zakładał kamery, które cierpliwie  i skutecznie rejestrowały wszystko i wszystkich. Dlatego FBI zagarnęła dziesiątki tysięcy nagrań na twardych dyskach i innych nośników informacji dokumentujących wiele kompromitujących sytuacji dla jego gości. Jego wspólniczka Maxwell była zdumiona jego śmiercią podkreślając, że nawet gdyby został skazany to planował się odwołać. Wydaje się, że właśnie ona wie wszystko nie tylko o całej aferze Epsteina, ale również ma wiedzę o ewentualnych sekretnych kontach swojego wspólnika. 

David Schoen prawnik Epsteina, którego klientami wcześniej byli: Trump, Roger Stone i Steve Bannon powiedział, że 9 dni przed śmiercią w rozmowie z Epsteinem zapytał go, czy Trump jest na liście jego klientów. Odpowiedź była “nie”. Trump chcąc wygasić zainteresowanie “listą klientów” uważa, że jej opublikowanie skrzywdziłoby wielu przypadkowych ludzi, którzy mieli kontakt z Epsteinem i byli na liście samolotu “Lolitta Express”, czy mieli z nim kontakty biznesowe. A tego np. chce Elon Musk, grożący założeniem nowej partii “America Party”. FBI dysponuje dziesiątkami tysięcy nagrań, filmów i zdjęć z wyspy Little John, Manhattanu, Florydy i Nowego Meksyku. 

Część gorących i prominentnych zwolenników Trumpa skupionych w ruchu MAGA żąda ujawnienia akt dotyczących Epsteina, aby skutecznie rozprawić się z potężnym, ukrytym Deep State. Niektórzy są zdania, że administracja Trumpa chce te akta jednak wykorzystywać do szantażowania swoich przeciwników. Na dzień dzisiejszy zwolennicy ujawnienia wszystkich brudów są bardzo głośni i tego właśnie się domagają i wielu z nich czuje się zdradzonych. Są nadzieje, że Trump wstrzymywał  ujawnienie akt chwilowo, aby móc przepchnąć przez Kongres swój budżet (BBB). Inni sądzą, że po zapoznaniu się z listą Trump obawia się, że w razie ujawnienia listy wielu czołowych polityków, liderów biznesu, influencerów i niestety “autorytetów” moralnych, zniszczy nie tylko Deep State, ale i cały amerykański system i pogrąży kraj w depresji.

Dlaczego MAGA tak ostro zareagowała? Otóż tak Trump, jak i AG Pam Bondi, szef FBI Kash Patel i jego z-ca Dan Bangino wszyscy głośno i uparcie obiecywali i podkreślali konieczność ujawnienia listy Epsteina, czym zjednali sobie MAGA. W środę mleko się wylało i na konferencji prasowej Bondi oświadczyła, że nie ma żadnej listy Epsteina, są tylko dziesiątki tysięcy nagrań porno z nieletnimi i dlatego sprawa jest zamknięta mimo, że niedawno oświadczyła, że akta i lista są na jej biurku! Wtórował jej niezręcznie prezydent Trump wskazując, że tyle się dzieje, a tu wciąż pytają o tego odrażającego Epsteina, który przecież w 2019 r. popełnił samobójstwo, to jest “old news!” i sprawa jest jasna! No dobrze, ale podobnie jest z uwolnieniem akt zabójstwa JFK i MLK. Innego zdania jest prof. Alan Dershowitz, b. adwokat Epsteina. Lista jest, istnieje, on ją widział, ale nie może nic powiedzieć…

Tego samego dnia doszło do ostrej sprzeczki w administracji Trumpa, były słynny lider prawicowego radia Dan Bangino zarzucił  Prokuratorowi Generalnemu Pam Bondi, że kręci w sprawie obiecanego ujawnienia dokumentów i w rezultacie opuścił do końca tygodnia swoje biuro oświadczając, że rzuci pracę jeśli Trump jej nie zdymisjonuje. Podobno dołączył do niego szef FBI Kash Patel. Jednak po tym jak Trump pochwalił Bondi, Patel oświadczył, że nie zamierza rezygnować. Za Pam Bondi stoi zaufana szefowa gabinetu Trumpa, Susie Wiles. Nie wiadomo co będzie z Bangino, który przecież porzucił swoją lukratywną radiową karierę, aby naprawiać Państwo…

Administracja Trumpa uwolniła też zapis video z dnia śmierci Epsteina rzekomo dowodzący, że nikt nie wchodził do jego celi. Z tym, że w zapisie brakowało 61 sekund, co wywołało medialną burzę, dodatkowo eksperci wykryli, że  zapis jest składanką. Później okazało się, że uwolnione video pokazuje celę 46, a Epstein siedział w celi 220. Dodatkowo  wyszło na jaw, że kamera zapisująca oddział z celą Epsteina była zepsuta, tak jak druga obserwująca szerszy dostęp do oddziału od strony windy, od poprzedniego dnia. Obsługa naprawiała kamerę już 8 sierpnia, ale bezskutecznie. Zwolennicy teorii morderstwa wskazują na “przypadkowość” nie pracujących kamer i jakoś śpiących strażników. Również słynny patolog 85 letni dr Michael Baden, który przebadał ok. 20,000 ofiar  po oględzinach ofiary stwierdził, że doznane obrażenia kręgów szyi wskazują nie na samobójstwo, ale na zabójstwo, na uduszenie, zwrócił też uwagę na brak raportu o DNA pozostawionym na prześcieradle. Dodajmy, że dzień wcześniej usunięto współwięźnia i w celi Epstein był sam. Zapis w dokumentach o samobójstwie pojawił się dopiero po tygodniu…

 

W mediach zawrzało, spora część zwolenników Trumpa jak Charlie Kirk, Julie Kelly, Glenn Beck, Laura Loomer, Megyn Kelly, Tucker Carlson i inni proszą Trumpa: wyrzuć Pam Bondi, wierzymy Dan Bangino! To szansa, aby oczyścić Deep State, nie chrońmy molestantów i pedofilów, chrońmy dzieci, ofiary! Jednak Trump stanął po stronie Bondi wskazując na dobre wyniki jej pracy z nielegalną imigracją. Posypały się rady kto powinien zastąpić Bondi, czyli Andrew Bailey z Missouri, Paxton z Teksasu, a nawet gub. Florydy DeSantis… Są też głosy, aby do wyjaśnienia tej sprawy powołać specjalnego prokuratora…Czytałem też opinie, że do celi podłożono sobowtóra, a Epstein ma się dobrze…

 

Być może ferment w MAGA opadnie, ale jeśli rzeczywiście nie ma sprawy i wszystko jest jasne, to za co 20 lat więzienia w 2022 r. dostała Ghislaine Maxwell, czyli siedzi niewinnie? No i oczywiście dlaczego 66-letni Jeffrey Epstein popełniłby samobójstwo, czy też został zamordowany? Przecież nie ma żadnej listy Epsteina, który też nikogo nie szantażował, tylko zgłupiał na punkcie młodych dziewcząt. Nikt z polityków, świata biznesu i celebrytów nie był też na liście pasażerów “Lolitta Express”, nie było gwałtów na wyspie pedofili, a prawnik Epsteina prof. Dershowitz jest stary i pomylił listę Epsteina z listą zakupów, którą dała mu żona… Cóż, zobaczymy co “podadzą” nam do konsumpcji dalej….

 

Jacek K. Matysiak                                                                                                       Kalifornia, 2025/07/14

Prawicowy cud nad Wisłą

6
Foto: Youtube / Sławomir Mentzen

Raz na 1000, no może na 100 lat, zdarza się taki cud, że polskie partie prawicowe zamiast kopać się między sobą dokopują wspólnemu lewicowemu wrogowi. Taki cud miał miejsce w Dniu Dziecka, czyli 1 czerwca 2025 roku o godzinie 21.00, chociaż dokładnie o tej prawie nikt w cud nie wierzył. Karol Nawrocki powtórzył wyczyn Andrzeja Dudy i startując niemal od zera został Prezydentem RP. Gdy się bliżej i uczciwiej wszystkiemu przyjrzeć, to Nawrocki zrobił znacznie więcej, bo nigdy nie był politykiem i praktycznie nie dostał żadnego wsparcia ze strony PiS, które się obudziło dopiero w ostatniej fazie kampanii.

Za to dostał prawie pełne wsparcie ze strony partii prawicowych i chociaż rożne to były formy wsparcia, to efekt końcowy nie mógł być lepszy. Początkowo wydawało się, że Sławomir Mentzen powie wprost do swoich wyborców, żeby głosowali na Nawrockiego albo przynajmniej przeciw Trzaskowskiemu. Tak się jednak nie stało, Mentzen trochę się zakiwał, w dodatku zaszumiało mu w głowie od sukcesu, a potem jeszcze złapał kaca po powie z Radosławem Sikorskim i Rafałem Trzaskowskim. Niemniej lider Konfederacji udzielił elektoratowi kilku cennych wskazówek między innymi takich, że on nie wyobraża sobie głosowania na Trzaskowskiego. Okazało się, że ostatecznie to wystarczyło, żeby blisko 90% wyborców Sławomira zagłosowało przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu, co formalnie sprowadzało się do oddania ważnego głosu na Karola Nawrockiego.

Całkowicie natomiast zaskoczył Grzegorz Braun, bo po nim mało kto się spodziewał klarownej deklaracji, a jednak taka deklaracje padła i to o bardzo wyraźnej treści. Grzegorz Braun jednoznacznie oświadczył, że odda głos na Karola Nawrockiego i ponad 90 proc. jego wyborców uczyniło dokładnie tak samo, nie słuchając głosów radykałów zarzucających liderowi zdradę. Łącznie nowy prezydent w II turze wyborów pozyskał 45 proc. głosów spoza PiS i chociaż znaleźli się w tej puli nawet tak egzotyczni wyborcy jak fani Joanny Senyszyn, to w zgodnej opinii wszystkich fachowców, od lewa do prawa, wygrana Nawrockiego była możliwa wyłącznie dzięki mobilizacji prawicy.

Jeśli natomiast chodzi o samą mobilizację prawicy, to tutaj zdecydowanie największy udział ma Donald Tusk i polskojęzyczne media, które w atakach na Karola Nawrockiego przekroczyły wszelkie granice. Do tego trzeba jeszcze dodać posłankę Kingę Gajewską i jej słynne w całym Internecie ziemniaki, a także chamskie zachowanie Witolda Zembaczyńskiego. Oczywiście można trochę pogrymasić, że to nie sama prawica się zjednoczyła w słusznej walce, tylko znów potrzebny był wróg zewnętrzny, ale po pierwsze darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, po drugie to tylko częściowo prawda. Tusk z mediami robili, co mogli, ale sam Karol Nawrocki od początku kierował swój przekaz do szerokiej prawicy i to przyniosło zyski.

Nie bez znaczenia były też prywatne relacje Nawrockiego z politykami Konfederacji, szczególnie z Krzysztofem Bosakiem, który kilka razy wziął w obronę prezydenta, nawet wówczas, gdy Sławomir Mentzen go atakował. Swoje zrobiło też inteligentne odcięcie się od największych błędów PiS, czyli polityki „pandemicznej”, „polskiego i zielonego ładu”, czy naiwnych relacji z Ukrainą. Wszystko to razem wzięte złożyło się na wyborczy sukces, chociaż niewielu dawało Karolowi Nawrockiemu szansę na zwycięstwo. Pamiętać jednak przy tym trzeba, że niektóre elementy był ważne inne dodatkowe, ale kluczowy element to porozumienie na prawicy. Karol Nawrocki z pewnością nie zostałby prezydentem, bez prawicowego cudu nad Wisłą, który dzięki Bogu miał miejsce.

W jego oczach pojawił się strach

16

Łączenie psychologii z polityką to ulubione zajęcie publicystów i wszelkiej maści ekspertów, co nie znaczy, że jest to proces pozbawiony sensu. Wszystko jest dla ludzi byle zachować odpowiednie proporcje i zdrowy rozsadek. Polityk wbrew złośliwym opiniom, to też człowiek, a zatem podlega takim samym procesom fizjologicznym i psychicznym, na przykład się boi albo cieszy z cudzej porażki. Rafał Trzaskowski wszedł w kampanię wyborczą jako zwycięzca, najpierw upokorzył Radosława Sikorskiego, potem udawał prawdziwego prezydenta wygłaszając jakieś śmieszne orędzia w takim samym anturażu.

Dodatkowo Rafała Trzaskowskiego wzmacniały sondaże i utwierdzały w przekonaniu, że nikt mu nie jest w stanie zagrozić. Szczytem tej żałosnej megalomani było wydanie książki pod własnym imieniem „Rafał”, wówczas sam kandydat i jego sztab całkowicie stracili kontakt z rzeczywistością. Wydawać by się mogło, że nawet tak zadufany w sobie polityk powinien jednak pamiętać, że w 2015 roku marnie skończył jego partyjny kolega Bronisław Komorowski, a w 2020 roku tak samo skończył on sam. Nic z tych rzeczy spirala samozadowolenia nakręcała się z każdym dniem, Trzaskowski śmiał się z „niemego” Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena uciekającego na hulajnodze. Wszystko wokół poprawiało nastrój „Rafałowi”, który nie widział dla siebie konkurencji.

Aż tu nagle! Ruszyła debata o debacie i chociaż wstępnie powstał chaos, bo jak zwykle nikt nie wiedział z kim, gdzie i kiedy, to w pewnym momencie zapadła pierwsza decyzja. Wszyscy kandydaci prócz Rafała Trzaskowskiego i Magdaleny Biejat zgodzili się debatować w TV Republika i miało się to odbyć tuż przed światami. Sztab Rafała Trzaskowskiego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i niemal z dnia na dzień zaprosił Karola Nawrockiego do debaty jeden na jeden. Nigdy wcześniej coś takiego w Polsce się nie zdarzyło i to już powinien być pierwszy niepokojący sygnał dla „Rafała”, ale ten sygnał nie dotarł do adresata. Porosty pomysł polegał na tym, że debata jeden na jeden miała „rozjechać” Karola Nawrockiego i przykryć debatę w TV Republika.

Los albo jak to woli Bóg, chciał inaczej. Do gry wszedł Szymon Hołownia, który słusznie zauważył, że TVP organizująca debatę Trzaskowskiemu to złamanie wszelkich standardów demokracji, ale też prawa. Z debaty jeden na jeden błyskawicznie zrobiła się debata wszyscy przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu i zwycięsko z tego samozwańczy faworyt nie wyszedł. Na tym nie koniec nieszczęścia Rafała, bo chociaż kolejna debata w TV Republika bez jego udziału nie zrobiła większej różnicy, to wywiad Karola Nawrockiego u Krzysztofa Stanowskiego był prawdziwą rewelacją. Sumą tych wszystkich zdarzeń jest gwałtowne załamanie wyników sondażowych i to z niekorzystnym dla Trzaskowskiego trendem. Jakby nieszczęść był mało doszły jeszcze memy z Prince Polo, rekinami i wężami, co wywołało dziwne zachowania Rafała podczas wieców.

Ostatnie występy publiczne Trzaskowskiego są już zupełnie inne, nie ma w nich cienia dawnej pewności siebie, znikł też cyniczny uśmieszek i pokrzykiwanie na konkurentów, a nawet uczestników wieców. W oczach Rafała Trzaskowskiego pojawił się strach przed widmem porażki. Skutkiem tej zmiany nastroju jest zmiana „narracji”. Teraz Rafał Trzaskowski mówi niczym Bronisław Komorowski, żeby „iść środkiem polskiej drogi”, czyli porzucić kłótnie i radykalizm dla dobra wspólnego. Czy ta operacja powszechnie zwana „odwracanie kota ogonem” się uda? Wszystko zależy od tego, czy „ciemny lud to kupi” i oby nie kupił, bo nic gorszego niż rządy Rafała Trzaskowskiego i Donalda Tuska Polski spotkać nie może.

Metoda na rympał, czyli finezyjna strategia Nowogrodzkiej

7

Staram się na bieżąco obserwować polską scenę polityczną i wydarzenia społeczne, w końcu z tego żyje. Bywa to zajęcie wyjątkowo uciążliwie, często niestrawne, ale zdarzają się też chwile odpoczynku i tak też się zdarzyło w przypadku śmierci „Pani Basi”. Dotarła do mnie ta informacja dopiero w niedzielę i zapewne był to jeden z powodów, dla których nie uległem zbiorowej histerii i co więcej przed zbiorową histerią przestrzegałem. Barbara Skrzypek już za życia była legendą Nowogrodzkiej uwiecznioną w „Uchu Prezesa” i bynajmniej nie przedstawiono jej jako zlęknionej mimozy.

Barbara Skrzypek uchodziła za „żelazną damę”, która trzyma całe towarzystwo za twarz i własną piersią ochrania prezesa. Prawdę mówiąc nigdy nie weryfikowałem tego wizerunku, ale nie widziałem też dementi ze strony aktywu politycznego i medialnego PiS, zatem uznałem, że jest to obraz być może nieco przerysowany, jednak oddający charakter „Pani Basi”. Tymczasem w niedzielę ukazał się zupełnie inny obraz, osoby całkowicie bezwolnej, nie potrafiącej sobie poradzić z najprostszymi czynnościami, jak odczytanie kilkustronicowego tekstu, co przecież bez względu na satyryczne portretowanie, było codziennością zawodową Barbary Skrzypek. Uderzyło mnie to dość mocno, ale dopiero kolejne wypowiedzi polityków i dziennikarzy związanych z PiS zjeżyły resztki włosów na głowie.

Jako osoba doświadczona licznymi procesami, a tym samym przesłuchaniami, znam procedury sądowe, policyjne i prokuratorskie na pamięć. W sumie uczestniczyłem w kilkudziesięciu postępowaniach i co najmniej kilkanaście razy byłem przesłuchiwany, w różnych rolach procesowych: świadka, pokrzywdzonego, podejrzanego, oskarżonego. Jest to wiedza o tyle trwała, że praktyczna i bieżąca, dlatego wypowiedzi ignorantów szczególnie irytują. Niestety takie wypowiedzi zalały Internet i jak to zwykle bywa pojawiały się najgłupsze teorie z „trzydniowym stresem pourazowym” na czele, co jeszcze można uznać za koloryt sieci. Gorzej, że tysiące komentarzy skupiało się na stawianiu zarzutów prokuraturze, tam gdzie absolutnie nie doszło do złamania prawa, czy procedury.

Z tych wpisów jasno wynikało, że ich autorzy nigdy nie brali udziału w przesłuchaniu, bo gdyby było inaczej to nie zadawaliby tak niedorzecznych pytań jak: „A skąd niby świadek ma wiedzieć, jakie są jego prawa”, „A skąd świadek ma wiedzieć, co zostało zapisane w protokole”. Każdy przesłuchiwany jest pouczany o swoich prawach i co więcej musi potwierdzić, że pouczenie zrozumiał. Każdy świadek musi zapoznać się z protokołem i złożyć podpis, że jest on zgodny z treścią zeznań lub złożenie podpisu odmówić. Na bazie żenującej ignorancji powstały idiotyczne scenariusze, które głosiły, że prokurator Wrzosek i Dubois niemal zaplanowali morderstwo, a już na pewno psychicznie torturowali i zmusili do składania zeznań przeciw Kaczyńskiemu.

Od początku wiedziałem, że to pułapka i od początku starłem się ostrzec, aby w nią nie wpadać. Jasne były też dla mnie, że o ile „zwykli komentujący” nie mieli pojęcia o czym piszą, to przecież większość polityków PiS doskonale zna procesowe realia, zresztą to samo dotyczy dziennikarzy. Jednak na fali emocji fajnie się wypisywało kolejne bzdury napędzające histerię, aż przyszedł moment, w którym prostymi ruchami Wrzosek i Bodnar pozamiatali całą „finezyjną strategię” PiS, a poważnie mówiąc nie wiem już, którą akcję przeprowadzoną na rympał.

Ujawnienie protokołu i przeprowadzenie sekcji zwłok nie pozostawia złudzeń, że żadnej zaplanowanej zbrodni nie było. Oczywiście to tylko jeszcze bardziej nakręca zafiksowanych, ale to nie zafiksowani, tylko „normalsi” zdecydują o wynikach wyborów prezydenckich. PiS w środku kampanii odwalił tak żałosny numer, że można stracić wszelką nadzieję, jednak nie wolno tego robić. Wbrew głupocie dziadków z Nowogrodzkiej i cynizmowi Sakiewicza trzeba zrobić wszystko, żeby nie odbierać szansy Karolowi Nawrockiemu na zwycięstwo. Na szczęście sztab Nawrockiego i sam Nawrocki w tej sprawie się nie skompromitowali.

Człowieku, już nie poznasz Rafała!

4

Nie do końca prawdą jest to, że każdy polityk potrafi się obrócić o 180 stopni, byle tylko zdobyć władzę. Istnieją tacy politycy, którzy całe swoje życie zarówno polityczne, jaki i życie w ogóle, nie zmieniają się na jotę. Którzy to konkretnie? Najgłośniejszych nazwisk nie będą wymieniał, bo będzie mi zarzucony populizm, ale wystarczy spojrzeć na polski krajobraz i bez trudu można wskazać choćby Grzegorza Brauna, czy Janusza Korwina-Mikke. Prawda, że się nie pomyliłem? No może tylko w tym, że jeden i drugi oryginał raczej nigdy poważnie o zdobyciu władzy nie myślał.

Zupełnie inaczej sprawy się mają z Rafałem Trzaskowski, on chce władzy, co udowadniał wielokrotnie, poza tym parę razy udało mu się też po władzę sięgnąć. Być może poseł, deputowany UE i nawet minister, to nie jest szczyt ambicji, ale prezydent stolicy na pewno daje poczucie samodzielnej władzy. Trzaskowski zaliczył też bolesną porażkę, gdy w 2020 roku przegrał nieznacznie z Andrzejem Dudą chociaż miał naprawdę niezły klimat, aby pokusić się o zwycięstwo. Prawdopodobnie ta porażka ciągnie się za nim lekką traumą, ale wnioski wyciągnął dziwne. W tej chwili zmienia się polityczna atmosfera ze skrajnie lewicowej na umiarkowanie prawicową i to jest wielki problem Rafała Trzaskowskiego.

Zdecydowana większość Polaków kojarzy Trzaskowskiego jako polityka o wyraźnie lewicowym profilu, dość powiedzieć, że przylgnął do niego przydomek „tęczowy Rafał”. Widzieliśmy prezydenta Warszawy na marszach równości, widzieliśmy na międzynarodowych nasiadówkach, gdzie zamieniano menu mięsne na szarańczę, a samochody spalinowe na „elektryki” i to najlepiej w ramach komunikacji publicznej. Rafał Trzaskowski od zawsze był też zapalonym ekologiem i klimatologiem broniącym planetę przed słonecznym podpaleniem. I dałoby się jeszcze długo wymieniać lewicowe odchylenia wiceprzewodniczącego Platformy obywatelskiej, jednak powyższy pakiet jest wystarczającym ciężarem dla kandydata na Prezydenta RP.

Co z tym fantem zrobić, pomyślał kandydat i jego sztab, po czym błyskawicznie wpadli na genialny pomysł! W kampanii wyborczej Polacy zobaczą zupełnie nowego Rafała, chłopaka do tańca i różańca. Jak pomyśleli tak zrobili i od kilku miesięcy widzimy Trzaskowskiego, który je krwiste steki, całuje w rękę jedną z dwóch płci, rozprawia o zagrożeniach związanych z „szaloną polityką zielonego ładu” i tylko patrzeć jak wsiądzie za kierownicę 6-litrowego V8 bez katalizatora i zacznie kręcić bączki na „Marszu Niepodległości”. Takie wnioski z porażki wyciągnął niedoszły prezydent kraju nad Wisłą i chyba liczy na to, że ten wyjątkowo toporny makijaż utrzyma się do dnia drugiej tury wyborów. Klasyk mawiał, że kłamstwo 100 razy powtórzone zamienia się w prawdę, ale to chyba nie zawsze działa.

W przypadku Rafała Trzaskowskiego każda próba przemiany w centroprawicowego księcia kończy się gromkim śmiechem Internetu. Owszem jest to przede wszystkim śmiech prawicowego elektoratu, ale przecież po to był cały kamuflaż, żeby ten elektorat przekonać. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby nowy Rafał Trzaskowski rozkochał w sobie centroprawicę, nie wspominając o prawicy bardziej zdecydowanej. Istnieje za to obawa, że dość skutecznie zraża do siebie lewicowych wyborców, a to oznacza stratę zamiast zysków. Przez pewien czas było widać tę stratę w sondażach, ale bardzo szybko kupiono nowe sondaże, które pasują do kampanii nowego Rafała. Zobaczymy, czy taki spektakl i aktor przyciągną więcej widzów, czy raczej poniosą się gwizdy po pustych salach.

Falowanie i spadanie, czyli życie w Nowogrodzkiej bańce

0

Po tym jak PiS „poniósł zwycięstwo” nastąpił naturalny szok popularnie zwany wyciem. Ból po utracie władzy bez zrozumienia dlaczego się tę władzę straciło przybierał najmniej rozsądne formy. Wprawdzie w sferze deklaracji krążyło hasło „my nie będziemy totalną opozycją”, ale w praktyce pojawiły się wszelkie możliwe formy histerii w tym donoszenie na Polskę. O ile wyrok dla Kamińskiego i Wąsika to był absolutny skandal i zemsta zaangażowanych sędziów, którzy hołdowali ośmiu gwiazdkom, o tyle opowieści o torturach i apele do międzynarodowych instytucji wyglądały żałośnie.

Mimo wszystko siłą inercji PiS osiągnęło niezły wynik w wyborach samorządowych, ale europejskie już minimalnie przegrało i to nie jest najgorsza wiadomość. Brak wyciągania wniosków na kolejnych etapach działalności politycznej to coś, co od roku PiS nie opuszcza, chociaż bardziej ambitni politycy mają ciekawe pomysły i potrafią przejąć inicjatywę. Gdy po wielu zwrotach akcji w końcu ogłoszono, że kandydatem obywatelskim z poparciem PiS będzie Karol Nawrocki, młodzi działacze partii ruszyli do boju. Efekt tej akcji był naprawdę imponujący, Szefernaker, Jaki, Fogiel i nawet Matecki przykryli czapką „stajnię Giertycha”. Trudno w to uwierzyć, ale niemal z dnia na dzień PiS odzyskało pozycję lidera w Internecie i
widać było, że znów im się chce.

Długo to jednak nie potrwało, bo najpierw wróciły stare demony smoleńskie i rytualna szarpanina Kaczyńskiego z patologią, a potem narodził się „bohater” Marcin Romanowski. Nie jest żadną tajemnicą, że prokuratura pod kierownictwem Adama Bodnara i uzurpatora Dariusze Korneluka, ma twarz Ewy Wrzosek, ale po pierwsze ta prawda dociera może do połowy społeczeństwa, po drugie pewne zachowania nigdy nie będą przez Polaków akceptowane. Jak tylko Romanowski odstawił całą żałosną operę mydlaną, najpierw ze śmiertelnie groźną operacją, którą w rzeczywistości był zabieg prostowania przegrody nosowej i potem dołożył ucieczkę na Węgry, to było jasne jak to się skończy.

Politycy PiS żyjący w Nowogrodzkiej bańce i najtwardszy beton wyborczy PiS-u ruszył do boju na najgłupszym froncie. Uciekiniera, czytaj tchórza i kombinatora, usiłowano wykreować na męczennika reżimu Donalda Tuska. Oczywiście to się nie mogło udać i to z tysiąca powodów, z czego najważniejsze same się narzucały. W Polsce politycy powszechnie mają opinię złodziei i cwaniaków, dlatego większość obywateli ma w poważaniu areszty i oskarżenia, a wręcz jest usatysfakcjonowana „ściganiem złodziei”. Z drugiej strony panuje powszechne przekonanie, że „zwykły obywatel” dawno poszedłby siedzieć, ale polityk zawsze się wywinie. Najgorsza jest jednak zdrada połączona z praniem brudów u obcych, tego w Polsce się nie toleruje.

Romanowski z jego pozycją i zachowaniem nie mógł zostać bohaterem większości, ale był pewnym kandydatem na kulę u nogi PiS. Problem w tym, że gros polityków i wyborców PiS nie tylko tej kuli nie chciało odciąć, ale sami sobie ją przytwierdził i objęli kultem męczeństwa. Efekt jest taki, że w pierwszym sondażu 70 proc. Polaków nie zostawia suchej nitki na „męczenniku” i tylko 13 proc. go broni. I chociaż jak zawsze trzeba wziąć poprawkę na sondaże, to taki wynik dla przeciętnego obserwatora polskiej sceny politycznej nie może być żadnym zaskoczeniem. Wniosek? Wystarczy wyjść z Nowogrodzkiej bańki, aby odzyskać dawną przewagę i wygrać, ale to musi być radykalne posunięcie, a nie jeden krok do przodu i dwa kroki w tył.

Lepiej nie pomagajcie, czyli Bielan i Kurski na Madagaskar

3

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, ale w tym przypadku nawet trudno mówić o chęciach i tym bardziej dobrych. Adam Bielan i Jacek Kurski, to dwaj najbardziej zgrani i zblazowani spin doktorzy. Dodatkowo Kurski jest całkowicie skompromitowany i wręcz znienawidzony przez większość Polaków. Pierwsze skojarzenie z Kurskim to oczywiście „dziadek z Wehrmachtu”, ale to tylko jeden z wielu wyczynów pana Jacka, dość wspomnieć „ciemny lud to kupi”, czy jego perypetie ze ślubami kościelnymi.

Ostatnią wielką katastrofą w wykonaniu Jacka Kurskiego była jego własna kampania, którą położył koncertowo. Pomimo poparcia Jarosława Kaczyńskiego i startu z okręgu typowo „pisowskiego”, Kurski wylądował dopiero na szóstym miejscu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Z kolei za Adamem Bielanem ciągnie się kilka brzydko pachnących spraw i oskarżenia z wielu kierunków, od byłych współpracowników, na przykłada Jacaka Żalka, aż po TVN24. Jest więc rzeczą oczywistą, że takie dwie twarze stojące przy obywatelskim kandydacie Karolu Nawrockim, to najgorsze wizerunkowe obciążenie, jakie kandydatowi można przykleić. Tymczasem wiele wskazuje, że za pierwsze wystąpienie kandydata obywatelskiego odpowiadają ci dwaj panowie, którzy nawiasem mówiąc popierali Karola Nawrockiego, ale to ich pierwsza i miejmy nadzieję ostatnia zasługa.

Sytuacja polityczna jest bardzo skomplikowana i w tych warunkach rzeczywiście jedyną szansą na pokonanie Rafała Trzaskowskiego jest ktoś ze świeżym konserwatywnym profilem. Nawrocki te wymogi wypełnia i wbrew temu, co widzieliśmy na inauguracyjnym spotkaniu, jest człowiekiem elokwentnym, a także potrafiącym skupiać uwagę na swoich wypowiedziach. Wystarczy mu w tym nie przeszkadzać, co w odniesieniu do Kurskiego i Bielana oznacza zaprzestanie udzielania dalszej „pomocy”. Inauguracyjne przemówienie Karola Nawrockiego odczytane z kartki, to już była wpadka sama w sobie, ale najgorsze jest to, że treść tego wystąpienia z daleka zalatywała zgranymi formułkami spin doktorów.

Jeśli projekt polityczny zwany Karolem Nawrocki ma się zakończyć sukcesem to musi być konsekwentny. Kandydat z ludu nie może być sztywniakiem odczytującym nudne dezyderaty, a wokół niego nie mogą stać osoby, które przywołują w pamięci wyborców wszystko, co w PiS najgorsze. Sztab wyborczy Nawrockiego powinien być dokładnie taki, jak sam Nawrocki – obywatelski. Pewnie w realiach politycznych nie do końca się to uda, bo PiS będzie chciał mieć jak największą kontrolę w sztabie, w końcu wydaje swoje pieniądze, ale niezbędne minimum to odcięcie wszystkich i wszystkiego, co się ciągnie za PiS nieprzyjemnym zapachem.

Dlatego pocieszające jest to, że Przemysław Czarnek typuje na szefa sztabu Pawła Szefernakera. Niestety jest to polityk PiS, ale za to jeden z mądrzejszych i dobrze zorganizowanych, jak również zaprawiony w kampanijnych bojach, pomimo młodego wieku. O ile te minima będą spełnione, to Karol Nawrocki ma szansę powtórzyć sukces Andrzeja Dudy z 2015 roku. Nie będzie to jednak powtórka jeden do jednego, bo przede wszystkim mamy inne realia polityczne w samym obozie PiS, gdzie zamiast jedności widzimy nieustanne szarpanie sukna. Oznacza to tyle, że Karol Nawrocki będzie musiał zacząć od przebicia się przez „pisowski” beton i dopiero po tych gruzach może iść po swoje.

Oddam 1000 Tusków za jednego Macierewicza

1
Foto: ANDRZEJ IWANCZUK / REPORTER

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, ale zdecydowanie ostrzejszej krytyce powinny podlegać działania świadomie nastawione na szkodę reprezentowanej wspólnoty. Pierwsze stwierdzenie idealnie pasuje do Antoniego Macierewicza, drugie to oczywiście słownikowa definicja Donalda Tuska. Ostatnie dni połączone z wynikami komisji skupionych na ściganiu Antoniego Macierewicza też potwierdziły, co do kogo pasuje.

Ocena podkomisji smoleńskiej dokonana przez Cezarego Tomczyka jest dla mnie podwójnie przykra. Po pierwsze nie potrafię Macierewicza bronić, bo musiałbym kłamać i manipulować. Po drugie Tomczyk to wyjątkowy szkodnik, człowiek bez kręgosłupa moralnego, chłoptaś na posyłki, a jednak znalazł słabe punkty i chociaż je wyolbrzymił, to swoje ugrał. Obiektywnie rzecz ujmując Antoni Macierewicz doznał sromotnej porażki i to było widać nawet bez raportu zamówionego na polityczne potrzeby. Twórca KOR i WOT, a do tego likwidator WSI, po prostu się zafiksował na zamachu, którego absolutnie nie można wykluczyć, ale w imieniu państwa polskiego trzeba przedstawić dowody, zamiast politycznych dywagacji i aberracji.

Od Macierewicza odwróciło się wielu członków podkomisji, ekspertów przez niego zatrudnionych i co najgorsze zagranicznych autorytetów od badania katastrof lotniczych. Żaden z tych sygnałów nie zrobił na nim wrażenia, do końca szedł w zaparte i brak dowodów uzupełniał politycznymi przekonaniami oraz doświadczeniem związanym z tym jak działają państwa postkomunistyczne z Rosją na czele. Mnie intuicja i doświadczenie też podpowiadają, że wysadzenie samolotu z 96 polskimi politykami najwyższego szczebla to dla Putina żaden problem. Mało tego, jestem pewien, że gdyby ta tragedia wydarzyła się w 2023 roku z udziałem znienawidzonego przez elity Andrzeja Dudy, to TVN24 grzmiałby o zamachu jako pierwszy, bo teraz Putin jest bandytą oficjalnym. Całe nieszczęście polega jednak na tym, że tragedia wydarzyła się w 2010 roku i wtedy Tusk mógł oddać śledztwo Putinowi bez żadnych konsekwencji.

Po drugiej stronie Jarosław Kaczyński nie miał innego pomysłu na kontrę oprócz budowania mitu smoleńskiego, który dziś nie ma żadnej siły i został sprowadzony do comiesięcznych przepychanek z marginesem ośmiogwiazdkowym prze pomnikiem na Palcu Piłsudskiego. Co w takim razie sprawia, że nie oddałbym jednego Antoniego Macierewicza za 1000 Donaldów Tusków? Nie są to emocje i sympatie, bo przypuszczam, że Macierewicz jeszcze chętniej wciągnąłby mnie na listę ruskich agentów niż wciągali Janusz Cieszyński z Anitą Gargas. Na pewno argumentem nie mogą też być wyniki merytorycznej pracy, której zwyczajnie nie widzę, a jeśli już jakieś są, to traktuję je jako pełen dramat niekompetencji. W wymiarze politycznym, krajowym i międzynarodowy, także widać same straty, ale wszystko zaczyna zupełnie inaczej wyglądać, gdy przyjrzymy się innej komisji, tej do spraw badania rosyjskich wpływów.

Były członek WSI wychowany przez generałów szkolonych w Moskwie przedstawił raport, w którym największym agentem Putina jest Antoni Macierewicz. Wcześniej przewodniczącym komisji był Sławomir Cenckiewicz i w tamtym zespole na celowniku znalazł się Donald Tusk, jednak zarówno w komisji, jak i w serialu „Reset” widzieliśmy fakty. Różnie można je oceniać i interpretować, ale wizyta Tuska w Moskwie, „żółwiki” na smoleńskim cmentarzysku, czy rozmowa na molo w Sopocie i podpisanie umowy SKW z FSB, to są fakty.

Dla odmiany nowy szef komisji, emerytowany generał Jarosław Stróżyk, przedstawił tylko i wyłącznie publicystyczne tezy, które nawet Onet.pl uznał za prymitywny rodzaj zemsty, a nie poważny raport. Macierewicz popełnił wiele błędów, ale nigdy nie działał przeciw interesowi Polski i tym bardziej nie współpracowała z Rosją. Donald Tusk popełnił mnóstwo zaplanowanych błędów i wszystkie były wymierzone przeciw Polsce w porozumieniu z Niemcami, a swego czasu także z Rosją. Taka jest zasadnicza różnica pomiędzy tymi politykami i dlatego pomimo wielu pretensji do Macierewicza, nie zamierzam kopać leżącego, za to Tuskowi nigdy nie wolno odpuszczać.

Nawet kopać trzeba uczciwie – „afera wizowa”

1

Istnie wiele powodów i sposobów, żeby krytykować PiS, a to oznacza, że każdy kto ma na to ochotę może przebierać w tematach niemal do woli. No właśnie, niemal! Wprowadzone ograniczenie ściśle związane jest uczciwością intelektualną i to wersją dla ambitnych. Natomiast jeśli ktoś chce zachować minimum przyzwoitości, to po prostu nie będzie bredził i uprawiał najbardziej pospolitej propagandy. W czasach „pandemii” prześladowani obywatele słusznie zauważyli, że „prawi” przestali się odróżniać od „silnych razem”, teraz mam wrażenie, że „kuce” i „silni razem uprawiają ten sam populizmu.

Zarzucanie PiS, że prowadzi politykę prorosyjską ma takie samo umocowanie, jak wytykanie Grzegorzowi Braunowi filosemityzmu. Podobnie rzecz się ma ze stosunkiem do nielegalnej imigracji, szczególnie tej w wydaniu afrykańskim i muzułmańskim. Gdy Jarosław Kaczyński mówił o roznoszenie chorób i zarazków, to nawet niektórzy politycy Konfederacji wytrzeszczali oczy z przerażenia, a mniej więcej w tym samym czasie Tusk i jego rząd podpisywał umowę o współpracy z FSB. Kolejny fakt jest taki, że PiS wyraźnie się sprzeciwiało przymusowemu przyjmowaniu uchodźców, chociaż Merkel mówiła o lekarzach i inżynierach.

Takich przykładów można przywołać dziesiątki, jak nie setki, ale wystarczyła jedna wrzutka Mariana Banasia, który prowadzi osobistą wendettę przeciw PiS, żeby „kuce” i „silni razem” piali w tym samym chórze. W tym, że PiS nielegalnie sprowadziło pół miliona uchodźców z Afryki i Azji jest tyle samo prawdy, co w tym, że protestujący przeciw absurdalnym obostrzeniom w czasie pandemii wyznają teorię płaskiej Ziemi. Po blisko roku od przejęcia władzy ekipa notorycznych propagandystów nie potrafiła znaleźć nic na poparcie swoich kłamstw, za to potwierdziła słowa Kaczyńskiego o „mini aferce”. Prawdą jest jedynie to, że w MSZ za czasów PiS doszło do korupcji i w jej wyniku na ponad 600 prób załatwienia lewych wiz ostatecznie 358 załatwiono.

W tej sprawie prokuratura prowadzi postępowanie i winni powinni siedzieć, bez względu na to jaki szyld partyjny nad ich głowami wisi. Cała reszta jest szkodliwym biciem piany, bo czym innym jest przyznawanie wiz legalnym pracownikom, o których zresztą zabiegają polskie firmy, a czym inny darmowe karmienie inżynierów i lekarzy z Afryki. Dokładnie tak wygląda ta elementarna przyzwoitość w komentowaniu zjawiska zwanego „aferą wizową”. Co było przestępstwem, to było i nie ma czego bronić, ale co jest politycznym kłamstwem, wygodnym dla poszczególnych formacji, też wymaga surowego potępienia.

Być może naiwnie, jednak nieustannie liczę, że „prawi” z „kucami”, zamiast na zmianę przyłączać się do chóru „silnych razem”, zaczną w końcu myśleć i zrozumieją rzecz podstawową. W tej chwili trwa batalia o domknięcie systemu i gdy Tuskowi uda się posadzić na fotelu prezydenckim swojego człowieka albo siebie samego, to jak w tym wierszu po ożywionych dyskusjach, na straganach internetowych, wszyscy wylądujemy w… Nie, nie będzie to zupa, ale inne miejsce, którego zaczyna się na „d”, a reszta zostaje bez zmian. Gdyby w tej sprawie chodziło o jakąkolwiek ukrytą prawdę, to kibicowałby dmuchaniu na zimne, ale tutaj chodzi o jedno wielkie kłamstwo służące „najgorszemu sortowi”.

Pora się opamiętać w prawicowym obozie, bo dalsze próby definiowania kto jest prawdziwą prawicą, a kto ruskim agentem prowadzą do d*py. Za chwile zdecydujemy o losach polski na najbliższe 5 lat i jak nie przyłożymy się do tego zadanie, to nas domknięty system przemieli tak bardzo, że zatęsknimy za maseczkami i Adamem Niedzielskim. Domknięcie systemu przez Tusk będzie się wiązało z cofnięciem Polski co najmniej do roku 1989.

Sypie się PR-owy półświatek Tuska i proces ma imponujące tempo

0

W tytule postarałem się o zachowanie zdroworozsądkowych proporcji, kosztem publicystycznej atrakcyjności. Mógłbym napisać, że „masakra”, „zaoranie”, katastrofa, ale to nie oddałoby stanu faktycznego, jak mówią prawnicy. Sypie się to przemyślanie i precyzyjne określenie, które w dodatku występuje w odpowiednim, czyli teraźniejszym czasie. Na naszych oczach trwa pewien proces, on się rozpoczął jakiś czas temu, dokładnie w 2014 roku i wiele wskazuje na to, że po 13 grudnia 2023 roku mocna przyśpieszył.

Sztuczki Tuska przestały działać w taki sposób, jak działały wcześniej, gdy miały pełną ochronę medialną, co skutkuje znużeniem, ale i śmiechem w społecznym odbiorze. Byłoby wielką nieostrożnością twierdzić, że osłona medialna zniknęła całkowicie ona nada istnieje i w dodatku działa na dwóch doskonale wszystkim znanych frontach. Media Tuska nadal oszczędzają, a Kaczyńskiego i topowych polityków PiS traktują bez litości i tutaj praktycznie nic się nie zmieniło. Tyle tylko, że czym innym jest oszczędzanie, a czym innym pełna ochrona i wystarczyła ta pozornie drobna zmiana, żeby Tusk został poważnie obnażony oraz nadwyrężony.

Gdy obecnie urzędujący premier po raz pierwszy przejmował władzę, to nikt z mediów głównego nurtu nie odważył się na takie słowa, jakie wypowiedział Jacek Żakowski o „metodzie putinowskiej”. Dziś to jest absolutnie możliwe i chociaż TVP Info wykasowała ze swoich serwerów tę recenzję, to wielu dziennikarzy stanęło w obronie wolności słowa. Tak samo było w przypadku linczu, jakiego dokonał Komendant Główny Policji na chłopaku, który informował o tandetnych spektaklach politycznych i szarżach szabrowników w Kotlinie Kłodzkiej. Początkowo wydano na nieboraka wyrok, później pod presją społeczną został przesłuchany jako świadek i na razie pozostawiono go w spokoju.

W 2007 roku Onet.pl z pewnością nie napisałby, że Tusk po prostu kłamie w kwestii własnego zachowania i kluczowych słów jakie wypowiedział 13 września: „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Od kilku dni takie same opinie i faktografię widzimy na Wirtualnej Polsce i nawet na Gazeta.pl. W 2010 roku i kolejnych latach śmialiśmy się z helu nad Smoleńskiem i nie wiedzieć czemu z puszek i parówek, a za bardzo mało prawdopodobne należy uznać, że śmialibyśmy się z bobrów, które od dwóch dni przykleiły się do Donalda Tuska na dobre. Podana lista nowości w stosunku do rządów i reakcji medialnych w latach 2007-2014, to tylko skromny wybór. Jest tego znacznie więcej, ze 100 konkretami w 100 dni na czele, jednak pomimo zmian medialnych Tusk się nie zmienia.

Dzień w dzień widzimy tę samą tępą propagandę, głównie opartą na prowokowaniu PiS i budowaniu wizerunku „polskiego Putina” lub jak kto woli „dobrego cara”. Zmęczenie materiału jest potężne, zarówno w odniesieniu do samego Tuska, jak i do społeczeństwa. Działa to mniej więcej tak, jak w czasach PRL-u działa, nomen omen, guma „Donald”. Było to towar deficytowy i błyszczący Zachodem, dlatego smakował nieziemsko. Przyszedł czas „wolnej Polski” i szybko się okazało, że to zwykła guma arabska z ciężkostrawnym emulgatorem, słowem straszliwe badziewie, które teraz w różnych formach i kształtach zalega na pólkach, nie wzbudzając większych emocji.

Dokładnie w taki sam sposób zużył się Donald Tusk, jest przeżutą gumą bez smaku i tylko sam siebie robi w balona, bo jego powtarzalne sztuczki wszyscy znają na pamięć. Jak długo potrwa proces „sypania się”? Sądzę, że niedługo, tempo jest tak wysokie, że za parę miesięcy Donald Tusk może być traktowany może nie jak Jarosław Kaczyński, ale na przykład jak Mateusz Morawiecki, czy Andrzej Duda.