Reklama







Na dworze mróz osiągał około minus piętnaście. W izbie więziennych pastuchów było nie mniej a może nawet więcej na minusie. Pamiętam, że zrzuciłem z ulgą plecak , wydostałem z niego osobistą siekierę i poszedłem na poszukiwanie opału. Długo mnie nie było. Kiedy wróciłem objuczony drewnem, chłopaki naprawili już rozmontowane częściowo rury kominowe od kozy i zalepili śniegiem otwór w oknie. Dziewczyna z ponurą miną pichciła na juwlu coś do żarcia albo picia. Byliśmy głodni – od śniadania prawie nic w ustach poza cukierkami i czekoladą pogryzaną w trasie. Zaczęło szarzeć na dworze i sypnął śnieg. Całkiem spory.
 

Reklama

Plaga, sławny piroman, zabrał się z pmocą Adasia do uruchamiania kozy – naszej szansy na przetrwanie. Ja pomagałem dziewczynie przy przygotowaniu posiłku – krajanie chleba, otwieranie konserw, siekanie cebuli czy coś w tym rodzaju. I oczywiście z dużym zainteresowaniem przyglądałem się temu, co robią koledzy. Kilka prób rozpalenie ognia zakończyło się porażką. Nie pomogły nawet kostki suchego paliwa. Drewno nie chciało się rozpalić, gasło i dymilo. Wtedy Plaga poirytowany puścił soczystą wiązankę, oznajmiając, co zrobi z kozą jeśli ta nie będzie współpracować . Ostatnim pomysłem było pokropienie drewna benzyną. To w końcu pomogło. Ponowne podpalenie opału w piecyku udało się i zahuczał ogień. Plaga przy okazji opalił sobie nieco brwi i rzęsy tudzież loki grzywki.
– No, wreszcie działa to k… – mruknął zadowolony.

Ja także ucieszony udałem się natychmiast na kolejną wycieczkę po opał. Kiedy wróciłem po dobrej godzinie, A. stała przed drzwiami przecierając załzawione oczy. Ze szpary w drzwiach walił gęsty dym.

– Cały czas strasznie dymi, nie można wytrzymać w środku. Nic z tego nie będzie, lepiej wracajmy – poskarżyła się. Za chwilę wypadł na zewnątrz zapłakany Adaś, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Kilka pełnych oddechów i zaraz wrócił do środka. Wybiegali tak na dotlenienie na zmianę z Plagą. Twarde chłopaki. Ja tylko zajrzałem na chwilę – izba była pełna dymu tak gęstego, że nie widać było ścian, sufitu, rury kominowej a Plaga ledwo majaczył pochylony nad niewdzięcznym piecykiem. – Ciekawe jak oni to znoszą – pomyślałem.

Koza złapała ciąg (czyli ciepło roztopiło śnieg w kominowym ciągu) dopiero po dobrych dwóch godzinach wysiłków. Dymiło coraz mniej i w końcu można było wrócić do środka.

– Plaga, ty cholerny piromanie.

– Dawać mi tu zaraz gar ze śniegiem, herbaty się nagotuje na ogniu. – rozpromienił się rzeczony mistrz ognia.
 

Nie wiem jak był rozwiązany w obozie problem wody w sezonie letnim. My w zimie rozwiązaliśmy to topiąc śnieg. Odchodziło się od baraku trochę dalej(ja) lub bliżej(leniwy Plaga) do miejsca, gdzie śnieg wydawał się dostatecznie biały, ubijało go w garze do oporu i stawiało na fajerkach. Po roztopieniu uzupełniało się zawartość śniegiem z drugiego naczynia aż poziom płynu osiągał przyzwoitą wysokość. Wrzątek mieliśmy w pogotowiu na okrągło i herbata piliśmy z dużą częstotliwością.

Bliskie otoczenie kozy było jedynym znośnym miejscem w izbie. Poprzestawialiśmy łóżka w jej okolice i obsiedliśmy ją dokoła. Tu z konieczności koncentrowało się życie towarzyskie naszej czwórki. Humory po zjedzeniu posiłku i opiciu się gorącą herbatą uległy poprawie. Nie uległ za to poprawie komfort termiczny. Siedzieliśmy okutani w co kto miał, ja założyłem dodatkowy sweter, nie pozbywając się kurtki. A. dodatkowo opatuliła się śpiworem. Co jakiś czas trzeba było wychodzić po drzewo na opał. A. pilnowała ogniska domowego a my wyłaziliśmy w zadymkę z latarkami i trudziliśmy się rąbaniem wszystkiego co wystawało ponad śniegiem. Pamiętam, że poza starym bydlęcym łajnem drewniane elementy udało znaleźć się również w oborach, co skrzętnie wykorzystywaliśmy. Ciągłe hajcowanie sprawiło, że temperatura pomieszczenia wzrosła może o stopień lub dwa, dalej więc szczękaliśmy zębami. Póżnym wieczorem, kiedy udało się zgromadzić więcej opału ustaliliśmy z chłopakami, że będziemy pilnować na zmiany ognia przez całą noc a rano, gdy się rozwidni , zmieni nas A.

Z oddali dochodziło wycie.

-To wilk tak wyje? – zapytała A. z lękiem w oczach i głosie.

– Raczej wilki, cała wataha. Nie bój się, tutaj nie przyjdą, unikają kontaktów z ludźmi, boją się – mruknąłem z udanym przekonaniem. W duchu nie byłem taki pewny. Różnych plotek się nasłuchałem w Bieszczadach. To wycie żadnej nocy nas nie ominęło. Na szczęście zawsze dochodziło z oddali.

Noc upłynęła koszmarnie, siedziałem przy kozie opóźniając moment położenia się spać tak długo, aż zaczęły mi opadać powieki. W końcu zmęczenie zwyciężyło, wpełzłem do śpiwora i spróbowałem zasnąć. Były to czasy, gdy śpiwory puchowe nie były popularne. Poza taternikami nikt takowych nie posiadał. To czym dysponowaliśmy to były wojskowe śpiwory zimowe. Załatwił je Plaga nie wiem skąd i jak. Taki wojskowy śpiwór miał powłokę ze trzy razy grubszą od zwykłego turystycznego, zajmował cholernie dużo miejsca w plecaku i równie cholernie ciężki był. Natomiast ciepło nam w tych śpiworach bynajmniej nie było. Opatuliłem się w niego ubrany we wszystkie pary skarpetek, dwie pary kalesonów, spodnie, swetry, kurtkę i kominiarkę ale i tak trzęsłem się z zimna. Może Plaga z dziewczyną, którzy spali w spiętych śpiworach i mogli się przytulić cierpieli mniej, bo gdy wstałem nad ranem na swoją wachtę,  części  garderoby walały się w okolicy ich zestawionych łóżek. W nocy słychać też było z miejsca, gdzie spali jakiś podejrzeny odgłos molestowanych sprężyn – instynkty mają swoje prawa. Rankiem A. paradowała przez chwilę w grubych, żółtych majtasach prawie do kolan. Ona do fałszywie wstydliwych nie należała. Takie majtadały to najbardziej aseksualny rodzaj kobiecej bielizny. A i tak zerkałem z przyjemnością na pełną pupę dziewczyny. Ktoś tam coś złośliwie skomentował , A. odpaliła bez obrazy i wbiła się w dżinsy. Ocieplanych ortalionowych spodni narciarskich też wtedy na rynku nie było a jeśli były to cholernie drogie. Wszyscy na wyprawę odzialiśmy się w te same spodnie, których użylibyśmy w letni czas.
 

Śnieg padał nieustannie przez noc. A potem też padało z przerwami przez cały okres pobytu. Napadało średnio około pół metra. W miejscach, gdzie operował wiatr można było wpaść po pas albo i do piersi. Jak na mnie trochę za dużo było tego śniegu.
 

Czas w Jasielu wykorzystaliśmy na zwiedzanie okolicy, ja nabierałem wprawy w chodzeniu na nartach i trenowałem też zjazdy, pługi i takie tam inne techniki, z mniejszym lub większym powodzeniem. Adaś z Plagą odnaleźli niebieski szlak turystyczny, którym mieliśmy podążać i przeszli jego początkowy odcinek, aby zorientować się czy jest dobrze oznakowany. Trochę nam ubyło prowiantów przez te parę dni. Przed drugim noclegiem chłopaki wypili również cały zapas alkoholu jaki mieliśmy ze sobą, na co musieliśmy niechętnie patrzeć z A. Nie jestem abstynentem ale nie miałem wtedy nastroju do picia.

W obozie więźniów gościliśmy do ranka 30 grudnia. Wyszło nam po analizie mapy, że w jeden dzień przeskoczymy zaplanowany do przejścia kawałek pasma granicznego, zleziemy szlakiem do Komańczy i tam spędzimy noc przedsylwestrową a na Sylwestra może się uda dotrzeć do zaprzyjaźnionego schroniska w Bieszczadach. Jeśli będzie działać komunikacja PKS, co nie było pewne. O użyciu namiotu nikt nie myślał. Nocowanie w namiocie było absolutnie niewykonalne. Już małosenne noclegi w izbie pastuchów dały nam z Adasiem w kość. Uznaliśmy, że nie ma szans na przetrwanie nocy pod brezentowym dachem.

Cóż plany planami a życie mogło nam zgotować gorzką niespodziankę.

Cdn.



Reklama

32 KOMENTARZE

    • Romantyk z kolegi
      Ja w przedszkolu krakowiaka tańczyłem z jedną dzieweczką i list miłosny do niej napisałem – pierwszy raz w życiu. Chyba też romantyk ze mnie.
      Oponki nie warto piwem pompować, tyle powiem. Przeciąganie wskazane jest, byle paznokciami nie zdzierać elewacji. 😉

    • Romantyk z kolegi
      Ja w przedszkolu krakowiaka tańczyłem z jedną dzieweczką i list miłosny do niej napisałem – pierwszy raz w życiu. Chyba też romantyk ze mnie.
      Oponki nie warto piwem pompować, tyle powiem. Przeciąganie wskazane jest, byle paznokciami nie zdzierać elewacji. 😉

    • Romantyk z kolegi
      Ja w przedszkolu krakowiaka tańczyłem z jedną dzieweczką i list miłosny do niej napisałem – pierwszy raz w życiu. Chyba też romantyk ze mnie.
      Oponki nie warto piwem pompować, tyle powiem. Przeciąganie wskazane jest, byle paznokciami nie zdzierać elewacji. 😉

    • Romantyk z kolegi
      Ja w przedszkolu krakowiaka tańczyłem z jedną dzieweczką i list miłosny do niej napisałem – pierwszy raz w życiu. Chyba też romantyk ze mnie.
      Oponki nie warto piwem pompować, tyle powiem. Przeciąganie wskazane jest, byle paznokciami nie zdzierać elewacji. 😉