Reklama







Wyszliśmy na szlak moim zdaniem za późno. Bylo już zupełnie widno. Powinniśmy wyjść o zmroku aby dotrzeć do końca znanego odcinka szlaku, gdy będzie się przejaśniać. Stara zasada – dać sobie jak najwięcej jasnego dnia na nieznanym, trudnym etapie trasy i minąć przed zapadnięciem ciemności wszystkie wątpliwe, trudne miejsca. Do tej zasady nie zastosowaliśmy się.
 

Reklama

Pierwsza godzina, dwie z plecakiem na ramionach, prawie ciągle pod górę, dały nam nieźle w kość. Plaga na swoich długich nogach wysforował się naprzód, Adaś, który miał obwód uda jak dwa moje nie ustępował mu wcale. Wkrótce zostaliśmy z A. z tyłu bez wzrokowego kontaktu z nimi. Dziewczyna miała wyrażne braki kondycyjne mimo, że bagaż niosła raczej symboliczny. Ja z kolei miałem plecak ponadnormatywnie wypakowany i mimo kilkodniowych ćwiczeń słabo jeszcze trzymałem się na nartach. Tak więc chłopcy penetrowali trasę gdzieś z przodu, za nimi wlokła się dziewczyna a ja zamykałem wycieczkę.
 

Śnieg był sypki, zmrożony, podatny na wiatr, zapadał się. Wariant przedzierania się przez zaspy bez nart nie wchodził w grę. Śladówki też się zapadały i osuwały na co bardziej stromych podejściach. Ślady chłopaków były prawie niewidoczne na tych stromych odcinkach, wyraźniały tylko w dolinkach, nieckach, które forsowaliśmy. Na szczęście nie padało. Ale dużo śniegu fruwało w powietrzu unoszone wiatrem.
 

A.była dzielna i nie skarżyła się. Mniej więcej raz na kwadrans jedno z nas zaliczało upadek. W moim przypadku było to szczególnie kłopotliwe. Musiałem odpinać pas biodrowy plecaka, wydostawać się z niego, powstać i ustabilizować pion, próbując ubić podłoże pod nogami, co się słabo przy sypkim, zmrożonym śniegu udawało, z powrotem zarzucić plecak i opiąć się pasem.
 

Przy kolejnym upadku, podczas którego A. zrobiła prawie szpagat, pękły jej spodnie. Dokładnie pośrodku pupy na szwie. W rozdarciu pokazały się opisywane już wcześniej żółte majtasy.

– No co się gapisz, majtek nie widziałeś? – A. zauważyła, że się przyglądam jak zaczarowany i poczerwieniała.
– Kino dla ubogich za darmo – skonstatowała bezradnie i ze złością. Widok ten, skądinąd uroczy miałem teraz godzinami przed oczyma podczas każdego etapu podchodzenia , znikał gdy była chwila oddechu podczas zjazdów. Szybko zresztą zmęczenie pozbawiło tą sytuację jakichkolwiek pikantnych walorów. Walka toczyła się o każdy metr przebytej trasy i myśli odpłynęły z dala od erotycznych skojarzeń.
 

Chłopaki zaczekali na nas koło Kanasiówki (823 mnpm.) przy drogowskazie turystycznym i zielonym szlaku zejściowym do Moszczańca. To już była granica, słupków ją znaczących co prawda nie było widać pod śniegiem, ale przesieka graniczna była wyraźna. Z czechosłowackiej strony, gdzieś z lasów w dole pasma dobiegał czasami odgłos pił spalinowych, leśni drwale ostro pracowali w przedostatni dzień roku. To już był kolejny dzień, kiedy nie napotkaliśmy w zasięgu wzroku człowieka ni jego śladu. Dźwięk piły był jedynym znakiem życia wokoło.

– No jak tam? Dajesz radę A.? – zapytał Plaga.
– Daję, patrz jak spodnie rozdarłam – dziewczyna już osojona z sytuacją zakręciła przed nimi pupą.

Plaga zarechotał. – Trochę wolno nam ta trasa wychodzi – dodał z niepokojem, bo robiło się późno a sporo jeszcze było drogi przed nami.

– Może skoczymy na dobre piwo do Słowaków? – zażartował Adaś. – W taką pogodę można niezłą kontrabandę tu uskutecznić. Szkoda, że koron nie mamy.
 

Dyskutowaliśmy jeszcze chwilę nad wariantami trasy: jednym było zejście nieoznakowaną ścieżką z okolic Danawy do Dołżycy, drugim dojście wspólnym niebiesko-zielonym szlakiem za Garb Średni i zejście zielonym do tejże Dołżycy. Dyskusja toczyła się przy naprędce spożytym zimnym posiłku. Nie podjęliśmy decyzji. Byłem sceptyczny czy w śniegu w ogóle da się zlokalizować ścieżkę. Moim zdaniem było to nierealne i wariant nie wchodził w grę.

Zaczął padać śnieg wielkimi płatami a wiatr zaczynał przycichać. Widoczność pogorszyła się. Temperatura za to podniosła się do około minus dziesięciu stopni.
 

Marsz pasmem granicznym w leśnej przesiece był koszmarny. Śniegu było tu więcej i z każdą chwilą przybywało. Minęliśmy drewnianą wieżę widokową (?) na Pasice, chłopaki może nawet na nią wleźli, my z A. nie mieliśmy sił i ochoty. Ścieżki za Danawą oczywiście zgodnie z moimi przewidywaniami nie udało się zlokalizować. Musieliśmy wybrać dłuższy wariant trasy.

Zaczęło się robić ciemno , pojawiło się niebezpieczeństwo, że przegapimy odejście zielonego szlaku i pójdziemy błędnie dalej granicą. Chłopaki z latarkami skrupulatnie sprawdzali każde drzewo. Na szczęście udało się dostrzec zielone znaki szlaku do Komańczy i zaczęliśmy po ciemku zjeżdżać. Padający śnieg, ciemność, zmęczenie, gęstniejące drzewa – to wszystko spowodowało , że po kolejnym upadku, postanowiłem zdjąć narty i brnąć przez śnieg na piechotę. A. skręciła lekko nogę i po chwili też zdjęła narty. Odebrałem je od niej aby miała lżej. Szlak się szybko zgubił. Po pierwszym zgubieniu usiedłem w śniegu z dziewczyną i czekaliśmy z kwadrans nim chłopaki odnaleźli znaki. Po drugim zgubieniu zostawiliśmy A. i szukaliśmy we trzech ale bez skutku. Jeszcze kawałek przeszliśmy już bez szlaku na intuicję i A. odmówiła dalszego marszu.

– Już nie mam sił – zachlipała.Skarżyła się, że nie czuje palców u nóg.

Plaga zaklął. – Kur…, no to jest przygoda. Rozbijamy namiot.
 

Rozległo się wycie wilków. Były znacznie bliżej niż to się w Jasielu zdarzało. A. zatrzęsła się z zimna. Plaga musiał ją trochę poprzytulać. Mnie wydawało się , że od czasu do czasu słyszę również szczekanie psa czy psów. Ale pewności nie miałem. Zresztą bardziej zastanawiałem się jak rozbić letni namiocik w półmetrowym śniegu, bo mocowanie śledzi na takim podłożu można było sobie darować. Czy w ogóle rozbijanie namiotu w tej sytuacji ma sens?
 

Cdn.

 

Reklama

22 KOMENTARZE

  1. To był maj…roku pamiętnego 1980
    Nie wiem, czy Saska Kępa pachniała bzem i Małgośką, bo spędzałam dni w pomieszczeniach zamkniętych, zwanymi teatrami. Tamtego roku na Spotkania Teatralne przyjechałam Taganka z Lubimowem i Wołodią Wysockim.

    Próba Hamleta (Wysocki) ze słynnym zanawiesom, kurtyną tkaną jak abakany – jedyną, jakże wspaniałą dekoracją nie mniej słynnego spektaklu. Próba Hamleta, scena na cmentarzu z czaszką Jorika. Wołodia gramoli się z grobu, cisza jak makiem zasiał i w tej ciszy rozlega się dziwny dźwięk.
    – Nu sztoż – Wołodia muruczy coś pod nosem, wychodząc z zapadni na scenę. – Sojedinionnyje SZTANY Amieriki rozsajedinilis. A ja wied’ w Pariż jedu, Marina żdiot, w amierikanskich sztanach chotieł…
    Kwestia aboslutnie nie z Hamleta, a i widok jakiś taki z innej sztuki, bo kiedy Wołodia odwraca się tyłem do grupki szczęśliwców wpuszczonych na próbę, naszym oczom ukazują się rozdarte na pupie brązowe sztruksowe Wranglery, spod których wesolutko pobyskują białe niewymowne.

    Kobitkom kontrowersyjnym dedykuję to skojarzenie od czapy. Autora przepraszam i dziękuję, że pobudził mój hippokampus, najbardziej “pamiętliwy” organ ludzkiego mózgu.

  2. To był maj…roku pamiętnego 1980
    Nie wiem, czy Saska Kępa pachniała bzem i Małgośką, bo spędzałam dni w pomieszczeniach zamkniętych, zwanymi teatrami. Tamtego roku na Spotkania Teatralne przyjechałam Taganka z Lubimowem i Wołodią Wysockim.

    Próba Hamleta (Wysocki) ze słynnym zanawiesom, kurtyną tkaną jak abakany – jedyną, jakże wspaniałą dekoracją nie mniej słynnego spektaklu. Próba Hamleta, scena na cmentarzu z czaszką Jorika. Wołodia gramoli się z grobu, cisza jak makiem zasiał i w tej ciszy rozlega się dziwny dźwięk.
    – Nu sztoż – Wołodia muruczy coś pod nosem, wychodząc z zapadni na scenę. – Sojedinionnyje SZTANY Amieriki rozsajedinilis. A ja wied’ w Pariż jedu, Marina żdiot, w amierikanskich sztanach chotieł…
    Kwestia aboslutnie nie z Hamleta, a i widok jakiś taki z innej sztuki, bo kiedy Wołodia odwraca się tyłem do grupki szczęśliwców wpuszczonych na próbę, naszym oczom ukazują się rozdarte na pupie brązowe sztruksowe Wranglery, spod których wesolutko pobyskują białe niewymowne.

    Kobitkom kontrowersyjnym dedykuję to skojarzenie od czapy. Autora przepraszam i dziękuję, że pobudził mój hippokampus, najbardziej “pamiętliwy” organ ludzkiego mózgu.

  3. To był maj…roku pamiętnego 1980
    Nie wiem, czy Saska Kępa pachniała bzem i Małgośką, bo spędzałam dni w pomieszczeniach zamkniętych, zwanymi teatrami. Tamtego roku na Spotkania Teatralne przyjechałam Taganka z Lubimowem i Wołodią Wysockim.

    Próba Hamleta (Wysocki) ze słynnym zanawiesom, kurtyną tkaną jak abakany – jedyną, jakże wspaniałą dekoracją nie mniej słynnego spektaklu. Próba Hamleta, scena na cmentarzu z czaszką Jorika. Wołodia gramoli się z grobu, cisza jak makiem zasiał i w tej ciszy rozlega się dziwny dźwięk.
    – Nu sztoż – Wołodia muruczy coś pod nosem, wychodząc z zapadni na scenę. – Sojedinionnyje SZTANY Amieriki rozsajedinilis. A ja wied’ w Pariż jedu, Marina żdiot, w amierikanskich sztanach chotieł…
    Kwestia aboslutnie nie z Hamleta, a i widok jakiś taki z innej sztuki, bo kiedy Wołodia odwraca się tyłem do grupki szczęśliwców wpuszczonych na próbę, naszym oczom ukazują się rozdarte na pupie brązowe sztruksowe Wranglery, spod których wesolutko pobyskują białe niewymowne.

    Kobitkom kontrowersyjnym dedykuję to skojarzenie od czapy. Autora przepraszam i dziękuję, że pobudził mój hippokampus, najbardziej “pamiętliwy” organ ludzkiego mózgu.

  4. To był maj…roku pamiętnego 1980
    Nie wiem, czy Saska Kępa pachniała bzem i Małgośką, bo spędzałam dni w pomieszczeniach zamkniętych, zwanymi teatrami. Tamtego roku na Spotkania Teatralne przyjechałam Taganka z Lubimowem i Wołodią Wysockim.

    Próba Hamleta (Wysocki) ze słynnym zanawiesom, kurtyną tkaną jak abakany – jedyną, jakże wspaniałą dekoracją nie mniej słynnego spektaklu. Próba Hamleta, scena na cmentarzu z czaszką Jorika. Wołodia gramoli się z grobu, cisza jak makiem zasiał i w tej ciszy rozlega się dziwny dźwięk.
    – Nu sztoż – Wołodia muruczy coś pod nosem, wychodząc z zapadni na scenę. – Sojedinionnyje SZTANY Amieriki rozsajedinilis. A ja wied’ w Pariż jedu, Marina żdiot, w amierikanskich sztanach chotieł…
    Kwestia aboslutnie nie z Hamleta, a i widok jakiś taki z innej sztuki, bo kiedy Wołodia odwraca się tyłem do grupki szczęśliwców wpuszczonych na próbę, naszym oczom ukazują się rozdarte na pupie brązowe sztruksowe Wranglery, spod których wesolutko pobyskują białe niewymowne.

    Kobitkom kontrowersyjnym dedykuję to skojarzenie od czapy. Autora przepraszam i dziękuję, że pobudził mój hippokampus, najbardziej “pamiętliwy” organ ludzkiego mózgu.

  5. ja się nie daję omamić
    za to pan jesteś najwyraźniej mocno uwujkowany, co widać słychać i czuć.
    Waść wolisz aby niewiasty łyskały bezkosymi czaszkami? Dziwny zaiste zamysł estetyczny, choć są panie którym bez fryzury do twarzy bardziej niż z fryzurą.
    Proszę się nie frasować odpowiedzią, sam sobie spodnie uprasuję.

  6. ja się nie daję omamić
    za to pan jesteś najwyraźniej mocno uwujkowany, co widać słychać i czuć.
    Waść wolisz aby niewiasty łyskały bezkosymi czaszkami? Dziwny zaiste zamysł estetyczny, choć są panie którym bez fryzury do twarzy bardziej niż z fryzurą.
    Proszę się nie frasować odpowiedzią, sam sobie spodnie uprasuję.

  7. ja się nie daję omamić
    za to pan jesteś najwyraźniej mocno uwujkowany, co widać słychać i czuć.
    Waść wolisz aby niewiasty łyskały bezkosymi czaszkami? Dziwny zaiste zamysł estetyczny, choć są panie którym bez fryzury do twarzy bardziej niż z fryzurą.
    Proszę się nie frasować odpowiedzią, sam sobie spodnie uprasuję.

  8. ja się nie daję omamić
    za to pan jesteś najwyraźniej mocno uwujkowany, co widać słychać i czuć.
    Waść wolisz aby niewiasty łyskały bezkosymi czaszkami? Dziwny zaiste zamysł estetyczny, choć są panie którym bez fryzury do twarzy bardziej niż z fryzurą.
    Proszę się nie frasować odpowiedzią, sam sobie spodnie uprasuję.