Reklama

Ubywa pracy, pensje i ceny prawie nie rosną, ludzie wstrzymują się z wydatkami… To klasyczny opis deflacji, a słowa te opisują rzeczywistość gospodarczą Polski. Czyżby do Polski zbliżała się deflacja?
Kiedy spada inflacja spada, to maleją wpływy budżetu z podatków pośrednich. Nominalne dochody budżetu w styczniu i lutym br. są aż o 3,6 mld PLN niższe niż w dwóch miesiącach ubiegłego roku. (A planowano wzrost.) A wydatki budżetu w tym roku są o 1,7 mld PLN wyższe niż w roku ubiegłym. Deficyt budżetu na koniec lutego jest wyższy o 5,2 mld PLN niż w roku ubiegłym. Prognoza PKB na rok bieżący to 1,3%, a pamiętamy, że w Polsce, każdy poziom poniżej 3%, oznacza realną utratę miejsc pracy. Czyli spadają wpływy do budżetu (podatki osób pracujących), a rosną wydatki budżetowe (zasiłki). Tymczasem ministerstwo wciąż zaklina rzeczywistość epatując przekonaniem o nagłej wolcie gospodarki jaka nas czeka w drugim półroczu. Oby! Ale proszę Państwa Ministrów – to samo się nie zrobi…
Analizując najnowsze dane statystyczne na temat stanu gospodarki Polski dochodzę do wniosku, że najwyższa pora, aby rząd wreszcie wziął się „do roboty” i wprowadził w życie strategię zmierzającą do stabilnego i natychmiastowego (nie w perspektywie długoterminowej) wzrostu PKB. Tylko, że jak do tej pory koncentruje się na zupełnie innych zagadnieniach, co jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. A jedyną jego koncepcją na ratowanie budżetu jest nakładanie coraz wyższych danin przez kreatywnego ministra finansów.
Przy złych nastrojach gospodarczych zarówno przedsiębiorstwa jak i gospodarstwa domowe zmniejszają swoje wydatki. W efekcie cała gospodarka zwalnia i pojawia się widmo deflacji. I wtedy właśnie jest pora na ruch rządu, który ma do swojej dyspozycji środki przeciwko recesji lub deflacji. Konkretnie są to potężne narzędzia do prowadzenia odpowiedniej polityki pieniężnej (regulacja podaży pieniądza) oraz polityki fiskalnej (emisja obligacji rządowych i realizacja inwestycji publicznych).
Zaraz po takich propozycjach pojawiają się głośne krzyki zwolenników polityki neoliberalnej i przeciwników jakiejkolwiek interwencji rządu. Proszę Państwa neoliberałów: skoro na każdą chorobę jest inne lekarstwo, to jak można problemy gospodarcze wywołane przez zgoła odmienne czynniki, naprawić tymi samymi posunięciami? Japonia ma już niemal 20-letnie doświadczenie w walce z deflacją i niestety przez te 20 lat zdołała się przekonać, że w warunkach deflacji polityka neoliberalna tylko pogłębia zapaść gospodarki. Uwolnienie rynku i ograniczenie interwencjonizmu państwa, to wspaniałe pomysły w warunkach luki podażowej, rosnącej inflacji, rozkręcającej się gospodarki. A co mamy teraz? – Wzrost bezrobocia, spadek aktywności inwestycyjnej przedsiębiorstw i obniżenie się poziomu konsumpcji gospodarstw domowych. Kto jest teraz w stanie wygenerować impuls inwestycyjny? Może bankrutujące firmy? Czy gospodarstwa domowe zagrożone bezrobociem? Teraz pora jest na ruch rządu, który powinien wygenerować „efektywny popyt”, stwarzając możliwości powstawania nowych miejsc pracy. Jednym z obowiązków rządu jest dbałość o dobrobyt narodu, który powierzył mu mandat władzy.
Źródłem mojej krytycznej oceny zasad funkcjonowania Unii Europejskiej, a w szczególności koncepcji wspólnej waluty jest fakt, iż system ten pozbawia odpowiedzialności i odbiera obowiązki, jakie mają wobec swoich obywateli, rządy poszczególnych krajów. Bo jakże premier może czuć się winny za ubóstwo rodaków, skoro podstawowe narzędzia kształtowania gospodarki w tym kraju, są w rękach Brukseli i Europejskiego Banku Centralnego? Kto winien? Nie on! Może to jest powód, dla którego polscy politycy tak silnie dążą do ściślejszej „integracji” z Unią (chcą przyjąć euro) i ochoczo akceptują kolejne, narzucone przez Brukselę wytyczne budżetowe (np. pakt fiskalny). Wobec braku realnie zagrażającej opozycji, takie działania odsuwające od siebie odpowiedzialność, mogą im zapewnić jeszcze wiele kadencji…

Powtarzam, że dobrobyt Polaków, siła kraju, zależy od Produktu Krajowego Brutto, a to są wydatki krajowe brutto oraz dochód narodowy brutto. Wydatek kupującego stanowi dochód sprzedającego. Skoro Polacy wydają pieniądze, lepiej aby te wydatki stały się dochodem również Polaków. Uważam, że właśnie zadaniem rządu jest wprowadzenie takiej polityki. Jeżeli Polak chce zrobić jakiekolwiek zakupy (jedzenie, ubrania, czy telewizory), to lepiej aby rzeczy te były wyprodukowane w Polsce przez Polaków. Innymi słowy jeżeli naród chce mieć pracę i możliwości produkcji, to ten naród powinien kupować rzeczy wytworzone przez siebie. Taka transakcja ma wpływ na PKB. Wzrośnie popyt na krajowe produkty, to przedsiębiorcy będą musieli stworzyć nowe miejsca pracy, aby zwiększyć podaż. I to jest klucz do wzrostu dochodu całego narodu, łącznie z dochodami rządu.
A sami Polacy już dawno powinni pożegnać się ze swoim kompleksem PRLu i docenić rodzimych producentów.

Reklama
Reklama

2 KOMENTARZE