25.9 C
Biskupin
środa, 18 czerwca, 2025
Strona główna Blog Strona 11

Panika u Demokratów. Korupcja klanu Bidenów.

12

Kiedy powiem, że Ameryka jest w poważnych kłopotach, wzruszysz tylko ramionami. Nihil novi, nie tylko Ameryka ma problemy. Zgodnie ze starym chińskim przysłowiem żyjemy w interesujących czasach. Drażni mnie też, kiedy komentatorzy czasem bezrozumnie upraszczają, utożsamiając Amerykę z jej obecnym rządem ściśle dyspozycyjnym wobec architektów idei globalizmu. To właśnie Amerykanie z przerażeniem odkryli, że tracą swoją konstytucyjną republikę, swoje wolności, prawa obywatelskie, religijne, a nawet rodzicielskie i poczucie bezpieczeństwa.

Globaliści korzystając z usług biurokracji DEEP STATE, wielkich korporacji, zarządzając przekupnymi politykami, coraz bezczelniej przejmują kontrolę nad życiem i zdrowiem przeciętnego człowieka. Od Newtona wiemy, że każdej akcji towarzyszy reakcja, dlatego za komunizującego Obamy powstała obywatelska Tea Party, zduszona akcjami urzędu skarbowego. Następnie pojawił się przebojowy intruz, ludowy trybun Trump, którego jednak osaczono swoimi, a następnie poddano represjom i wypchnięto za burtę. Jednak Trump powrócił jak bumerang ponownie zagrażając dobrze naoliwionym korupcyjnym  układom elit nowego porządku światowego. Dlatego teraz przed wyborami obserwujemy medialno-sądowy frontalny atak, którego celem jest zablokowanie, wyniszczenie i kryminalizacja Trumpa.

Co ciekawsze, wielokierunkowy atak sądowy resortu sprawiedliwości (AG Merrick Garland) w kolejnych sprawach, od damsko-męskich sprzed kilku dekad, przez podejrzenie o ingerencję w wybory i  transfer władzy (styczeń 2021), zatrzymanie prezydenckich dokumentów i sponsorowanie protestów z 6 stycznia 2021 r.  (prokurator Jack Smith) odbija się głębokim echem w Mediach, przy zupełnym wyciszeniu coraz częściej eksplodujących dowodów na korupcję klanu Bidenów. 

Proces Trumpa ma rozpocząć się w pełni kampanii wyborczej w maju następnego  roku. Kłopot jednak w tym, że im bardziej lewactwo osacza i atakuje Trumpa, tym większe zyskuje on  poparcie wśród wyborców. Natomiast już 69% Amerykanów uważa, że skandalem jest ujawnione przyjmowanie łapówek (sprzedawanie wpływu na decyzje amerykańskiego rządu) od ukraińskich, rumuńskich, kazachskich i chińskich oligarchów przez klan rodziny Bidenów. Takiego zdania jest już 87% Republikanów i 43% Demokratów. Ciągle napływają informacje o dalszej korupcji.

Na dziś (RCP Poll) wśród republikańskich kandydatów prowadzi D.J. Trump (53%), dalej są: DeSantis (18%), Ramaswamy (5,9%) i Pence (5%). Wśród demokratów prowadzi J. Biden (66%), dalej jest Kennedy (14,3%) i Williamson (5,6%).

Aż 53,4% Amerykanów nie jest zadowolonych z rządów J. Bidena, innego zdania jest 42,1%. Na pytanie czy sprawy w USA idą w dobrym kierunku; TAK odpowiedziało jedynie 24,2%, NIE, aż 66,7%! 

Za pół roku będziemy obserwować głosowania w pierwszych republikańskich prawyborach. Pierwsza debata republikańskich kandydatów na prezydenta odbędzie się jednak już 23 sierpnia  w Fiserv Forum w Milwaukee, prowadzona będzie przez FOX News (Bret Baier i Martha MacCallum). Dotychczas do debaty zakwalifikowało się 7 kandydatów: D.J. Trump, R. DeSantis, V. Ramaswamy, N. Haley, T. Scott, D. Burgum i C. Christie. 

Demokratyczny kandydat do nominacji w wyborach prezydenckich Robert F. Kennedy, Jr. (RFK), ostatnio zauważył, że Trump w debatach jest najbardziej przebojowym kandydatem od czasów prezydenta Abrahama Lincolna. Wielu komentatorów sądzi, że dysponujący tak ogromną przewagą Trump nie ma interesu aby wziąć w niej partycypować. On sam jeszcze nie potwierdził swojego udziału. Jak wyżej  wspomniałem debata będzie prowadzona przez stację FOX News, która wielokrotnie działała na szkodę Trumpa, a jej właściciel Rupert Murdoch jest przeciwnikiem Trumpa, więc Trump byłby tam sponsorowanym workiem do bicia. 

Pierwsze republikańskie prawybory odbędą się 15 stycznia 2024 r. w stanie Iowa. Na dzień dzisiejszy w sondażach prowadzi tam Trump (46%), 30 punktów przed DeSantis (16%), dalej jest senator Tim Scott (R-SC) z 11%, Ramaswamy 6%, Nikki Haley 5%, Mike Pence 4%, Doug Burgum i Chris Christie po 3%, Asa Hutchinson i Francis Suarez po 1%. 

Dziś trudno przewidzieć w jakiej prawnej sytuacji będzie wtedy zewsząd atakowany Trump. Teraz widzimy Trumpa ciągle w dominującej pozycji, obserwując trudności jakie ma jego najpoważniejszy konkurent DeSantis w zbliżeniu się do pozycji Trumpa nawet na Florydzie, gdzie jest popularnym gubernatorem. Jeszcze niedawno temu DeSantis przegonił Trumpa w zbieraniu pieniędzy (neocons i republikański DEEP STATE) na kampanię wyborczą. Jego Super PAC,  Never Back Down w krótkim czasie zebrał ponad $150 mln!

Rzecznik kampanii Trumpa Steven Cheung powiedział o Trumpie:

“On jest jedyną osobą, która może zwyciężyć z Joe Bidenem z dużą przewagą dlatego, że głosujący wiedzą, że powrót prezydenta Trumpa do Białego Domu będzie oznaczał silną ekonomię, bezpieczne granice i bezpieczną Amerykę”…

Z drugiej strony mający obecnie (wątłą) przewagę w Kongresie Republikanie pod przywództwem speakera Kevin McCarthy (z Kalifornii) powoli zbliżają się do decyzji o przeprowadzeniu impeachmentu prezydenta Joe Bidena. W kongresowych komisjach trwają przesłuchania świadków, urzędników państwowych i sygnalistów odnośnie przyjmowania ogromnych łapówek z obcych źródeł przez wykorzystującego swoją pozycję Joe Bidena i jego najbliższą rodzinę. Świadczą również o blokowaniu i utajnianiu wszelkich niebezpiecznych dowodów przez bidenowski urząd sprawiedliwości jak i niestety upartyjnioną FBI…

Niestety i na szczęście nie udało się prawnikom Hunter Biden uzyskać zgody federalnego sędziego na deal układ, który zabezpieczyłby  skorumpowany klan  Bidenów przed dalszym dochodzeniem i ujawnianiem kolejnych dowodów korupcji. Sędzia odrzuciła układ między prokuratorem kontrolowanym przez prezydenta Bidena, a prawnikami jego syna Huntera Bidena umarzający wszelkie dalsze zarzuty. Hunter miał otrzymać czystą kartę przy jedynie 2 letnim zawieszeniu. Chodziło o ukryte miliony dochodów z międzynarodowych źródeł (i nielegalne posiadanie broni), które bidenowski resort sprawiedliwości próbuje zatuszować wiedząc, że zarzuty mogą obejmować również prezydenta i jego rodzinny klan.

Nadchodzące tsunami  ujawnianych dowodów prawdopodobnie zakończy karierę skorumpowanego prezydenta Bidena, dlatego jego administracja tak pracowicie ze wszelkich możliwych stron atakuje znienawidzonego i niebezpiecznego dla nich Trumpa, aby ewentualnie zniszczyć obydwu pretendentów do prezydentury.  Cóż, każdy widzi “jaki koń jest” bez zaglądania mu, w nie tylko, sztuczne zęby. 

Z demokratycznego pasa startowego prawdopodobnie wypadnie rozdygotana w swojej “mądrości’ Kamala Harris i na czoło wysunie się cwany, dobrze ustosunkowany, przystojny, spragniony władzy, kompletnie bezideowy “lewak” gubernator kalifornii Gavin Newsom. Kalifornia pod jego rządami już jest pogrążona w kompletnym chaosie. Upadają biznesy, wzrasta ilość sponsorowana bezdomnych, klimat dla narkomanów, bezczelnych i bezkarnych kradzieży w sklepach, napadach, a wszystko po to aby żyło nam się lepiej i sprawiedliwiej przy likwidowanej klasie średniej i rosnącej roli oligarchów. Czyli nie będziesz robaczku miał nic i będziesz szczęśliwy. A kto może gardzić szczęściem? Dlatego tylu Amerykanów opuszcza słoneczną Kalifornię…

Jacek k. Matysiak                                                                                                           Kalifornia, 2023/07/28

TVN24 znów się wyłożył, tym razem na „pani Joannie”

3

Jest takie powiedzenie: „szybko poszło” i jakby nie patrzeć tak właśnie poszło i tylko TVN24 nie poszło. Historia „pani Joanny”, za przeproszeniem, zalatywała na kilometr prymitywną inscenizacją i dokładnie tak jest teraz przez wielu postrzegana. Najbardziej charakterystyczne w tej obrzydliwej sprawie jest to, że Tusk całkowicie się od niedoszłej męczennicy odwrócił. W zastępstwie „panią Joannę” do kampanii próbuje zaprząc Lewica, ale i tutaj widać wyłącznie desperację, próba zorganizowania wiecu z udziałem „performerki” zakończyła się kompletną frekwencyjną klapą.

Co teraz? Znając życie, TVN24 i Tuska, należy się spodziewać zmiany tematu albo kluczenia, gdyby „pani Joanna” zaczęła siebie i opozycję kompromitować jeszcze bardziej, co pewnie nastąpi. Po Internecie już krążą wulgarne zdjęcia i nie pomogło wyczyszczenie konta na Facebooku, dodatkowo nowa aktywność jest skrupulatnie dokumentowana w postaci nagrań. Ostatni hit na portalach społecznościowych to kiepska gra aktorska Joanny, przeplatana przekleństwami szeptanymi pod nosem. Przy nowej gwieździe natychmiast pojawiła się stara gwiazda Marta Lempart i to kolejna gwarancja, że cały misterny plan umiera. Tusk i PO nie mogą sobie pozwolić na tak radykalny przekaz jak Lewica, a TVN Lewicy pompował nie będzie, ponieważ oni pompują PO.

Nie wyszło z przyklejaniem pedofilii Janowi Pawłowi II i nie wyjdzie z „panią Joanną”, chociaż miało to być podglebie do „marszu miliona serc”. Zresztą cała ta akcja to w ogóle jakieś nieporozumienie lub przynajmniej brak synchronizacji. Nikt poważny i znający polityczne realia nie może przecież zakładać, że emocje społeczne da się utrzymać przez klika miesięcy i to w okresie kampanijnym, gdzie temat goni temat. Z całą pewnością TVN mógł odpalić premierę „Święta Joanna Kazali Kucać i Kaszleć” na góra dwa tygodnie przed marszem. Dlaczego to zrobili na więcej niż dwa miesiące, a Tusk się od razu rzucił do organizowania marszu? Niczym innym niż brakiem koordynacji działań nie da się tego wyjaśnić, chyba że scenariusz był rozpisany na wiele odcinków. Jeśli tak było, to też pachnie amatorką, bo w dobie Internetu zdemaskowanie „bohaterki” to zadanie banalne i do wykonania w parę minut.

TVN24 i Tusk nie będą się przejmować „panią Joanną”, gdy się postać zużyje, co de facto już ma miejsce, jednak mogli ją przynajmniej odpowiednio poinstruować. Czyszczenie konta po odpaleniu afery, a nie przed, to więcej niż brak przygotowania, to kompromitacja. Dla rządzących taka historia z udziałem autentycznie wrażliwej i pokrzywdzonej kobiety byłaby bardzo niebezpieczna, ale to czysta teoria. W praktyce wrażliwe i pokrzywdzone kobiety nie biegają do TVN24, czy TVP Info, z intymnymi opowieściami, nie wspominając o traumie. Dlatego kandydatka na męczennicę opozycji mogła się wywodzić tylko z jednego środowiska, czyli #silnychrazem połączonych ze #strajkobiet. Taki zabieg z natury rzeczy zawęża grono odbiorców i wszystko kończy się kultowym „przekonywaniem przekonanych”.

Pożyjemy, zobaczymy, jednak tu i teraz kompletnie nic nie wskazuje na to, żeby Tusk na tym paliwie dojechał do października, co więcej raczej mamy do czynienia z hamulcem ręcznym. Z każdym dniem emocje i siła przekazu będą słabnąć i jednocześnie zostaną ujawnione nowe żenujące fakty z życia „pani Joanny”, o co ona w zasadzie sama się prosi. „Marsz miliona serc” jest od początku do końca podporządkowany emocji, która będzie obowiązywała na dwa tygodnie przed marszem. A o czym wtedy będą mówić Polacy nie wie nikt! Pomimo wewnętrznych wysiłków, tematem numer jeden znów się może okazać jakiś kataklizm zewnętrzny, jak nie „pandemia” to „wojna” i wtedy punkty zawsze zdobywa władza, nie opozycja.

Ukraina, perspektywy zakończenia wojny…

18

Interesy amerykańskiego hegemona zostały jednocześnie zagrożone przez rosnące mocarstwowe ambicje i potencjał Chin (rejon Azji) i przez sprawną putinowską politykę zbliżenia z Niemcami i UE w celu wypchnięcia USA z Europy i stworzenia bloku od Władywostoku do Lizbony. Wojna na Ukrainie z jej NATO-wską kroplówką ma odgrodzić Putina od wpływów na resztę Europy, co jest również w interesie trwania Państwa Polskiego. Na dziś największe zwycięstwa  w tej wojnie to rozszerzenie NATO o Finlandię i wkrótce Szwecję, oraz zajęcie Krymu i praktycznie wchłonięcie Białorusi. Reszta to krew i zadłużenie.

  https://i.guim.

Zastanawiające jest upowszechnienie się  zjawiska rozdwojenia jaźni wśród ekspertów odnośnie stanu wojny na Ukrainie jak i w ocenie procesów zachodzących w Kraju i na świecie. Wiadomo, że Polska będąc podstawowym hubem przeładunkowym  i zaopatrzeniowym amerykańskiej i NATO-wskiej kroplówki dla prowadzenia wojny, jest w specyficznej sytuacji. Z jednej strony rozsądnie dla swojego bezpieczeństwa zbroi się, z drugiej podkłada się interesom obecnej administracji Joe Bidena otwarcie powiązanej z totalitarnymi globalistycznymi zachłannikami z  super imperialnego NWO. Jakie będą tego konsekwencje w przyszłości, jeśli w następnych wyborach wygra D.J. Trump?

W sumie obserwujemy nielogiczny układ sojuszy. W USA u steru jest DEEP STATE, czyli biurokratyczna ekspozytura globalistów, której ostatecznym celem jest wyniszczenie rodziny, własności prywatnej i narodowego państwa, oczywiście przeprowadzane etapami. Kiedyś podobny plan był związany z sowieckim komunizmem, który jednak zdradził i przegrał (Polacy sierpień 1920, bitwa warszawska) i znacjonalizował się (Stalin) rezygnując z rewolucyjnego podboju całego świata (trockizm, teraz zwani neocons). W programie obozu rządzącego w Polsce w programie jest dobro rodziny i patriotyzm. Widać więc, że sojusz z administracją Bidena jest jedynie taktyczny przy sprzecznych założeniach programowych i celach.

Obecna sytuacja może kojarzyć się z tą w Polsce z sytuacją sprzed II w.ś. kiedy ówczesne światowe mocarstwo Anglia zyskiwała na czasie, aby przygotować się do wojny, udzieliła gwarancji bezpieczeństwa II RP. Dziś, całe szczęście, następny światowy hegemon US nie walczy z pretendentem do hegemonii (Rosja)  do ostatniego Polaka, dziś ofiarami i mięsem armatnim są i mają być Ukraińcy. Ewidentnie rezultatem tej wojny będzie kompletne zdewastowanie Ukrainy i utrata zasobów ludnościowych, co uczyni ten kraj tanim i łakomym kąskiem dla wszelkiego rodzaju wielkich inwestorów (np. Black Rock, której szef Larry Fink jest z pochodzenia polskim Żydem,  jak część administracji Bidena).

Polska jest niestety w trudnym położeniu, choć jeżeli przez nikogo tak naprawdę nie chciany  konflikt zakończy się, trzeba będzie odesłać do historii wyśnione pomysły o unii Polski z oligarchiczne zarządzaną i zdewastowaną Ukrainą. Ta unia nie jest przecież w interesie POLSKI, my nie chcemy rządów oligarchów, większej korupcji i narodowościowych konfliktów. Pragnąc osłabienia Rosji możemy wejść w układy, które zagrożą tożsamości i bezpieczeństwu Polaków i Państwa Polskiego, o którego ciągłość Polacy winni przecież dbać. 

Jednak  (w każdym kraju) są sprzedajni politycy dotowani i inspirowani tak jak przez naszych najszczerszych przyjaciół z Niemiec, Anglii, Rosji, czy teraz USA. Polak, który nie rozumie, że obce państwa mają swój  interes w wykorzystaniu Polski dla własnych rozgrywek międzynarodowych wierzący, że wszystko to co oni sponsorują w Polsce to dla dobra jej obywateli, taki Polak jest niepoprawnym durniem! Wiemy z historii, że ościenne państwa często wynajmowały i sponsorowały zdrajców wśród nas, aby bez wojny przejąć kontrolę nad Polską, kto temu zaprzeczy jest skończonym idiotą. Historia magistra vitae est…

Polacy pięknie zachowali się okazując współczucie zaatakowanemu sąsiadowi, ofiarując ofiarom wojny emocjonalną, doraźną, materialną i militarną pomoc. Dalej taką pomoc porównawczo do innych krajów zwyżkowo ofiarujemy. Jednak oczywistym jest, że nie rozumiemy stanowiska rządu Ukrainy w aspekcie godnego upamiętnienia naszych ziomków, ofiar historycznych bestialskich bezsensownych mordów w czasie drugiej wojny światowej. To wielka zadra w polskich patriotycznych sercach, tym bardziej, że Ukraińcy nawet teraz będąc w kłopotach nie pozwalają nawet na upamiętnienie zamęczonych naszych rodaków, jednocześnie wyciągając ręce po więcej polskiej pomocy i oczekując dalszej sympatii i życzliwości. I to ma być partner z którym czeka nas lepsza przyszłość?

Jak wiemy głównym sponsorem wojującej ukraińskiej strony jest obecna administracja prezydenta Bidena, który od dawna jest głęboko korupcyjnie związany z oligarchicznie zarządzaną Ukrainą od czasów (2008-2016) podwójnej kadencji Obamy, kiedy Joe Biden sprawował funkcję wiceprezydenta odpowiadającego za ukraiński odcinek. To właśnie wtedy miały miejsce korupcyjne zachowania   Bidena, które przekładały się na lukratywne dochody jego syna Huntera zatrudnionego w radzie dyrektorów gazowej firmy Burisma Mykoły Złoczewskiego powiązanego z byłym prezydentem Janukowyczem i Aleksandrem Kwaśniewskim (ok. $80,000.00 miesięcznie, sumarycznie ok. $3 mln). Pamiętamy, że kiedy tropiący korupcję prokurator Shokin zajął się Burismą ówczesny wiceprezydent Biden szantażem (pożyczka $1 mld) zmusił Kijów do jego wyrzucenia. Czyli mamy cuchnące bagno…

W przewrocie w 2014 r. (Majdan),  którego ofiarą padł prorosyjski prezydent Janukowycz, ze strony amerykańskiej  zaangażowani byli: Joe Biden, Victoria Nuland i obecny doradca d/s bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan…

Nie chcę tu przywoływać proroczych słów Romana Dmowskiego n.t. przewidywanego funkcjonowania ewentualnego państwa ukraińskiego (korupcja). Wiadomym było od dawna, że tak jak w Rosji Putin “wybiera” oligarchów, tak na Ukrainie oligarchowie wybierają prezydenta. Już prawie od półtora roku toczy się gorąca wojna rosyjsko-ukraińska (a cicha od 2014 r.) spowodowana głównie imperialnymi apetytami Kremla i integrującymi naciskami Kijowa na rosyjskojęzyczną 6 mln rosyjską mniejszość zamieszkującą wschodnią Ukrainę.

Przyjęło się powiedzenie, że na każdej wojnie pierwszą ofiarą jest prawda, czyli jak mawiał ks. Tischner, każdy ma swoją prawdę. W rozpowszechnianiu tych prawd zaangażowane są ogromne koncerny medialne po obydwu stronach konfliktu. W amerykańskich konserwatywnych mediach narrację rosyjską najpełniej reprezentuje były inspektor broni masowej zagłady Scott Ritter jak i płk Douglas MacGregor, który od początku oczekiwał szybkiego rozgromienia wojsk Ukrainy przez Rosjan.  Według narracji obydwu wojna idzie po linii zaplanowanej przez Putina, który jednak jest zbyt delikatny i nie chce kompletnie zniszczyć swoich ukraińskich wyrodnych braci Słowian. Rosyjska propaganda tłumaczy swoje problemy w podboju Ukrainy tym, że walczy z całymi siłami NATO.

Z kolei według narracji Kijowa jak i administracji Bidena, Londynu (również części polskiej i krajów bałtyckich), choć rosyjscy barbarzyńcy niszczą z powodzeniem ukraińską infrastrukturę kierowanymi pociskami i zabijają najbardziej bojowych ukraińskich bojowników siłą swojej artylerii, to jednak wojna niebawem zakończy się całkowitym zwycięstwem Ukrainy.

Obserwujemy największą (i najbardziej dla Polski niebezpieczną) wojnę w Europie od 1945 r. Wiadomo, że bez życzliwości Państwa Polskiego  i Narodu, bez materiałowej pomocy głównie USA, Polski, Wielkiej Brytanii i innych państw NATO, Ukraina już od dawna nie miałaby szans na dalsze prowadzenie wojny. Przez hub w Rzeszowie przechodzi 90% pomocy materiałowej i humanitarnej dla podtrzymania wojny na Ukrainie. Jednak oczekiwania niektórych ekspertów rosyjskiej porażki są dość naiwne, kiedy porównamy głębie strategiczne i możliwości wojennej produkcji obydwu walczących stron.

Daje się zauważyć bardzo bojowe poparcie polskiej bieżącej administracji dla wojennych wysiłków rządu w Kijowie. Są nawet głosy (b. szef NATO Anders Rasmussen), sugerujące bezpośredni udział sił polskich w ukraińskiej wojnie. Rasmussen uważa, że niezadowalające rezultaty NATOwskiego szczytu w Wilnie  mogą zaowocować stworzeniem korpusu  sił z Polski i krajów bałtyckich do walki na ukraińskiej ziemi (!). 

Prezydent Żeleński wyraził swoje rozczarowanie i niezadowolenie  z wyników szczytu w Wilnie. Jego reakcja spotkała się z oburzeniem m.in. senatora USA Randa Paula, który zaskoczony jest zuchwałością i brakiem wdzięczności Żeleńskiego. Senator w swoim tweecie przypomniał, że USA wydały już ok.          $100 mld na pomoc wojenną dla Ukrainy, zaś NATO ma regulamin przyjmowania nowych członków, który trzeba respektować. Głównie chodzi tu o to, że nie przyjmuje się kraju pogrążonego w wojnie.

Faktem jest, że szczyt NATO w Wilnie zapowiedział dalszą pomoc dla Ukrainy i stopniowe otwieranie drzwi do dalszej integracji w kierunku członkostwa po zakończeniu wojny. Stąd obawa, że taka perspektywa może zachęcić Putina do trwania w konflikcie, aby zapobiec członkostwu Ukrainy. W Warszawie siedzi koordynator amerykańskiej polityki syn Zbigniewa Brzezińskiego, ambasador Mark Brzeziński, który na miejscu kieruje dyplomatycznymi posunięciami w imieniu interesów USA. 

Każdy widzi jaki koń jest, czyli długo zapowiadana ukraińska ofensywa mogłaby nosić nazwę “Operacja Żółw”. Armia Ukraińska posuwa się bardzo powoli natrafiając na dobrze umocnione obszary zajęte wcześniej przez Rosjan. Wszyscy wiedzą, że Ukraińcy mają kłopoty z niedoborem amunicji, czołgów, samolotów itd., a USA i kraje NATO (w przeciwieństwie do Rosji) nie są w stanie dostarczać niezbędnej amunicji gdyż produkują jej bardzo mało. Jeśli wojna przeciągnie się do zimy to poparcie dla niej w krajach NATO prawdopodobnie dalej spadnie i Żeleński będzie zmuszony do negocjacji z Putinem i będzie skazany na oddanie ziemi za pokój. Tajne, nieformalne rozmowy już się toczą między Rosją, a USA…

W USA nadchodzą wybory prezydenckie, wszyscy kandydaci na dziś osiągający  wśród wyborców największe poparcie: wśród Republikanów Trump, DeSantis i RFK (Kennedy) wśród Demokratów (zaraz po Bidenie) nawołują do szybkiego zakończenia wojny i zabijania zwykłych ludzi. Trump w swoim stylu zapowiedział zakończenie wojny w ciągu 24 godzin co następnie zakwestionował Żeleński poddając w wątpliwość możliwość zawarcia pokoju. Trudno ocenić możliwości przerwania wojny i zawarcia pokoju. Istnieje obawa, że ewentualnie podzielona Ukraina może stać się obszarem wojny domowej i zamienić się w palestyńską Gazę. Sceptycy przypominają, że Rosja to nie Serbia, przecież posiada największy arsenał broni nuklearnej i przyciśnięta do muru może jej użyć. 

Sprawy w tej części Europy się skomplikowały. Putin sugerując się sukcesami z 2014 r. (zajęcie Krymu +) przecenił własne siły i nie docenił woli ukraińskiego oporu umacnianego przez Zachód już od katastrofy 2014 r. Uważał też, że państwa europejskie na widok czołgów pod Kijowem zmuszą Żeleńskiego do nowej wersji mińskich porozumień, aby tylko utrzymać pokój. Jednak Ukraina tym razem  nie bacząc na straty postanowiła walczyć licząc na polski hub i zachodnią broń. 

Wojna tradycyjnie to wielki lukratywny biznes, po wojnie w jakiejś postaci trzeba zapłacić za pomoc, tu nic nie ma za darmo. Źle jest z amunicją, Ukraina wystrzeliwuje w miesiąc tyle artyleryjskich pocisków ile NATO produkowało przez cały rok. Powstaje pytanie jak długo jeszcze nawet przy pomocy Zachodu Ukrainie wystarczy zasobów materiałowych i ludzkich do prowadzenia wojny. Ta wojna to niebezpieczny cios wymierzony w ukraińską demografię (polegli i uchodźcy) i w dużym stopniu zniszczoną infrastrukturę. Wydaje się, że jedyną szansą na szybkie zakończenie wojny byłyby wewnętrzne problemy w Rosji, ale z tym jest “płocho”…

Jacek K. Matysiak                                                                                                   Kalifornia, 2023/07/13

PiS-owi poza polityką socjalną nie zostało nic, a wynik wyborów pachnie patem

11

Prawdopodobieństwo, że PiS wygra nadchodzące wybory ciągle jest bardzo duże, ale jeszcze wyżej trzeba umieścić inny wskaźnik prawdopodobieństwa. Szanse na stworzenie samodzielnego rządu przez PiS, bez jakiegoś nieprzewidywalnego kataklizmu, są praktycznie zerowe. Jeśli po latach ktoś zajrzy na kontrowersje i przeczyta ten felieton, będzie mógł sobie poużywać, że się „ekspert” walnął, a jeśli się nie pomyliłem, to i tak nikt tego nie doceni. W każdym razie przewidywanie w Polsce wyników wyborów nie jest łatwe, o czym przekonało się już wielu, dlatego wyraźnie zastrzegam, że piszę o tym, co jest tu i teraz, natomiast co będzie za trzy miesiące to się przekonamy.

PiS w 2015 roku miało mnóstwo atutów, po pierwsze konkurowało z całkowicie zużytą PO, która w dodatku z kretesem przegrała wybory prezydenckie. Mało kto dziś o tym pamięta, ale w 2015 roku nawet lewicowi działacze, tacy jak Legierski, wprost mówili na antenie TVN, że mają dość PO. Oczywiście hasło „Polska w ruinie”, opisujące rządy PO, było populizmem wyborczym, ale wcale nie tak dalekim od nastrojów społecznych. Po drugie PiS mógł walić w PO jak w bęben, bo afery i korupcja były tak wielkie, że odcinały możliwość skutecznej obrony. Wystarczyło przypomnieć o wyłudzeniach VAT-u, czy Amber Gold i było pozamiatane. Na to wszystko nałożyły się „taśmy Sowy” i ucieczka Tuska do Brukseli.

PiS miał też bardzo mocne argumenty na froncie walki z uchodźcami i ideologią LGBT, wtedy Polacy bali się jednego i drugiego. Osiem lat temu Kaczyński i jego partia brzmieli też wiarygodnie w kwestii „wstawania z kolan”, momentami byli nawet ostrzejsi od Konfederacji. Przed wyborami i w pierwszych miesiącach po wyborach wielu zwolenników PiS z podziwem patrzyło na reformę sądownictwa i z obrzydzeniem na to, co robi „najwyższa kasta”. No i całkowitą nowością w polskiej polityce okazał się bardzo odważny pakiet programów społecznych, który na długo umocnił PiS przy władzy. Co z tych atutów zostało? Jeden jedyny program socjalny, który w dodatku nie robi już takiego wrażenia, jaki robił wcześniej. Nawet 800+ nie zmieniło kierunku kampanii, głównie dlatego, że PiS w pozostałych obszarach wlazł w skórę PO.

Prawdą jest, że spółki skarbu państwa za czasów PiS to zupełnie inna historia, niż wyprzedaż za czasów PO. Jest to o niebo lepiej zarządzane, ale przeciętnego wyborcę zawsze będzie irytowało, że „tłuste koty” dorwały się do koryta. Małżeństwo Sobolewskich stało się symbolem tej znanej od lat w Polsce patologii. Poza nimi jest cała grupa ustawiona w zarządach, a za nimi chodzą sponsorowani „niepokorni”. O wstawaniu z kolan lepiej nie wspominać, bo można się narazić na śmieszność, podobnie sprawy się mają z reformą sądownictwa. W zaistniałych okolicznościach PiS nie ma żadnego punktu zaczepiania i praktycznie nie ma na czym oprzeć kampanii. Jedynie jakiś gigantyczny kryzys w szeregach opozycji albo kryzys zewnętrzny na wzór „pandemii” może nowy punkt zaczepienia dostarczyć.

Mówi się, że żelazny elektorat PiS wszystko łyknie, ale w tym powiedzeniu wypadałoby parę rzeczy uporządkować. Prawdziwy żelazny elektorat PiS, który stał po stronie tego, co PiS głosił i przez pewien czas zrealizował, już dawno czuje obrzydzenie i ma ochotę żyły sobie otworzyć. Gdy za żelazny elektorat uznać grupę ślepo wiernych, to rzecz jasna taka grupa istnieje, ale oni kończą się na progu 30%, co nie pozwali utrzymać władzy, choćby udało się PiS wygrać wybory. Wszystko zatem wskazuje, że będziemy mieli do czynienia z jesiennym patem. Szeroka koalicja od PO, przez Lewicę do Konfederacji to fikcja, koalicja PiS i Konfederacji kosztowałaby obie partie bardzo dużo. Z jednej strony te wybory zapowiadają się straszliwie nudnie, z drugiej po wyborach dopiero może się zacząć prawdziwa polityczna jatka.

Tusk jeszcze zostanie antyszczepionkowcem, on tej wajchy nie odpuści

12

Legendarna jest wiarygodność Donalda Tuska, tłumy klientów ustawiają się do niego po używany samochód, bo jak mówi, że nie był „bity”, to nie był i jeszcze licznika nikt nie przekręcił. Legendarna jest też zdolność Tuska do powiedzenia wszystkiego, co w danej chwili będzie mu służyć, ale w tych dwóch i jeszcze paru innych legendach Tusk się zaczyna gubić. Na 100 dziennikarzy sprzyjających PO i jej liderowi może 15 usiłowało zrozumieć o co chodziło w najnowszym nagraniu o uchodźcach zmierzających do Polski na zaproszenie PiS.

Takiego wyniku dawno w Polsce nie widzieliśmy, a konsternacja nie wzięła się znikąd, konsternacja jest efektem przekroczenia wszelkich granic hipokryzji i populizmu. Dzięki słowom Tuska o konieczności zabezpieczenia polskich granic, Polacy przypomnieli sobie wszystkie teksty Janiny Ochojskiej. W Internecie znów się pojawiły śmieszne filmiki i zdjęcia, z posłami Jońskim i Szczerbą, biegającymi wzdłuż granicy białoruskiej z reklamówkami wypchanymi prowiantem dla „uchodźców z Afganistanu”. Ba! Naród przypomniał sobie, że do polskiego Sejmu dostał się pierwszy czarnoskóry poseł i był nim John Abraham Godson, członek Platformy Obywatelskiej, który zjechał Tuska z góry do dołu za rasistowską demagogię.

Parę dni po głośnym nagraniu, na głównej stronie „Gazety Wyborczej” pojawił się wręcz bluźnierczy artykuł: „Tusk nie wywrócił stolika PiS, ale przy nim zasiadł. Efekt może go zmrozić”. Tłumacząc to z dziennikarskiego na nasze, redakcja dała Tuskowi do zrozumienia, że jego zachowanie w kwestii uchodźców, jest takie same, jak prezentuje Kaczyński, czyli ksenofobiczne, faszystowskie i w ogóle antysemickie. Istnieją lewicowe świętości, których nikomu nie wolno dotykać, ostatnio boleśnie się o tym przekonał antypisowski fanatyk Krzysztof Daukszewicz, któremu nie udał się żart o LGBT. Tusk też dostał wyraźny sygnał, żeby poza skalę nie wychodził, bo inaczej go „zmrozi”, nie znaczy to jednak, że tak „król Europy” postąpi.

Przede wszystkim wypada zauważyć, że Donald Tusk inaczej po prostu nie potrafi i nie ma takiej możliwości, żeby przestał kłamać na dowolny temat. Nie ma najmniejszego przypadku w tym, że nawet wyborcy PO Tuskowi nie ufają i chętniej widzieliby Trzaskowskiego w roli premiera. Tacy ludzie, z takimi charakterami nigdy się nie zmieniają, choćby doznali najcięższej traumy, to pozostaną tacy sami. Dziennikarze sobie dziś marudzą, jutro usprawiedliwią dowolną głupotę i podłość, o czym Tusk doskonale wie. Dlatego szybciej się spodziewam, że w następnym występie Tusk wygłosi antyszczepionkowy referat niż tego, że będzie się dystansował do poprzedniego nagrania, w którym momentami brzmiał jak Bosak albo i Grzegorz Braun.

Jest też w Tusku takie przekonanie, ukute przez Jacka Kurskiego, że „ciemny lud to kupi”, on notorycznie kłamie wyłącznie po to, by przekonać do siebie jak najwięcej pogubionych wyborców. Z jednej strony jest to niezła strategia, bo tacy wyborcy nie są w stanie połączyć faktów, ale z drugiej strony ci wyborcy nie dadzą zwycięstwa. Nie chce przez to powiedzieć, że Polska wybitnie inteligentnym wyborcą stoi, nic z tych rzeczy, chodzi o to, że większość mało wymagających już dawno stanęła po konkretnej stronie barykady i za nic się stamtąd nie ruszy.

Dlatego też słusznie obawiają się redaktorzy „Gazety Wyborczej”, że Tusk tak daleko posuniętą demagogią może stracić elektorat środka, który zazwyczaj naiwnie poszukuje w polityce prawdy. Tusk jest tak wiarygodny w „obronie polskich granic” przed uchodźcami, jak Kaczyński w obronie praw mniejszości LGBT. W kampanii wyborczej politycy zawsze przeginają wajchę, jednak wiadomo też co się z wajchą dzieje po przekroczeniu punktu krytycznego. Tusk wajchy nie odpuści i będzie cisnął do końca, czy to da mu zwycięstwo, czy nokautujący cios czoło, to czas pokaże, ale raczej stawiałbym na nokaut.

W 2015 roku Kaczyński był „schowany”, teraz sam się eksponuje i to jedyne, co może zrobić

22

8 lat to jest kupa czasu w polityce, gdy się sprawuje władzę i w tym czasie wszystkie znane procesy gnilne zachodzą jeden po drugim. Dziś hasło Kaczyńskiego „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, brzmi jak gotowy spot politycznej konkurencji. Z kolei obraz „tłustych kotów” w całości da się wypełnić, a nawet wyjść poza jego ramy, jednym zdjęciem małżeństwa Sobolewskich. O wstawaniu z kolan nie ma co wspominać, żeby się nie narazić na kolejną śmieszność. Reforma sądownictwa i walka z „najwyższą kastą” zamieniła się w farsę i serię upokorzeń.

I to wszystko, co spisane powyżej, jest dopiero początkiem utraty politycznych argumentów! PiS traci też w tematach społecznych i obyczajowych. Bezsensowna zagrywka z Trybunałem Konstytucyjnym i pytaniem o aborcję przeraziła umiarkowany elektorat i gdyby nie radykalna odpowiedź Lempart z koleżankami, PiS przegrałby tu wszystko. Sprawa uchodźców również przestała działać na korzyć PiS w taki sposób, w jaki działała przed objęciem władzy. Mówienie o tym, że Kaczyński ściągnął do Polski 135 tysięcy emigrantów z Azji i Afryki to oczywiście skrajna demagogia, oni wszyscy są leganie zatrudnionymi pracownikami i to w większości zachodnich firm działających w Polsce. Nie ma to jednak żadnego znaczenia dla politycznych zysków i strat, liczba robi wrażenie i wystarczy w zupełności do produkcji propagandy.

Nie należy też zapominać, o grupie 4-6% wyborców PiS, którzy cały czas przed oczami mają maseczki, przyłbice i certyfikaty szczepień, nie wspominając o tym, jak ich traktowali politycy, na których głosowali. PiS przez dwa lata prześladował, przede wszystkim swoich wyborców i wyzywał ich od najgorszych szurów. Potem przyszła Ukraina i chociaż początkowo wszyscy byli przerażeni ruską agresją, to teraz równie przerażani są bezrefleksyjną polityką wobec Ukrainy, z czego Ukraina korzysta bez zahamowań. Dla tych wyborców Kaczyński nie jest już żadnym autorytetem i wręcz alergicznie na nich działa. Odzyskanie chociaż części tej grupy wymagałoby przeprosin za „pandemię” i przynajmniej dymisji rzecznika MSZ Andrusiewicza, a najlepiej ikony wszelkiego zła Niedzielskiego, ale to jest mało prawdopodobne.

Pozostaje liczyć na to, że Bóg i opozycja pomogą. Dokładnie w tej intencji odbyła się dzisiejsza, niepoliczalna już, roszada w rządzie owocująca powrotem Kaczyńskiego na stanowisko wicepremiera. W formie i treści jako żywo przypomina to komedię pomyłek w wykonaniu Andrzeja Dudy, przy ustawie o „ruskiej komisji”, ale z politycznego punktu widzenia, to jest jedyna rozsądna rzecz, jaką PiS może zrobić. W takich okolicznościach przyrody odpalenie ostrego konfliktu na nieśmiertelnym froncie POPiS i linii Kaczyński-Tusk jest ostatnią bronią wyborczą dla Nowogrodzkiej, prócz samej opozycji. Jedno z bardziej wyświechtanych haseł: „PiS się zużył i skompromitował, ale nie ma nic gorszego od powrotu Tuska i tęczowej koalicji”, będzie bazą kampanii.

Kaczyński wraca do rządu, żeby złapać za twarz zwaśnione frakcje i liderów, a jednocześnie uzyska możliwość nielimitowanego zabierania głosu w Sejmie i na konferencjach rządowych. Czy to przekona wyborców, którzy odeszli od PiS, ale nie przeszli nigdzie indziej? Sam Kaczyński na pewno tego nie sprawi, ale jego obecność może wywołać tak skrajne zachowania, jak Lempart, Seweryna i innych „Silnych razem”, że część ludzi powie: „porzygam się, ale jednak zagłosuję na PiS”. Kaczyński będzie prowokował opozycję i liczył na przekroczenie przez nią granic, które znów „otworzą oczy wyborcom”.

Smutne ścieżki wieczności, pożegnanie Pani Zosi…

0

To zastanawiające, że im bardziej człowiek czuje się obecny na osi czasu i im bardziej zaczyna odkrywać drogi i poznawać nowe  coraz to  bardziej pasjonujące przestrzenie, tym tragiczniej nabywa samo refleksję, że jednak przebywa na równi pochyłej i rozpoznaje kurczącą się przestrzeń czasu. Nawiązuję tu do wspaniałomyślnego wyroku “dożywocia” jaki otrzymuje każdy nowonarodzony człowiek. Pozostaje nam tylko jeszcze odnalezienie swojego miejsca na genealogicznym drzewie i szybkie wciśnięcie się w rodzinny łańcuch pokoleń, pomyślany jako surogat wieczności. To trwanie w naturalnej sztafecie przemijania i dzięki najbliższym, formatowania się kolejnych szans na przetrwanie w przyszłości… 

     

Poza okresami wojen, kiedy śmierć zbiera obfite żniwo, zwykle ze śmiercią stykamy się żegnając osoby starsze, naszych dziadków, czy babcie, później niestety rodziców… Czasem jesteśmy zszokowani śmiercią rówieśników, czy nawet dzieci. Jednak zwykle jeśli mamy taką szansę oswajamy się ze śmiercią tak naprawdę dopiero w starszym wieku. Wtedy chodząc na pogrzeby znajomych rozumiemy, że jesteśmy ukrzyżowani na tarczy kalendarza i w sumie w sytuacji bez wyjścia. Próbujemy rekompensować sobie tą smutną konieczność, ogromem radości płynącej z narodzin dzieci, wnucząt, czy prawnucząt. Intelektualizujemy możliwość własnego odejścia satysfakcją z bycia zastąpionym potomkiem obdarzonym naszym genetycznym śladem, a może nawet zaszczepionym naszymi wartościami… 

 

Czasem spodziewana tragedia okazuje się komedią. Wiosną 1953 r. moja wcześnie owdowiała babcia Kasia Laudy, zd. Olszak cicho sobie popłakiwała cerując ubranka siódemki swoich dzieci, kiedy do domu niespodziewanie wcześnie wrócił ze szkoły syn Rysiek. Na jego pytanie dlaczego mama wsłuchana w marsze i pieśni żałobne płynące z radia płacze, usłyszał odpowiedź, że pewnie zmarł jakiś wielki człowiek. Kiedy syn wyjaśnił, że to zmarł Stalin, Katarzyna szybko rozpromieniona poderwała  się mówiąc: “Wreszcie ten sukinsyn zdechł!”. Syn rozłożył ręce i rzekł: “Kiedy nauczyciel nam to oświadczył, ja powiedziałem to samo. I dlatego wyrzucił mnie ze szkoły i jestem wcześniej w domu!”... Kasia jedynie zapytała z matczynego automatu: “Czy może jesteś synu głodny?” Rysiek (wujek jeszcze żyje, w Warszawie) odpowiedział: “Nie, najadłem się strachu”

 

Nasze pokolenie nie było świadkiem załamania się człowieczeństwa i nie musiało na masową skalę doświadczyć wymiaru bezwzględnego okrucieństwa i z drugiej strony przeciwstawnego mu bohaterstwa. Nie doznało szoku i bestialstwa II wojny światowej (czy stalinizmu), jedynie zbliżaliśmy się do zrozumienia tworzonego piekła tamtych dni z książek, filmów, a często też z relacji naszych najbliższych, rodziców i dziadków. Właśnie tamte pokolenia dziadków i rodziców szybko wynoszone są z naszego życia w trumnach i urnach, pozostawiając nas ze zroszonym łzami żalem. Bezradnym nie wygaszonym bólem i duchową rozterką. Więc te kilka poniższych zdań nie będzie o śmierci słynnego generała, wspaniałej aktorki, czy politycznego lidera, ale o jednej z najważniejszych osób w naszym życiu, o dziewczynie, żonie, matce i Babci, której roli w polskiej rodzinie nie da się przecenić.

 

RODZINA

Zofia, czyli Zosia, zd. Kowalczyk, urodziła się w miejscowości kilka kilometrów od królewskiego Piotrkowa Trybunalskiego. Jej mamą była Helena (ur. w 1913 r.), jej ojciec Michał  Teperski, burmistrz Wolborza, który mieszkał przy ul. Warszawskiej został zastrzelony przez Niemców przed własnym domem w pierwszych dniach września 1939 r. a ich dom spalony. Niemcy podjeżdżali motocyklami i rzucali płonące pochodnie w domy mieszkalne, aby je podpalić. Helena była najmłodszym dzieckiem  (spośród 6-ciorga potomstwa) Michała i Teodory (zd. Kowalska). Brat  Heleny, Józef zginął na wojnie we wrześniu 1939 r., drugi brat Stefan został zamordowany w 1943 r. w niemieckim obozie koncentracyjnym w Gross Rosen. Ta rodzina wie co wtedy znaczyła wojna i polskość.

 

Hela wyszła w 1934 r. za Ignacego Kowalczyka, który był księgowym w biznesie włókienniczym. Ojciec Ignacego, Jan Kowalczyk (żona Wiktoria zd. Wojtania) miał gospodarstwo rolne i młyn, małżeństwu urodziło się trzech synów (Leon, Bolesław i Ignacy). Jan Kowalczyk walczył w wojnie przeciwko bolszewikom (1919-1920) i w nagrodę otrzymał ziemię po klasztorną w Poniatowie. Syn Leon w czasie II w.ś. był w konspiracji, miał sklep koło Kwaśniewic. Sklep ten służył za punkt kontaktowy dla miejscowych żołnierzy podziemnej Armii Krajowej. Zdradzony przez agenta Leon wyniósł się potajemnie z rodziną do Dąbrowy. Tam też ponownie wytropiony Leon Kowalczyk został zamordowany przez Niemców w wyniku donosu agenta. Gestapo wyprowadziło rodzinę (żona i 3 córki) z domu, odczytali mu wyrok i dokonali egzekucji. Roztrzęśnionej żonie i córkom pozwolono wrócić do domu. 

 

Bolesław  ukończył szkołę bankowości w Paryżu. Najpierw pracował w Rosji, w czasie rewolucji bolszewickiej przedzierał się do budzącej się do życia Polski. Był wysoki, przystojny, zapuścił brodę, zniszczył ziemią skórę dłoni, aby nie wpaść w oko bolszewikom (jako burżuj, czy inteligent)  podczas częstych zatrzymań i weryfikacji. Płakał z radości i całował ziemię po przekroczeniu polskiej granicy. W wolnej Polsce pracował jako kontroler banków. Zmarł w wieku 40 lat.

 

Najmłodszy Ignacy pracował w prywatnym biznesie i dlatego nie należała mu się ziemia z państwowego przydziału, więc ją dokupił. W 1939 r. na wojnie  zmobilizowany podoficer w rodzimym piotrkowskim 25 pułku (7 Dyw. Piech., Armia “Kraków”).  Po kampanii wrześniowej zesłany do pracy u bauera w Rzeszy, płynnie znał język niemiecki. Niemiecki lekarz zbadał go (narzekał na zdrowie i siły) i stwierdził poważną chorobę. Wrócił po dwóch latach w 1941 r. do Uszczyna, gdzie mieszkał z żoną Heleną. W trakcie wojny kolejno sprzedawali cokolwiek miało jakąś wartość na lekarstwa, w tym zawartość zasobnej rodzinnej biblioteki, rodzinne pamiątki i srebra rodowe, choroba kosztuje.

 

16 stycznia 1945 r. weszli do Uszczyna Rosjanie. Po przejściu walca wojny przez okolice  Ignacy dla zabezpieczenia rodziny szukał pracy buchaltera , dostał angaż. Jednak dwa tygodnie po otrzymaniu pracy, 8 maja 1945 r. Ignacy zmarł na raka.

 

ZOSIA

W tej sytuacji owdowiała Helena wychowywała trójkę dzieci. Mało co nie doszło do adopcji najstarszej Zosi przez bezdzietną kuzynkę Janinę Teperską, której zaangażowany w konspiracyjną Armię Krajową mąż przewiózł żonę do Piotrkowa, następnie walczył i zginął w Powstaniu Warszawskim. Na adopcję nie wyraziła jednak zgody matka Helena.  W 1949 r. wyszła ponownie za mąż (zmarła w wieku 84 lat 28 lutego 1997 r.).

 

Zosię do pierwszej komunii przygotowywał ksiądz Roch Łaski, który wcześniej razem ze  swoim kolegą  Antonim Strumiłło, został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau (obok 1,800 polskich księży). Ks. Łaski miał piękną patriotyczną kartę, był harcerzem, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, obrońcą Warszawy w 1939 r., więźniem Dachau i kapelanem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Łaski przeżył Dachau pracując w kamieniołomach i jako murarz, oraz doglądając psów SS-manów. Do Witowa przybył z Gostynina w 1946 r.  Jego patriotyczna postawa, energia i zdolności praktyczne w remontowaniu i upiększaniu Parafii od razu zwróciła uwagę sowieckiego komunistycznego aparatu bezpieczeństwa w Polsce (UB). Wielokrotnie wzywany na przesłuchania, został zamordowany przez komunistycznych siepaczy, co doprowadziło do demonstracji i rozruchów parafian domagających się zwrotu ciała zamordowanego (torturowanego przed śmiercią) kapłana (zmarł z ran po “wypuszczeniu z aresztu” 13 maja 1949 r., byłem na Jego grobie w tym roku w Witowie.).

 

Helena po śmierci męża z trudnościami radziła sobie w sytuacji, kiedy bez dobrej pensji męża  jedynym źródłem dochodu było gospodarstwo rolne, którego prowadzić nie miała zdolności i doświadczenia, więc większość ziemi oddała w dzierżawę. Zosia dorastała,  będąc urodziwą, atrakcyjną panną miała wielu adoratorów. Jednak  w 1962 r. przyjęła oświadczyny inteligentnego młodego nauczyciela (polonista) Zygmunta.  W międzyczasie, aby uzupełnić dochód rozrastającej się rodziny przeszła odpowiednie szkolenia i podjęła pracę w laboratorium przemysłu zbożowego w Piotrkowie Trybunalskim. 

 

Kolejno urodziły się dzieci Ewa, Sławomir i Wanda, rodzina mieszkała w kolejnych miejscowościach w miejscowym domu nauczyciela. Mąż okazał się idealistycznym marzycielem pasjonującym się wszelaką wiedzą, wydającym każdy możliwy “grosz” na uzupełnianie swojej gwałtownie rozrastającej się biblioteki. Zygmunt był chciwy wiedzy nie tylko ze swojej polonistycznej sfery (ukończył polonistykę na UŁ), ale wszelakiej, od astronomii, przez archeologię, filozofię, historię i politologię. Czyli praktycznie mówiąc to na barkach Zosi spoczywała nawigacja rodzinnego życia, tym bardziej, że przez wiele lat Zygmunt był “zapracowanym” dyrektorem szkoły. 

 

Zygmunta spotkałem w 1981 r. na opozycyjnym studenckim politycznym i redakcyjnym (studencki dwutygodnik “NOWSZE DROGI”) obozie szkoleniowym, gdzie był dyrektorem szkoły, którą nam życzliwie w części udostępnił. Przygłów/Włodzimierzów to interesująca słynna jeszcze z II RP wczasowa miejscowość (tu w restauracji “Sielanka”)   poznali się rodzice popularyzatora historii Bogusława Wołoszańskiego). Miejscowość położona jest w bogato zalesionym  obszarze między popularnym Zalewem Sulejowskim, a rzeką Luciążą i rzeczką Strawą w której niegdyś nieopodal królewskiego zamku w Piotrkowie kąpała się królowa Bona. Zygmunt sprawiał wrażenie rentgenowskiej maszyny, będąc otwarty próbował  nas prześwietlić, aby zrozumieć o co nam tak naprawdę chodzi. Brał udział w spotkaniach z naszymi gośćmi jak mec. Karol Głogowski (Ruch Wolnych Demokratów), Józef Śreniowski (lider łódzkiego KOR-u) i innymi. To był piękny, twórczy, nasycony przebogatymi wrażeniami i oczekiwaniami okres w naszym młodzieńczym okresie życia.

 

W tym szalonym czasie przemian, młodzieńczego rozpasanego pragnienia poznania, doznania odwagi i wolności poznałem tam też swoją przyszłą żonę, córkę Zygmunta i Zosi. Cóż, okazało się, że było to kolejne, aczkolwiek znaczące skrzypnięcie koła historii. 

 

Pani Zosia pracowała w laboratorium w Piotrkowie, a Zygmunt “dyrektorzył” w szkole do której miał dosłownie przysłowiowych kilka kroków. W ostatnich latach życia ciężko chorował na nie rozpoznanego raka. Przez 7 lat walczył z chorobą, która odebrała mu mobilność. Pozostawał tylko wózek i łóżko. Przez ten cały czas polegał głównie na swojej Zosi (jej troskliwej pielęgniarskiej cierpliwości) i na dzieciach. Zmarł w lutym 2012 r., poświęciłem mu tekst pożegnalny (do wygooglowania: “Więc i Ty odszedłeś, Zygmuncie…”).

 

Wracając do Pani Zosi. Odwiedziła nas  w Kalifornii, dwa razy. Kochała przyrodę, tutejsze atrakcje turystyczne i zabytki, zachwycała się licznymi tu ogrodami botanicznymi, plażami, przyrodą i majestatem Oceanu Spokojnego, pokochała nasze pieski i wróciła do DOMU. 

 

Z natury była kontrolująco opiekuńcza (najstarsze dziecko w rodzinie), nieśmiała, jednak z dużym podciśnieniem potrzeby obcowania z ludźmi. Była osobą wierzącą, w kontakcie z Bogiem odnajdywała swoje ludzkie dopełnienie, tak w bieżączce życia jak i w szanowanym przez nią łańcuchu pokoleń (co podkreślił żegnający Ją ksiądz proboszcz Zbigniew z parafii we Włodzimierzowie). Tęskniła i kochała swoją 3 dzieci i 4 wnucząt i prawnuczkę. Była też okolicznym franciszkańskim magnesem dla porzuconych, zbłąkanych kotków i piesków, one jakoś lgnęły do niej. Hojnie obdarzała je troskliwą opieką i współczuciem ofiarując im lepsze stabilne życie. Bardzo chętnie obcowała z przyrodą, z grządkami warzyw, kwiatów, krzewów, odnajdywała się w obcowaniu z ziemią, z matką naturą. Wśród niej zakwitała pielęgnacyjnym zapałem, cierpliwością, ofiarując swój czas, siły i czerpiąc satysfakcję z obcowania z jej cyklami wzrastania, dojrzewania i pięknem. 

 

Ostatnie pół roku cierpiała po udarze, wyzwalając i utrwalając, tak u swoich dzieci jak i u przyjaciół, jak najlepsze opiekuńcze instynkty, potrzebę czynienia dobra, współczucia i niesienia troskliwej pomocy bliskim będącym w potrzebie. Trwała tak w swoim cierpieniu pewnie, aby te jak najlepsze wzorce zachowań przekazać i utrwalić dla zawsze bacznie obserwującego zachowania rodziców latorośli następnego pokolenia. Pani Zosia odeszła z tego dziś niespokojnego świata pozostawiając wiele dobra, wrażliwości i ofiarności, dowodząc swoim życiem, że są wartości dla których warto żyć, pracować i poświęcać się.  Odeszła opłakiwana przez Rodzinę, przyjaciół, kochaną przyrodę, oraz swoich ulubionych braci mniejszych, dla których jej serce i dom stały zawsze otworem… 

 

Jacek K. Matysiak                                                                                                                          Kalifornia, 2023/06/19

U „analityków” i „ekspertów” bez zmian, żyją w fałszywej interpretacji newsów dnia

11

Z tym, że PiS złapał zadyszkę nie ma co dyskutować, bo to gołym okiem widać, ale trzymajmy się definicji zadyszki i nie zaklinajmy rzeczywistości kryzysem. Zadyszka ma to do siebie, że jest chwilowym stanem osłabienia formy, od tego się nie umiera i przede wszystkim wystarczy chwila, aby wszystko wróciło do normy. Zupełnie innym zjawiskiem jest kryzys i takie poważniejsze stany PiS też miał na koncie, a pierwszym był konflikt na linii Nowogrodzka – prezydent. Były też kryzysy koalicyjne, czy walka o każdego posła w Sejmie, no i cały czas trwa wyniszczająca wojna pomiędzy Morawieckim i Ziobro.

Gdyby z tej skróconej listy wyjąć ostatni tydzień z marszem 4 czerwca i „ruską ustawą” na czele, to każdy myślący człowiek natychmiast zrozumie, że to nawet nie jest zadyszka, tylko czkawka. Żadne z aktualnych wydarzeń nie będzie miało wpływu na wynik wyborczy PiS, ponieważ nie ma głupszej metody walki o władzę, niż konstruowanie przekazu wyłącznie do największych fanatyków politycznych, którzy nienawidzą Kaczyńskiego i PiS. Tutaj już nawet nie chodzi o słynne przekonywanie przekonanych, ale o pułapkę, w którą non stop wpadają kolejny liderzy opozycji. Marsz 4 czerwca przyniósł wyłącznie jeden polityczny efekt, ale on też nie musi być trwały. Chodzi oczywiście o przepływ elektretu anty-PiS, czyli przelewanie z pustego w próżne.

Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Czarzasty zostali ograni i upokorzeni przez Tuska, co powoli zaczyna do nich docierać. „Trzecia droga” i „Lewica” tracą wyborców, bo zaślepieni fanatycy, którzy chcą za wszelką cenę dokopać PiS, przechodzą na stronę silniejszego, co jest normalnym zjawiskiem w polityce i w naturze. Tyle tylko, że to wszystko nadal się dzieje w „rodzinie”, która się nie powiększa, a co więcej zmniejsza, z tej racji, że Konfederacja przejmuje cześć liberałów i młodych wyborców. Z kolei Kaczyński nie ma żadnego tajnego planu, on zgodnie z logiką i bezwzględnością od początku i niemal wprost mówi, że opozycji trzeba przypięć „twarz” Tuska i reszta zrobi się sama. Problem w tym, że PiS wziął się za to najgłupiej jak mógł, czyli stworzył wrażenie, że komisją chce Tuska wyeliminować z wyborów. Takich rzeczy Polacy nienawidzą, bo jesteśmy narodem dobrodusznym i naiwnym.

Wiadomo jednak powszechnie, że tam gdzie PiS schrzani coś koncertowo, z pomocą przychodzi opozycja i tak też się stało teraz. Motywowanie fanatyków ma mniej więcej taki sam sens, jak mieszanie herbaty bez dodawania cukru. Co więcej taki marsz Tusk mógł zorganizować tylko raz i ten raz już był, na cztery miesiące przed wyborami. Musiałoby dojść do totalnej katastrofy, żeby PiS nie osiągnął w wyborach 35%, tymczasem dla PO szklanym sufitem jest 30%. Matematyka mówi jasno, co się w takiej konfiguracji zdarzy. PO nie ma praktycznie żadnych szans na 35%, natomiast jeśli jakimś cudem przekroczy 30%, to „Trzecia droga” i „Lewica” mogą wylecieć poza próg wyborczy, jak to się stało z SLD i Korwinem w 2015 roku i dzięki temu PiS zdobył większość.

Skupienie opozycji wokół Tuska to jest gra dla PiS, bo taka strategia prowadzi wprost do skasowania przyszłych koalicjantów PO i w Sejmie możemy zobaczyć tylko trzy partie: PiS, PO, Konfederację. Oznacza to tyle, że PiS niespodziewanie dostaje kolejną szansę na samodzielne rządy, dzięki legendarnej metodzie D’Hondta. Ponadto PiS kompletnie nie musi się przejmować tym, co się dzieje w całym opozycyjnym elektoracie, jedynym zadaniem i rezerwą PiS jest odzyskanie elektoratu, który stracili. Paradoks ostatnich dni polega na tym, że PiS pomimo szeregu błędów i wręcz kompromitacji potęgowanych przez Dudę, na tym wszystkim wyłącznie zyskuje. Gdy do gry wejdą konkrety, czyli kupowanie III kadencji, opozycja będzie w tej wymianie ciosów wyłącznie workiem treningowym. Nic się zatem nie zmienia, PiS może przegrać tylko z PiS, a opozycja jest największą siłą PiS.

Duda spuszcza powietrze z marszu 4 czerwca, który i tak nie miał znaczenia

11

Ktokolwiek chciał w Polsce dojść do władzy poprzez ulicę, dawał jednoznaczne sygnały, że po pierwsze jest w desperacji i nie ma innego pomysłu, a po drugie jest niemal pewny swojej porażki. PiS po 2010 roku maszerowało co miesiąc i zawsze dochodziło do opozycyjnych ław poselskich. Na ulicy innych zysków nie ma, największym sukcesem jest przekroczenie progu wyborczego i dla niszowych partii to nienajgorsza metoda na uzyskanie subwencji i immunitetów. Dla partii aspirujących do przejęcia lub utrzymania władzy bieganie po ulicy i żałosne mnożenie uczestników demonstracji, to recepta na kompromitację.

Niewielu rzeczy jest tak pewien, jak tego, że 4 czerwca nie zobaczymy nic nowego i każdy będzie widział to, co chce widzieć. Maszerowanie opozycji zaczęło się zaraz po przejęciu władzy przez PiS i największy jak dotąd marsz pod hasłem „Tu jest Polska” zorganizował Mateusz Kijowski z KOD ze Schetyną z PO. Pierwszy ma zarzuty karne, drugi wyleciał ze stołka szefa PO. Był rok 2016, w Warszawie rządziła Hanna Gronkiewicz-Waltz, która naliczyła 250 tys uczestników. W odpowiedzi Kurski wyposażył swoich ludzi w ołówki i kazał im policzyć każdą osobę chodzącą po ekranie telewizora. Po przeliczeniu wyszło 45 200 maszerujących, czyli o 200 więcej niż podała Policja. W tym roku należy się spodziewać powtórki z rozrywki i najdalej po tygodniu nikt o tym rutynowym wydarzeniu mówił nie będzie, a już na pewno do dnia wyborów uliczne emocje się nie utrzymają.

Gdy Tusk ogłaszał ten kompletnie zgrany projekt, jego szanse powodzenia były jeszcze mniejsze, ale po drodze PiS dostarczył trochę paliwa. Najpierw wylała się „ruska ustawa”, potem spot z Auschwitz, jednak to wszystko i tak ma marginalne znaczenie, bo oczywiście nie skończy się półmilionową demonstracją, tylko najwyżej par autobusów więcej z samorządowcami PO dojedzie do Warszawy. W tę grę bawią się wyłącznie przekonani albo ci co muszą wypełnić partyjne lub towarzyskie zobowiązania. Dlatego też na marsz 4 czerwca nie pójdzie Kowalska z Nowakiem, ale idzie Owsiak, Materna, Ostaszewska i do pełnego składu brakuje jedynie “trzech wielkich Polaków”: Wałęsy, Kwaśniewskiego, Komorowskiego. PiS na początku panikował i organizował kontrmarsze, teraz nie zawraca sobie tym głowy, bo wie, że to kompletnie jałowa impreza.

Patrząc na to, co się dzieje w polskiej polityce i jak ten wiatraczek zaczął się kręcić, człowiek może porzucić wszelką nadzieję, że jakiekolwiek wydarzenie przeżyje dłużej niż tydzień. Weźmy tylko dzisiejsze wydarzenia i zobaczmy co my tutaj mamy? Lewacy z „Nigdy więcej”, którzy są filią ADL największej żydowskiej organizacji żyjącej ze szczucia gojów, donoszą na Szymona Marciniaka. Andrzej Duda, w momencie, gdy piszę te słowa, właśnie rozwala w gruz ustawę o „ruskich wpływach”. Z jednej strony jest to modelowa kompromitacja „obozu patriotycznego” z drugiej strony ta akcja rozbraja napięcie wokół marszu 4 czerwca i dodatkowo przekłuwa balonik. Dzień się jeszcze nie skończył i pewnie jeszcze parę zwrotów akcji zobaczymy, ale najważniejsze jest to, że takich dni do 15 października będzie ponad 150.

Wchodzenie dziesiątki razy do tej samej rzeki nie zmieni jej biegu, chwilowa zadymka, nawet nie zadyma uliczna, będzie pozamiatana przez dobę i na tym Tusk niczego nie zbuduje. Będę się upierał, że o wynikach wyborów zdecydują konkrety i to te, na które opozycja nie ma możliwości udzielania skutecznej odpowiedzieć. 800+ jest preludium do tych konkretów, które będą sukcesywnie przedstawiane w dogodnym dla PiS czasie. Tak wygrywali wszystkie poprzednie wybory i tak będą chcieli wygrać teraz, a ponieważ muszą odrabiać straty po wielu wpadkach, to konkretów będzie bardzo dużo i będą to bardzo drogie prezenty.

Kto jesienią kupi Mentzena i Bosaka?

21

Konfederacja nie ma już twarzy Janusza Korwina-Mikke i tym bardziej twarzy Grzegorza Brauna, którego partyjny marketing schował 100 razy głębiej, niż kiedyś schowano Kaczyńskiego. Konfederacja jest w tej chwili partią nie takich już młodych, ale na pewno bardzo głodnych wilczków. Mentzen i Bosak, a przypominam, że ten drugi był kandydatem na prezydenta i uzyskał niezły wynik, są teraz partyjnymi liderami. Tak się nieszczęśliwie składa, że Bosak dziś zaliczył wpadkę, czy nawet popełnił herezję, bo wstał i klaskał „Upaińcowi”, bądźmy jednak poważni przy wyciąganiu wniosków ze sprawy, która przeżyje do weekendu.

Podsumowując pierwszy akapit, zmiana w Konfederacji jest faktem, natomiast dwaj stosunkowo młodzi politycy czują głód władzy, bo ile można się podniecać liczbą lajków i wyświetleń na Tik Toku, czy Twitterze. Bosak w roli kandydata na prezydenta musiał nabrać politycznej ogłady i nabrał, zmył z siebie pieczątkę oszołoma i coraz mocniej aspiruje do jakiegoś stołka. Mentzen z kolei udowodnił, że nie tylko na prowadzeniu niemałego biznesu się zna, ale też potrafi być brutalnym politykiem, koszącym konkurencję bez litości. Taka mieszanka polityczna daje podstawy do postawienia tezy, że Konfederacja przestaje być partią kolorytu politycznego i staje się poważnym kandydatem na koalicjanta. Dodatkowo sprzyjają temu obecne okoliczności polityczne, konkretnie mam na myśli rozkład głosów i ostateczny wynik jesiennych wyborów.

Przyjrzymy się temu z grubsza, przedstawiając wszelkie możliwe warianty. Najbardziej prawdopodobny jest taki wynik PiS i PO, który bez Konfederacji nie pozwoli stworzyć rządu żadnej z tych partii. Mniej prawdopodobna, ale w 50 procentach realna jest wygrana PiS na poziomie 230 mandatów albo blisko tego poziomu, co będzie się wiązać z kupieniem paru posłów. Trzeba też brać pod uwagę rząd mniejszościowy i tutaj znów PiS ma większe szanse z uwagi na fakt, że prezydentem przez dwa lata będzie Andrzej Duda. Marcin Palade przedstawił też swój „sensacyjny” wariat koalicji PiS z Hołownią i PSL, argumentując to presją Amerykanów. Ciekawe na tyle, że mogę to dorzucić, ale wiele bym na to nie postawił, raczej przewiduję tu wariant rozłamu i kupna posłów, jeśli już.

Gdy mamy wstępnie uporządkowane polityczne realia, pozostaje się zająć tytułową kwestią. Kto kupi Mentzena i Bosaka? Może to z powodzeniem zrobić i PiS i PO, z tym, że PO bardziej Mentzena, a PiS bardziej Bosaka. Jeśli jednak zajdzie taka potrzeba to obaj będą do kupienia, bo obaj do władzy się palą. Pytanie tylko komu te zakupy przyjdą łatwiej? Wystarczy policzyć głosy! Tusk w przeciwieństwie do Kaczyńskiego będzie musiał się dogadać nie z jedną Konfederacją, tylko de facto z trzema innymi partiami: Poslka 2050, PSL, Lewica. Taka koalicja oczywiście jest możliwa, jednak trzeba mieć sporą wyobraźnię i jeszcze więcej optymizmu, aby wierzyć w jej utworzenie i utrzymanie. PiS dla odmiany po Konfederację może sięgnąć bardzo prosto, daje Mentzenowi ministra finansów, a Bosakowi ministra sportu, czy rybołówstwa.

Naturalnie w powyższym wariancie musi być jakiś ochłap programowy dorzucony i na pewno nie będzie to likwidacja 500+ albo wyrzucenie ukraińskich sportowców z polskich lig. Mentzen dostanie zadanie uproszczenia przepisów VAT i będzie się tym bawił jak Gliński hollywoodzką produkcją. Bosak z kolei będzie mógł otworzyć jakąś halę sportową im. Romana Dmowskiego. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że Konfederacja po wejściu do koalicji z kimkolwiek jest skazana na los Kukiza, bo każda partia „anysytemowa” umiera w mękach po wejściu do systemu. Mentzen i Bosak na pewno o tym wiedzą, ale oni po zdobyciu władzy mogą zrobić to, co ich poprzednicy, czyli podczepić się po listy wyborcze koalicjanta, jako rozpoznawalni politycy. Jednym zdaniem, kupić Mentzena i Bosaka można bez problemu, tylko cena jest do negocjacji.