Reklama

Myślę, że coś dla ochłody w letnie upały z przyjemnością powitacie.

***

Reklama


Myślę, że coś dla ochłody w letnie upały z przyjemnością powitacie.

***

Plaga to był facet, który dość regularnie wpędzał mnie w kłopoty. Wysoki, chudy, żylasty, miał figle w oku, głos głęboki a śmiech niby nieśmiały. Mniej więcej w piątej minucie znajomości zaproponował mi  podróż autostopem z centrum Polski  w Bieszczady. Owszem w Bieszczady dojechaliśmy, ale o noclegu w rowie i przejechaniu w pijanym widzie kilkuset kilometrów  jakby w inną niż należy stronę nie wspomnę. Morskich fal nie zobaczyliśmy ale mało brakowało. Przygoda była? Była.

Potem były inne wariactwa jak na przykład próba nauczenia osła aby niósł dwa trzydziestolitrowe kanistry piwa. Owszem trochę piwa dotarło do miejsca przeznaczenia ale bynajmniej nie osioł je przydźwigał a ja straciłem rękaw koszuli nie mówiąc o cielesnych uszczerbkach. Osła szukaliśmy potem przez dwa dni aż się sam skacina znalazł rycząc o poranku przeraźliwie.

Plaga namówił mnie na zawody w chodzie na długim dystansie – to była taka przechadzka po puszczy wyznaczoną trasą z pomiarem czasu i atrakcyjnymi nagrodami dla zwyciężców. Kilkadziesiąt kilometrów. Sam trzymałbym się od takiej imprezy z daleka. A Plaga mnie w to g… wpędził. Siebie zresztą też.  Na podium żaden z nas nie stanął, bo po połowie trasy mieliśmy serdecznie dość i odpuściliśmy. Ale trasę przeszliśmy całą i co nam ona w dupę dała to nasze. Tak hartuje się stal. I tacyż ludzie. Do dziś nie wiem po co ja na tę imprezę poszedłem. Takich pytań wspomaganych kreśleniem symbolu głupa na czole mam wiele.

Z Plagą studiowaliśmy na jednym wydziale. Był synem profesora akademickiego aczkolwiek jego postępy w studiowaniu na pewno nie wbijały tatusia w dumę. Ale kreatywność Plagi na pewno miała genetyczne korzenie. Studiowaliśmy przez pierwsze lata jednym rytmem tzn. w tych samych latach braliśmy urlopy dziekańskie i wyznawaliśmy tę samą zasadę, że sesje zimowa i letnia są dla kujonów a prawdziwy student pcha wszystkie egzaminy w sesji jesiennej. Ta zasada nie zawsze nam na zdrowie wychodziła ale stosowałem ją konsekwentnie prawie do końca studiów.

Więc do Plagi miałem słabość jak wyżej widać. Mimo że czego by Plaga nie wymyślił było wariactwem, kończyło się inaczej niz inicjator zakładał tzn. zazwyczaj plamą. Ale wspomnienia zostawały. Bezcenne.

Pewnego  dnia, późnojesienną porą spotkałem Plagę przed dziekanatem i odbyliśmy taką oto rozmowę. Krótką, bo  piękne projekty nie wymagają dużo słów. Dość dosłownie przytaczam

– Cześć.Nudno w tej budzie. Zimowe przejście szlaku granicznego w Beskidzie Niskim na nartach z namiotem pasuje? – wyrecytował żołniersko Plaga z błyskiem w oku.

Czy ja stary bieszczadnik mogłem odmówić? Nie było takiej opcji. Duma nie pozwoliła.

– Można się przejść. Kogo zabierzemy? Adasia? – mruknąłem z kamienną twarzą.

-Może być.  A. wezmę, jak się da namówić. – dyskusja została zakończona  – No, dobra to mamy uzgodnione. Później obgadamy szczegóły. Lecę na ćwiczenia. Na razie. – powiedział Plaga i zniknął. Gwoli wyjaśnienia A. to była jego dziewczyna.

W życiu nie miałem nart na nogach. Ale przecież to żadna filozofia. Nauczę się na trasie. Nigdy nie byłem zimą w górach. Ale to też szczegół. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Zresztą może nie będzie śniegu.

Cdn.

Reklama

40 KOMENTARZE