W Polsce często słyszę narzekanie na brak innowacji w przemyśle. Zastanawia mnie kto miałby te innowacje tworzyć: operatorzy w zagranicznych montowniach? Owszem mogą, niemniej te innowacje nie zmienią obrazu polskiego przemysłu. W państwach tzw. „wysokorozwiniętych” to krajowe przedsiębiorstwa, niekiedy również placówki naukowe, są głównym źródłem wszelkich innowacji i patentów. W zakładach tych pracownicy starsi, bardziej doświadczeni przekazują swoją wiedzę i umiejętności młodszym. Tworzą zespoły, w których połączenie praktyki i świeżego spojrzenia na problem, daje spektakularne efekty.
Tak było kiedyś, we wszystkich gałęziach przemysłu, w Japonii. Ale już nie jest. Dlaczego? Otóż nastała w gospodarce myśl neoliberalna, która każe otworzyć rynki i każdemu krajowi rozwijać się tylko w tych dziedzinach, w których ma ustaloną przewagę konkurencyjną. I oto proszę sobie wyobrazić, że w dzisiejszej Japonii, na naszych oczach, upada branża budowlana. Japońskie przedsiębiorstwa budowlane nie zatrudniają nowych ludzi, dlatego nie zachodzi dziedziczenie umiejętności i technologii budowlanych. Jeśli proces ten będzie trwał nadal, to za kilkadziesiąt lat, kiedy obecni „budowlańcy” pójdą na emeryturę, Japonia stanie się krajem, który „nie potrafi zbudować wieżowca, nie potrafi zbudować mostu”. Innymi słowy, stoczy się do grupy państw „nierozwiniętych”.
A w Polsce? W Polsce szacuje się, że prawie 2 miliony młodych ludzi wyemigrowało za pracą. Mimo to stopa bezrobocia jest nadal bardzo wysoka. Tymczasowe sukcesy, którymi ostatnio rząd wręcz epatuje, niestety nie zmienią rzeczywistości. Problem, obecnie jeszcze mało widoczny, będzie stopniowo narastał: szczątkowa struktura polskiego przemysłu niestety nie pozwala na dziedziczenie i rozwijanie technologii. Dlatego to, co świadczy o bogactwie i poziomie rozwoju kraju – jego moce wytwórcze, potencjalna moc podaży, ulega degradacji. I właśnie w taki sposób, Polska może zmienić się w kraj zaledwie „rozwijający się”. I niestety, tak już obecnie jest postrzegana przez „bratnie” kraje członkowskie Unii Europejskiej. Obawy polskich producentów, jakoby metka „Made in Poland” na produktach sprzedawanych poza granicami kraju, obniżała ich atrakcyjność w oczach cudzoziemców, są niestety smutnym tego przykładem.
Pamiętam jak uważano, że „wolny rynek” uzdrowi gospodarkę. A tymczasem obudziliśmy się na równi pochyłej, staczając się w dół, w rozwoju cywilizacyjnym kraju. Czy chcemy, aby obecne pokolenie zostawiło swoim potomkom Polskę w gronie krajów „rozwijających się”?
„Państwo, które przetrwa wojnę, może zginąć w pokoju.” Zginąć przez błędną politykę gospodarczą.
Bezrobocie i coraz powszechniejsza bieda, zawsze rodzą ruchy ekstremalne. Ludzie szukają winnych i zwykle znajdują ich wśród: cudzoziemców, chrześcijan, lub choćby cyklistów. W Grecji coraz silniejsza partia „Złoty Świt” bez ogródek nawołuje m. in. do wydalenia cudzoziemców, czy odzyskania Istambułu. Skoro rząd grecki nic nie robi, pomimo iż 60% młodych Greków pozostaje bez pracy, to nic dziwnego, iż stają się oni podatni na manipulacje ze strony „Złotego Świtu” czy też Greckiej Partii Komunistycznej.
Historycznie patrząc, to zarówno faszyzm jak i komunizm, rozwijały swoje wpływy właśnie w sytuacji gwałtownego wzrostu bezrobocia, czy też deflacji. W warunkach zdrowej gospodarki, gdy ludzie nie boją się utraty środków do życia, nikt nie wspiera ani ruchów komunistycznych, ani faszystowskich.
Europa szczególnie dobrze powinna pamiętać, jak tzw. Wielki Kryzys „stworzył” Hitlera. Kryzys rozpoczął się w 1929 roku. W 1932 r. stopa bezrobocia w Niemczech osiągnęła poziom 43,3%. Rok później, w 1933r. do władzy doszli hitlerowcy…
Pisząc o tym, chce zwrócić uwagę, że przed II Wojną Światową sytuacja ekonomiczna była dokładnie taka sama. Tak jak przedwojenne elity polityczne uległy czarowi teorii ekonomii klasycznej, tak obecnie króluje szkoła ekonomii neoklasycznej. W centrum tych idei gospodarczych, stawia się własność prywatną, indywidualnego „człowieka ekonomicznego”, a nie kraj, wspólnotę, czy społeczeństwo. Kiedy polityka realizuje strategie globalizmu, czy fundamentalizmu rynkowego, to w końcu dochodzi do wzrostu bezrobocia. Ale tam przecież nie ma miejsca dla pomocy bezrobotnym, bo w końcu „oni sami są sobie winni”.
Reformatorzy w myśl ideologii neoliberalnej tłumaczą, że: „stopa bezrobocia jest wysoka, bo występuje niezgodność pracy”, „bezrobocie jest wysokie, bo prawo pracy nie pozwala firmom łatwo zwalniać stałych pracowników”, i obiecują, że: „jeżeli pozwoli się firmom łatwo zwalniać ludzi, to zatrudnienie wzrośnie”. A wreszcie radzą, że po prostu: „należy przenieść pracowników z branży schyłkowych, do wzrostowych”.
No więc pytam się: skoro występuje „niezgodność do pracy” i wystarczy tylko przeszkolić i przenieść wszystkich polskich (czy greckich) bezrobotnych do „branży wzrostowych”, to konkretnie: W czym ich przeszkolić? i Gdzie czeka na nich praca?
Problem polega na tym, że po prostu tej pracy nie ma. Niezależnie od branży, niezależnie od miejsca zamieszkania. Skąd zresztą w Polsce miałyby być zakłady pracy, skoro Polacy zgodzili się, aby ich popyt zaspakajał kapitał zagraniczny?
Jeszcze większym kuriozum są zalecenia, aby kształcić młodych ludzi w branżach „rozwojowych”. Stąd powstały ministerialne tzw. „kierunki zamawiane” na polskich wyższych uczelniach. A któż to wybrał, która to branża będzie w przyszłości rosnąć? Dla mnie już sama próba skonstruowania przyszłości gospodarki, jest doskonałym przeciwieństwem zdrowych zasad rynkowych. Wracamy do gospodarki odgórnie sterowanej? Czy rząd Polski, jak za czasów komunizmu, będzie odgórnie wybierał gałąź przemysłu, która ma przykazane rozwijać się?
Podsumowując: politycy, którzy promują powyższe idee, są w zasadzie niepoważni.
Czy my, ludzie, niczego nie nauczyliśmy się ze swojej historii?
Jak luka pokoleniowa może być przyczyną upadku cywilizacyjnego kraju?
Reklama
Reklama