Reklama

Nie istnieje nic bardziej zaskakującego i zróżnicowanego jak natura.

Nie istnieje nic bardziej zaskakującego i zróżnicowanego jak natura. W pozornej drzemce kipiące od życia siły wydają na świat twory doskonałe w swojej niedoskonałości. Powykręcane pnie i gałęzie drzew z żylastymi liśćmi wdzięczą się ku słońcu, pną się na przekór, wbrew ciążeniu. Rozłożyste korony są schronieniem dla ofiar i drapieżników. Wyższe partie gór, gdzie trudniej o wodę, opanowane zostały przez długie i wysokie sosny, z mocno zasadzonymi igłami, odpornymi na parowanie. Jeszcze wyżej drobne krzewy narażają się na zimny wiatr, tulą się do skał, cieszą się z każdego złapanego promienia, przestrzelającego z trudem opasłe i leniwe chmury, opierające się o zbocze – pod ściółką grzybnie czekały na deszcz. Wśród życia czai się wszędobylska śmierć, nieodzowna i konieczna. Przybiera różne postacie, to próchna, rozkładającego się ku uciesze korników – niegdyś twardy i odporny pień staje się pożywką, wnika w ziemię i ją użyźnia; to przybiera kształt truchła sarny z toczonymi przez robaki wnętrznościami, z wyschniętym językiem robiącym za legowisko much; to jawi się w postaci cichej walki o miejsce, gdzie korzenie plączą się pod ziemią i duszą wzajemnie; to głośnego dźwięku zaciskających się zębów na szyi ofiary. W takim krajobrazie, spod ziemi tryska woda, zasilana przez wilgoć i opady. Mknie torując sobie drogę przez kamienie, rośliny i nierówności. Drąży koryto czy jest mu podległe?

Reklama

Zaczęło się niespodziewanie, trzy tygodnie przed terminem – nie byli przygotowani na taką nagłą ewentualność – siły wyższe i złośliwość rzeczy martwych zmusiły do przeprowadzenia porodu w domu. Emilia, choć skrycie przeczuwała, że coś stłumionego i nieokreślonego dzieje się jej z ciałem, zaskoczona została nie mniej niż talerz, który wylądował na ziemi. Pierwszy poród przebiegał według książkowych instrukcji – szpital, położna, godziny męczarni, płacz dziecka, inkubator – problemy przyszły z czasem. Upadła w kuchni na kolana, spomiędzy zębów wysączyła krótkie i przeraźliwe: „Zaczęło się”. Zdezorientowany mąż, ze ściśniętym żołądkiem, podbiegł do słuchawki, z której dochodziła jedynie piskliwa cisza. Za sąsiadów robił las, łąka i niebo – czasami przemknie wiewiórka machając rudą kitą, błyszczącym wzrokiem przywita wystraszony lis, w nocy pohuka sowa i we wrześniu jelenie wydrą się na rykowisku. Emilia też się wydzierała.

– Chodź tu do cholery, ty to przyjmiesz – z rozłożonych nóg ciekła śluzowata wydzielina. Opanowawszy panikę, Jan – takie szlachetne imię posiadał ojciec – powiedział na uspokojenie – Nie martw się kochanie, wszystko będzie dobrze. Wiem, że boli.

– Gówno tam wiesz. Weź ręczniki, nalej wody do miski i garnka. Podgrzej… Do diabła – pot z czoła pozlepiał włosy, ściekał przez brwi, na oczy i do ust – Pospiesz się proszę. Wrzuć jeszcze nóż, niech się gotuje.

Szybkie skurcze sugerowały, że dziecko nie chce długo pozostać w ukryciu, znudziło się życiodajną klatką, jedzeniem pod nos i ciepłem. Ból, krótki i potężny, ogarniał raz po raz członki i krzyż, wraz z nim pojawiał się równie krótki, lecz bardziej przejmujący jęk, który oderwany od źródła wędrował jeszcze chwilę po kuchni, zaglądał pod stół, pod zlew, przepływał obok kapiącego kranu, próbował zjeść niedokończony obiad, odbijał się od ściany i w końcu pojawiał się w głowie, wibrując w uszach jak naciśnięty klawisz fortepianu. Pojawiła się wpierw główka, delikatna i plastyczna – prócz krwi i mazistych płynów płodowych, pokryta była skrawkami błony. Zobaczywszy ów owalny kształt, Jan pomyślał przez chwilę nad paradoksem, że na świat przychodzi się odwrotnie, niż się po nim chodzi. Nie czekając zbyt długo na zaproszenie niemowlę ujawniło się całe, bezwstydnie wdzięcząc się swoją nagością. Wylądował na niezbyt pewnych rękach ojca.  Pępowina wiła się od brzuszka do pochwy matki. Nastąpiła nagła cisza, głośna od oczekiwania, zaledwie kilka sekund opanowała pomieszczenie. Nawet gotująca się woda, sycząc i bulgocząc, zamilkła uważnie nasłuchując. Niemowlę zawisło do góry nogami, pierwszy klaps stanowił preludium, początek ciosów, które nadejdą w przyszłości, zadawanych ze wszech stron, od rodziny, przyjaciół, obcych ludzi – płaczem potwierdził, że jest na to gotowy. Matka, z wyraźną ulgą i prawie stoickim spokojem, powiedziała:

– Wypcham łożysko. Zawiąż pępowinę. Ostrożnie. Uczyłeś się przecież. Przetniesz tutaj – palcem wskazała miejsce. Popatrzyła na bezbronnego synka, pod oczami zaperliły się łzy, wytwór głębszych uczuć niż dotychczasowe, zrodzone przez wysiłek i ból – Boże! W czepku urodzony… Obmyj go… Daj mu zdrowie. Spraw, żeby był zdrowy…

Na łóżku, w pomieszczeniu obok, leżała dziewczynka, pierwszy owoc miłości rodziców. Przebywała w półmroku, lecz zdawała się nie reagować na dźwięki dochodzące z kuchni, które nie istniały dla jej przytłumionej percepcji. Patrzyła w sufit, jednak można było odnieść takie wrażenie, że wzrok nie dochodził do miejsca przeznaczenia, że oczy nie wodzą po jakimś konkretnym punkcie. Z wyrazu twarzy, porcelanowej jak u lalki, nikt nie był w stanie odczytać niemego krzyku, dobywającego się z zakamarków duszy. Zupełnie inne dziecko natury.  

W pozornym miarowym oddechu lasu powietrze przeciął odgłos kwilenia. Z gniazda wypadł ptaszek i połamał sobie skrzydło o ziemię, w agonicznych podrygach próbował machać zdrowym, jeszcze nierozwiniętym odpowiednio. Na chudych nogach wlókł skaleczone, niezdatne do życia ciało, co chwilę upadał, podnosił się ponownie, w beznadziejnej walce o byt. Pobliski strumień płynął niefrasobliwie, z niezwykłą siłą przeżynał połacie ziemi, tnąc wszystko na swojej drodze. Ptaszek zsunął się ze skarpy i wpadł do rwącego nurtu.

Reklama

9 KOMENTARZE

  1. nie leć formą
    Na początku tekstu nadmiernie pucujesz formę, wychodzi zbyt kwieciście, z masą ogranych zwrotów typu “pozorna drzemka”, “tulą się do skał”, itd. No i aż zbyt odkrywcze pierwsze zdanie.
    Znacznie lepiej Ci wychodzi gdy piszesz normalnie, wprost z głowy, tak jak w dalszej części.
    Dobrze piszesz proste, życiowe dialogi co jest cenną sztuką, lecz opisów przyrody unikaj jak zarazy.

    • kwestia estetyki i kontrastowania
      opis natury to jak kobieta potrzebująca pieszczoty, można to robić z galanterią, do ucha mówić słodkie, wyklepane frazesy, całować rękę i wzdychać; można też zerwać szaty i brutalnie obnażyć; można jak doświadczony rzemieślnik, profesjonalnie doprowadzić do rozkoszy – wniosek pozostaje i tak jeden, nie należy się od pieszczoty uchylać;
      pierwsze zdanie toporne, lecz niech żyje sobie własnym życiem;
      pozdrawiam

  2. nie leć formą
    Na początku tekstu nadmiernie pucujesz formę, wychodzi zbyt kwieciście, z masą ogranych zwrotów typu “pozorna drzemka”, “tulą się do skał”, itd. No i aż zbyt odkrywcze pierwsze zdanie.
    Znacznie lepiej Ci wychodzi gdy piszesz normalnie, wprost z głowy, tak jak w dalszej części.
    Dobrze piszesz proste, życiowe dialogi co jest cenną sztuką, lecz opisów przyrody unikaj jak zarazy.

    • kwestia estetyki i kontrastowania
      opis natury to jak kobieta potrzebująca pieszczoty, można to robić z galanterią, do ucha mówić słodkie, wyklepane frazesy, całować rękę i wzdychać; można też zerwać szaty i brutalnie obnażyć; można jak doświadczony rzemieślnik, profesjonalnie doprowadzić do rozkoszy – wniosek pozostaje i tak jeden, nie należy się od pieszczoty uchylać;
      pierwsze zdanie toporne, lecz niech żyje sobie własnym życiem;
      pozdrawiam

  3. nie leć formą
    Na początku tekstu nadmiernie pucujesz formę, wychodzi zbyt kwieciście, z masą ogranych zwrotów typu “pozorna drzemka”, “tulą się do skał”, itd. No i aż zbyt odkrywcze pierwsze zdanie.
    Znacznie lepiej Ci wychodzi gdy piszesz normalnie, wprost z głowy, tak jak w dalszej części.
    Dobrze piszesz proste, życiowe dialogi co jest cenną sztuką, lecz opisów przyrody unikaj jak zarazy.

    • kwestia estetyki i kontrastowania
      opis natury to jak kobieta potrzebująca pieszczoty, można to robić z galanterią, do ucha mówić słodkie, wyklepane frazesy, całować rękę i wzdychać; można też zerwać szaty i brutalnie obnażyć; można jak doświadczony rzemieślnik, profesjonalnie doprowadzić do rozkoszy – wniosek pozostaje i tak jeden, nie należy się od pieszczoty uchylać;
      pierwsze zdanie toporne, lecz niech żyje sobie własnym życiem;
      pozdrawiam

  4. piskliwa cisza
    pasuje do motywu pisklecia, chociaz dryfujac osobno moglaby co najmniej zastanowic; podoba mi sie tekst, stylistyka opisow natury na poczatku nie razi, jest moze kontrastem do tej plynnosci opisu wydarzen. Lubie, ze zostawiasz refleksje. Czesto jestem nimi przytloczona, ale to Twoj zamiar tworczy, ktoremu nie mozna nic zarzucic, skoro jest zamiarem.
    Pozdrowienia 🙂

  5. piskliwa cisza
    pasuje do motywu pisklecia, chociaz dryfujac osobno moglaby co najmniej zastanowic; podoba mi sie tekst, stylistyka opisow natury na poczatku nie razi, jest moze kontrastem do tej plynnosci opisu wydarzen. Lubie, ze zostawiasz refleksje. Czesto jestem nimi przytloczona, ale to Twoj zamiar tworczy, ktoremu nie mozna nic zarzucic, skoro jest zamiarem.
    Pozdrowienia 🙂

  6. piskliwa cisza
    pasuje do motywu pisklecia, chociaz dryfujac osobno moglaby co najmniej zastanowic; podoba mi sie tekst, stylistyka opisow natury na poczatku nie razi, jest moze kontrastem do tej plynnosci opisu wydarzen. Lubie, ze zostawiasz refleksje. Czesto jestem nimi przytloczona, ale to Twoj zamiar tworczy, ktoremu nie mozna nic zarzucic, skoro jest zamiarem.
    Pozdrowienia 🙂