6 C
Biskupin
niedziela, 7 grudnia, 2025

Falowanie i spadanie, czyli życie w Nowogrodzkiej bańce

0

Po tym jak PiS „poniósł zwycięstwo” nastąpił naturalny szok popularnie zwany wyciem. Ból po utracie władzy bez zrozumienia dlaczego się tę władzę straciło przybierał najmniej rozsądne formy. Wprawdzie w sferze deklaracji krążyło hasło „my nie będziemy totalną opozycją”, ale w praktyce pojawiły się wszelkie możliwe formy histerii w tym donoszenie na Polskę. O ile wyrok dla Kamińskiego i Wąsika to był absolutny skandal i zemsta zaangażowanych sędziów, którzy hołdowali ośmiu gwiazdkom, o tyle opowieści o torturach i apele do międzynarodowych instytucji wyglądały żałośnie.

Mimo wszystko siłą inercji PiS osiągnęło niezły wynik w wyborach samorządowych, ale europejskie już minimalnie przegrało i to nie jest najgorsza wiadomość. Brak wyciągania wniosków na kolejnych etapach działalności politycznej to coś, co od roku PiS nie opuszcza, chociaż bardziej ambitni politycy mają ciekawe pomysły i potrafią przejąć inicjatywę. Gdy po wielu zwrotach akcji w końcu ogłoszono, że kandydatem obywatelskim z poparciem PiS będzie Karol Nawrocki, młodzi działacze partii ruszyli do boju. Efekt tej akcji był naprawdę imponujący, Szefernaker, Jaki, Fogiel i nawet Matecki przykryli czapką „stajnię Giertycha”. Trudno w to uwierzyć, ale niemal z dnia na dzień PiS odzyskało pozycję lidera w Internecie i
widać było, że znów im się chce.

Długo to jednak nie potrwało, bo najpierw wróciły stare demony smoleńskie i rytualna szarpanina Kaczyńskiego z patologią, a potem narodził się „bohater” Marcin Romanowski. Nie jest żadną tajemnicą, że prokuratura pod kierownictwem Adama Bodnara i uzurpatora Dariusze Korneluka, ma twarz Ewy Wrzosek, ale po pierwsze ta prawda dociera może do połowy społeczeństwa, po drugie pewne zachowania nigdy nie będą przez Polaków akceptowane. Jak tylko Romanowski odstawił całą żałosną operę mydlaną, najpierw ze śmiertelnie groźną operacją, którą w rzeczywistości był zabieg prostowania przegrody nosowej i potem dołożył ucieczkę na Węgry, to było jasne jak to się skończy.

Politycy PiS żyjący w Nowogrodzkiej bańce i najtwardszy beton wyborczy PiS-u ruszył do boju na najgłupszym froncie. Uciekiniera, czytaj tchórza i kombinatora, usiłowano wykreować na męczennika reżimu Donalda Tuska. Oczywiście to się nie mogło udać i to z tysiąca powodów, z czego najważniejsze same się narzucały. W Polsce politycy powszechnie mają opinię złodziei i cwaniaków, dlatego większość obywateli ma w poważaniu areszty i oskarżenia, a wręcz jest usatysfakcjonowana „ściganiem złodziei”. Z drugiej strony panuje powszechne przekonanie, że „zwykły obywatel” dawno poszedłby siedzieć, ale polityk zawsze się wywinie. Najgorsza jest jednak zdrada połączona z praniem brudów u obcych, tego w Polsce się nie toleruje.

Romanowski z jego pozycją i zachowaniem nie mógł zostać bohaterem większości, ale był pewnym kandydatem na kulę u nogi PiS. Problem w tym, że gros polityków i wyborców PiS nie tylko tej kuli nie chciało odciąć, ale sami sobie ją przytwierdził i objęli kultem męczeństwa. Efekt jest taki, że w pierwszym sondażu 70 proc. Polaków nie zostawia suchej nitki na „męczenniku” i tylko 13 proc. go broni. I chociaż jak zawsze trzeba wziąć poprawkę na sondaże, to taki wynik dla przeciętnego obserwatora polskiej sceny politycznej nie może być żadnym zaskoczeniem. Wniosek? Wystarczy wyjść z Nowogrodzkiej bańki, aby odzyskać dawną przewagę i wygrać, ale to musi być radykalne posunięcie, a nie jeden krok do przodu i dwa kroki w tył.

Lepiej nie pomagajcie, czyli Bielan i Kurski na Madagaskar

3

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, ale w tym przypadku nawet trudno mówić o chęciach i tym bardziej dobrych. Adam Bielan i Jacek Kurski, to dwaj najbardziej zgrani i zblazowani spin doktorzy. Dodatkowo Kurski jest całkowicie skompromitowany i wręcz znienawidzony przez większość Polaków. Pierwsze skojarzenie z Kurskim to oczywiście „dziadek z Wehrmachtu”, ale to tylko jeden z wielu wyczynów pana Jacka, dość wspomnieć „ciemny lud to kupi”, czy jego perypetie ze ślubami kościelnymi.

Ostatnią wielką katastrofą w wykonaniu Jacka Kurskiego była jego własna kampania, którą położył koncertowo. Pomimo poparcia Jarosława Kaczyńskiego i startu z okręgu typowo „pisowskiego”, Kurski wylądował dopiero na szóstym miejscu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Z kolei za Adamem Bielanem ciągnie się kilka brzydko pachnących spraw i oskarżenia z wielu kierunków, od byłych współpracowników, na przykłada Jacaka Żalka, aż po TVN24. Jest więc rzeczą oczywistą, że takie dwie twarze stojące przy obywatelskim kandydacie Karolu Nawrockim, to najgorsze wizerunkowe obciążenie, jakie kandydatowi można przykleić. Tymczasem wiele wskazuje, że za pierwsze wystąpienie kandydata obywatelskiego odpowiadają ci dwaj panowie, którzy nawiasem mówiąc popierali Karola Nawrockiego, ale to ich pierwsza i miejmy nadzieję ostatnia zasługa.

Sytuacja polityczna jest bardzo skomplikowana i w tych warunkach rzeczywiście jedyną szansą na pokonanie Rafała Trzaskowskiego jest ktoś ze świeżym konserwatywnym profilem. Nawrocki te wymogi wypełnia i wbrew temu, co widzieliśmy na inauguracyjnym spotkaniu, jest człowiekiem elokwentnym, a także potrafiącym skupiać uwagę na swoich wypowiedziach. Wystarczy mu w tym nie przeszkadzać, co w odniesieniu do Kurskiego i Bielana oznacza zaprzestanie udzielania dalszej „pomocy”. Inauguracyjne przemówienie Karola Nawrockiego odczytane z kartki, to już była wpadka sama w sobie, ale najgorsze jest to, że treść tego wystąpienia z daleka zalatywała zgranymi formułkami spin doktorów.

Jeśli projekt polityczny zwany Karolem Nawrocki ma się zakończyć sukcesem to musi być konsekwentny. Kandydat z ludu nie może być sztywniakiem odczytującym nudne dezyderaty, a wokół niego nie mogą stać osoby, które przywołują w pamięci wyborców wszystko, co w PiS najgorsze. Sztab wyborczy Nawrockiego powinien być dokładnie taki, jak sam Nawrocki – obywatelski. Pewnie w realiach politycznych nie do końca się to uda, bo PiS będzie chciał mieć jak największą kontrolę w sztabie, w końcu wydaje swoje pieniądze, ale niezbędne minimum to odcięcie wszystkich i wszystkiego, co się ciągnie za PiS nieprzyjemnym zapachem.

Dlatego pocieszające jest to, że Przemysław Czarnek typuje na szefa sztabu Pawła Szefernakera. Niestety jest to polityk PiS, ale za to jeden z mądrzejszych i dobrze zorganizowanych, jak również zaprawiony w kampanijnych bojach, pomimo młodego wieku. O ile te minima będą spełnione, to Karol Nawrocki ma szansę powtórzyć sukces Andrzeja Dudy z 2015 roku. Nie będzie to jednak powtórka jeden do jednego, bo przede wszystkim mamy inne realia polityczne w samym obozie PiS, gdzie zamiast jedności widzimy nieustanne szarpanie sukna. Oznacza to tyle, że Karol Nawrocki będzie musiał zacząć od przebicia się przez „pisowski” beton i dopiero po tych gruzach może iść po swoje.

Oddam 1000 Tusków za jednego Macierewicza

1
Foto: ANDRZEJ IWANCZUK / REPORTER

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, ale zdecydowanie ostrzejszej krytyce powinny podlegać działania świadomie nastawione na szkodę reprezentowanej wspólnoty. Pierwsze stwierdzenie idealnie pasuje do Antoniego Macierewicza, drugie to oczywiście słownikowa definicja Donalda Tuska. Ostatnie dni połączone z wynikami komisji skupionych na ściganiu Antoniego Macierewicza też potwierdziły, co do kogo pasuje.

Ocena podkomisji smoleńskiej dokonana przez Cezarego Tomczyka jest dla mnie podwójnie przykra. Po pierwsze nie potrafię Macierewicza bronić, bo musiałbym kłamać i manipulować. Po drugie Tomczyk to wyjątkowy szkodnik, człowiek bez kręgosłupa moralnego, chłoptaś na posyłki, a jednak znalazł słabe punkty i chociaż je wyolbrzymił, to swoje ugrał. Obiektywnie rzecz ujmując Antoni Macierewicz doznał sromotnej porażki i to było widać nawet bez raportu zamówionego na polityczne potrzeby. Twórca KOR i WOT, a do tego likwidator WSI, po prostu się zafiksował na zamachu, którego absolutnie nie można wykluczyć, ale w imieniu państwa polskiego trzeba przedstawić dowody, zamiast politycznych dywagacji i aberracji.

Od Macierewicza odwróciło się wielu członków podkomisji, ekspertów przez niego zatrudnionych i co najgorsze zagranicznych autorytetów od badania katastrof lotniczych. Żaden z tych sygnałów nie zrobił na nim wrażenia, do końca szedł w zaparte i brak dowodów uzupełniał politycznymi przekonaniami oraz doświadczeniem związanym z tym jak działają państwa postkomunistyczne z Rosją na czele. Mnie intuicja i doświadczenie też podpowiadają, że wysadzenie samolotu z 96 polskimi politykami najwyższego szczebla to dla Putina żaden problem. Mało tego, jestem pewien, że gdyby ta tragedia wydarzyła się w 2023 roku z udziałem znienawidzonego przez elity Andrzeja Dudy, to TVN24 grzmiałby o zamachu jako pierwszy, bo teraz Putin jest bandytą oficjalnym. Całe nieszczęście polega jednak na tym, że tragedia wydarzyła się w 2010 roku i wtedy Tusk mógł oddać śledztwo Putinowi bez żadnych konsekwencji.

Po drugiej stronie Jarosław Kaczyński nie miał innego pomysłu na kontrę oprócz budowania mitu smoleńskiego, który dziś nie ma żadnej siły i został sprowadzony do comiesięcznych przepychanek z marginesem ośmiogwiazdkowym prze pomnikiem na Palcu Piłsudskiego. Co w takim razie sprawia, że nie oddałbym jednego Antoniego Macierewicza za 1000 Donaldów Tusków? Nie są to emocje i sympatie, bo przypuszczam, że Macierewicz jeszcze chętniej wciągnąłby mnie na listę ruskich agentów niż wciągali Janusz Cieszyński z Anitą Gargas. Na pewno argumentem nie mogą też być wyniki merytorycznej pracy, której zwyczajnie nie widzę, a jeśli już jakieś są, to traktuję je jako pełen dramat niekompetencji. W wymiarze politycznym, krajowym i międzynarodowy, także widać same straty, ale wszystko zaczyna zupełnie inaczej wyglądać, gdy przyjrzymy się innej komisji, tej do spraw badania rosyjskich wpływów.

Były członek WSI wychowany przez generałów szkolonych w Moskwie przedstawił raport, w którym największym agentem Putina jest Antoni Macierewicz. Wcześniej przewodniczącym komisji był Sławomir Cenckiewicz i w tamtym zespole na celowniku znalazł się Donald Tusk, jednak zarówno w komisji, jak i w serialu „Reset” widzieliśmy fakty. Różnie można je oceniać i interpretować, ale wizyta Tuska w Moskwie, „żółwiki” na smoleńskim cmentarzysku, czy rozmowa na molo w Sopocie i podpisanie umowy SKW z FSB, to są fakty.

Dla odmiany nowy szef komisji, emerytowany generał Jarosław Stróżyk, przedstawił tylko i wyłącznie publicystyczne tezy, które nawet Onet.pl uznał za prymitywny rodzaj zemsty, a nie poważny raport. Macierewicz popełnił wiele błędów, ale nigdy nie działał przeciw interesowi Polski i tym bardziej nie współpracowała z Rosją. Donald Tusk popełnił mnóstwo zaplanowanych błędów i wszystkie były wymierzone przeciw Polsce w porozumieniu z Niemcami, a swego czasu także z Rosją. Taka jest zasadnicza różnica pomiędzy tymi politykami i dlatego pomimo wielu pretensji do Macierewicza, nie zamierzam kopać leżącego, za to Tuskowi nigdy nie wolno odpuszczać.

Nawet kopać trzeba uczciwie – „afera wizowa”

1

Istnie wiele powodów i sposobów, żeby krytykować PiS, a to oznacza, że każdy kto ma na to ochotę może przebierać w tematach niemal do woli. No właśnie, niemal! Wprowadzone ograniczenie ściśle związane jest uczciwością intelektualną i to wersją dla ambitnych. Natomiast jeśli ktoś chce zachować minimum przyzwoitości, to po prostu nie będzie bredził i uprawiał najbardziej pospolitej propagandy. W czasach „pandemii” prześladowani obywatele słusznie zauważyli, że „prawi” przestali się odróżniać od „silnych razem”, teraz mam wrażenie, że „kuce” i „silni razem uprawiają ten sam populizmu.

Zarzucanie PiS, że prowadzi politykę prorosyjską ma takie samo umocowanie, jak wytykanie Grzegorzowi Braunowi filosemityzmu. Podobnie rzecz się ma ze stosunkiem do nielegalnej imigracji, szczególnie tej w wydaniu afrykańskim i muzułmańskim. Gdy Jarosław Kaczyński mówił o roznoszenie chorób i zarazków, to nawet niektórzy politycy Konfederacji wytrzeszczali oczy z przerażenia, a mniej więcej w tym samym czasie Tusk i jego rząd podpisywał umowę o współpracy z FSB. Kolejny fakt jest taki, że PiS wyraźnie się sprzeciwiało przymusowemu przyjmowaniu uchodźców, chociaż Merkel mówiła o lekarzach i inżynierach.

Takich przykładów można przywołać dziesiątki, jak nie setki, ale wystarczyła jedna wrzutka Mariana Banasia, który prowadzi osobistą wendettę przeciw PiS, żeby „kuce” i „silni razem” piali w tym samym chórze. W tym, że PiS nielegalnie sprowadziło pół miliona uchodźców z Afryki i Azji jest tyle samo prawdy, co w tym, że protestujący przeciw absurdalnym obostrzeniom w czasie pandemii wyznają teorię płaskiej Ziemi. Po blisko roku od przejęcia władzy ekipa notorycznych propagandystów nie potrafiła znaleźć nic na poparcie swoich kłamstw, za to potwierdziła słowa Kaczyńskiego o „mini aferce”. Prawdą jest jedynie to, że w MSZ za czasów PiS doszło do korupcji i w jej wyniku na ponad 600 prób załatwienia lewych wiz ostatecznie 358 załatwiono.

W tej sprawie prokuratura prowadzi postępowanie i winni powinni siedzieć, bez względu na to jaki szyld partyjny nad ich głowami wisi. Cała reszta jest szkodliwym biciem piany, bo czym innym jest przyznawanie wiz legalnym pracownikom, o których zresztą zabiegają polskie firmy, a czym inny darmowe karmienie inżynierów i lekarzy z Afryki. Dokładnie tak wygląda ta elementarna przyzwoitość w komentowaniu zjawiska zwanego „aferą wizową”. Co było przestępstwem, to było i nie ma czego bronić, ale co jest politycznym kłamstwem, wygodnym dla poszczególnych formacji, też wymaga surowego potępienia.

Być może naiwnie, jednak nieustannie liczę, że „prawi” z „kucami”, zamiast na zmianę przyłączać się do chóru „silnych razem”, zaczną w końcu myśleć i zrozumieją rzecz podstawową. W tej chwili trwa batalia o domknięcie systemu i gdy Tuskowi uda się posadzić na fotelu prezydenckim swojego człowieka albo siebie samego, to jak w tym wierszu po ożywionych dyskusjach, na straganach internetowych, wszyscy wylądujemy w… Nie, nie będzie to zupa, ale inne miejsce, którego zaczyna się na „d”, a reszta zostaje bez zmian. Gdyby w tej sprawie chodziło o jakąkolwiek ukrytą prawdę, to kibicowałby dmuchaniu na zimne, ale tutaj chodzi o jedno wielkie kłamstwo służące „najgorszemu sortowi”.

Pora się opamiętać w prawicowym obozie, bo dalsze próby definiowania kto jest prawdziwą prawicą, a kto ruskim agentem prowadzą do d*py. Za chwile zdecydujemy o losach polski na najbliższe 5 lat i jak nie przyłożymy się do tego zadanie, to nas domknięty system przemieli tak bardzo, że zatęsknimy za maseczkami i Adamem Niedzielskim. Domknięcie systemu przez Tusk będzie się wiązało z cofnięciem Polski co najmniej do roku 1989.

Sypie się PR-owy półświatek Tuska i proces ma imponujące tempo

0

W tytule postarałem się o zachowanie zdroworozsądkowych proporcji, kosztem publicystycznej atrakcyjności. Mógłbym napisać, że „masakra”, „zaoranie”, katastrofa, ale to nie oddałoby stanu faktycznego, jak mówią prawnicy. Sypie się to przemyślanie i precyzyjne określenie, które w dodatku występuje w odpowiednim, czyli teraźniejszym czasie. Na naszych oczach trwa pewien proces, on się rozpoczął jakiś czas temu, dokładnie w 2014 roku i wiele wskazuje na to, że po 13 grudnia 2023 roku mocna przyśpieszył.

Sztuczki Tuska przestały działać w taki sposób, jak działały wcześniej, gdy miały pełną ochronę medialną, co skutkuje znużeniem, ale i śmiechem w społecznym odbiorze. Byłoby wielką nieostrożnością twierdzić, że osłona medialna zniknęła całkowicie ona nada istnieje i w dodatku działa na dwóch doskonale wszystkim znanych frontach. Media Tuska nadal oszczędzają, a Kaczyńskiego i topowych polityków PiS traktują bez litości i tutaj praktycznie nic się nie zmieniło. Tyle tylko, że czym innym jest oszczędzanie, a czym innym pełna ochrona i wystarczyła ta pozornie drobna zmiana, żeby Tusk został poważnie obnażony oraz nadwyrężony.

Gdy obecnie urzędujący premier po raz pierwszy przejmował władzę, to nikt z mediów głównego nurtu nie odważył się na takie słowa, jakie wypowiedział Jacek Żakowski o „metodzie putinowskiej”. Dziś to jest absolutnie możliwe i chociaż TVP Info wykasowała ze swoich serwerów tę recenzję, to wielu dziennikarzy stanęło w obronie wolności słowa. Tak samo było w przypadku linczu, jakiego dokonał Komendant Główny Policji na chłopaku, który informował o tandetnych spektaklach politycznych i szarżach szabrowników w Kotlinie Kłodzkiej. Początkowo wydano na nieboraka wyrok, później pod presją społeczną został przesłuchany jako świadek i na razie pozostawiono go w spokoju.

W 2007 roku Onet.pl z pewnością nie napisałby, że Tusk po prostu kłamie w kwestii własnego zachowania i kluczowych słów jakie wypowiedział 13 września: „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Od kilku dni takie same opinie i faktografię widzimy na Wirtualnej Polsce i nawet na Gazeta.pl. W 2010 roku i kolejnych latach śmialiśmy się z helu nad Smoleńskiem i nie wiedzieć czemu z puszek i parówek, a za bardzo mało prawdopodobne należy uznać, że śmialibyśmy się z bobrów, które od dwóch dni przykleiły się do Donalda Tuska na dobre. Podana lista nowości w stosunku do rządów i reakcji medialnych w latach 2007-2014, to tylko skromny wybór. Jest tego znacznie więcej, ze 100 konkretami w 100 dni na czele, jednak pomimo zmian medialnych Tusk się nie zmienia.

Dzień w dzień widzimy tę samą tępą propagandę, głównie opartą na prowokowaniu PiS i budowaniu wizerunku „polskiego Putina” lub jak kto woli „dobrego cara”. Zmęczenie materiału jest potężne, zarówno w odniesieniu do samego Tuska, jak i do społeczeństwa. Działa to mniej więcej tak, jak w czasach PRL-u działa, nomen omen, guma „Donald”. Było to towar deficytowy i błyszczący Zachodem, dlatego smakował nieziemsko. Przyszedł czas „wolnej Polski” i szybko się okazało, że to zwykła guma arabska z ciężkostrawnym emulgatorem, słowem straszliwe badziewie, które teraz w różnych formach i kształtach zalega na pólkach, nie wzbudzając większych emocji.

Dokładnie w taki sam sposób zużył się Donald Tusk, jest przeżutą gumą bez smaku i tylko sam siebie robi w balona, bo jego powtarzalne sztuczki wszyscy znają na pamięć. Jak długo potrwa proces „sypania się”? Sądzę, że niedługo, tempo jest tak wysokie, że za parę miesięcy Donald Tusk może być traktowany może nie jak Jarosław Kaczyński, ale na przykład jak Mateusz Morawiecki, czy Andrzej Duda.

Cała seria fatalnych błędów Tuska przyśpiesza proces degradacji władzy

2

Tusk od lat słynie z prostackiej metody uprawniania polityki pełgającej na tym, że atakuje słabszych, trzyma z mocnymi, a najsilniejsi są jego mocodawcami. Nikomu, kto ma odrobinę rozumu i odwagi cywilnej, nie trzeba tłumaczyć, że „przywracanie praworządności” jest pełnym bezprawiem i nawet przy surowej ocenie rządów PiS, nie da się tamtych czasów porównać z obecnymi. Jasne, że poprzednia ekipa reformowała wymiar sprawiedliwości w stricte polityczny sposób i pod polityczne interesy, jednak robiła to za pomocom ustaw, a nie uchwał kwestionujących porządek konstytucyjnym i w ogóle prawny.

Tusk z Bodnarem idą znacznie dalej, bo mają poczucie siły związane z wyżej wymienionymi okolicznościami i komitywami, ale i to się tu i ówdzie odrobinę zmieniło. Co prawda Niemcy i Bruksela są zachwycone polskim rządem i rozdają Tuskowi nagrody, ale jeśli chodzi o media oraz autorytety, to nastąpiła dość poważna korekta. Pierwsze miesiące w wydaniu nowej władzy zwykło się nazywać miodowymi, tyle tylko, że nic podobnego nie miało miejsca. Od pierwszych dni premier i jego ministrowie na zmianę łamali i deptali konstytucję. O ile w przypadku Kamińskiego i Wąsika, czy też telewizji publicznej oburzali się prawie wyłącznie twardzi wyborcy PiS i związane z tą partią środowiska, o tyle w kolejnych akcjach było tylko gorzej.

Odwołanie Prokuratora Krajowego, odbyło się w warunkach napadu gangsterskiego i już wtedy co odważniejsi dziennikarze z mediów głównego nurtu pisali o „pisowskich metodach”. Zebrało się też Tuskowi za 100 konkretów w 100 dni, CPK i wiele innych kryzysów spadło mu na głowę, od ukraińskiej asystentki, po aresztowanie żołnierzy na granicy z Białorusią i latające nad Polską ruskie drony. Jednak prawdziwym przełomem i początkiem ostrego zjazdu w dół była afera aborcyjna, bo tutaj Tusk pierwszy raz został rozdziewiczony ze swojej legendy. Kreowany na wielkiego lidera, twardego wodza i polityka mającego wszystko pod kontrolą, przegrał z kretesem i to jeszcze swoi go zdradzili, z Giertychem na czele. I gdy się wydawało, że głupiej postępować w polityce się nie da, Donald Tusk postanowił udowodnić, że się da.

Kryzys wywołany przez złożenie kontrasygnaty pod postanowieniem prezydenta dotyczącym powołania prezesa Izby Cywilnej SN, to wręcz podręcznikowi przykład, jak się nie powinno uprawiać polityki. Złożenie tego podpisu było pierwszym błędem, naiwne i jednocześnie tchórzliwe przerzucanie winy na urzędnika niższego szczebla, nikogo poza najtwardszymi „Silni Razem” nie przekonało i to błąd numer dwa. Teoretycznie przyznanie się do błędu jest w polityce nagradzane, ale nie tak żałosne, jakie popełnił Tusk, który wprost powiedział, że nie miał pojęcia, co podpisuje i tak popełnił błąd trzeci. Najgorszy okazał się jednak błąd czwarty, ponieważ nie tylko pokazał słabość Tuska, ale jeszcze go ośmieszył.

Wycofanie kontrasygnaty wywołało prawdziwą burzę i tego pasztetu nie byli w stanie przełknąć najwierniejsi z wiernych. Zoll, Chmaj, Przymusiński i Rosati, nie ten powszechnie znany komunista Rosati, tylko Przemysław, nie zostawili suchej nitki na decyzji Tuska, która zwyczajnie nie ma żadnego umocowania prawnego. Takie rzeczy w przeszłości się nie zdarzały, no może pod koniec drugiej kadencji w czasie pierwszych rządów Tuska, kiedy to pand Donald uciekał do Brukseli. Gdy polityk budujący swój wizerunek na autorytecie nieomylnego i niezłomnego wodza, zaliczy takie wpadki, a tak naprawdę katastrofalne błędy, to przestaje być groźnym wodzem i staje się pośmiewiskiem.

Tusk dokładnie przez taki nieodwracalny proces przechodzi, a jego partia tylko mało rozsądnym działaniom PiS, które zajmuje się sobą i broni spraw nie do obrony zawdzięcza, że jeszcze nie utraciła pozycji lidera w badaniach sondażowych. Jedyne co może Tuska uratować, to wygrane wybory prezydenckie, chociaż i tutaj pułapek jest sporo, z tą naczelną, że dłużej blokowaniem ustaw przez prezydenta tłumaczyć się nie będzie mógł. Rzecz jasna znacznie korzystniejsza dla Polski byłaby porażka w wyborach prezydenckich i to trzeba za Tuska trzymać kciuki, aby swojej polityki nie zmieniał i brnął dalej.

Odebranie subwencji w czasie kampanii prezydenckiej, to wielki prezent Tuska dla PiS

2
Foto: PAP / Radek Pietruszka

Politycy niby są tacy cwani, a jednocześnie całkowicie odporni na wyciąganie wniosków z własnych i nawet cudzych błędów. Kilkukrotnie próbowano wykończyć partie poprzez odebranie subwencji i mało kto pamięta, że co najmniej czterem partiom PKW odrzucała sprawozdania. Pierwsze było PSL, a sprawa się ciągnęła 22 lata! Powody odrzucenia sprawozdania były naprawdę błahe i czysto formalne, wręcz nie pasujące do PSL słynącego z nepotyzmu. Kolejne instancje oddalały zażalenia i w 2023 roku Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN ostatecznie oddaliła skargę nadzwyczajną.

Znacznie szybciej sprawy się potoczyły w przypadku Nowoczesnej i „Razem”, obie partie straciły subwencje, a postępowanie we wszystkich instancjach trwało zaledwie rok i również zakończyło się wyrokiem SN ogłoszonym w 2016 roku. Ostatnia zakończona prawomocnym wyrokiem sprawa dotyczy Polski 2050, partia Szymona Hołowni przegrała w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej SN, ale nie utraciła subwencji, co może uznać za spory sukces, jak nie cud. Warto w tym miejscu podkreślić, że wszystkie formacje nadal funkcjonują i to całkiem nieźle, nie licząc Nowoczesnej, jednak zmarginalizowanie tej partii ma początek w słynnym locie na Maderę, a nie w wadliwych sprawozdaniach sporządzanych przez męża Kamili Gasiuk-Pihowicz.

Teraz toczy się bój o sprawozdanie Prawa i Sprawiedliwości, który jak zawsze ma zabarwienie polityczne, połączone z presją polityczną. Wprawdzie Tusk i reszta towarzystwa z „koalicji 13 grudnia” nieco się zreflektowała i zaprzestała wywierania nachalnej presji na PKW, ale wiadomo o co w tej grze chodzi. „Uśmiechnięta Polska” ma nadzieję, że wyeliminuje z demokratycznej gry największego wroga, gdy pozbawi go środków niezbędnych do prowadzenia działalności politycznej. Takie marzenia nawet nie są myśleniem życzeniowy, to po prostu brak jakiegokolwiek myślenia. PSL w bardzo trudnych czasach, gdy rządziła AWS, poradziło sobie z brakiem subwencji w bardzo oczywisty sposób. Zwyczajnie Waldek Pawlak zrobił ściepę w lokalnych strukturach „chłopskich”.

Dziś mamy zupełnie inne czasy, w których zbiórka goni zrzutkę, a napędzanie emocji na bazie krzywdy wyrządzonej ukochanej partii jest tak banale, że nawet Kurski, czy Tarczyński tego nie schrzanią. Odebranie subwencji PiS u progu kampanii prezydenckiej, to gigantyczny prezent od Donalda Tuska i być może sam Tusk o tym wie, ale jest zakładnikiem „Silnych razem”. PiS wykorzysta to do spodu i nie tylko poprzez organizację zrzutek, ale przede wszystkim budowaniem odpowiedniego nastroju, takiego z roku 2015, kiedy nie mieli nic, a mimo wszystkie dwie kampanie wygrali. Bez żadnej podpuchy i innych kombinacji, twierdzę całkowicie otwartym tekstem, że PiS powinno się pomodlić o jak najsurowszy wyrok PKW, rzecz jasna po cichu, nie publicznie.

Na razie sygnały spływające z różnych stron są wbrew pozorom bardzo optymistyczne. Zaprzyjaźnione z Tuskiem media podają przecieki z PKW, a PKO BP nie wyraża zgody na podpisanie ugody z partią Jarosława Kaczyńskiego. I to nie koniec dobrych wiadomości, bo atmosfera oblężonej twierdzy i krzywdy wyrządzonej przez reżim Tuska w czasie kampanii prezydenckiej, to dar nie do przecenienia, ale dwa mniejsze jeszcze czekają w kolejce. Ostatnią instancją odwoławczą jest Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN, powszechnie uznawana za „pisowską” i jest mało prawdopodobne, aby postanowienie PKW się tam utrzymało. Najśmieszniejszej jest jednak to, że orzeczenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN wszyscy „obrońcy konstytucji” będą musieli uznać, tak jak uznali w pozostałych sprawach.

Teraz Bodnar będzie walczył z „kibolami”, bo Tusk unika pewnej porażki

5
Foto: www.facebook.com/swiatkibol

Komentowanie tego, co się dzieje w polskiej polityce, to naprawdę ciężki kawałek chleba i trzeba się wspiąć na wyżyny formy, żeby nie zanudzić powtarzającą się treścią. Wszystko już było? Lepiej nie kusić losu takimi stwierdzeniami, ale pewne jest, że większość się powtarza, chociażby walka z chuligaństwem i przestępczością. Pamiętna kastracja pedofilów, czym zajmował się Tuska, no może nie dosłownie, ale chemicznie, zakończyła się… niczym

Jeszcze gorzej wyszedł Tusk na walce z „kibolami”, bo w ocenie wielu analityków miała to być jedna z przyczyn obalenia jego rządu, co zresztą wieszczyli sami kibice: „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. W tamtym czasie Internet nie był jeszcze taką potęgą, jaką jest dziś, ale i tak bardzo szybko wypomniano hipokrycie Tuskowi, że sam stał na czele „kiboli” Lechii Gdańsk i to był dopiero początek kompromitacji. Potem mieliśmy cała serię wpadek i działań, które doprowadziły Tuska na skraj śmieszności. Prokuratorskie ściganie za przyśpiewki, akcja „widelec” w wykonaniu Schetyny, wieloletnie aresztowania. Wszystko to razem wzięte jest do dziś pamiętane i pewnie dlatego Tusk taktycznie nie odniósł się do ostatniej oprawy Legii Warszawa i baneru Polonii Warszawa, za to do boju ruszył lub został wysłany Adam Bodnar.

Dla porządku wypada napisać o co w ogóle chodzi, przeciw jakiemu antysemityzmowi i homofobii tym razem będą prowadzone walki o tolerancję? W jednym przypadku homofobia chyba naprawdę ma zastosowanie, bo kibice Polonii Warszawa wywiesili baner z napisem: „Strefa wolna od LGBT”. Nie jest to całkowicie nowa inicjatywa i dużo wcześniej było sporo szumu wokół postulowanej strefy, a ponieważ Bodnar ma nieustanne kłopoty wizerunkowe, to sięgnął po ten odgrzewany kotlet, żeby się trochę za nim schować. Drugiej sprawy raczej takimi prostymi zabiegami pozamiatać się nie da i chociaż kibice Legii wykazali się pełną ksenofobią, to Polacy w większości podpisują się pod zakazem wjazdu do Polski dla „uchodźców”

Tak zwana oprawa stadionowa, w wykonaniu kibiców Legii nie należała do łagodnych. Na wielkim plakacie stała Słowianka z łbem świni na tacy, a obok niej dwóch dżentelmenów, jeden wyposażony w młotek, drugi w kij bejzbolowy, pod spodem widniał napis: „Refugees Welcom”. Lewicowo-liberlane środowisko się zagotowało i kwestią czasu było, kiedy politycy „koalicji 13 grudnia” wyrażą swoje oburzenie. Kilku z nich oburzyło się natychmiast, no i dziś dołączył Adam Bodnar strasząc ustawą o mowie nienawiści. I tylko Donald Tusk po tramie sprzed lat milczy jak zaklęty. W tym miejscu pojawiają się dwie mądrości ludowe: „presja ma sens” i „Tusk się boi tylko silniejszych od siebie”.

Nie ma żadnego przypadku w tej milczącej dyplomacji i asekuracji Donalda Tuska, on wie, że brać kibicowska to niemała siła, a co jeszcze ważniejsze w tej sprawie zdecydowana większość Polaków mówi stanowcze „NIE”. Rzecz jasna nie wszyscy w tej grupie będą bić brawo kibicom Legii, cześć pewnie skrytykuje tę oprawę, jednak to nie jest ta sama kategoria, którą wcześniej nazywano „nie kibicami, tylko chuliganami”. Takie nastroje społeczne ocenzurowały Tuska i jeśli nawet w końcu napisze jakiś mało śmieszny komentarz na portalu „X”, czy powie coś na okrągło, przyciskany przez dziennikarzy, to porównać się tego nie da z dawnym zapałem i stanowczością.

Kolejny raz się potwierdziło, że Tusk nie pcha się tam, gdzie może zebrać baty, tak było z prezydenturą w 2020 roku i tak jest z kibicami. Z kolei Bodnar to lubi , a poza tym nie ma wyjścia i to tłumaczy jego aktywność medialną w tej sprawie. Tak, czy siak mimo wszystko zmienia nam się monotonna scena polityczna, co kiedyś było modne, dziś staje się niebezpieczne. Dlatego warto wywierać presję w wszystkich istotnych obszarach, od CPK, przez wymiar sprawiedliwości, aż po niemieckie reparacje.

Czy „tortury” i „gestapo”, to dobry przepis na powrót do władzy?

7

Z polityką można sobie robić różne świństwa i machloje, ona wszystko zniesie, bo taki ma charter, ale matematyka jest nieubłagana, tutaj nic nie wykombinujesz. O ile PiS poważnie myśli o powrocie do władzy, to musi szanować matematykę i nie przesadzać z traktowaniem polityki według definicji „ciemny lud to kupi”. Większość w Sejmie to 231 mandatów i żeby uzyskać taki wynik trzeba wrócić przynajmniej do poparcia na poziomie 40 procent. Przy tym wszystkim raczej będzie potrzebny koalicjant, ewentualnie transfery polityczne za stołki ministerialne i inne apanaże, czyli nie najszczęśliwsze otwarcie dla nowej władzy.

Gdy już wiemy o co chodzi w polityce i matematyce, to możemy zacytować klasyka i „ulubieńca” PiS: „panowie policzmy głosy”. Obawiam się, że w tym miejscu zaczyna się poważny problem, bo cudem będzie jeśli PiS utrzyma poparcie na poziomie 34-36%, o powiększaniu nie ma mowy, przy tej metodologii, jaką zobaczyliśmy dziś przed Sejmem. Jarosław Kaczyński krzyczący do garstki najtwardszych wyborców, że ksiądz jest torturowany i Kluby „Gazety Polskiej” odpowiadające: „gestapo”, „gestapo” to niezły przepis, ale na porażkę. Przypomina to jako żywo „obrońców krzyża” i wszyscy z dobrą pamięcią doskonale widzą dokąd to doprowadziło.

Skoro już padło jakieś nawiązanie do Smoleńska, wypada też przypomnieć ilu ekspertów i społeczników wynoszonych przez PiS na ołtarze, potem okazywało się „dziwnymi ludźmi”. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Hadacz z „Joanna od krzyża”, ale takich nazwisk można wymienić kilkanaście. Co chcę przez to powiedzieć? Bardzo bym uważał z beatyfikacją księdza Michała O. i już pal licho egzorcyzmy, które stały się drugimi „parówkami smoleńskim”, mnie tu po prostu coś nieciekawie pachnie. Widziałem wywiad z tym księdzem i łagodnie mówiąc, nie wygląda mi na pustelnika, a co do „szlachetnego dzieła”, jego wyjaśnienia przypominają zeznania pewnego celebryty przed Sądem Rejonowym w Złotoryi.

Tam gdzie pojawia się tak gruba kasa, jak 66 milionów albo potrafisz odpowiedzieć na każde pytanie i przedstawić kwity, które zamkną buzię oszczercom albo zaczynasz mówić o
”hejcie” i torturach. Przeczytałem w kilku źródłach o co chodzi z torturami i wszystkie podają ten sam, dość kuriozalny katalog: dwa koce za miast koca i poduszki, brak kolacji, podanie wody w używanej butelce, brak pozwolenia na sikanie i przesłuchanie w kajdankach. Do tego jeszcze dochodzi monitoring, w ramach specjalnego nadzoru. Z powyższego katalogu tortury z pewnością nie wynikają, za to może być mowa o naruszeniu prawa, ale po pierwsze w takim przypadku należało złożyć skargę na działania „obsługi” aresztu, a po drugie gdzie do tej pory był adwokat?

Inna sprawa, że „tortury” już raz przerabialiśmy, gdy Jarosław Kaczyński razem z kilkoma krewkimi kolegami i koleżankami partyjnymi krzyczeli o torturowaniu Mariusza Kamińskiego poprzez podawanie pokarmu przez sondę. Chciałbym pokornie zauważyć, że wówczas też miały być uruchomione rozmaite mechanizmy i międzynarodowe trybunały, ale skończyło się na żenującym biciu piany i pośpiesznym wycofywaniu z akcji, gdy 80% Polski ją wyśmiało pokazując między innymi zdjęcia dzieci z sondami pokarmowymi. Nie wiem, jak jest z księdzem Michałem O., mam swoje spostrzeżenia, doświadczenie i intuicję, co nie pozwala mi bezkrytycznie przyjąć dramaturgii przedstawionej w liście. Pewny za to jestem, że na tej sprawie i tą metodologią polityczną PiS do władzy nie wróci, bo przegra z matematyką.

Nie boją się już prezesa Jarosława Kaczyńskiego?

3

Rytualne ogłaszanie końca PiS, czy Jarosława Kaczyńskiego to sport dość stary i najczęściej nudny, ale coś się jednak zmieniło. Sytuacja w sejmiku małopolskim pokazuje, że nic nie trwa wiecznie, a co za tym autorytet prezesa PiS również przemija. Jakby nie patrzeć sprawa jest nie tylko żenująca, ale jeszcze może doprowadzić do politycznej tragedii, czyli ponownych wyborów. A co najbardziej ciekawe Kaczyńskiego nie słuchają najbliżsi i wysoko postawieni w partii współpracownicy.

Prezes PiS w swoim stylu chciał zaprowadzić porządki w regionie i postawić na czele nową siłę intelektualną. Od lat wiadomo, że Kaczyński ma słabość do młodych wykształconych z wielkich miast, chociaż nieraz się na nich przewiózł. Tym razem postawił na Łukasza Kmitę i ogłosił małopolskim strukturom PiS, że właśnie tego polityka mają wybrać na marszałka województwa. Jak wiemy wybory odbyły się dobrych parę miesięcy temu, a PiS pomimo większości nadal nie wybrał marszałka. Po drodze Kaczyński wysadził ze stołka byłego ministra Andrzeja Adamczyka i miało to być ostrzeżenie dla samej Beaty Szydło.

Trochę wcześniej, bo jeszcze na parę dni przed wyborami, centralne władze PiS miały też potężne pretensje do Małgorzaty Wassermann, kolejnej wpływowej osoby w tym regionie i w całej partii. Poszło o atak na Łukasza Gibałę, którego po cichu popierała Nowogrodzka. Wszystkie te wydarzenia i jeszcze parę innych sprawiły, że napięcie polityczne w małopolskim regionie partyjnym przekroczyło poziom absurdu, co nawet grozi powtórką wyborów, a to z kolei byłoby katastrofą wizerunkową dla partii.

Pewnie konflikt zostałby dawno zażegnany, ale największy problem polega na tym, że obecny marszałek województwa, którym jest Witold Kozłowski nie chce opuścić prestiżowego stołka. Oczywiście sam niewiele by zrobił, ale udało mu się zdobyć poparcie kilku radnych i cała ta grupa jest uznawana za ludzi Beaty Szydło. Była premier jest zbyt doświadczonym politykiem, aby otwarcie się sprzeciwiać Kaczyńskiemu, dlatego zapewnia władze partii, że nie ma najmniejszego wpływu na postawę zbuntowanych radnych. Jest to zdecydowanie rozsądniejsza postawa niż jawne przyłączenie się do buntu, jednak wcale nie musi oznaczać politycznego bezpieczeństwa. Prezes może dojść do słusznego przekonania, że jeśli sobie Beata Szydło nie radzi w regionie, to powinna stracić w nim wpływy.

W czasach, gdy słowo prezesa Jarosława Kaczyńskiego było święte i kończyło wszelką dyskusję, marszałek w Małopolsce zostałby wybrany natychmiast i to ten wskazany przez prezesa. Najwyraźniej te czasy już przeminęły, co zapewne wiąże się także z utratą władzy. Nowe realia polityczne są takie, że nawet sam Jarosław Kaczyński nie może sobie pozwolić na otwarty konflikt z Beatą Szydło, czy Małgorzatą Wassermann. Skutkiem osłabionej pozycji Kaczyńskiego są gorszące sceny w Małopolsce i nie tylko. Swego czasu nie wytrzymał też Mateusz Mariawicki, było nie było ulubieniec prezesa, który nie zostawił suchej nitki na pomyśle prezesa, aby Jacek Kurski startował w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Jedyne co się prezesowi w ostatnim czasie udało jakoś pokładać to wojna z Suwerenną Polską, ale tutaj bardziej „pomogła” choroba Zbigniewa Ziobro i ataki ze strony Donalda Tuska, niż genialna strategia. Jarosław Kaczyński z całą pewnością nadal jest politykiem numer jeden w PiS i niemal na pewno utrzyma prezesurę, ale coraz więcej wskazuje, że to już nie jest ten Jarosław Kaczyński, który miał powszechny i niekwestionowany posłuch w partii.