O Milanie Kunderze mówili nawet w Euronews. O tym, że miał wydać kumpla, ktory zapłacił za to więzieniem. Pisarz wydał krótkie oświadczenie wszystkiemu zaprzeczając.
Przepychanka przy samolocie i pilna potrzeba jaj
Pan Prezydent wraz z bratem pochodzą z jednego jaja. To daję pół jaja na człowieka. Zdecydowanie za mało.
A więc trudno się dziwić, że problem dorobienia brakujących jaj spędza sen z oczu Pana Prezydenta.
Aby pokonać ten problem, Pan Prezydent specjalnie zatrudnił Piotra Kownackiego (widocznie jego poprzedniczka pani Fotyga specjalnie się w jajach nie specjalizowała). I wymyślili: żeby zrobić Wielkie Jaja, urządzą przepychankę przy wejściu do samolotu. Może premier przyspieszy wylot o godzinę, żeby Prezydent nie zdążył. Albo przeniesie wylot z Okęcia do Modlina. Albo drzwi do samolotu zablokuje ciałem. Albo powali drzewo w poprzek Żwirki i Wigury, żeby preziowy samochód nie dojechał.
A Prezydent będzie się dzielnie bronił. Wstanie wcześnie. Popędzi do Modlina. Weźmie ze sobą piłę, żeby przeciąć powalone drzewo. Schudnie, żeby przecisnąć się do samolotu mimo premiera. Żeby premiera zmylić, zatrudni sobowtóra (to akurat będzie łatwe). A może zrobi to wszystko razem i jeszcze sto innych rzeczy.
Jednym słowem: będą jaja. I o to Panu Prezydentowi chodziło. Do Brukseli pojedzie albo i nie, ale najważniejsze osiągnie.
Lech Kaczyński – silny lider opozycji
Zostawmy na boku wszystkie te żenujące sprawy, związane z samolotami, telefonami, wypowiedziami pracowników kancelarii premiera, prezydenta i samego Lecha Kaczyńskiego.
Obama Rulez
Senator Obama wyprzedził swojego rywala o 10 procent. Teraz na Obamę chce głosować 53 % wyborców. Po ostatniej debacie , którą wygrał Obama 64% tzw.
Informatyka, głupcze!
Czy Polska musi być wiecznie skazana na dreptanie w ogonie cywilizacji? Zapytajmy może nasze dzieci co o tym sądzą.
Rok 2003 – Uniwersytet Warszawski zwycięża w prestiżowym konkursie ICPC (Akademickie Mistrzostwa Świata w Programowaniu Zespołowym), sukces powtarza w roku 2007. W 2007 roku w tej rywalizacji brało udział 6099 drużyn z 1756 uniwersytetów. W innych latach polskie drużyny zawsze w czołówce.
Rok 2006 – młody chłopak z naszego pięknego kraju zwycięża w zawodach IOI (Międzynarodowa Olimpiada Informatyczna). Kolejny zwycięża w 2007 roku. W 2008 dopiero trzecie miejsce, buuu. Od wielu lat w czołówce tego konkursu (wśród najlepszych programistów otrzymujących najwyższe, złote medale) przynajmniej dwóch, trzech Polaków.
Od 2005 roku nasz kraj nieprzerwanie znajduje się na czele międzynarodowego rankingu programistów Top Coder (cotygodniowe zawody, raz do roku konkurs generalny). Wśród uczelni na 1 miejscu UW, w pierwszej 15 jeszcze uniwersytety Wrocławski i Jagielloński. Indywidualnie oczywiście też ciągłe triumfy naszych młodych rodaków.
To statystyka zaledwie z kilku ostatnich lat, najważniejszych zawodów. Po co o tym piszę? Piszę o tym, gdyż żyjemy w kraju, w którym tysiące młodych chłopaków i dziewcząt rokrocznie ma możliwość wykazania swojej wyższości w dziedzinie wysokich technologii swoim rówieśnikom z innych krajów, jednak we własnym kraju muszą pogodzić się z faktem, że ich umiejętności w dużej mierze pozostają niewykorzystane.W kraju, gdzie w domu wypasiony pececik to jednak norma, ale w szkole królują zasłużone dla historii tego tematu rzęchy.
Mieszkaniec Estonii, (która może ktoś jeszcze pamięta te czasy, całkiem niedawno była członkiem siermiężnego ZSRR) może już obecnie nie wychodząc z własnego mieszkania złożyć deklarację podatkową, zagłosować w wyborach samorządowych bądź parlamentarnych, załatwić dowolną sprawę w urzędzie,podpisać prawnie ważną umowę i wiele innych spraw. Dzięki powszechności Internetu mają transparentność życia publicznego, co dla naszych tropicieli niesamowicie ważne – narzędzia w walce z korupcją. Łatwiejsza jest realizacja praw obywatelskich. Tak po prostu – zinformatyzowanie kontaktu pomiędzy obywatelami i urzędem, czy między obywatelami nawzajem – ułatwia życie i oszczędza czas.
Tymczasem u nas, człowiek pragnący użyć osławionego podpisu elektronicznego (kwalifikowanego oczywiście, a jakże) może sobie najwyżej złożyć skargę na opieszałość urzędu przy załatwianiu spraw papierowych. Rok temu parlament przeżył prawdziwy horror, gdy setki urzędników zaczęły naciskać posłów, by przegłosowali nowelizację ustawy o podpisie, po nasza wspaniała administracja przez kilka lat jej obowiązywania nie zdążyła!! jej wdrożyć, w jedynym sprecyzowanym zakresie – przyjmowania wniosków od obywateli w postaci elektronicznej. Udało się – termin został przełożony na rok obecny, wszyscy deklarują że jest cacy. Jak już bracie zakupisz podpis (z osprzętem) to możesz cóś do urzędu wysłać. Oczywiście odpowiedź dostaniesz już najprawdopodobniej papierowo, za kilka tygodni, ale niech tam. Cóż więc można w naszym kraju załatwić przez Internet. Sprawdźmy we Wrocławiu – napatoczył się Urząd Wojewódzki.Polecam króciutki opisik w serwisie Vagla.pl, (sam portal też polecam oczywiście) warto przeczytać też poniższą dyskusję:
http://prawo.vagla.pl/node/8160
Kupa kasy, kupa roboty, a w efekcie potworek, którego nikt nie używa. A czemu nie używa? Dla mnie odpowiedź jest jasna jak słońce. Nie używa, bo nie ma po co! Te kilka spraw, które urząd w łaskawości swojej pozwala załatwić z użyciem swojego portalu, z całą pewnością nie są warte przejścia całej procedury związanej z wydaniem podpisu kwalifikowanego i wydania całej potrzebnej do tego gotóweczki. O, nie mówiłem tym?! Przecież w naszym kraju trzeba za podpis zapłacić, w Estonii obywatel dostaje to narzędzie od swojego państwa. Państwo daje go w swoim własnym interesie, przecież normalne jest, że biedne państwo musi oszczędzać, a dzięki e-goverment oszczędza całą wielką kupę kasy, którą wydałby na urzędników przetwarzających papierową korespondencję. A że przy okazji jeszcze obywatel ma coś lepiej i szybciej? Tym lepiej, ale to przecie tylko bonusik.
Na pewno i w Polsce istnieją urzędy, które mają dobrze wykonane portale, dobrze wymyśloną funkcjonalność, ułatwiająca kontakt z obywatelem. Ale i one przecież ograniczone są idiotycznym prawem, które nie pozwala im załatwiać podstawowych spraw obywateli z użyciem podpisu elektronicznego. Nie mogę mieć pretensji do urzędników, którzy co prawda chcieliby poszerzyć stosowanie podpisu, ale sądy co po chwilę wydają orzeczenia wskazujące, iż w poszczególnych sprawach użycie podpisu elektronicznego jest wzbronione. Ustawa o podpisie elektronicznym jest napisana źle, gorzej nawet – jest napisana fatalnie. Jest napisana tak, że umożliwia interpretację swoich zapisów w sposób mocno zawężający. Po co było ją tworzyć, skoro teraz okazuje się że jej stosowanie powoduje więcej problemów niż pozostanie przy papierach. Nie wiem po co, ale najgorsze jest to, że ustawę pisano z pomocą środowisk informatycznych. To nie jest wina parlamentarzystów, że się nie znają na informatyce. W sumie cud że część zna się na wiązaniu butów. Ale w tym konkretnym przypadku nie byli sami – ktoś im te rozwiązania podpowiadał, ktoś tam wydeptywał ścieżki. I to ci anonimowi chodziarze zafundowali nam ustawę, przy której podpisu elektronicznego można użyć co najwyżej do podpisania listu samobójczego.
Państwo oczywiście stara się zmusić obywateli do stosowania tak skonstruowanego podpisu, mimo ich widocznej niechęci. Już minął, lub właśnie mija termin, po którym każdy podmiot rozliczający się z ZUS elektronicznie musi używać podpisu kwalifikowanego. To takie naganianie na siłę, tworzenie rynku w nadziei że jak już iluś tych ludków podpisy kupi, to może zacznie używać go do czegoś tam jeszcze i sprawa się upowszechni. Nie wieszczę tym wysiłkom powodzenia, ale może się pomylę, kto wie.
Ale podpis jest tylko jednym z aspektów, które można by wykorzystać w celu informatycznego rozwinięcia naszej Ojczyzny. Niech nas nie zwiodą oficjalne statystyki, pokazujące olbrzymie nakłady na informatyzację (piękne słowo swoją drogą) kraju. Gro tych środków przeznaczana jest na projekty, które zamiast zmodernizować procesy w administracji, utrwalają jedynie w wersji elektronicznej patologie wypracowane przez długie lata w wersji papierowej. Jeżeli nasze dzieci mają mieć lepiej niż my, to nie możemy sobie pozwolić na ciągnięcie w ogonie państw wdrażających e-goverment. Informatyka niesie za sobą tyle korzyści, że tylko idiota tego nie widzi. Ale, ale, może nie tylko idiota.Może lepiej, coby te rzesze młodych, wykształconych ludzi olewało wybory, w których muszą przejechać po naszych duktach kilkaset kilometrów, by zagłosować . Może lepiej pozwolić w spokoju pracować urzędnikom, pić kawuśki nieniepokojonym, niż pozwolić im opuścić szeregi korpusu administracyjnego, przecie nic innego nie umieją robić, za to kawę robią tak, że palce lizać (a jak imieniny urządzają – no toż to ekstraklasa).
Ja rozumiem, że w takiej Estonii jest kilkadziesiąt razy mniej ludków. Że skala inna, że tam łatwiej. Ale może zapytajmy tych chłopaków, o których napisałem powyżej, czy sobie poradzą. Nie znam facetów, ale coś czuję, że zanim skończymy pytać, oni będą w połowie procesu wymyślania odpowiednich rozwiązań.Zapytajmy, póki można ich jeszcze spotkać na ulicy Warszawy, Wrocławia czy Krakowa, a nie Londynu, Dublina czy Nowego Yorku.
Po co zarażać pilota i psuć samoloty? Wystarczy poprosić Die Tageszeitung o zredukowanie składu polskiej delegacji.
?Najwyższy urząd w państwie? ? brzmi to dosadnie i nie pozostawia maluczkim złudzeń, dopóki maluczcy nie zobaczą, że prezydentem w Polsce może być każdy.
Czego może nauczyć nas kryzys?
Bać się czy nie? Wyciągać pieniądze z inwestycji i wkładać je w przysłowiową skarpetę – czy czekać? A może zmienić inwestycje z funduszy na lokaty? A jeżeli tak, to w jakim banku?
Prezydenci Polski i Czech zwarli front
Wreszcie wyszło szydło z worka. I stało się jasne, po co nasz pan prezydent chce lecieć na brukselski szczyt. Sypnął go prezydent Czech Vaclav Klaus.
Złudzenia socjalistów
Socjaliści mają złudzenia, że jak zawetują prywatyzację, czy też komercjalizację szpitali, to zostanie, tak jak jest.
Tania farsa
Określenie tego, co się dzieje wokół wyjazdu na szczyt szefów państw w Brukseli, konfliktem, to mało. Lech Kaczyński chce pojechać za wszelką cenę.