Reklama

Fizycy jądrowi są straszliwie zmotywowani i nie ustają w poszukiwaniu cycka wszechświata. Zboczeńcy. Jakby mało im było cycków na świecie.

Fizycy jądrowi są straszliwie zmotywowani i nie ustają w poszukiwaniu cycka wszechświata. Zboczeńcy. Jakby mało im było cycków na świecie. Taką sobie teorię wymyślili , że ten cycek jest najważniejszy i jak już go znajdą, to tajemnice wszechświata będzie można wypijać z mlekiem matki.

Na pomysł szukania onego cyca wpadł niejaki Kiks (*). I stał się sławny. Zupełnie niczym ten zdziecinniały pan, który napisał Alicję w krainie czarów. Fizycy także w końcu lubią bajeczki, zwłaszcza takie, gdzie mogą się popisać liczeniem baranów albo inną zaawansowaną matematyką. I jeszcze jak im się komponują te bajeczki z ich wyimaginowanymi teoriami ze świata fantasy.

Reklama

Paranoja fizyków posunęła się do tego, że naciągają rządy i inne ekonomicznie krzepkie organizacje na znaczące fundusze, których używają do finansowania budowy ogromnych poszukiwawczych tronów (**), na których próbują cycki wymacywać. Jak rozumiem, cycki grają z fizykami w ciuciubabkę, bo szukanie ich odbywa się już od wielu lat i nic. Może wszechświat bezbiuściasty jest? Może istnieje tylko sutek przyklejony do galaktycznej dziewczyny pin up , która co rusz daje dużym chłopcom po łapach?. Wcale się nie dziwię, że fizycy zatopieni w badaniach nie wiedzą jak skutecznie wymacać cycka. Każdy średnio zaprawiony w bojach podrywacz mógłby im dostarczyć potrzebnych inspiracji, w końcu mogą istnieć jakieś analogie między zaglądaniem za dekolt albo przypadkowym rozpięciem guziczka a niepewnością co do wielkości i położenia.

Oni, ci fizycy, wymyślili, że będą zderzać jądro z jądrem i w ten sposób znajdą cycek. Czyje jądra? Własne? To wyglądałoby na bolesną metodę badawczą, na duże poświęcenie się dla nauki. Dobrze, że nie zostałem fizykiem. Z drugiej strony metoda budzi zaciekawienie. Bo żeby zderzać jądra trzeba niezwykłej sprawności. Kiedyś to nawet mówiono (taki kawał był), że zrobić jądrami riki tiki tak (***) to jest szczyt sprawności nie tylko fizyka jądrowego ale każdego faceta. A jak taki eksperyment przeprowadzić, gdy te zderzenia (podobno) trzeba w bardzo niskich temperaturach dokonywać, a wtedy, jak wiadomo, facetowi wszystko się kurczy i uniemożliwia? Gdyby chodziło o ptaki wodne, gąsiory, kaczory, którym się ponoć nie kurczy to jeszcze mógłbym się zgodzić, że to realne. Ale naprawdę, nie wyobrażam sobie w roli wykonawczego eksperymentatora faceta. No chyba, że zaangażują Eskimosa albo przynajmniej wytrenowanego w lodowatej wodzie „,morsa”.

Gdy wspominamy o ptactwie, to dodam dygresję opartą na autentycznym zdarzeniu. Podobno onegdaj niezidentyfikowany ptak zbombardował pszenną bagietką największy z istniejących tronów. A konkretnie, cytuję „podstację zasilającą kriogeniczny system chłodzący” największego kompleksu poszukiwawczego (cycków) na świecie i spowodował „zwarcie w jej obwodach zasilania, co skutkowało przegrzaniem dwóch sektorów pierścienia”, którym pędzą zderzające się jądra. Co to był za ptak: kaczor czy gęsior nie ujawniono, choć na miejscu zbrodni pozostało podobno kilka piórek. Był to ewidentny sabotaż, który opóźnił eksperymenty w poszukiwaniu cycka o kilka tygodni.

Odkryją, wymacają ten cycek i co dalej? Znając życie to można się domyśleć, że cyckiem się nie zadowolą. Zaczną się dobierać do dziury. Czarnej oczywiście. Zboczeńcy, już nawet nie chcę się domyślać, o którą to dziurę im chodzi. A panie to pewnie aż się rumienią, gdy pomyślą. Czyż nie mam racji, że fizycy jądrowi to zboczeńcy?

Ukłony.

————————————————

(*) cycek Kiksa – bosom Kiksa. Po uważnym sprawdzeniu w skarbnicy wiedzy wszelakiej okazało się jednak, że nie bosom tylko boson, i nie Kiks tylko Higgs. Ale generalnie i tak wszystko, co napisałem jest bzdurą a kot jak zwykle posądzi mnie o chorobliwe skłonności.

(**) tron – umownie skrót od synchrotronu lub akceleratora lub zderzacza (Large Hadron Collider)

(***) gra popularna w czasach panowania ustroju zwanego komuną, polegająca na zderzaniu dwóch kulek powiązanych ze sobą nieeleastycznym cięgnem. Gracz dłonią trzymającą cięgno po środku kołysał kulki w taki sposób, że zaczynały się wielokrotnie naprzemiennie zderzać nad i pod dłonią, wydając odgłosy nazywane, nie wiedzieć czemu, „riki tiki tak”. Niektórzy gracze, gdy oryginalny zestaw do gry z powodu niedoborów rynkowych był niedostępny, próbowali wykorzystywać naturalne oprzyrządowanie ciała, aby doskonalić się w grze. Byli to prawdziwi entuzjaści gry riki tiki tak.

Reklama

16 KOMENTARZE

  1. Ja tam bym się nie śmiał
    Rzeczy do niedawna uważane za gadżety z filmów s-f mamy obecnie w codziennym użytkowaniu. Mam taki smieszny obraz z bardzo starego filmu przed oczami – facet pedałujący po rampie z przyczepionymi do konstrukcji jakiegoś roweru skrzydłami. Facet z rampy spadł i nadal mnie śmieszy, ale gdy lecę Boeingiem to sobie czasami faceta wspomnę.

  2. Ja tam bym się nie śmiał
    Rzeczy do niedawna uważane za gadżety z filmów s-f mamy obecnie w codziennym użytkowaniu. Mam taki smieszny obraz z bardzo starego filmu przed oczami – facet pedałujący po rampie z przyczepionymi do konstrukcji jakiegoś roweru skrzydłami. Facet z rampy spadł i nadal mnie śmieszy, ale gdy lecę Boeingiem to sobie czasami faceta wspomnę.