Reklama

Cichnie wrzawa wokół WOŚP, tego ewenementu na skalę światową, gdzieś w sieci pojawiają się jeszcze teksty na ten temat, jakieś migawki w tv… Za rok wybuchnie od nowa, a dziś…


Cichnie wrzawa wokół WOŚP, tego ewenementu na skalę światową, gdzieś w sieci pojawiają się jeszcze teksty na ten temat, jakieś migawki w tv… Za rok wybuchnie od nowa, a dziś…

Reklama

Zima zaskoczyła. Znowu. Jedni mówią, że jak co roku, inni, że wyjątkowo brutalna, wredna taka jak nigdy. A ja wracam wspomnieniami do innych mroźnych dni.

To było dawno temu, nie pamiętam w którym roku, byłam dzieckiem. Ta pora roku kojarzyła mi się z oczekiwaniem na śnieg, mróz i związane z nimi atrakcje. Dzieciaki nie mogły się doczekać kiedy z piwnic wyciągną sanki, narty i łyżwy, jeśli byli szczęśliwi ich posiadacze wśród nas. A zazwyczaj byli. Lepienie bałwana, zmarznięte buzie, nogi i dłonie, wszechobecna radość i śmiech. Kto żyw ten na górkę. Nie masz sanek? Równie dobrze, a może nawet lepiej zjeżdża się na worku po nawozach, albo w plastikowej miednicy. Tyłek po powrocie rozgrzewała mama, jeśli miednica przy okazji szaleństw “sama” się jakoś połamała. A taka miednica to był skarb wystany w kolejce, bo rzucili do sklepu. Tym zajmowaliśmy się my, a dorośli?
Przez 2 tygodnie nie było prądu, drogę do miasta zasypało tak, że żaden pojazd nie mógł przejechać. Nie dowożono nawet chleba. A nie wszyscy potrafili go sobie sami upiec. Ta umiejętność nawet na wsi już wtedy powoli umierała śmiercią naturalną. Dopóki sypał śnieg wszyscy radzili sobie jak mogli. Pamiętam, że tata pieczywo przynosił z pobliskiego miasteczka. Chodził na skróty, przez pola,bo tylko tak się dało przejść, z trudem, ale jednak. W końcu przestało padać. Dziś pewnie wszyscy już o wiele wcześniej zaczęliby psioczyć, że gdzie są służby, że za nasze, że płacimy, że nic nie robią….Wtedy, nie mam pojęcia jak to zorganizowano, widziałam z innymi dziećmi tylko tego efekty. Wszyscy zdolni do łopaty odśnieżali drogę, do połowy ci z miasteczka, od naszej strony my. I tak ze wszystkich stron. Każda miejscowość swój odcinek. Pomagano sobie też oczywiście. Mężczyźni pracowali, kobiety przynosiły gorące napoje, nie wiem czy z wkładką czy bez, a dzieciarnia szalała. To nie był czyn społeczny na który siłą spędzano ludzi. Rozmawiałam o tym z tatą niedawno. Na moje pytania miał zawsze tę samą odpowiedź. Trzeba było, to się robiło. Nic w tym nie ma dziwnego.

Po latach, kiedy trzeba, też się robi. Chociażby wcześniej już gdzieś przeze mnie wspominany chodnik, żeby dziecko na wózku samo mogło dojeżdżać do szkoły. Nie wszystko własnymi rękami, chociaż część tak. Inicjatywa była oddolna, władze rozpatrzyły przychylnie, pomogły.

Jakiś czas temu przeczytałam w lokalnej gazecie o 15-latku z porażeniem mózgowym, który marzył o książkach Joanny Chmielewskiej. Wszystkie 3, który były w miejscowej bibliotece już dawno przeczytał. Tak się złożyło, że na półce w domu miałam ich 19. Zadzwoniłam do pani, która napisała reportaż i dowiedziałam się, że każda pomoc się przyda, zbierają też na wózek dla chłopca, że ludzie chętnie pomagają, że jeśli mogę, to czy bym dała jeszcze jakieś inne książki i wspomniała o kolejnym nastolatku, niewidomym, któremu przydałyby się e-booki. Mogłam, za jakiś czas przyjechał miły pan z redakcji i zapakowaliśmy kartony do samochodu, żeby mógł je zawieźć do 15-latka. Ja zyskałam dużo wolnego miejsca na nowe książki i radość na myśl jak bardzo się ucieszy. E-boki, na 20-u płytach DVD, przez siebie nagranych, przysłał mi znajomy z drugiego końca Polski, ja je tylko przekazałam niewidomemu chłopcu.

Tym oto sposobem moje podwórko zaczęło się rozrastać do moja wieś, moja gmina, mój kraj.

Po co to wszystko napisałam? Zapewniam, że nie po to, żeby pokazać jaka to ja jestem dobra, jak to pomagam. Nawet gdybym była, tak jak nie jestem, świętą, sama to bym sobie mogła co najwyżej popłakać nad losem biednych pokrzywdzonych. Chciałam tylko pokazać, że nie tylko raz w roku potrafimy się zjednoczyć i zrobić coś razem. Że nie piszą o tym w gazetach, nie pokazują w telewizji? No i co z tego? Wielu ludzi codziennie, po cichutko pomaga innym, poza kamerami i błyskiem fleszy. Większości osób które się zaangażowały w te konkretne przypadki, nie znam i pewnie nigdy nie poznam. A jednak są mi w pewien sposób bliskie. Nie zawsze trzeba mieć dużo pieniędzy, żeby komuś pomóc. Za to potrzebne są chęci i to co najcenniejsze, serce. Razem możemy więcej. Może nawet uda nam się z czasem zmienić, przynajmniej na początek, to co blisko? Myślenie naiwne, życzeniowe? Tak, wiem, ale co byłoby warte życie bez marzeń i próby ich urzeczywistnienia?

Reklama

22 KOMENTARZE