Reklama

Ale nic to, bo choć zimno, przynajmniej jest już po pierwszym. Dobre i to.

Ale nic to, bo choć zimno, przynajmniej jest już po pierwszym. Dobre i to. Krótko po pierwszym jestem w pogodnym nastroju, są dziengi na jabłko dla chłopców i kilka dodatkowych smsów z pytaniem, czy aby nie zapomniał, co mi miał powiedzieć rano. No bo niestety bywa, że zapomina. W dodatku u niego płacą w innych terminach, nie jest łatwo zgrać te smsy. Ja pytam po pierwszym, on odpowiada po dziesiątym. Jak dostanie premię w okolicach 25, to prześle coś od siebie, bez pytania i zwykle to, co chcę przeczytać.
Bywają jednak smsy, które mógłby sobie darować.
Takie o chorobie.
Grypie.
Ptasiej grypie.
Ta ostatnia to dopiero jest choróbsko. Prawdziwe cholerstwo. Nie ma jak zbić gorączki. Choroba odporna na leki i winduje człowiekowi temperaturę do górnych granic termometru.
Całe szczęście, że majacząc powtarza słowa sprzed choroby. Replay. Replay. Replay…
Nic na to nie poradzę, że akurat te słowa nie wchodzą mi do głowy, że trzeba mi je powtarzać i powtarzać. Też tak miewacie?
A on jak zwykle zrobił mi coś kompletnie nieprzewidywalnego.
Wziął i umarł.
Tylko gorączka została. I nadal go rozpalała, a mnie to tak tylko przy okazji. Sądziłam, ze jak przy nim poleżę dłuższy czas, to przejmę żar i schłodzę go do temperatury zgodnej z PN. I tu muszę się przyznać do wstydliwej prawdy względem schładzania – żadne z mojej strony zabiegi nie odniosły skutku. Frustrujące. Co gorsza nie mogę wykluczyć, że to przeszło na mnie. Jeśli nie cała grypa, to przynajmniej gorączka. Teraz wypada schładzać nas oboje. Przyznacie, krępujące. O ile w ogóle możliwe. A nawet jeśli teoretycznie możliwe, to niestety niewykonalne. Wystarczy by w okolicy pokazał się ktoś, kto podejmuje się mnie schłodzić, on już zaczyna warczeć. Ja, w przeciwieństwie do niego, gonię schładzaczki dopiero od progu. Bliskość ma to do siebie, że człowiek zaczyna się zastanawiać jak by tu i drugiemu pomóc, i samemu skorzystać. W ramach tej praktycznej medytacji odkryłam sporo możliwości zagospodarowania niestygnących zwłok. Okazały się na przykład wspaniałym przyrządem do rozmrażania potraw. Natchnieniem były pewna kostka lodu oraz chińskie restauracje serwujące swoje potrawy na ciele żywej, atrakcyjnej….no właśnie – kelnerki czy tacy?
Mniejsza z tym. Pomysł wypalił i wszystkie zachomikowane w zamrażarce potrawy zaczęły wędrować na tors, brzuch i uda, gdzie ślicznie się rozmrażały. Było nawet takie miejsce, które z powodzeniem spełniało rolę grilla.
Było pięknie, dopóki spożycie nie wzrosło do punktu, w którym zaczęło odkładać się w wadze konsumentki. I właśnie ten powód zdecydował, że zrezygnowałam z tej metody schładzania.
Jest jakiś ratunek?
Jest. W nauce i naukowcu.
Trochę sobie przyapeluję w głębokim przekonaniu, ze uda się na 100%:
Panie Profesorze Balcerowicz! Pan zostawi swój autorytet w szatni i tylko sobie znanymi metodami Pan nas schłodzi.
Tak wierzę w skuteczność Pańskich metod, że nie czekając na wynik informuję, co następuje: po dojściu do wymaganej normami temperatury exciała i jego powrocie do sarkofagu ogłaszam vacat na jego stanowisku. Rzecz jasna adresuję ogłoszenie tylko do szlachetnie urodzonych. Przywykłam.
Oferta będzie aktualna po upływie 2 tygodni licząc od dnia dzisiejszego. To z ostrożności.
Z wariatami nigdy nie wiadomo. Gotów zmartwychwstać.

Reklama

3 KOMENTARZE