24.9 C
Biskupin
wtorek, 17 czerwca, 2025
Strona główna Blog Strona 1102

Radio Maryja z irlandzkim kapitałem i polską intelektualną biedą wchodzi do europejskiej gry.

14

Radio Maryja zakłada nową partię, ale zakłada starymi sprawdzonymi metodami.

Tak! Naprzód Polsko, nadszedł kres populizmu i socjalizmu.

0

Dzisiaj wielkie święto. Politycy związani z Radiem Maryja zakładają własną partię o nazwie “Naprzód Polsko”. To wielka szansa dla naszego kraju. Zwariowałem?

~`@#$%!!! ^&*!!! ><{[/!!!

1

Obiecywałem sobie niedawno nie słuchać “Siódmego dnia tygodnia” wkurzon sposobem prowadzenia audycji przez gwiazdę pierwszej jasności polskiego wywiadu.
Złamałem dane sobie przyrzeczenie.

Rewolucja październikowa. Bolszewia ruszyła do kontrataku

0

Pan prezydent podjął kontrrewolucję październikową – mówił w Superstacji Jerzy Baczyński. Rząd do końca roku chce przeprowadzić sto kilkadziesiąt ustaw.

Prapolskie dukty, w świecie całym słynne

3

Ładnych parę lat temu zdarzyło mi się wybrać na wakacje do Rumunii.

Czy leci z nami pilot? Lech Kaczyński kolejny raz daje się wciągnąć w grę Tuska i kolejny raz przegra wszystko.

32

Zakładam jak najgorszą ocenę i scenariusz dla Donalda Tuska. Facet chce w sposób perfidny i wyjątkowo prymitywny chce upokorzyć prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Wypad do lasu.

27

Jak postanowiłem tak zrobiłem, zamykając komputer na kluczyk i zostawiając komórkę w domu. Dwie godziny jazdy i byłem w leśniczówce. Woda w studni, prąd w herbacie, toaleta za stodołą ale przynajmniej las dwa kroki od płotu. Co noc koncert na stado dzikich świń, sześć psów i dwie pokrywki.

Każdy odgrywał swoją rolę nie patrząc na innych. Świnie chrumkały zadowolone, ryjąc pole za domem, kompletnie ignorując szczekające psy. Psy ujadały nie bacząc na Kazika, który zgiełkowi takt nadawał pokrywami z garów. Widać, było mu wszystko jedno, czy świnie narobią czy nie narobią szkód, bo stał w oknie i ani mu w głowie było ruszyć się z chałupy. Rano mówił; kiedyś paliłem ogień ale się las zajął i po ugaszeniu, strażacy mi zabronili. Teraz walę pokrywami. Wiem, że to nic nie daje ale się przyzwyczaiłem do tego i nic na to nie poradzę. Zresztą i tak nie mógłbym w tym czasie spać więc mam przynajmniej jakieś zajęcie.

 

Grzyby można było kosić. Przywiozłem do domu dwa kosze prawdziwków, trzy kosze kozaków, cztery maślaków. Ilość pozostałych gąsek, podgrzybków, kań, sitaków, zajączków – łatwo można obliczyć. Każdy przecież umie dodawać. Jeżeli was łamie w kolanie, łupie w kręgosłupie i użalacie się na reumatykę w stawach – wyjazd do leśniczówki, łażenie w lesie i schylanie po grzyby, jest najlepszym lekarstwem na te schorzenia. Załatwienie żonie i dzieciom zajęcia przy oprawianiu grzybów, suszeniu, marynowaniu, duszeniu, gotowaniu czy smażeniu jest zacieśnianiem więzi łączących waszą rodzinę. Melomanom znudzonym już koncertami w filharmonii też polecam taki wypad na występ świń, psów i Kazika z lasu, bo przecież muzyka nie jedno ma imię.

 

Niedawno w swoim manifeście nakłaniałem do łgarstwa. Niechcący ukręciłem na siebie bata, bo co zrobić byście mi teraz uwierzyli, że w ostatni dzień pobytu w leśniczówce (kieleckie!), na drodze leśnej znalazłem piękny, srebrny, wielofunkcyjny scyzoryk? Przypadek? Wystarczy wam słowo honoru czy mam się nim pochlastać?

Zero paczek aspiryny proszę, czyli laik czyta paragrafy.

3

Pomimo ostrzeżeń, mówiących, iż czytanie ustaw tudzież rozporządzeń powoduje wrzody i choroby serca, czasem i “lejkowi” zdarza się jakiś paragraf przeczytać.

TVPiS

2

Jak donoszą media bal prezydencki będzie transmitowany i sponsorowany przez TVP, czyli tzw. telewizję publiczna w ramach misji jaką owa telewizja spełnia.

Wyleniały tygrys, uśpiony smok

18

Dlaczego nasz kraj ciągle stoi jak kołek, stoi i ruszyć się nie może? Dlaczego jeszcze, przez tyle lat, mimo wielkiego wysiłku obywateli wciąż nasz tygrys nie ma lśniącej sierści? Dlaczego na przyszłość moich dzieci patrzę raczej z obawą, nie z nadzieją? Dlaczego?

Mój ostatni wpis długo był trzymany na głównej stronie portalu, przeciw czemu protestowała część tych, którzy poświęcili swój cenny czas, by zapoznać się z jego treścią. Dlaczego tak długo wisiał na eksponowanym miejscu? Nie wiem :D, ale mam nadzieję, że dlatego, że (oprócz znakomitego stylu rzecz jasna, co musi przyznać moja wrodzona skromność) poruszał on sprawy rzeczywiście ważne, dalekie od tego całego harmidru, który jest nam na co dzień serwowany przez tzw. środki masowego przekazu. Bo rzeczywiście codzienne utarczki na czubku świecznika obchodzą mnie niewiele. Sprawą pochłaniającą moje myśli nie jest bowiem to, czy ktoś gdzieś pojedzie (poleci pewnie nawet), ale to czy moje dzieci będą żyć w kraju lepszym, czy gorszym niż ja.

Jako polski “patriota” (wziąłem w apostrofy – coby nie łączyć mnie z ta zgrają ludzi wykrzykujących różne hasła z którymi się nie zgadzam, dotyczące pochodzenia różnych osób :D) uważam, że podstawowym obowiązkiem każdego Polaka jest myśleć – jeżeli nie działać – o tym, co zrobić, by następne pokolenie odziedziczyło po nas coś więcej niż tylko michę z zupą. Należę do pokolenia dzisiejszych 30-latków (młodość, młodość), którzy co prawda wzięli wiele od poprzednich pokoleń, ale moim zdaniem niewiele wnieśli do budowli zwanej wspólnym domem.

Po naszych pokoleniowych ojcach dostaliśmy wolną Ojczyznę, po nieco starszych kolegach zręby dzisiejszego ustroju. Co do zasług tych pierwszych – są oczywiste, choć rozmawiając z każdym ze znanych mi członków tego pokolenia odnoszę wrażenia, że o coś zupełnie innego im chodziło. Co do tych bliższych nam, którzy budowali Polskę po wielkiej przemianie – różnie można mówić, różnie uważać – ale jedno jest jasne – kto pamięta kraj przed i po przemianie ten wie, że zdecydowanie kraj został odmieniony. Odmieniony handlem ze szczęk na bazarach, odmieniony robotnikami tyrającymi na zachodzie by w kraju coś znaczyć, odmieniony setkami tysięcy firm, które padały jak muchy, wcześniej wnosząc malutkie cegiełki do polskiego dobrobytu. Świadomie nie używam słowa kapitalizm, choć ciśnie się co chwilę na klawisze – nie do końca ustrój w naszym kraju nazwałbym kapitalizmem.

Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież porównując świat szeroko otwartych szczęk przed Pałacem Kultury, do dzisiejszego, gdzie tysiące młodych profesjonalistów w pocie czoła wypracowują PKB, zdecydowanie nie można powiedzieć że nic nie wnieśliśmy. I rzeczywiście – co wnieśliśmy to pewnego rodzaju profesjonalizm – po prostu korzystając z doświadczeń starszych, jesteśmy w stanie zrobić pewne rzeczy lepiej, czy raczej wydajniej.

Dlaczego więc cały ten tygrysi pęd, którym zadziwiliśmy świat, ta cała energia w narodzie wygasła? Dlaczego nie można w tym kraju od wielu już lat przeprowadzić żadnego wielkiego projektu, który znacząco wpłynąłby na przyszłość naszej nacji? Powiem szczerze – bladego pojęcia nie mam. 🙁

Kilka tygodni temu dyskutowałem z moimi przezacnymi kolegami z pracy, na temat naszego kulturalnego i technologicznego zacofania. Moja teza, przyznaję nieco przesadzona, w skrócie sprowadzała się do stwierdzenia, że jesteśmy zapóźnieni cywilizacyjnie w stosunku do naszych bezpośrednich sąsiadów z zachodu i południowego zachodu, o co najmniej 50 lat :D. Teza kontrowersyjna, kiedy ją stawiałem sam nie bardzo w nią wierzyłem, ale taki mój urok że czasem prowokuję. W miarę jednak dyskusji, teza wyglądała na coraz bardziej prawdopodobną – argumenty padały z obydwu stron. Ja autostrady, kolej, filozofia, motoryzacja, literatura itd. Oni Grunwald, Kopernik, Szopen, Warszawa brum brum, Kant, Neyman, Banach (Greczek). Żeby nie zamęczać – konkluzja była taka, że ci kolejno – Litwin, Niemiec (pół), Francuz, Rosjanka, Niemiec, Amerykanin i Polak 😀 zapewniają nam poczesne miejsce wśród narodów świata. A ja jestem zakompleksiony i powinienem się leczyć, co gorsza uważam własny – uwaga – naród, za dno bagienne. I tu już mnie krew zalała. Otóż ja narody dzielę na dwa rodzaje – naród wielki i naród zwykły. I przynależność do tych kategorii nie jest bynajmniej dożywotnia. Wielki jest naród gdy obala tyrana, zwykły jest naród gdy poddaje się bez walki sąsiadowi. Wielki jest naród gdy jego wielkie postacie mają szansę się rozwijać, zwykły jest naród gdy tych ludzi pali na stosie czy zmusza do emigracji. Wielki jest naród gdy daje wolność obywatelom, zwykły gdy pozwala się ciemiężyć. Niech kto chce przypasuje sobie te miarki do przykładowych narodów. Dla mnie Polacy są wielcy gdy walczą w podziemiu z okupantem, gdy bezkrwawo zrzucają okupację sowiecką, gdy uchwalają konstytucję mającą odnowić Rzeczpospolitą, gdy całymi latami żyją w zgodzie w Unii z innymi narodami, gdy Żydzi z całej Europy walą do Polski po wolność. Gdy zaciskając zęby budują nowe państwo wreszcie.

I tej wielkości nam dzisiaj właśnie brakuje. Brakuje iskry, która pozwoliłaby rozpalić serca, która mogłaby nas popchnąć do przodu, ku rzeczom wielkim. Przez chwilę wydawało mi się, że ta iskra rozpala się nieśmiało w ostatnich wyborach. Ale nawet jeżeli była, to obecnie na powrót zgasła. Bo nikt nie dołożył paliwa – celu który ta iskra pozwoliłaby spełnić. Jakie cele moglibyśmy spalić w tym ogniu? Już mówię, może mało obszernie, ale tylko zaznaczę. Generalnie – wszystko sprowadza się do magicznego słowa modernizacja.

Nauka

Polska nauka nie tyle umiera (bo to się kojarzy z czymś szacownym, jednak otoczonym szacunkiem) – ona zdycha. Niech nas nie zwiodą światełka w tunelu (Wolszczan do Nobla w tym przykładzie, mocium Panie) – nasza nauka zdycha. Tymczasem bez nauki, bez badań naukowych, które pozwalają gospodarce wprowadzać innowacje, tworzyć nowe produkty, całe dziedziny życia gospodarczego – bez tej nauki jako naród skazani jesteśmy na wieczne odtwórstwo. Wieczne produkowanie nie swoich pomysłów, wieczna praca na cudzy dobrobyt.

A czas już najwyższy, coby naukę naprawić. Poświęcamy na naukę niewielki procent (ostatnio spotkałem się z liczbą 0,6) naszego PKB, zajmujemy pod tym względem jedno z ostatnich miejsc w Europie. A przecież w Europie nawet taki procent przekłada się na dużo wyższe nakłada w realnych kwotach, wszak to głownie kraje bogatsze. Co gorsza – te pieniądze pochodzą głównie z budżetu Państwa, a finansujemy po równo badania nad jakimiś “formami kultu świętych w latach minionych” (była taka praca – niestety nie czytałem, może rzeczywiście innowacyjna), jak i rzeczywiście innowacyjne projekty. Z racji mojej pracy zawodowej często przychodzi mi się spierać z przedstawicielami działów R&D moich zachodnich kontrahentów. A gdzie takie działy w naszych firmach? A po co takie działy? Tam firma ma różnego rodzaju zachęty do prowadzenia badań we własnym zakresie – a jak nie ma to i tak w technologie inwestuje, bo to się po prostu opłaca. U nas firmy przyduszone setkami różnych danin rozbudowują działy handlowe – jak produkt kiepski, trzeba inwestować w odpowiednią sprzedaż i reklamę, coby konsument kupił. Gdzie tam w głowie jakieś badania, to się zwróci dopiero za kilka lat, a do tego czasu firma obumrze.

A nauka to inwestycja – inwestycja w przyszłość. Za chwilę skończy się ropa, świat potrzebować będzie nowych form gromadzenia i wytwarzania energii. Rozwój genetyki i biotechnologii przebiega tak burzliwie, że jak teraz nie wsiądziemy do tego pociągu, to możemy w ogóle zostać na peronie. To zagrożenie, ale przecież też szansa. W Polsce nie brakuje łebskich naukowców, moglibyśmy być w awangardzie nowych nauk. Ale z nauką nastawioną na dworskie intrygi i masową produkcję papieru pod postacią “prac naukowych” raczej marne na to szanse. Czy możliwe byłoby powiązanie otrzymanie nakładów na badania z rzeczywistą innowacyjnością projektu? Na całym świecie finansowane są te projekty, które wnoszą coś do światowej nauki. Światowej – powtarzam – i u nas też tak można. Jak chcesz badać życie seksualne wróbli – proszę bardzo – ale niestety tutaj kaskę będziesz mieć malutką, chyba że znajdziesz sam sponsora. Jak chcesz szukać energii w reakcjach chemicznych – ok, szansa jest znaczna, choć rzeczywiście nic z tego może nie wyjść – ale jest szansa że nakłady się zwrócą. Inwestycja.

Takich prawd jest więcej, i z tego co wiem jest wcale pokaźna grupa ludzi, która wie jak zmodernizować naukę, by dopasować ją do realnych wyzwań. Ale kto by ich słuchał – wszak ważniejszą sprawą są emerytury esbeków.

Edukacja

Oddzielam edukację od nauki, w moim rozumieniu to osobne problemy, mimo iż mocno splątane. Za mocno w naszym kraju. Ale od początku. Nasza mała pociecha idzie do przedszkola (etap żłobków pomijam, może niesłusznie, ale nie znam z doświadczenia 🙂 ), gdzie jak dobrze trafi uczy się literek. Jak trafi źle, lub mieszkamy na wsi, to uczy się głównie sztuki przeżycia. Jak trafi do publicznego, to jeszcze jakiś standard nauki ma szanse zaistnieć. Jak trafi do popularnych ostatnio osiedlowych przedszkolków na 15 dzieci, to może będzie ładnie malować, ale pewnie nie za wiele się naumie. Później podstawówka – pierwszy rok, to praca nad wyrównaniem poziomu po różnych przedszkolach. Walka zwykle nieudana. Później już codzienna orka na ugorze. Nauczyciel opłacany tak marnie, że sprzątaczki w prywatnej firmie mają więcej. Jak nauczyciel z powołaniem, to pół biedy, po prostu będzie chodził sfrustrowany, ale uczył będzie i za te grosze. Większość młodych to jednak produkt pedagogicznych uczelni wyższych, które przyjmują każdego, kto się nie dostanie na jakiś rozsądny kierunek. Trzeba desperacji by pracować w takim zawodzie, desperacji lub świadomości, że nigdzie indziej się roboty nie znajdzie z takimi kwalifikacjami. Osobiście znam przykład nauczycielki języka obcego, której uczniowie po trzech latach nauki nie byli w stanie sklecić jednego poprawnego zdania (nawet w stylu – nazywam się Adam Kowalski). Ktoś powie – no właśnie, dajmy im podwyżki, wszak nauczyciel powinien zarabiać godnie! Zgoda, ale przy takim systemie, gdzie jakość pracy mało znaczy, to będzie zwykle wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ale idźmy dalej. Mamy gimnazjum, i to chyba moment kluczowy w życiu. Jak tata z mamą wybiorą byle jak, to życie masz przechlapane. Jak gimnazjum przy liceum, to masz jak w banku że się do liceum dostaniesz, bo ci sami nauczyciele, mają orientację czego tam się wymaga. Jak przy szkole podstawowej – to masz brachu problem. Coś tam się nauczysz, ale w liceum będziesz już na wieki odstawał. No właśnie – liceum (albo technikum,co polecam generalnie :D). Znów sytuacja się powtarza – pierwszy rok – nadganiamy zaległości, wyrównujemy poziom. Ostatni rok – przygotowania do matury. I zostaje nam ten jeden roczek na prawdziwą naukę. Spoko. Zdasz bracie maturę – jesteś gość – idziesz na studia, jak jeszcze nie masz dość. Nauczyłeś się co prawda kupę rzeczy, co prawda raczej nic ci się nie przyda w życiu, ale wiedzę masz. I teraz wpadasz na uczelnię. Uczelnię, gdzie spędzasz czas w przesympatycznym gronie przyjaciół, gdzie po pierwsze mówią Ci byś zapomniał wszystko co się dotąd nauczyłeś – bo teraz dopiero zacznie się objawianie prawdy, a nie półprawd jak dotąd. A te prawdy objawiać będzie w zastępstwie profesora (który ma etaty na 3 uczelniach na raz, trudno by się roztroił) jego asystent, albo jakiś inny starszy od ciebie o parę lat magister, który nie ma nic do roboty w biznesie, więc został na uczelni.

Wśród uczelni co prawda wybór masz znaczny, kupa prywatnych, kupa państwowych, niektóre nawet trzymają poziom jak by Ci na tym zależało. Ale większości nie zależy, ważne coby na koniec papier był. Studenci generalnie uczeni są z użyciem środków technicznych z połowy zeszłego wieku ( i nie mówię tu o tablicach czy projektorach, to samo dotyczy niekiedy nawet elektroniki). I tu szczęśliwie zakończyłeś edukację standardową – jeśli chcesz się dalej uczyć, to raczej dotyczy tego wpis powyżej. Choć rozmawiałem ostatnio z naukowcami z jednej z uczelni, którzy śmiali się z liczby studentów na studiach doktoranckich – niektórzy profesorowie nie są w stanie zapamiętać twarzy wszystkich swoich doktorantów, tylu ich się pałęta. W końcu fajnie to wygląda potem w CV.

Zakończyliśmy więc edukację. Wiesz dalej niewiele, głównie prześlizgnąłeś się po tematach – i teraz, jak masz łeb na karku to nauczyłeś się jednej rzeczy – jak się samemu uczyć. Jak nie posiadłeś tej zdolności, to masz problem. Bo teraz trafiasz do real world. Tu rzeczywistość zweryfikuje Twoją wiedzę. Zwykle szybko musisz zapomnieć czego się nauczyłeś – bo program nauczania nie nadąża za technologią, bo uczysz się teorii, a praktyka jest zupełnie inna. I tak właśnie produkujemy sobie całe tabuny głupich magistrów (i licencjastów? czy jak ich tam zwać trzeba, absolwentów kierunków licencjackich).

Jak to zmienić? A bo ja wiem? Są propozycje jakichś bonów edukacyjnych, coby kasa szła do najlepszych, coby wreszcie warto było się starać. Innych rozwiązań też od groma, tylko problem jeden. Zrób w szkole ruch, który spowoduje że z roboty wylecą te wszystkie belfry, które nie umieją lub nie chcą wiedzy przekazywać, lub sami nie posiadają. Zaraz czterdzieści związków zawodowych rzuci się na Ciebie, wszak dzieci nasze chcesz skrzywdzić, pomocy pedagogów zasłużonych pozbawić. Ale bez tego produkować będziemy kolejne pokolenia, które coraz bardziej karleć będą, coraz mniej iskry w nich będzie.

uff, rozpisałem się dzisiaj, czas kończyć, stare kości przed kaloryferkiem pogrzać w domowym zaciszu. Ciąg dalszy jutro – trochę o drogach, informatyzacji, i aparacie Państwowym naszym kochanym.