Reklama

Już na początku tego roku, znany ekonomista i laureat nagrody Nobla prof. Joseph Stiglitz opublikował bardzo znaczący komentarz w gazecie New York Times.
http://opinionator.blogs.nytimes.com/2013/01/19/inequality-is-holding-back-the-recovery/
Zauważył, że głównym czynnikiem, który uniemożliwia odbudowę amerykańskiej gospodarki jest dysproporcja ekonomiczna jej obywateli.
Spowolnienie gospodarki USA stało się już stałym trendem. Obecna recesja uważana jest za największą od czasu Wielkiego Kryzysu. Kolejnym stałą tendencją w tym kraju jest trwające nieprzerwanie od 40 lat, pogłębiające się zróżnicowanie ekonomiczne społeczeństwa. Obecnie nie obserwuje się tylko tzw. „zróżnicowania wyników”, ale ludzie mają nierówne szanse już na starcie swojego życia. Mit Ameryki równych szans, mit sukcesu „od pucybuta do milionera” już dawno przestał być realny. Gwałtownie wzrasta różnica pomiędzy 1% najbogatszych, a 99% „pozostałych” ludzi. Ta nierówność hamuje, ogranicza i uniemożliwia wzrost gospodarczy. Historycznie, to nie wąskie elity, ale właśnie klasa średnia była siłą napędową rozwoju każdego kraju. To właśnie członkowie tej warstwy, w największym stopniu, swój przychód przeznaczają na konsumpcję, napędzając popyt i w ten sposób przyczyniając się do tworzenia nowych miejsc pracy. Prawdziwym źródłem nowych miejsc pracy jest klasa średnia – bo tworzy popyt!
A tymczasem jej dochody systematycznie maleją… Wielkość i struktura tej nierówności stanowi już poważne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. A mimo to przez 40 lat rząd USA nie znalazł żadnego sposobu jak jej przeciwdziałać.
Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych aż 1/5 dzieci żyje w stanie ubóstwa. A zaledwie 1% najbogatszych zanotował wręcz kosmiczny, bo aż 93% wzrost dynamiki swoich przychodów w roku podatkowych 2010.
Cóż na chichot historii: Stany Zjednoczone konsekwentnie i mocno, przez całe dekady promowały globalizm, upatrując w nim szansę na powszechny dobrobyt społeczeństwa. A w efekcie stały się krajem o wyjątkowo dużych nierównościach społecznych. Proces narastającego zróżnicowania rozpoczął się od polityki neoliberalnej wprowadzonej przez Ronalda Reagana w 1981 r. Potem, tym samym torem wyznaczonym przez postulaty ekonomii neoklasycznej, poszła administracja Billa Clintona. USA działo nie tylko jako strażnik świata, ale także jak „dobry wujek” uczący innych i dający przykład jak rozwijać gospodarkę. A co więcej nawet wymuszający te zmiany… Przez dekady naczelnym hasłem niesionym na sztandarach przedsiębiorców, mediów i polityków był – globalizm. I czego dorobiły się na tym globalizmie Stany Zjednoczone? Dostatniego, szczęśliwego społeczeństwa? Wymiernym efektem realizacji polityki neoliberalnej w gospodarce jest rosnące bezrobocie. Niestety ten poważny problem rozlał się obecnie na cały „zglobalizowany” świat.
Profesor Stiglitz powiedział wprost: „Globalizacja zlikwidowała jakąkolwiek siłę negocjacyjną pracowników, gdyż obecnie to firmy mogą grozić związkom zawodowym, a nawet rządowi sugerując, że w razie niekorzystnych dla siebie decyzji, przeniosą fabryki do innych krajów.”
W warunkach pełnej liberalizacji przepływu kapitału, spółki absolutnie nie interesuje miejsce produkcji, więc można przenieść fabryki do dowolnego kraju. Konsekwencją takiej sytuacji jest rozpaczliwa walka organizacji pracowniczych oraz rządu danego kraju o utrzymanie już istniejących miejsc pracy. Zaczyna się swoista odwrócona licytacja – „wyścig na dno”. Aby firmom nie opłacało się przenieść fabryki, utrzymuje się pensje pracowników na jak najniższym poziomie. Spada realny dochód zatrudnionych, to  rodziny ubożeją. A rząd ze swojej strony podejmuje działania nadające ulgi podatkowe globalnym korporacjom i w ten sposób przyczynia się do spadku własnych dochodów budżetowych. Traci społeczeństwo i to traci podwójnie.
Wzrost gospodarczy Polski w olbrzymiej części opiera się właśnie na zagranicznych inwestycjach. Jeżeli płace polskich pracowników zaczną dynamicznie rosnąć (co byłoby sytuacją korzystną dla Polaków i całego kraju), to wtedy ci zagraniczni inwestorzy bez wahania przeniosą swoją produkcję do krajów tańszych. Można nie zgodzić się na niskie pensje i podatki, ale wtedy logicznym posunięciem przedsiębiorstwa jest jedynie zamknięcie fabryki. I koniec. Aby temu zapobiec obniża się koszty pracy, utrzymuje niski poziom dochodu narodowego. Wyścig „na dno” trwa w najlepsze. Niestety w gospodarce globalnej, w sytuacji gdy rynek danego kraju jest w pełni otwarty, alternatywą byłaby jedynie postępująca deindustrializacja kraju.
Czyli nie tędy droga…
Niestety „globalni inwestorzy”, nie wykazują absolutnie żadnej chęci poskromienia swojej chciwości.
 

Reklama