17.4 C
Biskupin
poniedziałek, 23 czerwca, 2025
Strona główna Blog Strona 1071

Na białym koniu?

5

Informacja o możliwości wyboru Polaka na stanowisko szefa NATO, to nie kaczka dziennikarska, ani nie spekulacje.

Kiedy się społeczeństwu pluje w twarz niespodziewanie można dostać w pysk. O łachmaniarzu Terlikowskim.

160

Gdy w Polsce słychać, że coś zostanie poddane negocjacjom społecznym, osądowi społecznemu, to takie głosy oznaczają wszystko, tylko nie to, że ktokolwiek spoza dyżurnych ?mediatorów? i ideologów znów

Czy PiS dotrwa do końca 2009 roku?

40

Z tego co widac, co się dzieje, to mało prawdopodobne by PiS pociągnął więcej niż jeszcze kilka, no może z dziesięć, miesięcy.

Koniec SLD. Głosy byłych esbeków nie wystarczą, by przekroczyć próg.

0

To już jest koniec, nie ma już nic. Partia SLD, po przeżyciu w różnych formach i pod różnymi nazwami 60 lat zeszła. Zeszła i nie wróci.

Oblodzona racja stanu

30

Wiecie co jest największą porażką IIIRP?

Od razu zmartwię potencjalnych wielbicieli tzw. IV RP. Nie, nie jest to Lech Wałęsa, ani “Gazeta Wyborcza”.

Zmiany klimatyczne

20

Globalnego ocieplenia nie da się już prawdopodobnie powstrzymać. Globalne ocieplenie coraz dobitniej okazuje się zjawiskiem realnym, a nie wymyślonym.

Równie mocno boję się półanalfabetów i intelektualistów. Najbardziej odpowiadają mi wykształciuchy.

60

Czy polityk powinien być inteligentny? No może odrobinę inaczej postawię pytanie, żeby tak Od razu nie prowokować oczywistych odpowiedzi, które wcale takie oczywiste nie są. Postawię inne pytanie. Czy polityk powinien być intelektualistą?

Smakowałem w swoim życiu pełnym smaków, wielu rzeczy, nie będę się rozpisywał kiedy czułem miód w gębie, ani też nie będę się rozwodził nad smakami cierpkimi, powiem tylko co mi nigdy nie smakowało i wymienię tylko dwie strawy duchowe. Nigdy nie smakował mi przaśny, prowincjonalny klimat: ?a idź pan do dupy z , taki to by przepadł, gówno tam wiedzą?. Z drugiej skrajnej strony nigdy nie mogłem przetrawić akademickiej papki, seminariów, paneli, sympozjów, kongresów. Kojarzą mi się takie wydarzenia z czymś pomiędzy religią i zlotem prestidigitatorów. Zebrani zanoszą modły do swoich ulubionych żonglerek słownych. Cóż, zdaję sobie sprawę, że traktowanie naukowości i intelektualizmu jako swego rodzaju guseł naraża mnie na zasłużoną opinię ?wykształceńca?. Niemniej nie będę udawał, że pasjonuje mnie jak profesor z Oxfordu przez półtorej godziny broni swojej teorii, czy też terminu nazywanego ?determinizmem?, a profesor z Sorbony przez 3 godziny odpowiada mu ?woluntaryzmem?.

Tak naprawdę obie skrajne postawy, ta przaśno prowincjonalna i ta elitarnie akademicka nie smakują mi z powodu jednego składnika, który nazwałbym ?ja tam swoje wiem?. Intelektualista, taki z krwi i kości, co ja za nim nie przepadam, mówi dokładnie to samo co prowincjonalny półanalfabeta, tyle że innymi słowami, bardziej naukowymi. Półanalfabeta jak mantrę powtarza swoje credo: ?a idź pan do dupy z , taki to by przepadł, gówno tam wiedzą?. Intelektualista klepie drugą część zdrowaśki: ?teoria jest słuszna, tylko ludzie głupi i niedojrzali?. Półanalfabeta niewiele czyta, żeby mu się oczy nie psuły, intelektualista, taki co go nie lubię, najchętniej wytatuowałby sobie na czole, a jeszcze chętnie na moim czole, że czytał anegdotycznego ?najnowszego Mickiewicza?. W równym stopniu irytuje mnie głupota sprowadzona do ciemnogrodu, co wyżyny intelektualizmu sprowadzone do pojedynku szamanów wypowiadających swoje ulubione zaklęcia, z których nie wszystkie da się powtórzyć, a i spamiętać nazywania rzeczy prostych wyrazami skomplikowanymi ciężko ? mnie się nie chce.

Jak zwykle i jak mam w zwyczaju stanąłem sobie pośrodku, miedzy prowincjonalnym zabobonem i intelektualnymi zaklęciami. Stoję i próbuję poszukać coś dla siebie, próbuje sobie dopowiedzieć na pytanie, czy polityk powinien być intelektualistą? Taki oczytany polityk, swobodnie poruszający się miedzy teorią wymiany Homansa i teorią strukturalizmu Claude Lévi-Straussa, między hedonizmem i utylitaryzmem, jest coś wart jako polityk? Widzę trzech takich co uchodzą w Polsce za intelektualistów. Jeden nazywa się Korwin Mike, drugi Ludwik Dorn, trzeci Jan Maria Rokita Wszystkich dzieli prawie wszystko, ale łączy ich jedno ? nieudolność polityczna. Od każdego z nich można się dowiedzieć o ?najnowszym Mickiewiczu?, każdy z nich sypie jak z rękawa hermeneutyką i fenomenologią, tylko jak dojdą do egzystencjalizmu, okazuje się, że ich życiowe wybory, takie jak polityczna profesja, są ?g? warte. Ci trzej panowie, to najbardziej jaskrawy przykład na intelektualizm bezproduktywny, ci panowie nie mają przed sobą żadnych politycznych perspektyw, są skazani na polityczny margines, mimo, że coś tam, coś tam przeczytali, coś tam, coś tam poznali, niestety nie zrozumieli i nie zrozumieją najprostszych mechanizmów.

W stereotypie intelektualista jest przedstawiany jako ten, który sobie koszuli nie wyprasuje, herbaty nie zrobi, koła zapasowego nie wymieni. I coś w tym jest, a najbardziej irytujące jest to, że ten sam intelektualista gotów życie poświęcić, aby tworzyć teorie i trudne wyrazy, tak by nie tyle ludzkości, ludzkość jeszcze nie dojrzała, co sobie i innym intelektualistom udowodnić, że o parzeniu herbaty, wiązaniu krawatów i wymianie koła zapasowego wie wszystko i wie najlepiej. Niepotrzebny jest mi polityk skrojony jak posłankę Beger, nie to chciałem uzyskać krytyką politycznego intelektualizmu. Nie potrzebne mi są skrajności, dla mnie Ludwik Dorn prowadzący obrady sejmu i rzucający do posłów hermeneutyką, czy sentencjami Tacyta, jest równie żałosny i jałowy, jak korytarze pionowe posłanki Błochowiak. Nie poszukuje w polityce głupków, ale też nie poszukuję mądrali. Poszukuję polityka skutecznego, dlatego dla mnie więcej znaczy fenomen skuteczności malarza kominów niż 10 Dornów, Korwinów, Rokitów czy innych mądrali. Fascynują mnie nie tyle ludzie, co ich osiągnięcia. Jeśli ktoś chciałby ode mnie definicji inteligencji, najkrótsza jak mi przychodzi do głowy to jednowyrazowa definicja ? skuteczność.

Definicja synonim, miarą inteligencji jest skuteczność. Mało mnie obchodzi, co przeczytałeś, ile znasz praw i zasad opatrzonych nazwiskami, które wypada znać. Nie robi na mnie wrażenia, twoja znajomość słów, nazwisk, ostatnich przełomowych wydań, POKAŻ JAK TO SIĘ ROBI. Od polityka, a właściwie od każdego człowieka, oczekuję inteligencji, nie intelektualizmu, również od intelektualisty oczekuję inteligencji, w końcu też człowiek. Intelektualizm, który nie ma wymiaru praktycznego, nie ma efektu i skuteczności, jest tylko jałową zabawą i oby nieszkodliwą. Wywody, które w żadne sposób nie wpływają na rzeczywistość są czymś podobnym do sztambucha nastolatki, w którym buzujące hormony zapisują jaki świat jest okrutny i życie bez sensu.

Oczywiście nie wymagam od Einsteina, żeby wiązał krawaty, od Kołakowskiego, żeby wymieniał koła zapasowe, natomiast od Dorna, Mike, Rokity jak najbardziej wymagam praktycznych umiejętności, skuteczności, nie filozofowania. Polityk może być intelektualistą, ale powinien być inteligentnym intelektualistą. Polityk intelektualista ma być inteligentny, a miarą inteligencji dla polityka intelektualisty jest skuteczność. To nie jest problem, że mamy niewykształconych polityków, takich jak Lepper, Miller, Kwaśniewski, Mazowiecki, Wałęsa wszyscy z wykształceniem średnim, ostatni zawodowe. Problem jest w tym, że inteligentnych polityków mamy niewiele i co by nie mówić i jakby nie lubić wymienionych polityków, żadnemu z nich inteligencji nie brakowało. Różne efekty przynosiły ich sukcesy i ich inteligencje, ale wszyscy byli inteligentni, mimo gruntownych braków w wykształceniu. Różnie też trzeba patrzeć na społeczne efekty osobistych sukcesów tych polityków, większość niestety jest opłakana, niemniej to inteligencja pozwoliła im dotrzeć na sam szczyt.

Można oczywiście teoretyzować, że gdyby tak intelektualiście Rokicie, Dornowi i Mike dać stery, to oni w mig zawieźliby nas na Wyspy Szczęśliwe. Problem polega jednak na tym, że dwaj z nich już mieli swoje szanse i okazali się więcej niż słabymi politykami, natomiast trzeci od czasu gdy ordynacja odcina partie z poparciem 0,02% o polityce może już zapomnieć, pozostaje mu politykowanie. Mam bardzo ograniczone zaufanie do inteligencji polityków, którzy nie potrafią funkcjonować w żadnej strukturze i jednocześnie nie potrafią stworzyć nowej struktury. Twierdzę, że inteligencja to skuteczność, skutecznym był Kwaśniewski, do bólu skuteczny, swego czasu wręcz fenomenem skuteczności był Wałęsa, a potem Lepper, te wyniki świadczą o inteligencji tych polityków.

Jeśli ktoś inny twierdzi inaczej, na przykład taki ktoś jak intelektualista Dorn, Rokita, Mike, to musi wiedzieć, że przegrał z ?półanalfabetami? i tego się nie da usprawiedliwić żadnym panelem, żadnym sympozjum, żadną hermeneutyką. Absolutnie nie płaczę po takich politykach jak Dorn, Rokita, Mike, to są płaczliwi intelektualiści, na pewno pozbawieni skuteczności być może są wyjątkami potwierdzającymi regułę, że inteligencja znaczy skuteczność, czego wszystkim panom życzę. Nie tęsknię też za Lepperem i Beger, póki co cieszę się, że nie jest tak źle jak dwa lata temu, kiedy rządził prowincjonalny ?intelektualista?, z jednej strony krzyczał, że ?te profesory gówno wiedzo?, z drugiej, że jego brat jest profesor. Póki co cieszę się, że zmienił wartę inteligentny malarz kominów, jak na razie skuteczny do bólu i taki pośrodku, ani na intelektualistę się nie nadaje, ani na parafianina przestraszonego profesorami. Ot po prostu wykształciuch dla wykształciuchów, nie mam oporów aby się w tym towarzystwie odnaleźć. I nie dlatego, że widzę w malarzu przyszłość, ale dlatego, że nie widzę w nim powrotu do beznadziejnej przeszłości. Polityk ma być inteligentny i skuteczny, półanalfabeci i intelektualiści do polityki się nie nadają, chociaż ci pierwsi o zgrozo bywają skuteczniejsi, a przez to inteligentniejsi od tych drugich.

PS Dziękuję za wszystkie propozycje pomocy o charakterze charytatywnym, ale w tej chwili serwer jest już wykupiony i reszta jakoś się kula. Przydałby się ktoś, kto zna się na php, ale też na tym czymś co się nazywa Drupal. Wszelkie wpłaty na konta i inne dary serca są dla mnie ważnym sygnałem od Was, ale nie mogę dopuścić, aby ten portal funkcjonował w ten sposób, boję się przekazów jak ognia, bo boję się syndromu Radia Maryja o Ojca Biznesmena. Jeśli chcecie pomóc, to możecie to zrobić na kilka praktycznych i niewymagających nakładów sposobów:

a) Kilkać reklamy
b) logować się jako użytkownicy, dwie sekundy roboty, a każdy reklamodawca zaczyna rozmowę od ilości użytkowników. Uwaga! Nie ma sensu klonować, a nawet takie działania szkodzą.
c) Zapraszać znajomych, aby zwiększyć ruch na stronie.
d) Umieszczać banery, albo chociaż link do WWW.kontrowersje.net na swoich witrynach

Taka pomoc jest w tej chwili najbardziej potrzebna i dla rozwoju portalu skuteczna.

Witam serdecznie kochanych współbraci sekciarzy!

5

Pragnę podjąć polemikę  z mądrzącymi się tutaj ostatnio pisocholikami, w sprawie portalu, pisaniny naszej wpólnej, oraz niektórych jej sprawców w szczególnoś

Na szacunek trzeba zapracować

15

Badania zrobione przez jedną z agencji wskazują, że Polacy chcieliby, aby Lecha Kaczyńskiego jego przeciwnicy polityczni traktowali lepiej. Tak chce aż 66% respondentów.

Kalosh Małowysokokulturalny ? Legendy Diuny, Brian Herbert i Kevin J. Anderson

55

Gdyby ktoś mnie zapytał, jaka powieść fantastyczno – naukowa dzierży palmę pierwszeństwa, która jest po prostu najlepsza – miałbym z odpowiedzią olbrzymi kłopot.

Miałbym kłopot, bo sam nie wiem – czy najlepsza jest „Fundacja” Asimowa, czy raczej „Diuna” Herberta. Trochę bym podeliberował, trochę powydziwiał, ale raczej stanęło by na tej drugiej. Obie powieści łączy szerokość wizji, głębia charakterów poszczególnych bohaterów – ale w „Diunie” więcej jest czegoś takiego nieuchwytnego. Takiej nieuchwytnej niewiary w cywilizację, takiego cynizmu starego rozwodnika, który już o tym wszystko wie, co przypłacił zgorzknieniem. Obie powieści można polecić każdemu, nie tylko takim, którzy zęby zjedli na Sci-Fi – to w każdym możliwym sensie sztuka, którą warto poznać. Ale nie o „Diunie” chciałem tu pisać, gdyby tak było, to tytuł byłby bez „Mało”. Pisać chciałem o wypocinach Briana Herberta (syna starego Franka Herberta) i jego kolegi Kevina J. Andersona. Ta spółka autorska stworzyła bowiem swoistą kontynuację wielkiego cyklu o losach mieszkańców Arrakis – swoistą, bo rzecz dotyczy wydarzeń sprzed czasów opisywanych w oryginale. Kiedyśmy oglądali „Gwiezdne Wojny”, wielu zadawało sobie pytanie – ale jak do tego doszło? Skąd ten konflikt? Jak to – Vader jest ojcem Luka i Lei? Teraz już wiemy jak to się stało, bo jesteśmy mądrzejsi o trzy pierwsze części gwiezdnej sagi. Podobnie i tutaj, w świecie Diuny – zarysowany wszechświat jest tak wyrazisty, również dlatego, że posiada rozbudowana historię, o której wzmianki można napotkać na kartach całego cyklu o pustynnej planecie. I na tej historii, właściwie lepiej będzie napisać – prehistorii, skupili się autorzy cyklu „Legendy Diuny”. Poznajemy wydarzenia, które rozegrały się setki czy tysiące lat przed akcją właściwej „Diuny”. I muszę napisać – że chociaż zwykle reaguję dość toksycznie na wszelkiego typu sequele czy prequele – tutaj chłopaki odwaliły kawał dobrej roboty. Czyta się te książki z zapartym tchem, także dlatego że autorzy nie silą się zbytnio na podrabianie stylu wielkiego Franka Herberta – piszą jak umieją, opowiadając historie, które same w sobie są ciekawe i się bronią. Nie znajdziemy tu na każdym kroku „finty w fincie” (kto czytał „Diunę”, pewnie wie o czym mówię), ale krok po kroku poznajemy kulisy wielkich wydarzeń, których ślady znajdujemy w oryginalnym cyklu. Poznajemy antenatów rodów Harkonnenów i Atrydów (żyjących w niezwykłej komitywie zresztą :D), wiemy już jak i dlaczego pozbyto się ze świata wszystkich komputerów. A przy okazji dowiadujemy się o kolejnej warstewce przeszłych wydarzeń – także i ten o tyle wcześniejszy wszechświat ma za sobą bogatą historię, wzmiankowane są wydarzenia, które poprzedzały obecną narrację. Generalnie pozycja udana, dla każdego, kto przy „Diunie” dostaje wypieków (ja zdecydowanie do nich należę, czytałem tą książkę już pewnie z 10 razy) zapewniają wartościową rozrywkę w ulubionym świecie. Do tego wydawca, firma REBIS wydała książki w oprawie graficznej z rysunkami Wojciecha Siudmaka, który sam w sobie może nie jest gigantem sztuki wysokiej, ale tutaj na pewno jest jak najbardziej na miejscu. Jedyne do czego bym się przyczepił, to fakt, że wydawnictwo wypuszcza na rynek nowe wydanie oryginalnego cyklu naprzemiennie z opisywanymi przeze mnie opowieściami – co zapewne ma zwielokrotnić zyski, ale znam przynajmniej jedną osobę, która nie rozumiejąc o co chodzi, traktuje wszystkie książki jako nierozerwalną całość i narzeka na kiepskie połączenie :D. Nic to – w każdym razie dla mnie bomba – polecam do czytania w nadchodzące zimowe wieczory, i chwała wydawcy że wygrzebał dla nas taką ciekawostkę. Z niecierpliwością czekam na ostatnią z tej serii książkę – mam nadzieję że już niedługo ją zobaczę na półkach, bo właśnie w księgarniach wylądował kolejny tom oryginalnej sagi – „Dzieci Diuny”