Reklama
Ambasador Chris Stevens, reprezentował USA i prezydenta Obamę na dyplomatycznej placówce w Libii i zginął razem z trzema innymi Amerykanami, w rocznicę ataków na WTC 11 września, w wyniku ataku terrorystycznego Al-Kaidy dlatego, że Obama nie był w stanie podjąć decyzji o udzieleniu im pomocy. 


Przypomnijmy narrację wyborczą prezydenta Obamy: dzięki niemu Osama bin Laden nie żyje.  Al-Kaida jest rozbita, Bliski Wschód z jego pomocą pozbył się dyktatorów i wdzięczny Ameryce wszedł na drogę demokracji. Do tak pozytywnych zmian doszło dzięki mądrej polityce Obamy…

Dlatego mimo alarmujących próśb amb. Stevensa o przyznanie większej ochrony, administracja Obamy wcześniej w sierpniu odwołała z Libii dwa zespoły elitarne, działając zgodnie z życzeniowymi założeniami, że sytuacja w Libii jest stabilna, a Al-Kaida po zabiciu bin Ladena unieszkodliwiona.  Nie liczyły się fakty na miejscu, w kwietniu i czerwcu teren konsulatu był zaatakowany, następnie w Benghazi miał miejsce zamach na amb. brytyjskiego, wtedy konsulaty państw zachodnich zostały ewakuowane, Amerykanie pozostali.

Reklama

Jeszcze o godz. 6.00 wieczorem amb. Stevens wysłał depeszę do zwierzchników, że sytuacja się ciągle pogarsza.  Następnie Stevens przyjął w konsulacie tureckiego dyplomatę, spotkane zakończyło się o 7.30 i ambasador zakończył urzędowanie.

Atak na konsulat i póżniej na placówkę CIA rozpoczął się wieczorem o godz. 9.00 czasu libijskiego i trwał przez 7 godzin!  Przez cały ten czas tak Biały Dom, jak i CIA miały dobry wgląd w rozwój wypadków, otrzymując e-maile od ambasadora i innych będącym pod ostrzałem, działała łączność.  Minuta po minucie decydenci w Białym Domu i centrali CIA oglądali przekaz z kamer w atakowanym konsulacie jak i obrazy wideo z dwóch filmujących te wydarzenia dronów (!).

O godz. 4.05 czasu waszyngtońskiego napłyneły pierwsze meldunki do Białego Domu i Pentagonu: misja w Benghazi pod atakiem!  O 6.07 filia Al-kaidy, Ansar al-sharia przyznała się na internecie (m.in. Facebook) do autorstwa ataku.

http://www.foxnews.com/politics/2012/10/27/obama-avoids-question-on-whether-americans-in-libya-were-denied-requests-for/?test=latestnews

W konsulacie było 7 Amerykanów, Stevens zamknął się z jednym z agentów w „bezpiecznym” pomieszczeniu, do którego nie mogli dostać się napastnicy, zamierzając doczekać tam pomocy.  Napastnicy oblali jednak pomieszczenia ropą i podpalili.  W przerwie w ataku po 10.00, zamknięci w pułapce chcieli uciekać, ale agenci  chodząc w dymie na kolanach nie mógli odnaleźć ambasadora.

Pracownicy placówki CIA, oddaleni od konsulatu o półtora kilometra, po usłyszeniu strzałów i pozyskaniu informacji o ataku na konsulat natychmiast poprosili zwierzchników o pozwolenie na interwencję w celu niesienia pomocy będącemu w niebezpieczństwie ambasadorowi.  Trzy razy ponawiali prośbę, trzy razy zwierzchnicy nie wyrazili zgody na akcję pomocy.   Widzący co się dzieje jeden z pracowników CIA, były członek elitarnych oddziałów specjalnych Navy Seals, Tyrone Woods przed 11.00, postanowił działać wbrew zakazowi i zabrawszy czterech ochotników, ruszył na pomoc ambasadorowi będącemu pod atakiem Al-Kaidy (jej libijskie ramię Ansar al-Sharia).

Przybywający z pomocą do atakowanego konsulatu, zabrali ciało zabitego asystenta informacyjnego ambasadora Seana Smitha, kilku ocalałych, ale nie mogli odnaleźć amb. Stevensa.  Ambasador ukrył się w małym pomieszczeniu i powoli dusił się od nadmiaru bojowych gazów i dymów.  Ratownicy ostrzeliwując się ok. północy wycofali się do odległej o 1,5 km tajnej placówki CIA.  Umierającego amb. Stevensa, znaleźli dopiero nad ranem plądrujący konsulat miejcowi złodzieje i wzięli go do szpitala ok. godz. 1.00 w nocy.  Oczywiście mogło być gorzej, mogli go porwać bojówkarze Al-Kaidy i nagrać jakiś straszny film…

Około 2 rano (12 września) na lotnisko w Benghazi przybył mały zespół  CIA z Tripolisu (wylecieli o północy) z Glenem Doherthym, dotarli oni do broniącej się placówki CIA ok. 3.00 w nocy.   Sama placówka CIA znalazła się pod ciężkim ogniem ok. godz. 4.00 rano.   Doherty wysyłał współrzędne stanowisk moździerzy atakujących prosząc o uzbrojony dron, czy samolot.  Poległ od pocisku moździerzowego, tak jak Tyrone Woods, obaj obsługiwali karabiny maszynowe na dachach budynków… Po tym przyjęto decyzję o ewakuacji na lotnisko, konwój osłaniali bojownicy z libijskiej Brygady 17-go lutego.

Broniący się prosili bezskutecznie centralę o pomoc.  A wszystko stało w pogotowiu, brakowało tylko decyzji prezydenta, niestety nie było jej do końca.  Operacyjnie wszystko było w pogotowiu, zaraz po informacji o pierwszym ataku, błyskawicznie z Niemiec przerzucono na Sycylię 3 oddziały specjalne szybkiego reagowania (w tym komando z Delta Force).  Potrzebna była decyzja prezydenta Obamy, polecenie, zgoda dla min. obrony Leona Panetty na rozpoczęcie akcji ratunkowej. Proste słowo: go!

Z bazy w południowych Włoszech (Sigonella Air Station, 480 mil od Benghazi) oddziały specjalne potrzebywały by tylko 2 godzin, aby udzielić pomocy atakowanym, co więcej myśliwce potrzebowały tylko 20 minut, aby obrócić w popiół atakujące bojówki Al-Kaidy.  Apelujący o pomoc Tyrone Woods informował, że potrzebuje lotniczego wsparcia dla którego namierzył laserem atakujące moździerze.  Nie doczekał się jednak decyzji prezydenta, tak jak i przygotowani na dalszy bieg wypadków generałowie.

Tyrone Woods był mężem i ojcem 3-miesięcznego dziecka.  Jego ojciec Charlie z żalem mówi o tym, że gdyby rządzący i dowódcy związani z tragedią w Benghazi, mieli tyle moralnej odwagi, heroizmu i uczciwości co jego syn, to nie doszłoby do tej tragedii.

Pat Cadell, demokrata, b. doradca wyborczy prezydenta Cartera zauważył, że to jest największy skandal jakiego jest świadkiem w swojej karierze.  Powiedział „Rzym płonie!”, nawiązując do akcji cesarza Nerona.  Media śpią, Obama to ich wykreowany, ulubiony lewicowy prezydent, na pierwszych stronach gazet, nie znajdziesz pytań o przyczyny tragedii w Benghazi.  Dla lewicowców, nic się nie stało, a Benghazi leży sobie spokojnie na Bliskim Wschodzie, gdzie dzięki manewrom Obamy usunięto lojalnych dla Ameryki kacyków i zwyciężyła demokracja.

Mówi się, że samo przestępstwo nie jest największą zbrodnią, jest nią natomiast mataczenie, okłamywanie, próba zacierania śladów.  Tak jak to było z włamaniem w słynnej aferze Watergate, przez którą Richard Nixon po wygraniu wyborów utracił władzę.  Nowy prezydent Libii w wywiadzie dla FOX NEWS, zapytany następnego dnia o Benghazi, prosto odpowiedział, że była to akcja Al-Kaidy.  Jedno z pierwszych pytań na które powinien odpowiedzieć Prezydent Obama, czy też jego przedstawiciel brzmi: czy filmujące przebieg tragedii drony były uzbrojone?

Minęło już 6 tygodni od tragedii w Benghazi, przyjrzyjmy się reakcji administracji prezydenta Obamy.  Poinformowany o ataku na amerykański konsulat w Benghazi, prezydent poszedł spać.  Następnego dnia po wystąpieniu w Ogrodzie Róż przed Białym Domem, udał się do Las Vegas, na spotkanie z zwolennikami finansującymi jego prezydencką kampanię.  Następnie tak sam Obama, jak i  jego rzecznik prasowy, jak również sekretarz stanu (MSZ) Hillary Clinton, jak również amb. USA w ONZ dr. Susan Rice (wywiady w 5 stacjach TV), wielokrotnie pytani przez przyjazne im main streamowe media na temat Benghazi, przedstawiali (zamieniając się w krytyków filmowych) wersję według której miała tam miejsce spontaniczna demonstracja tak jak w innych  krajach islamskich z powodu filmiku w internecie n.t. proroka Mahometa obrażającego uczucia muzułmanów.

Mówili tak (strzelając sobie w stopę) mimo, że znali fakty od początku o zaplanowanym i przeprowadzonym przez Al-Kaidę ataku terrorystycznym z okazji rocznicy 11 września i dla pomszczenia jednego z jej  liderów Libijczyka, zabitego przez amerykański dron w Pakistanie.  Więc , najlepiej poinformowany człowiek w państwie, prezydent Obama, sześć tygodnii po fakcie, dalej opowiadając banialuki udaje, że nie wie co tak naprawdę się wydarzyło w Benghazi, pokładając zaufanie w komisji która ma zająć się tym tematem 15 listopada, czyli już po wyborach prezydenckich…

Czy uwiąd decyzyjny prezydenta i tragedia w Benghazi będzie kamieniem rzuconym na wagę oceniającą kompetencję Obamy w oczach amerykańskich wyborców?  Prezydent unika twardszych pytań, daje wymijające odpowiedzi, bywa za to gościem w lekkich, ale popularnych programach komediowych i rozrywkowych, tam go uwielbiają.  Może być spokojny.  W trzeciej debacie prezydenckiej Mitt Romney nie wykorzystał sytuacji aby przcisnąć do muru Obamę pytając o tragedję w Benghazi, wybrał pozycję gentelmena, co nie wszystkim konserwatystom się podobało.

Trzech senatorów: McCain (R-Az), Graham (R-SC) i Ayotte (R-NH), zażądali materiału nagranego przez drony i kamery obiektu konsularnego, na razie bez odpowiedzi.  Gen. Petreus, b. głównodowodzący siłami w Afganistanie, obecnie szef CIA powiedział, że nikt w CIA nie zabronił wsparcia apelującemu o pomoc Woodsowi, pozostaje pytanie, kto w takim razie odmówił im wsparcia?

Ostatnio Obama, nieco mocniej przyciskany do muru, powiedział, że wydał rozkaz aby zrobiono wszystko aby pomóc zaatakowanym.  W takim razie Amerykanie powinni wiedzieć kto odmówił wykonania tego rozkazu i czy w ogóle był taki rozkaz Prezydenta?  Min. obrony (stary komuch) Leon Panetta, powiedział dziś zdawkowo, że nie użyto oddziałów specjalnych, przewidując możliwość zasadzki (!)  Ładne wojsko, nie będziemy się bronić, bo możemy mieć straty!

Jedno jest pewne, Amerykanie mieli wystarczająco dużo sił w rejonie tragedii, aby w ciągu 7 godzin trwania ataku rozgromić atakujące bojówki i ocalić życie przedstawiciela Prezydenta USA amb. Stevensa i trzech innych ofiar (niewiele wiadomo o tych którzy zostali rannymi w walce). Przypomnijmy wystarczyło jedno słowo Obamy, aby w ciągu 20 minut samoloty bojowe C 130, czy F16, zmiotły atakujących z ich pozycji.
Przychodzą na myśl inne amerykańskie tragedie z przeszłości związane z decyzyjnym niedowładem urzędujących prezydentów: Somalia (Blackhawk Down), kiedy to prezydent Clinton podjął decyzję o nie udzielaniu pomocy zaatakowanym przez bojówki amerykańskim żołnierzom, USS „Cole”.

Powstaje pytanie z czym związany jest przebieg tragedii w Benghazi, wtajemniczeni mówią, że amb. Chris Stevens (mówiy płynnie po arabsku) był tym facetem, który organizował przewrót Kaddafiego w Libii, znał liderów miejscowej Al-Kaidy, dostarczał im broń, nawet podobno pośredniczył z Arabią Saudyjską i Katarem w przerzucaniu bojowników i broni  do Turcji dla walczących z reżimem Assada rebeliantów…  Może za dużo wiedział.  Czyżby ktoś go chciał odstrzelić?

Rzeczywistość niesie kolejne niespodzianki, do wschodnio-północnego wybrzeża USA zbliża się silny huragan SANDY, który może pozamiatać polityczne i inne kampanie, powstrzymując agitację obu stron.  W kilku stanach wstrzymano masowy transport, stanęły samoloty i pociągi.

Wracając na chwilę do kampanii prezydenckiej, momentum Romneya ciągle rośnie, ostatnie badania narodowe dają 50% dla Romneya i 47% dla Obamy, ale prawdziwa walka rozegra się o głosy elektorów reprezentujących takie stany jak Ohio, Wisconsin czy nawet Pennsylwania.

Przyroda znakomicie potrafi pomieszać szyki PR-owcom i politycznym macherom, nikt teraz nie może być pewien jaki wpływ będzie miał huragan, któremu towarzyszy również śnieg, na wyniki wyścigów do prezydenckiego fotela.  Obama może zyskać jeśli pojawi się na miejscu ewentualnej tragedii i sypnie federalnym groszem.  Z koleii np. zbyt długie przerwy w dopływie prądu, mogą rozjuszyć dotkniętych tym zjawiskiem obywateli…

Czyli może jednak wszystko ciągle w rękach Boga?  Hmm…

Jacek K. Matysiak

 
 
Reklama