Reklama

Plyta na gramofonie, talerz zaczyna sie obracac… Kazdy pisany przeze mnie tekst ma muzyke w tle, nie inaczej bedzie i teraz, zwlaszcza ze pisze o mojej muzyce.

Plyta na gramofonie, talerz zaczyna sie obracac… Kazdy pisany przeze mnie tekst ma muzyke w tle, nie inaczej bedzie i teraz, zwlaszcza ze pisze o mojej muzyce. Musze jednak najpierw opowiedziec o pewnym okrutnym i pieknym eksperymencie. Eksperymencie na czlowieku. Wydarzenie to (a raczej ciag wydarzen) mialo miejsce dosc dawno, jednak dopiero teraz moge myslec o tym chlodno, bez emocji . Chlodno jako eksperymentator i chlodno jako przedmiot eksperymentu jednoczesnie.
Wagnera znalem pobieznie – kilka razy jakies fragmenty oper z plyt typu “highlights”, pojedyncze utwory (najczesciej uwertury) na koncertach – nic co dawaloby mi prawo do zaprzyjaznienia sie z ta muzyka.
O ile w literaturze bardziej mi do Mrozka i Gombrowicza niz do romantykow i poetow, to romantyzm w muzyce jest mi bliski, od Beethovena , Berlioza, Shuberta, Saint Saensa, do Czajkowskiego, Brahmsa, Mahlera.
Wagner jednak byl zawsze na uboczu – zapewne dlatego ze jego tworczosc to glownie dziela operowe. (Wysluchanie calej opery z plyt nie przychodzi mi latwo i zdarza sie niezwykle rzadko. Precyzuje: zdarzylo sie raz. Byla to opera Strawinskiego “Rake’s Progress”, a zdarzylo sie dlatego, ze widzialem wczesniej wspaniala inscenizacje w Covent Garden i chcialem powrocic do tych zapamietanych obrazow i dzwiekow).
Moze tez dlatego ze pierwsze wrazenie jakie na mnie wywarla jego muzyka to dotykanie wypolerowanego, zimnego marmuru. Swiadomosc obcowania z czyms doskonalym ale nieprzystepnym. Dotyk, ktory sprawia przyjemnosc i napawa niepokojem.

Kolekcjonuje plyty winylowe. Przez wszystkie lata mojego pobytu w Londynie sporo czasu poswiecam na poszukiwanie plyt. Kolekcja zajmuje coraz wiecej miejsca w moim pokoju, przejscie z jednego konca w drugi wymaga pewnej wprawy i znajomosci topografii. Wsrod tej kolekcji wszystkie (poza tymi z pierwszego okresu tworczosci, do ktorych sam kompozytor odnosil sie z niechecia) opery Wagnera, w tym “Der Ring des Nibelungen”, cykl skladajacy sie z czterech dziel, od trzech do czterech godzin muzyki kazde.
Zrozumienie, nawet przy znakomitej znajomosci jezyka, wyspiewywanych partii operowych jest prawie niemozliwe. Mozna sledzic dolaczone do plyt libretto, w teatrze tekst jest wyswietlany z rzutnika. Jedno i drugie rozprasza i nie pozwala skupic sie na muzyce. Na wszelki wypadek odrzucilem anglojezyczne wersje oper, co spowodowalo przesuniecie terminu eksperymentu w czasie, gdyz w oryginalnej niemieckiej wersji posiadalem tylko dwie: “Siegfried” i “Das Rheingold”. Za to w wykonaniu orkiestry festiwalowej w Bayreuth, nagrane w wybudowanym przez Wagnera budynku przeznaczonym do wykonywania jego oper – Bayreuth Festspielhaus. Dyrygowane przez Pierre Bouleza – kompozytora i dyrygenta, ktory w duzej mierze (Boulez conduct Zappa – wyjasnie to pozniej) przyczynil sie do mojego zainteresowania muzyka powazna. W kontekscie Franka Zappy nie brzmi to zbyt powaznie, ale termin “muzyka klasyczna” czy “symfoniczna” tez jest zbyt waski. Zostanmy przy “muzyce powaznej” pamietajac o umownosci tego terminu.
Troche trwalo, caly cykl: “Das Rheingold” , “Die Walkure”, “Siegfried”, “Gotterdammerung” w zupelnie mi nieznanym (poza slowami zapamietanymi z Czterech Pancernych) niemieckim jezyku znalazl sie w moim posiadaniu.
Pozostalo wybrac czas rozpoczecia eksperymentu, przemyc igle gramofonu i plyty, przygotowac kilka posilkow do spozywania w przerwach. I tak pewnego niedzielnego poranka o godzinie dziesiatej (sasiedzi juz nie spia) w domu nr 26 przy St John’s Road zabrzmiala glosno muzyka Richarda Wagnera.
Mialo byc tak: nic, tylko muzyka. Opera to tez teatr. Wagner wielka wage przykladal do tych pozamuzycznych elementow – sam pisal poematy, do ktorych tworzyl muzyke, wspolpracowal przy tworzeniu scenografii, choreografii, w koncu doprowadzil do wybudowania teatru operowego jaki sobie wymarzyl. Opera dla Wagnera to “sztuka totalna” (Gesamtkunstwerk), gdzie muzyka, slowo, ruch sceniczny, oprawa plastyczna stanowia jedno.
W eksperymencie mialo byc inaczej – tylko muzyka.

Reklama

Eksperyment zakonczyl sie pozno w nocy. Ostatnia czesc cyklu, “Gotterdammerung” (Zmierzch Bogow) mocno wyciszona ale doprowadzona do konca. To byl jeden z najdziwniejszych dni w moim zyciu. Przerw robilem niewiele i krotkie. W zasadzie takie zeby zmienic plyte, dwie troche dluzsze na posilki (jadlem niewiele) i zalatwienie najpilniejszych potrzeb.
Kilka razy na krotko przysypialem. Slyszalem muzyke i jednoczesnie mialem jakies sny wiedzac ze snie i nie tracac swiadomosci tego co robie.
Eksperyment byl okrutny – przez kilka dni bylem dla siebie zupelnie obcym czlowiekiem, ciezko mi bylo wrocic do codziennych zajec. Byl piekny bo pozwolil mi dotrzec do piekna muzyki Wagnera. Czekaja jeszcze trzy opery, ale teraz obedzie sie bez eksperymentu – albo na zywo albo z plyty DVD, po wczesniejszym zapoznaniu sie z tekstem. A potem ewentualnie przypomnienie z plyt.

Moja pierwsza plyta… Pamietam dokladnie, chociaz minelo ponad piecdziesiat lat. Ojciec przyniosl do domu gramofon i jakies plyty. To bylo wazne wydarzenie w rodzinie. Zapragnalem miec wlasna plyte i ktoregos dnia wracajac ze szkoly (tak, dzieci w pierwszej klasie wtedy same wracaly ze szkoly) wstapilem do sklepu radiowego.
Nie mialem zadnego kryterium wyboru poza podstawowym: cena. Nie wiem ile ta plyta kosztowala, na pewno niewiele. Byla najtansza w tym sklepie. Singiel wydany przez wytwornie “Melodia”, a utwor, ktory mnie pozniej fascynowal przez dlugie tygodnie, zaczynal sie od slow: “praszczaj liubimyj gorod, uhodim zawtra w morie…”. Pieknie odspiewany przez chor meski, mozliwe ze Armii Radzieckiej. Armia Radziecka miala i ma wspaniale chory, orkiestry i zespoly taneczne. Gdyby sie do tego ograniczyla, bylaby to najbardziej szanowana armia swiata.
Moze nie mialo to zadnego znaczenia, a moze przeciwnie – moze ta melodia uksztaltowala mnie w jakiejs czesci – bardziej sentymentalnie niz radosnie, ulubione kolory: szary, granat, blekit, biel.
Kilka lat pozniej (1963 – 64) wybuchla beatlemania. Pirackie (slowo jeszcze wtedy nieznane) pocztowki dzwiekowe byly wlasciwie jedynym sposobem na obcowanie z ta muzyka. Wtedy najwazniejsza rzecza, ktora nalezalo zrobic po lekcjach bylo odwiedzenie kilku prywatnych sklepikow “ze wszystkim” i sprawdzenie czy pojawily sie jakies nowosci.
Dosyc szybko, bo w wieku 14-tu lat przezylem kolejna muzyczna inicjacje. Kolega z klasy mial o dwa lata starszego brata, ktory z przyjaciolmi wspoltworzyl ZESPOL. Grac w zespole, miec swoj zespol – to byla wtedy najwyzsza nobilitacja. Pewnego dnia pozwolono nam przyjsc na probe. To byl dzien, w ktorym The Beatles przestali dla mnie istniec na wiele lat.
W piwnicy niewielkiego domku, na zrobionych wlasnorecznie przez muzykow gitarach uslyszalem bluesa. The Artwoods, The Yardbirds, John Mayall Bluesbrakers, The Animals, The Rolling Stones, tylko to zaczelo sie liczyc. Nastepny krok to byla koniecznosc, prawie logiczna konsekwencja – zalozyc zespol, zdobyc gitary, nauczyc sie grac – wlasnie w takiej kolejnosci.

Moje sluchanie muzyki to swiadomy wybor – polozenie plyty na talerzu gramofonu, pojscie na koncert, wlaczenie radia czy telewizora na okreslona audycje. Wszystko inne co dochodzi do moich uszu to tylko przypadkowe dzwieki, ktore czasem sa przyjemne, czasem nie.
O ile pamietam nigdy tekst nie byl najwazniejszy w muzyce, ktorej sluchalem (jezeli nie byly to “piosenki z tekstem”: przychodzi mi do glowy Mlynarski, Przybora – Wasowski, Wysocki, moze jeszcze Kofta, teksty Osieckiej. Zapomnialbym – Jacek Kleyf).
Zapewne dlatego, ze gdy zaczynalem, rozumialem co ktores slowo, pozniej slow bylo coraz mniej.
Utwory Cream, Hendrixa, Yes, King Crimson i caly tak zwany rock progresywny to w duzej mierze wspaniale, czesto improwizowane partie instrumentalne. Hendrix, gdyby nawet spiewal po walijsku, katalonsku czy w jezyku starocerkiewnoslowianskim, bylby tak samo wielki.
Z drugiej strony – prostota, czasem wrecz prymitywizm tekstu to efekt pewnej stylistyki. Posluchajcie:

Hey babe
I’m all alone
Hey babe
I’m all alone
I ain’t had no lovin’
My baby been gone.

A teraz posluchajcie jeszcze raz, tylko dolozcie do tego glos i gitare B.B. Kinga. Prawda ze to cos zupelnie innego? A skoro widac roznice…

Muzyke klasyczna zaczynalem (nie liczac szkolnej wycieczki na “Halke” Moniuszki) poznawac dzieki zespolom rockowym. Szosta symfonie Czajkowskiego, “Ameryke” Bernsteina, czy druga symfonie Sibeliusa uslyszalem najpierw w wykonaniu The Nice, “Obrazki z Wystawy” Musorgskiego w wykonaniu Emerson Lake & Palmer. Rockowe wersje klasykow to tez plyty Ekseption czy Collegium Musicum z Czechoslowacji. Oczywiscie, byly to czesto tylko fragmenty, nierzadko w wersji uproszczonej, ale powodowaly zaciekawienie: jak jest naprawde?
Rowniez oryginalne kompozycje Keitha Emersona, Ricka Wakemana z Yes, zespolu Focus czy Pink Floyd “naprowadzaly” na klasyke. Wspolbrzmienie waltorni, fagotow, obojow, trabek, tak piekne na przyklad w symfoniach Mahlera najpierw poznalem na plycie “Atom Heart Mother” Pink Floyd.
Zreszta takich naprowadzen mozna by znalezc duzo wiecej, nawet u Stonesow, chociazby “Ruby Tuesday” czy “Lady Jane”

Rok 1970-ty to dla mnie wejscie w dorosle zycie i w kolejne muzyczne swiaty. W tym roku rozpoczely sie moje studia i w tym roku zaczal sie dla mnie “zywy” jazz.
Jazz na zywo, w miescie wtedy najbardziej do sluchania na zywo jazzu predystynowanym. Jazz w Krakowie. Rock, poza dwoma wyjatkami powoli przestawal sie liczyc. Pierwszy wyjatek to Robert Fripp i coraz to nowe muzyczne eksperymenty kolejnych edycji zespolu King Crimson.
Wyjatek drugi to moja najwieksza i nieustajaca muzyczna fascynacja wywodzaca sie z muzyki rockowej – Frank Zappa. Plyty “Freak Out” i “Absolutely Free” slyszalem juz wczesniej, ale podchodzilem do tej muzyki z duzym dystansem. W Krakowie poznalem ludzi, ktorzy przeprowadzili mnie przez krete sciezki pelne zasadzek i niespodzianek. Kluczylismy wspolnie pomiedzy kpina, zartem, muzyka, pastiszem i znowu muzyka.
Muzyka Zappy jest ze mna do dzisiaj. Od najwczesniejszych kompozycji, poprzez jazz-rock i utwory na orkiestre symfoniczna (tu jest miejsce na Pierre Bouleza – nagrana pod jego dyrekcja plyta “Boulez conduct Zappa”to kolejny stopien wtajemniczenia w orkiestrowe brzmienia) do klasycznego rocka, bluesa i znow do kpiny. Zart jest elementem muzyki. Te teze Frank Zappa staral sie zawsze udowodnic w swoich utworach.
Jazz to przede wszystkim klub Jaszczury, Piwnica Krzysztofory i kilka miejsc, ktorych nazw juz nie pamietam. No i plyty, ktorych sluchalismy wspolnie – zwyczaj byl taki, ze kazdy przynosil swoja ostatnia zdobycz i cos do plyty. O plyty bylo dosc trudno i byly bardzo drogie (prywatny import ze strefy dolarowej), dlatego byla to jedyna mozliwosc posluchania roznych rzeczy spoza wlasnej kolekcji. Na jedno z takich spotkan ktos przyniosl “The Koln Concert” Keitha Jarreta. Kolejne odkrycie nowego, kolejne zauroczenie. I tak juz mi zostalo. Odkrywanie nowych dzwiekow, powroty do starych. Moj swiat jest swiatem dzwiekow. Wystarczy odrzucic te niepotrzebne, zeby powstala muzyka.
Mieszkam w miescie, ktorego przynajmniej cztery orkiestry mieszcza sie w pierwszej dziesiatce najznamienitszych orkiestr swiata. Jak wyjedzie B.B. King, to przyjedzie Garbarek. Wyjedzie Gabarek, przyjedzie Herbie Hancock albo Chick Corea. Skonczy grac John Mayall, zacznie John McLaughlin. Dziesiatki sal, setki klubow, pubow gdzie gra sie na zywo wszystko – jazz , rock, blues. Gdyby mi kiedys tego zabraklo? Nie, nie zabraknie.
Lubie usypiac przy muzyce klasycznej. I chociaz na plytach mam prawie wszystko, w tym duzo utworow, ktorych jeszcze nie znam, to najczesciej odtwarzana jest plyta nagrana Przez Igora i Dawida Oistracha. Podwojne koncerty skrzypcowe: d-moll J.S. Bacha i a-moll Vivaldiego.
W jednym na pewno jestem podobny do inzyniera Mamonia – najbardziej podobaja mi sie te melodie, ktore juz slyszalem.
Tak tez bedzie tym razem. Plyta na gramofonie, talerz zaczyna sie obracac…

Reklama

63 KOMENTARZE

  1. Dziękuję.:)) Temat w sam raz
    Dziękuję.:))
    Temat w sam raz dla mnie. Nie wiem co napisać, bo komentarzem musiałby być odrębny tekst.:)

    Czytając słyszałam, ale dla tych, którzy nie znają, przydałyby się wstawki muzyczne. Niektóre dźwięki bez problemu można znaleźć w sieci. Ja tak tylko, to nie jest zarzut, tylko i wyłącznie sugestia.:)

    Może tylko tyle, że jako dziecię zaczynałam, urodziłam się na wsi i tu mnie wychowywano, od rocka z najwyższej półki. Np. mój do dziś nr 1 to Pink Floyd, potem już poleciało. Na liście mieszczą się wszyscy przez Ciebie wymienieni i ci nie, też. Wpływ o wiele starszych kolegów, którzy mnie nie odganiali a ja łykałam wszystko czego słuchali. Dzięki Nim do dziś jestem fanką Dżemu.:) Nie ważne, że przyszły z czasem kolejne fascynacje muzyczne, muzyka poważna, to określenie brzmi jakby wszystkie pozostałe dźwięki były nie poważne, jazz i okolice, blues, piosenki z tekstem… itp., itd…, początki moich muzycznych fascynacji są dla mnie święte. Jak pierwsze kochanie.:)

    Też lubię.:)

    • Jasmine,
      o zalacznikach nie myslalem, tekst traktowalem bardziej jako osobisto-refleksyjny niz edukacyjny.
      Ale moze teraz, jako uzupelnienie:

      i jeszcze cos, czego nie pokazali Ci starsi koledzy, bo byli na to za mlodzi:

      oraz ciag dalszy lata, na ktore czekamy:

      • No nie.:)) Moje słuchanie nie
        No nie.:)) Moje słuchanie nie zakończyło się na dziecięctwie!:) Andrzeja Zauchę i Dżamble z czasem też odkryłam. Miles`a Davis`a, żeby nie przesadzić, uwielbiam.:) Jazz i okolice są mi szczególnie bliskie.:) Anawa, z którym Zaucha był przez czas jakiś związany, jak wyżej.:)

        A tak na marginesie, wiesz czego najbardziej żałuję? Tego, że nie jestem w stanie usłyszeć wszystkiego, co mogłoby mnie zachwycić. Jednego życia tak mało… Napisało mi się i od razu skojarzenie z Czesławem Niemenem, i tak można bez końca niemalże… Czy pamiętasz jak ze mną tańczyłeś walca?:)

      • Z połączenia muzyki i innych
        W roku 1958 Louis Malle nakręcił film “Windą na szafot” . Film dziś raczej zapomniany, zapomniane też dzisiaj gwiazdy Jeanne Moreau, Maurice Ronet. Intryga taka sobie, niezbyt oryginalna, ot kochanek zabija męża kochanki, niestety precyzyjny plan wali się z powodu awarii windy. Rzecz kończy się dobrze, bo niegodziwi kochankowie zostają schwytani i jak tytuł wskazuje – to co wskazuje.
        Film przypomniał mi się, ponieważ wspomniano tu o Milesie Davisie. On osobiście grał.
        W tym fragmencie Jeanne Moreau, bardzo zaniepokojona, bo kochanek się nie zjawił, jak było umówione, krąży po nocnym Paryżu do wtóru muzyki Davisa. Dzięki obojgu, Moreau i Davisovi czuje się ten niepokój.

        • Są tacy, którzy twierdzą, że
          Są tacy, którzy twierdzą, że to soundtrack wszechczasów. Jestem skłonna się z nimi zgodzić.:)

          “To jedna z nielicznych muzyk filmowych całkowicie improwizowanych… Nakręcałem sekwencje pod które trzeba było podłożyć muzykę, kiedy on zaczynał próby z muzykami… sprawiała, że film przechodził metamorfozę… kiedy dodaliśmy muzykę, film od razu nabrał polotu.” – Louis Malle.
          Solo na trąbce Milesa Davisa jest improwizacją nagraną na żywo.

          • Może być, że tak
            Soundtrack wszechczasów. Ale jest też trochę innych, też dobrych. Enio Moricone w Misji i do tych spaghetti westernów Sergia Leone, Dymitr Tiomkin też do westernów. A co powiesz na muzykę Johna Williamsa do Gwiezdnych wojen?

          • Noo, teraz to lizaka dałaś! ; )
            Jeden z moich ulubionych tematów (poza głównym)

            Edit: motyw od 1:46 (powtarza się w okolicy 3:34) jest bezkonkurencyjny w tym kawałku!

          • Bo to Bogu trzeba dziękować
            Że są tacy, którzy nam potrafię takiej strawy dostarczyć. Człowiek jest zwierzęciem opowiadającym, jak twierdzi Salman Rushdie który broni sztuki bezinteresownego opowiadania
            Przez opowiadanie należy rozumieć również muzykę, malarstwo i w ogóle sztuki wszelakie.
            A temat główny z Gwiezdnych wojej huczał w głowie jeszcze kilka dni po wyjściu z kina.

          • Ba!
            Popieram Rushdiego (jak widać), a co do tematu głównego, to huczał i mnie, chociaż głowa była nieporównanie mniejsza niż dzisiaj. A huczał, bo w finałowym wykonaniu był szczególnie efektowny – nie chcę już zagnieżdżać, bo wąsko, a za chwilę strona się nie będzie otwierać od skryptów, podlinkuję tylko tę wersję z finału części IV: Nowa nadzieja – http://www.youtube.com/watch?v=jSZB0NjRqzc

          • Pozostaje mi się tylko z Wami
            Pozostaje mi się tylko z Wami zgodzić Lukrecjo.:) Tych naj jest sporo. Dawno temu na długi czas przyczepiła się do mnie “Różowa pantera” Henry`ego Mancini`niego.:)) Z drugiej strony, urok muzyki filmowej często doceniam dopiero po “odklejeniu” jej od filmu, bo tak dobrze ilustruje obraz, że jest praktycznie “niesłyszalna”.

  2. Dziękuję.:)) Temat w sam raz
    Dziękuję.:))
    Temat w sam raz dla mnie. Nie wiem co napisać, bo komentarzem musiałby być odrębny tekst.:)

    Czytając słyszałam, ale dla tych, którzy nie znają, przydałyby się wstawki muzyczne. Niektóre dźwięki bez problemu można znaleźć w sieci. Ja tak tylko, to nie jest zarzut, tylko i wyłącznie sugestia.:)

    Może tylko tyle, że jako dziecię zaczynałam, urodziłam się na wsi i tu mnie wychowywano, od rocka z najwyższej półki. Np. mój do dziś nr 1 to Pink Floyd, potem już poleciało. Na liście mieszczą się wszyscy przez Ciebie wymienieni i ci nie, też. Wpływ o wiele starszych kolegów, którzy mnie nie odganiali a ja łykałam wszystko czego słuchali. Dzięki Nim do dziś jestem fanką Dżemu.:) Nie ważne, że przyszły z czasem kolejne fascynacje muzyczne, muzyka poważna, to określenie brzmi jakby wszystkie pozostałe dźwięki były nie poważne, jazz i okolice, blues, piosenki z tekstem… itp., itd…, początki moich muzycznych fascynacji są dla mnie święte. Jak pierwsze kochanie.:)

    Też lubię.:)

    • Jasmine,
      o zalacznikach nie myslalem, tekst traktowalem bardziej jako osobisto-refleksyjny niz edukacyjny.
      Ale moze teraz, jako uzupelnienie:

      i jeszcze cos, czego nie pokazali Ci starsi koledzy, bo byli na to za mlodzi:

      oraz ciag dalszy lata, na ktore czekamy:

      • No nie.:)) Moje słuchanie nie
        No nie.:)) Moje słuchanie nie zakończyło się na dziecięctwie!:) Andrzeja Zauchę i Dżamble z czasem też odkryłam. Miles`a Davis`a, żeby nie przesadzić, uwielbiam.:) Jazz i okolice są mi szczególnie bliskie.:) Anawa, z którym Zaucha był przez czas jakiś związany, jak wyżej.:)

        A tak na marginesie, wiesz czego najbardziej żałuję? Tego, że nie jestem w stanie usłyszeć wszystkiego, co mogłoby mnie zachwycić. Jednego życia tak mało… Napisało mi się i od razu skojarzenie z Czesławem Niemenem, i tak można bez końca niemalże… Czy pamiętasz jak ze mną tańczyłeś walca?:)

      • Z połączenia muzyki i innych
        W roku 1958 Louis Malle nakręcił film “Windą na szafot” . Film dziś raczej zapomniany, zapomniane też dzisiaj gwiazdy Jeanne Moreau, Maurice Ronet. Intryga taka sobie, niezbyt oryginalna, ot kochanek zabija męża kochanki, niestety precyzyjny plan wali się z powodu awarii windy. Rzecz kończy się dobrze, bo niegodziwi kochankowie zostają schwytani i jak tytuł wskazuje – to co wskazuje.
        Film przypomniał mi się, ponieważ wspomniano tu o Milesie Davisie. On osobiście grał.
        W tym fragmencie Jeanne Moreau, bardzo zaniepokojona, bo kochanek się nie zjawił, jak było umówione, krąży po nocnym Paryżu do wtóru muzyki Davisa. Dzięki obojgu, Moreau i Davisovi czuje się ten niepokój.

        • Są tacy, którzy twierdzą, że
          Są tacy, którzy twierdzą, że to soundtrack wszechczasów. Jestem skłonna się z nimi zgodzić.:)

          “To jedna z nielicznych muzyk filmowych całkowicie improwizowanych… Nakręcałem sekwencje pod które trzeba było podłożyć muzykę, kiedy on zaczynał próby z muzykami… sprawiała, że film przechodził metamorfozę… kiedy dodaliśmy muzykę, film od razu nabrał polotu.” – Louis Malle.
          Solo na trąbce Milesa Davisa jest improwizacją nagraną na żywo.

          • Może być, że tak
            Soundtrack wszechczasów. Ale jest też trochę innych, też dobrych. Enio Moricone w Misji i do tych spaghetti westernów Sergia Leone, Dymitr Tiomkin też do westernów. A co powiesz na muzykę Johna Williamsa do Gwiezdnych wojen?

          • Noo, teraz to lizaka dałaś! ; )
            Jeden z moich ulubionych tematów (poza głównym)

            Edit: motyw od 1:46 (powtarza się w okolicy 3:34) jest bezkonkurencyjny w tym kawałku!

          • Bo to Bogu trzeba dziękować
            Że są tacy, którzy nam potrafię takiej strawy dostarczyć. Człowiek jest zwierzęciem opowiadającym, jak twierdzi Salman Rushdie który broni sztuki bezinteresownego opowiadania
            Przez opowiadanie należy rozumieć również muzykę, malarstwo i w ogóle sztuki wszelakie.
            A temat główny z Gwiezdnych wojej huczał w głowie jeszcze kilka dni po wyjściu z kina.

          • Ba!
            Popieram Rushdiego (jak widać), a co do tematu głównego, to huczał i mnie, chociaż głowa była nieporównanie mniejsza niż dzisiaj. A huczał, bo w finałowym wykonaniu był szczególnie efektowny – nie chcę już zagnieżdżać, bo wąsko, a za chwilę strona się nie będzie otwierać od skryptów, podlinkuję tylko tę wersję z finału części IV: Nowa nadzieja – http://www.youtube.com/watch?v=jSZB0NjRqzc

          • Pozostaje mi się tylko z Wami
            Pozostaje mi się tylko z Wami zgodzić Lukrecjo.:) Tych naj jest sporo. Dawno temu na długi czas przyczepiła się do mnie “Różowa pantera” Henry`ego Mancini`niego.:)) Z drugiej strony, urok muzyki filmowej często doceniam dopiero po “odklejeniu” jej od filmu, bo tak dobrze ilustruje obraz, że jest praktycznie “niesłyszalna”.

  3. Dziękuję.:)) Temat w sam raz
    Dziękuję.:))
    Temat w sam raz dla mnie. Nie wiem co napisać, bo komentarzem musiałby być odrębny tekst.:)

    Czytając słyszałam, ale dla tych, którzy nie znają, przydałyby się wstawki muzyczne. Niektóre dźwięki bez problemu można znaleźć w sieci. Ja tak tylko, to nie jest zarzut, tylko i wyłącznie sugestia.:)

    Może tylko tyle, że jako dziecię zaczynałam, urodziłam się na wsi i tu mnie wychowywano, od rocka z najwyższej półki. Np. mój do dziś nr 1 to Pink Floyd, potem już poleciało. Na liście mieszczą się wszyscy przez Ciebie wymienieni i ci nie, też. Wpływ o wiele starszych kolegów, którzy mnie nie odganiali a ja łykałam wszystko czego słuchali. Dzięki Nim do dziś jestem fanką Dżemu.:) Nie ważne, że przyszły z czasem kolejne fascynacje muzyczne, muzyka poważna, to określenie brzmi jakby wszystkie pozostałe dźwięki były nie poważne, jazz i okolice, blues, piosenki z tekstem… itp., itd…, początki moich muzycznych fascynacji są dla mnie święte. Jak pierwsze kochanie.:)

    Też lubię.:)

    • Jasmine,
      o zalacznikach nie myslalem, tekst traktowalem bardziej jako osobisto-refleksyjny niz edukacyjny.
      Ale moze teraz, jako uzupelnienie:

      i jeszcze cos, czego nie pokazali Ci starsi koledzy, bo byli na to za mlodzi:

      oraz ciag dalszy lata, na ktore czekamy:

      • No nie.:)) Moje słuchanie nie
        No nie.:)) Moje słuchanie nie zakończyło się na dziecięctwie!:) Andrzeja Zauchę i Dżamble z czasem też odkryłam. Miles`a Davis`a, żeby nie przesadzić, uwielbiam.:) Jazz i okolice są mi szczególnie bliskie.:) Anawa, z którym Zaucha był przez czas jakiś związany, jak wyżej.:)

        A tak na marginesie, wiesz czego najbardziej żałuję? Tego, że nie jestem w stanie usłyszeć wszystkiego, co mogłoby mnie zachwycić. Jednego życia tak mało… Napisało mi się i od razu skojarzenie z Czesławem Niemenem, i tak można bez końca niemalże… Czy pamiętasz jak ze mną tańczyłeś walca?:)

      • Z połączenia muzyki i innych
        W roku 1958 Louis Malle nakręcił film “Windą na szafot” . Film dziś raczej zapomniany, zapomniane też dzisiaj gwiazdy Jeanne Moreau, Maurice Ronet. Intryga taka sobie, niezbyt oryginalna, ot kochanek zabija męża kochanki, niestety precyzyjny plan wali się z powodu awarii windy. Rzecz kończy się dobrze, bo niegodziwi kochankowie zostają schwytani i jak tytuł wskazuje – to co wskazuje.
        Film przypomniał mi się, ponieważ wspomniano tu o Milesie Davisie. On osobiście grał.
        W tym fragmencie Jeanne Moreau, bardzo zaniepokojona, bo kochanek się nie zjawił, jak było umówione, krąży po nocnym Paryżu do wtóru muzyki Davisa. Dzięki obojgu, Moreau i Davisovi czuje się ten niepokój.

        • Są tacy, którzy twierdzą, że
          Są tacy, którzy twierdzą, że to soundtrack wszechczasów. Jestem skłonna się z nimi zgodzić.:)

          “To jedna z nielicznych muzyk filmowych całkowicie improwizowanych… Nakręcałem sekwencje pod które trzeba było podłożyć muzykę, kiedy on zaczynał próby z muzykami… sprawiała, że film przechodził metamorfozę… kiedy dodaliśmy muzykę, film od razu nabrał polotu.” – Louis Malle.
          Solo na trąbce Milesa Davisa jest improwizacją nagraną na żywo.

          • Może być, że tak
            Soundtrack wszechczasów. Ale jest też trochę innych, też dobrych. Enio Moricone w Misji i do tych spaghetti westernów Sergia Leone, Dymitr Tiomkin też do westernów. A co powiesz na muzykę Johna Williamsa do Gwiezdnych wojen?

          • Noo, teraz to lizaka dałaś! ; )
            Jeden z moich ulubionych tematów (poza głównym)

            Edit: motyw od 1:46 (powtarza się w okolicy 3:34) jest bezkonkurencyjny w tym kawałku!

          • Bo to Bogu trzeba dziękować
            Że są tacy, którzy nam potrafię takiej strawy dostarczyć. Człowiek jest zwierzęciem opowiadającym, jak twierdzi Salman Rushdie który broni sztuki bezinteresownego opowiadania
            Przez opowiadanie należy rozumieć również muzykę, malarstwo i w ogóle sztuki wszelakie.
            A temat główny z Gwiezdnych wojej huczał w głowie jeszcze kilka dni po wyjściu z kina.

          • Ba!
            Popieram Rushdiego (jak widać), a co do tematu głównego, to huczał i mnie, chociaż głowa była nieporównanie mniejsza niż dzisiaj. A huczał, bo w finałowym wykonaniu był szczególnie efektowny – nie chcę już zagnieżdżać, bo wąsko, a za chwilę strona się nie będzie otwierać od skryptów, podlinkuję tylko tę wersję z finału części IV: Nowa nadzieja – http://www.youtube.com/watch?v=jSZB0NjRqzc

          • Pozostaje mi się tylko z Wami
            Pozostaje mi się tylko z Wami zgodzić Lukrecjo.:) Tych naj jest sporo. Dawno temu na długi czas przyczepiła się do mnie “Różowa pantera” Henry`ego Mancini`niego.:)) Z drugiej strony, urok muzyki filmowej często doceniam dopiero po “odklejeniu” jej od filmu, bo tak dobrze ilustruje obraz, że jest praktycznie “niesłyszalna”.