Reklama

Strach nas ogarnął, uzgodniliśmy cicho zeznania i szliśmy dalej jakby nigdy nic. A dusza na ramieniu. Przyuważyli nas przy tych tabliczkach? Oczami wyobraźni widziałem się już w kazamatach Lwowa.

Strach nas ogarnął, uzgodniliśmy cicho zeznania i szliśmy dalej jakby nigdy nic. A dusza na ramieniu. Przyuważyli nas przy tych tabliczkach? Oczami wyobraźni widziałem się już w kazamatach Lwowa. Mignęło mi przez głowę, że dobrze byłoby pozbyć się plecaka ale pomysłu jak to zrobić niezauważony nie miałem.

Sołdat nas dogonił i chwilę szedł równolegle po swojej stronie granicy. W końcu zapytał czy my grażdanie(obywatele) polszy. Pytanie było oczywiście raczej retoryczne. Potwierdziliśmy. Wtedy kazał nam zejść ze ścieżki wiodącej między słupkami i iść po naszej, polskiej stronie granicy. Nie lzia iść między słupkami – jakoś tak gadał. Na papierosa nie dał się namówić. Był bardzo zasadniczy i raczej się nie uśmiechał. Na plecach dźwigał wielką skrzynkę radiostacji. Pewnie ważyła ze dwadzieścia-trzydzieści kilo. Niełatwo być uśmiechniętym z takim garbem na plecach. Potem żartowaliśmy z radzieckiej myśli elektronicznej, która jakoś nie kochała miniaturyzacji.

Reklama

Cóż, na żądanie zeszliśmy grzecznie ze ścieżki na naszą stronę i szliśmy przez jagodziska. Pograniczniak patrzył jeszcze za nami przez chwilę a potem zniknął. Ledwie go straciliśmy z oczu zaraz wróciliśmy na wygodniejszą choć wąziuteńką ścieżkę i tak już kontynuowaliśmy do napotkania czekających na nas Ireny i Witka. Razem wróciliśmy do wiaty pod Rozsypańcem i dalej za moją radą przezornie zeszliśmy z szutrowej drogi, idąc bokiem lasem przez pokrzywy i zarośla. Gazik WOPistów przejeżdżał szutrówką wiele razy. Pewnie nas wściekle szukali. Ale kucaliśmy w krzakach na odgłos silnika i nas nie zauważyli. Do Ustrzyk dotarliśmy już po ciemku. Nogi nam odpadały, stopy były w ranach ale głód przeważył i nadłożyliśmy drogi zbaczając do Pulpita czy jak tam się jedyna tamtejsza knajpa wtedy nazywała. Coś tam zjedliśmy, bigos czy fasolkę po bretońsku – menu w tamtych czasach było standardowe i bardzo ubogie w każdym rejonie kraju. Potem w mękach doczłapaliśmy do schroniska. Była dwunasta w nocy. Wyprawa zajęła nam dwadzieścia sześć godzin. Nóg nie czułem. Jeden wielki zakwas mięśni, ból wszystkch stawów, stopy pozbawione skóry. Myślałem, że przez kilka najbliższych dni nie ruszę się dalej niż do kibla. Następnego ranka przyszła jednak do schroniska wycieczka młodych dzieweczek – harcerek. I zaraz założyłem swoje przydeptane, niegdyś białe tenisówki, które znalazłem na śmietniku i dziarsko poprowadziłem dzieweczki na długą wycieczkę w góry. Jakim to niesamowitym nadmiarem energii obdarzony jest młody spragniony pieszczot organizm.

  ***  

Wspomnienia tęczy wokół mojego cienia stoi jak żywe przed oczyma.

Tabliczkę graniczną nadal posiadam. Jest jasna, błyszcząca, bez śladu rdzy mimo, że jej nie konserwuję ani w żaden sposób o nią nie dbam. Po prostu jest solidnym wyrobem Kraju Rad, który już nie istnieje. Teraz z perspektywy myślę, że zrywanie wrogich symboli było jednak aktem wandalizmu i nie tylko. Dumy nie czuję, nikomu nie polecam czynić podobnie. Słabym usprawiedliwieniem jest młodzieńcza głupota. Skończyć to się mogło źle. To były nieobliczalne czasy.

Irena opuściła Witka i została żoną innego mojego dobrego znajomego z Bieszczadów. Aktualnie mieszka z nim w Stanach i dobrze im się powodzi. Dzieci robią kariery. A ja do dziś mam sweter z najczystszej owczej wełny, pracowicie i gęsto wyrobiony przez nią na drutach. Mimo kilkudziesięciu lat nic nie stracił ze swoich cech użytkowych – jest równie solidny jak wyrób Kraju Rad. Noszę go często w zimne wieczory.

Nie wiem co się dzieje z innymi uczestnikami wyprawy. Nawet nie pamiętam czy też nie jestem pewien ich imion. Ciekawe czy widzieli widmo więcej niż raz.

  PRZYPISY

[*1] fonetycznie . Po latach dopiero sprawdziłem w encyklopediach. Za wikipedią „Widmo Brockenu, mamidło górskie, zjawisko Brockenu – rzadkie zjawisko optyczne spotykane w górach, polegające na zaobserwowaniu własnego cienia na chmurze znajdującej się poniżej obserwatora. Zdarza się, że cień obserwatora otoczony jest tęczową obwódką zwaną glorią.

Zjawisko obserwowane jest najczęściej w wyższych górach w warunkach, gdy obserwator znajduje się na linii pomiędzy Słońcem a chmurą, która położona poniżej obserwatora odgrywa rolę ekranu. Zjawisko obserwowane w górach daje ponadto efekt pozornego powiększenia cienia obserwatora – projekcja naturalnej wielkości cienia obserwatora na tle oddalonych gór sprawia, iż wydaje się on powiększony.

Zjawisko nazywane "widmem Brockenu" po raz pierwszy opisał Johann Esaias Silberschlag w 1780 r. Nazwa zjawiska pochodzi od szczytu Brocken w górach Harz, gdzie było ono obserwowane.

Wśród taterników istnieje przesąd, mówiący, że człowiek, który zobaczył widmo Brockenu, umrze w górach. Wymyślił go w 1925 i spopularyzował Jan Alfred Szczepański. Ujrzenie zjawiska po raz trzeci "odczynia urok", co więcej – szczęśliwiec może się czuć w górach bezpieczny po wsze czasy.”

Oczywiście z tymi Alpami to Waldek się mylił a przesąd na razie nie zadziałał. Widmo widziałem raz i tylko raz. Komu by się chciało w nocy na wschodu słońca w górach oglądanie wychodzić.

[*2]Pułkownik D – pułkownik Kazimierz D. Popularna bieszczadzka postać. Król Arłamowa i Mucznego(Kazimierzowa). Ponoć dawny ochroniarz Bieruta. Pułkownik i niedźwiedź brunatny to dwaj bohaterowie, których nigdy w Bieszczadach nie spotkałem choć przewijali się w ówczesnych rozmowach bardzo często.  

[*3]Wiesiek – naprawdę Wieńczysław N. znana postać, był ponoć rzecznikiem prasowym strajkujących rolników w Ustrzykach Dolnych – 1981. Założyciel nielegalnej wioski-koczowiska wybudowanej w 1975 w dolinie potoków Krywca-Caryńskiego, spalonej przez władze chyba w 1976. Nasze ścieżki zetknęły się wielokrotnie. Nie jadał mięsa w tamtym czasie. A ja zjadłem jego białą kozę, która nażarła się jarzębiny i padła.

[*4]Zdzisław R. – facet bez jednego płuca. Artysta ludowy – mam jego kilka rzeżb świątków wysmarowanych starannie pastą do butów dla lepszego efektu wizualnego. Córka prowadziła schroniska w Bieszczadach. Kiedyś ją spotkałem.

[*5]Prezes – to była ksywka. Miał chyba na imię Ryszard. Do dzisiaj ponoć urzęduje w Bieszczadach, ma stadninę koni (nawet można znaleźć w necie informacje) i chyba nieźle mu się powodzi.  

Dwie definicje dla młodszej młodzieży.

[*6]Zjednoczenie – nazwa wielkiej organizacji gospodarczej, krajowego zespołu fabryk i zakładów określonej branży

[*7]WOP – Wojska Ochrony Pogranicza. Dzisiaj to się Straż Graniczna nazywa.

Reklama

33 KOMENTARZE

  1. hmmm ;-))))
    tak przy okazji i dla uzupełnienia o knajpie w Ustrzykach Górnych.
    to znów będzie 1980 rok, przy wejściu po prawej stronie stała taka wielka beczka, ale piwa tam nie było a po drugiej stronie drogi był wtedy jakiś taki bar z kiełbaskami ale bez piwa, piwo było tylko w “pulpecie”. ale ja nie o tym,
    Po jakiejś trasie, nie pamiętam co wtedy robiliśmy ale byliśmy ambitni wiec średnie trasy to 25 kilometrów a takie normalnie z pełnym obciążeniem czyli ok 30 kilo na plecach to zawsze było ponad 30 kilometrów robione na tempa, choć to nieważne, wracam do “pulpeta” (choć oczywiscie mógł to być “pulpit”) tedy, siedzimy sobie i jemy pomidorową przed nami stoją dwa, bo dwóch nas jest, kufle piwa (piwo niema nazwy i nazwa jego niema znaczenia najmniejszego), jemy, piwo czeka wtem do baru, choć to zwykła GSowska knajpa wchodzi gość, jest wielki i brudny, pachnie dymem, staje przed barem , no dwie lodówki takie przeszklone, jak teraz w mięsnych pomiędzy nimi kawałek blatu a środkiem tego blatu lśni w słońcu dystrybutor do piwa. gość staje , opiera się o ten blat i zamawia, słyszymy wyraźnie co mówi – “pięć mi daj”
    barmanka spokojnie nalewa, 5 setek czystej. stawia przed gościem.
    On nieśpiesznie lecz też bez zbędnego przeciągania chwili wychyla po kolei, płaci i wychodzi. nam opadają szczeny. Przed knajpą gość wskakuje do szoferki rozklekotanego “Lublina” , wskakuje na miejsce kierowcy i wznosząc pióropusz kurzu oddalił się w kierunku Wołosatego

    • Piękna scenka rodzajowa
      tchnąca realizmem, proszę pana.
      Ja mogę o ludziach tamtejszych powiedzieć zasłyszaną historię.
      Zjechali wozacy z codziennej zrywki trochę później niż zwykle pod Pulpita a tu knajpa zamknięta.
      Więc walą wozacy w drzwi i ściany zniecierpliwieni. “Żyd” (właściciel/najemca knajpydowolnego narodu) wychyla się i mówi, że zamknięte, noc i już nie będzie dla gamoni otwierał. Następuje dość ostra sprzeczka. Słowa powszechnie uznawane za obraźliwe latają w obie strony. Żyd nie chce ustąpić. Nawet go ekstra kasa nie nęci.
      Więc wozacy niewiele myśląc “Co, kurwa, nie otwozys?” – zaczepili łańcuchy o nośne belki lokalu i zabrali się do przestawiania go parę metrów dalej. Gdy konie łańcuchy naprężyły, Żyd wyskoczył z drzwi i grzecznie zaprosił dowcipne a uparte towarzystwo do środeczka. 🙂

  2. hmmm ;-))))
    tak przy okazji i dla uzupełnienia o knajpie w Ustrzykach Górnych.
    to znów będzie 1980 rok, przy wejściu po prawej stronie stała taka wielka beczka, ale piwa tam nie było a po drugiej stronie drogi był wtedy jakiś taki bar z kiełbaskami ale bez piwa, piwo było tylko w “pulpecie”. ale ja nie o tym,
    Po jakiejś trasie, nie pamiętam co wtedy robiliśmy ale byliśmy ambitni wiec średnie trasy to 25 kilometrów a takie normalnie z pełnym obciążeniem czyli ok 30 kilo na plecach to zawsze było ponad 30 kilometrów robione na tempa, choć to nieważne, wracam do “pulpeta” (choć oczywiscie mógł to być “pulpit”) tedy, siedzimy sobie i jemy pomidorową przed nami stoją dwa, bo dwóch nas jest, kufle piwa (piwo niema nazwy i nazwa jego niema znaczenia najmniejszego), jemy, piwo czeka wtem do baru, choć to zwykła GSowska knajpa wchodzi gość, jest wielki i brudny, pachnie dymem, staje przed barem , no dwie lodówki takie przeszklone, jak teraz w mięsnych pomiędzy nimi kawałek blatu a środkiem tego blatu lśni w słońcu dystrybutor do piwa. gość staje , opiera się o ten blat i zamawia, słyszymy wyraźnie co mówi – “pięć mi daj”
    barmanka spokojnie nalewa, 5 setek czystej. stawia przed gościem.
    On nieśpiesznie lecz też bez zbędnego przeciągania chwili wychyla po kolei, płaci i wychodzi. nam opadają szczeny. Przed knajpą gość wskakuje do szoferki rozklekotanego “Lublina” , wskakuje na miejsce kierowcy i wznosząc pióropusz kurzu oddalił się w kierunku Wołosatego

    • Piękna scenka rodzajowa
      tchnąca realizmem, proszę pana.
      Ja mogę o ludziach tamtejszych powiedzieć zasłyszaną historię.
      Zjechali wozacy z codziennej zrywki trochę później niż zwykle pod Pulpita a tu knajpa zamknięta.
      Więc walą wozacy w drzwi i ściany zniecierpliwieni. “Żyd” (właściciel/najemca knajpydowolnego narodu) wychyla się i mówi, że zamknięte, noc i już nie będzie dla gamoni otwierał. Następuje dość ostra sprzeczka. Słowa powszechnie uznawane za obraźliwe latają w obie strony. Żyd nie chce ustąpić. Nawet go ekstra kasa nie nęci.
      Więc wozacy niewiele myśląc “Co, kurwa, nie otwozys?” – zaczepili łańcuchy o nośne belki lokalu i zabrali się do przestawiania go parę metrów dalej. Gdy konie łańcuchy naprężyły, Żyd wyskoczył z drzwi i grzecznie zaprosił dowcipne a uparte towarzystwo do środeczka. 🙂

  3. hmmm ;-))))
    tak przy okazji i dla uzupełnienia o knajpie w Ustrzykach Górnych.
    to znów będzie 1980 rok, przy wejściu po prawej stronie stała taka wielka beczka, ale piwa tam nie było a po drugiej stronie drogi był wtedy jakiś taki bar z kiełbaskami ale bez piwa, piwo było tylko w “pulpecie”. ale ja nie o tym,
    Po jakiejś trasie, nie pamiętam co wtedy robiliśmy ale byliśmy ambitni wiec średnie trasy to 25 kilometrów a takie normalnie z pełnym obciążeniem czyli ok 30 kilo na plecach to zawsze było ponad 30 kilometrów robione na tempa, choć to nieważne, wracam do “pulpeta” (choć oczywiscie mógł to być “pulpit”) tedy, siedzimy sobie i jemy pomidorową przed nami stoją dwa, bo dwóch nas jest, kufle piwa (piwo niema nazwy i nazwa jego niema znaczenia najmniejszego), jemy, piwo czeka wtem do baru, choć to zwykła GSowska knajpa wchodzi gość, jest wielki i brudny, pachnie dymem, staje przed barem , no dwie lodówki takie przeszklone, jak teraz w mięsnych pomiędzy nimi kawałek blatu a środkiem tego blatu lśni w słońcu dystrybutor do piwa. gość staje , opiera się o ten blat i zamawia, słyszymy wyraźnie co mówi – “pięć mi daj”
    barmanka spokojnie nalewa, 5 setek czystej. stawia przed gościem.
    On nieśpiesznie lecz też bez zbędnego przeciągania chwili wychyla po kolei, płaci i wychodzi. nam opadają szczeny. Przed knajpą gość wskakuje do szoferki rozklekotanego “Lublina” , wskakuje na miejsce kierowcy i wznosząc pióropusz kurzu oddalił się w kierunku Wołosatego

    • Piękna scenka rodzajowa
      tchnąca realizmem, proszę pana.
      Ja mogę o ludziach tamtejszych powiedzieć zasłyszaną historię.
      Zjechali wozacy z codziennej zrywki trochę później niż zwykle pod Pulpita a tu knajpa zamknięta.
      Więc walą wozacy w drzwi i ściany zniecierpliwieni. “Żyd” (właściciel/najemca knajpydowolnego narodu) wychyla się i mówi, że zamknięte, noc i już nie będzie dla gamoni otwierał. Następuje dość ostra sprzeczka. Słowa powszechnie uznawane za obraźliwe latają w obie strony. Żyd nie chce ustąpić. Nawet go ekstra kasa nie nęci.
      Więc wozacy niewiele myśląc “Co, kurwa, nie otwozys?” – zaczepili łańcuchy o nośne belki lokalu i zabrali się do przestawiania go parę metrów dalej. Gdy konie łańcuchy naprężyły, Żyd wyskoczył z drzwi i grzecznie zaprosił dowcipne a uparte towarzystwo do środeczka. 🙂

  4. Spokojnie możesz znależć informacje w internecie
    a ja nie chciałem iść na łatwiznę, piszę tylko o tym co widziałem i słyszałem w tamtym czasie, nie zmieniam nawet , a przynajmniej się staram, punktu widzenia z tamtych lat. Prezesa znałem akurat najmniej. Miał chatkę dalej wybudowaną i chodził w podobnym do mojego kapeluszu, ale fajniejszym , więc wiesz, była męska animozja. 🙂

  5. Spokojnie możesz znależć informacje w internecie
    a ja nie chciałem iść na łatwiznę, piszę tylko o tym co widziałem i słyszałem w tamtym czasie, nie zmieniam nawet , a przynajmniej się staram, punktu widzenia z tamtych lat. Prezesa znałem akurat najmniej. Miał chatkę dalej wybudowaną i chodził w podobnym do mojego kapeluszu, ale fajniejszym , więc wiesz, była męska animozja. 🙂

  6. Spokojnie możesz znależć informacje w internecie
    a ja nie chciałem iść na łatwiznę, piszę tylko o tym co widziałem i słyszałem w tamtym czasie, nie zmieniam nawet , a przynajmniej się staram, punktu widzenia z tamtych lat. Prezesa znałem akurat najmniej. Miał chatkę dalej wybudowaną i chodził w podobnym do mojego kapeluszu, ale fajniejszym , więc wiesz, była męska animozja. 🙂

  7. ładna opowieść!
    Proszę o więcej! A jak brakuje weny, to trampki na nogi, plecak na plecy i po natchnienie w Bieszczady! ;-)))

    Sam powłóczyłem się ostatnio po Bieszczadach już z dziesięć lat temu z okładem, w towarzystwie córki i dwójki jej rówieśników. Najzabawniejsze wspomnienie zostało ze schroniska w Ustrzykach Górnych. Po powrocie z gór, popołudniem, zostaliśmy przed schroniskiem zaczepieni przez kierownika schroniska, dość młodego chłopaka:
    – Szukaliście mnie ?
    – nie… – odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą. To samo pytanie zadał jeszcze paru grupkom turystów, z podobnym skutkiem. Wtedy stanął na środku dziedzińca i z rękami wzniesionymi w górę rozdarł się :
    – LUUUDZIEEEE!!!! Czy ja tu już nikomu nie jestem potrzebny ???

    Bieszczady wciąż są ostoją oryginałów….

  8. ładna opowieść!
    Proszę o więcej! A jak brakuje weny, to trampki na nogi, plecak na plecy i po natchnienie w Bieszczady! ;-)))

    Sam powłóczyłem się ostatnio po Bieszczadach już z dziesięć lat temu z okładem, w towarzystwie córki i dwójki jej rówieśników. Najzabawniejsze wspomnienie zostało ze schroniska w Ustrzykach Górnych. Po powrocie z gór, popołudniem, zostaliśmy przed schroniskiem zaczepieni przez kierownika schroniska, dość młodego chłopaka:
    – Szukaliście mnie ?
    – nie… – odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą. To samo pytanie zadał jeszcze paru grupkom turystów, z podobnym skutkiem. Wtedy stanął na środku dziedzińca i z rękami wzniesionymi w górę rozdarł się :
    – LUUUDZIEEEE!!!! Czy ja tu już nikomu nie jestem potrzebny ???

    Bieszczady wciąż są ostoją oryginałów….

  9. ładna opowieść!
    Proszę o więcej! A jak brakuje weny, to trampki na nogi, plecak na plecy i po natchnienie w Bieszczady! ;-)))

    Sam powłóczyłem się ostatnio po Bieszczadach już z dziesięć lat temu z okładem, w towarzystwie córki i dwójki jej rówieśników. Najzabawniejsze wspomnienie zostało ze schroniska w Ustrzykach Górnych. Po powrocie z gór, popołudniem, zostaliśmy przed schroniskiem zaczepieni przez kierownika schroniska, dość młodego chłopaka:
    – Szukaliście mnie ?
    – nie… – odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą. To samo pytanie zadał jeszcze paru grupkom turystów, z podobnym skutkiem. Wtedy stanął na środku dziedzińca i z rękami wzniesionymi w górę rozdarł się :
    – LUUUDZIEEEE!!!! Czy ja tu już nikomu nie jestem potrzebny ???

    Bieszczady wciąż są ostoją oryginałów….