Reklama

Zwolennicy ekonomii neoliberalnej sugerują krajom przeprowadzenie reform strukturalnych, a konkretnie: „deregulacji”, „wolnego handlu”, „obniżki wydatków korporacyjnych CIT”, „obniżki podatków dla najbogatszych” i „zahamowania emisji obligacji rządowych”? Ma to być recepta na wyjście z kryzysu i wzrost gospodarczy. Czy na pewno ich efektem jest wzrost potencjału produkcyjnego kraju?
Według teorii neoliberalnej, np. obniżenie podatku przedsiębiorstwom (CIT), powinno skutkować wzrostem nakładów inwestycyjnych, realizowanych przez te przedsiębiorstwa. W świecie, w którym bezwzględnie działa Prawo Saya mówiące, że to podaż jest czynnikiem tworzącym popyt, innymi słowy, że sprzedamy wszystko, co zdołamy wyprodukować, teoria neoliberalna może zostać zrealizowana z sukcesem. Ale w rzeczywistości firmy teraz nie inwestują, ponieważ nie mogą sprzedać swojej produkcji. Pomimo zachęt podatkowych, firmy po prostu nie inwestują, bo nie mają zbytu. Dlatego zatrudnienie nie wzrasta, za to stopa bezrobocia się powiększa. I ustawy obniżające koszty pracy, nic tu nie zmienią.
 
Ale co ciekawe, w niektórych gałęziach przemysłu, prawo Saya się sprawdza. I to nawet w czasie recesji! Przykładem jest przemysł energetyczny: firmy produkujące energię zawsze ja mogą sprzedać.
Przemysł energetyczny jest dość specyficzny, gdyż podlega bardzo silnym naciskom lobbingowym. Na przykład w Japonii media strasząc opinię publiczną możliwością powtórzenia się katastrofy z Fukushimy doprowadziły do zamknięcia prawie wszystkich japońskich elektrowni atomowych. W Unii Europejskiej jest silne lobby promujące restrukturyzację przemysłu energetycznego na rzecz tzw. źródeł odnawialnych. Wspiera ono m. in. produkcję prądu z tzw. energii „słonecznej”. Poparcie to ma bardzo wymierne korzyści, gdyż np. parlament w Japonii, czy też Parlament Europejski tworzy prawo, w myśl którego istniejące w każdym kraju przedsiębiorstwa energetyczne muszą zakupić pewną ilość energii elektrycznej wytwarzanej właśnie z takich źródeł. Jednak jej cena jest około 10 razy droższa niż energia ze źródeł konwencjonalnych. I co wtedy? Kto zapłaci wyższe rachunki za prąd? Oczywiście my wszyscy. Ale tym już politycy się nie chwalą. Można również wzorem Polski dopłacać do produkcji. Wtedy różnicy w wielkości rachunków nikt nie zauważy. Jednak pamiętajmy, że za te dotacje nie płaci abstrakcyjne „państwo”, tylko ostatecznie płacą Państwo Kowalscy, Państwo Nowakowie…
Z drugiej strony, warto zauważyć, że firmy działające w branży wytwarzania prądu z energii słonecznej, są bardzo bezpieczne. Rząd gwarantuje ich istnienie w dobrobycie! Ponieważ zawsze i za każdą cenę mogą sprzedać swój produkt (energię). Opłaca się wiedzieć, kto jest właścicielem takich spółek. Otóż zwykle są to wielkie koncerny z kapitałem zagranicznym. Prześledźmy drogę pieniądza:
Istniejące w danym kraju zakłady energetyczne są ustawowo zmuszone do zakupu droższej „ekologicznej” energii. Co podwyższa ogólną cenę prądu.
Różnicę w cenie wliczają do rachunku, jaki płaci za prąd przeciętny pan „Kowalski”.
Przedsiębiorstwa „zagraniczne” dzięki sprzedaży drogiej energii osiągają wysokie zyski. Spółki uzyskane przychody transferują na konta zagranicznych akcjonariuszy w postaci dywidendy. I tak wypływają pieniądze z Polski, tak samo wypływają i z Japonii. To typowy system globalnej ekonomii, gdzie nieliczni bogaci się bogacą, a całe społeczeństwo staje się biedniejsze.
Warto zachować ostrożność i zdrowo-rozsądkowy krytycyzm podczas analizowania ustaw serwowanych Polsce przez polityków zarówno unijnych jak i krajowych. Reformy strukturalne mogą być prowadzone w celu zwiększenia zasilania rynku, ale na przykładzie energetyki widać, że także mogą tworzone w zupełnie innym celu.
 

Reklama