Reklama

Pracownica z rannej zmiany pojechała na pogrzeb szwagierki. Mnie dostąpił zaszczyt zastępstwa.


Pracownica z rannej zmiany pojechała na pogrzeb szwagierki. Mnie dostąpił zaszczyt zastępstwa.

Reklama

Nienawidzę porannych godzin. Być może w maju, na wsi, kiedy ptaszki śpiewają, mógłbym to zaakceptować. W Warszawie, porą listopadową – nie.

Życie, jak wiadomo, nie pieści.
Trzeba było nastawić budzik na godzinę 5:00 i stawić się w kiosku o 6:00. Zimno, ciemno. Fuj.

Mijają długie minuty, a prasy jak nie ma, tak nie ma.

Nadchodzą klienci, niektórzy starają się być tolerancyjni.

Godzina 7:00. Prasy, ani widu.

Tolerancyjni klienci zaczynają się wyczerpywać.

Na ulicy gasną latarnie.

O godzinie 7:30 nadjeżdża samochód dostawczy.

– Panowie, co się stało? Mieliście wypadek po drodze?

– Nie, a bo co?

– Późno jesteście!

– Czekaliśmy na “Rzepę”, spóźniła się – młody człowiek łypnął na mnie poirytowanym okiem, wrzucił na podłogę trzy worki z prasą i z rykiem silnika wyruszył dalej.

Najwyraźniej nie jest amatorem listopadowych poranków, he he.

Prasę trzeba było natychmiast sprawdzić, rozłożyć, wycofując jednocześnie niesprzedane i nieaktualne już egzemplarze. Okoliczni klienci stwierdzili, że to najlepszy moment, żeby przyjść do kiosku “na zakupy”.

– A kiedy będzie rozpakowana? To proszę mi odłożyć! Ja się spieszę! A co to tak długo trwa? Nie można było zrobić tego wszystkiego wcześniej? To skandal!

Nienawidzę tego. Zimno, wilgoć, rozsadzający ból głowy. Poczucie bezradności.

– Bardzo przepraszam. Dopiero przed chwilą dostarczono mi prasę.

– A mnie to g… obchodzi, nie moja sprawa. Co to za kiosk, bez prasy?

Trudno się nie zgodzić…

Psychologowie doradzają uczenie, że trzeba myśleć pozytywnie.
Postaram się.
Chwilowo jestem “nie w nastroju”.

Reklama