Reklama

[wsciekly+pies+150.jpg]

Wściekły Pies – to prosty drink. Genialny. Nie potrzebuje zwyczajowo temperatury tak nieodzownej przy wielu alkoholach jak piwo, wino czy wódka „sote”. Nie potrzebuje lodu ani schładzania. Nalewamy 20 mililitrów wódki do małego kieliszka, dolewamy powolutku 10 mililitrów soku malinowego. Sok osiada na dnie kieliszka tworząc bursztynowe dno. Wstrząsamy do tego kilka kropel tabasko, które wiszące nad sokiem przypomina kosmiczne galaktyki. Wygląda i smakuje wybornie. Najpierw czujesz w ustach wódkę, alkohol rozchodzi się ostrym cięciem po gardle i łagodzi go natychmiast słodycz soku by w ostateczności zapalić i scalić smaki w jednolitą całość w naszym przełyku. Taki sam był mój pies. Bezkompromisowy w prostocie, zawsze wesoły, uczciwy w niezmienności swoich uczuć. I zdając sobie sprawę ze skażenia właścicieli psów nieodmienną opinią na ich temat: Człowieku, mój pies był najlepszym psem na świecie – i co z tego, że chciał zjeść dziecko sąsiadki? Skoczył jej prosto do wózeczka. To był dopiero pies człowieku.

Reklama

Powiem tak. Łagodność mojego psa a raczej psa mojej z najlepszych córek, jego poczucie humoru, współczucie, kiedy położył mi się natychmiast między nogami kiedy straciłem pracę a on leżał nie poruszając nawet brwiami i był ze mną dopóki nie wypiłem wszystkich piw, pozwala mi na uzasadniony żal po jego stracie. Siadałem na łóżku czytając książkę, i on siadał, robiłem obiad w kuchni, kładł się na ziemi i merdał ogonem, na balkonie przysiadał się kiedy paliłem i gapiłem się w niebo, łaził za mną jak cień kiedy nie chadzał za moją z najlepszych córek. Dokładnie tyle samo moczu gubił przy szczęśliwym powitaniu kiedy brakło jednego z nas tydzień lub dwa.

Kopał długie rowy na działce dzięki czemu nie mieliśmy na niej nigdy kretów, znajdował na sąsiednich działkach nasze żółwie zabierane razem z nami na grilla bo grillowe imprezy lubił nad wszystko. Latał za promieniem wydobywającego się z gumowej rury wody jak opętany próbując go chwycić swoimi zębami dowolną ilość czasu. Wygrzewał się z nami w słońcu nie bacząc na piękno chmur odganiając od nas wściekle, pszczoły i wielkie muchy. Specyficznym burkaniem dawał do zrozumienia, że rzuci się na każdego kto przekroczy granice naszej działki bo nie posiadał zwyczaju bezsensownego szczekania.

Kiedy źle zdiagnozowany przez jedną panią mającą się za lekarza zwierząt przestał używać tylnych nóg (tu powinno paść nazwisko i adres tej okazałej kliniki weterynaryjnej w Bydgoszczy na ulicy Bełzy) nie wiedziałem, że to jego bliski koniec.

Jednego na świecie nie cierpię z całą dostępną mi ludzką pasją. Głupoty. Nie rozumiem ludzi, którzy wsiadają rano na bani do aut i wjeżdżają w przystanki autobusowe, taranując bogu ducha winnych ludzi a nawet spadają na nich z wiaduktów jak to miało miejsce jakiś czas temu w Warszawie. Nienawidzę tego bólu rodzącego się z czystej głupoty, z bezmyślności.

Moja najlepsza z córek zajęła się psem z godną pozazdroszczenia intensywnością. Rehabilitacja po tygodniu przyniosła efekty. Pies zakręcał na wirażach jak samochód na lodzie ale dziarsko powłóczył tylnymi nogami chodząc wreszcie na spacery o własnych siłach. Jednak po kilku tygodniach po prostu nie wstał z budy. Jest pierwszy września, wtorek. Moja najlepsza z córek jedzie z matka tramwajem do szkoły, ja z teściem do weterynarza. Kroplówka, gastroskopia, pobieranie krwi. Jeśli pęcherz nie powiększy się będziemy do końca życia słowo niewydolność nerek uważać za boga zagłady. Powiększył się o 10 procent a powinien o sto.

Na chwile stanęło mi serce. Pies przez dwie godziny pojękiwał, jak mi wyjaśniono z przyczyn neurologicznych a nie z bólu. Nie jestem tego pewien. Po przyjeździe do domu leżeliśmy z psem przytulając go jakbyśmy chcieli oddać mu naszą odżywczą energię czekając na wyniki krwi. O 16.30 zadzwonił weterynarz: Proszę pana, nieco to mnie dziwi ale badania krwi są może nie tak dobre jakbyśmy chcieli ale wcale nie tragiczne. Kreski naszych ust zaczęły podnosić się ku słońcu. Proszę przyjechać o 18 na kolejną kroplówkę. Godzina 16.45. Tato, TUTU nie oddycha.

Potrząsałem psem patrząc mu w jego martwe oczy. Moja najlepsza z córek próbowała go bezskutecznie reanimować. Temperatura spadała. Trzęśliśmy jakby kłodą drewna mocząc ją łzami. Zakopaliśmy go na działce wraz z budą. Nie potrafiłem go zakopać, zrobił to mój teść. Polaliśmy grób wódką, upiliśmy się i przytuleni z moją z najlepszych córek próbowaliśmy odrobinę znieczulic swój żal przy jakimś filmie. Próbowaliśmy choć na chwilę zakłócić nasze uczucia. Śni nam się już od kilku tygodni. Nie możemy się pogodzić, że głupota ludzka potrafi zdziałać tak wiele ale i tak dziękujemy pani weterynarz za jej dobre samopoczucie i życzymy wszystkiego najlepszego. Jak to powiedziała moja najlepsza z córek: daliśmy naszemu psu najlepsze życie jakie mógł mieć.

Że za krótkie? Trudno, co robić. Życie bywa zabawne.

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. Żaloby lepiej nie zaguszać
    tylko odplakać. Ja trafilam na dobrą klinikę, lekarze sa tam jak skrzyżowaie dr Sumińskiej z Jamesem Herriotem. Bardzo wspólczuję, przekaż również najlepszej z córek.
    Te “przyczyny neurologiczne” a nie ból, a niby czym jest ból?