Reklama

 Dzisiejszy tekst będzie dotyczył globalnego… Nie, nie, spokojnie! Nie globalnego ocieplenia. Nie mam pojęcia, czy klimat się ociepla, czy ochładza, ani co lub kto powoduje jego zmiany, dlatego będę pisał o globalnym popycie, który z globalnym ociepleniem łączy jedna wspólna cecha: tak samo jak ludzie nie są zgodni co do istnienia i przyczyn zmian klimatycznych, tak też nie zgadzają się co do tego, czy to "globalny popyt" jest przyczyną "globalnej podaży", czy na odwrót. Na pierwszy rzut oka przypomina to filozofowanie na temat jajka i kury, ale wbrew pozorom pytanie o popyt jest jednym z najważniejszych problemów ekonomii, mającym duże znaczenie dla gospodarki i tym samym dla naszego codziennego życia. Ale zacznijmy od początku.

Na początku trzeba się cofnąć o dwieście lat, do czasów, gdy francuski ekonomista, Jean-Baptiste Say, sformułował "prawo rynków", nazwane później od jego nazwiska "prawem Saya". Say stwierdził, że podaż stwarza popyt. Stwarza w tym sensie, że dobra nabywają się za dobra, a zatem żeby coś kupić, trzeba najpierw coś sprzedać. A co jeśli sprzedać się nie uda i jeśli dojdzie do nadprodukcji? Na to pytanie Say również odpowiedział, stwierdzając, że jeśli nie ma popytu na jakiś towar, to nie wynika to z niedoboru pieniędzy w gospodarce, jak twierdzili przeciwnicy jego prawa, ale z niedoboru innych towarów, które mogłyby zostać wymienione na ten "nadprodukowany". Wymienione oczywiście za pośrednictwem pieniędzy, ale pieniądz jest tu tylko środkiem wymiany, a nie jej celem. Celem handlu jest zawsze kupno jakiegoś towaru, czy jakiejś usługi i pracujemy po to, by móc kupować, nie po to, by gromadzić banknoty. Wzrost ilości środka wymiany nie spowoduje automatycznie wzrostu ilości wymienianych dóbr, a tylko wypchnie w górę ich ceny. To właśnie zakładał Say. No dobrze, a skąd mamy wiedzieć, że to założenie jest słuszne? Wyobraźmy sobie, że jakiś towar – obojętnie jaki, powiedzmy lodówki, jest "nadprodukowany". Podaż na rynku lodówek jest znacznie większa niż popyt na nie, dlatego sprzedawcy są zmuszeni obniżyć ich cenę, by przyciągnąć klientów. Gdy to nie pomaga muszą obniżać dalej, aż w końcu cena staje się niższa od kosztów produkcji i cały rynek lodówek bankrutuje. Państwo oczywiście nie może dopuścić do takiej sytuacji, więc wpada na świetny pomysł – postanawia dodrukować trochę banknotów i rozdać je ludziom pod warunkiem, że kupią za nie lodówkę. Oczywiście wcześniej przeprowadza szczegółowe badania, by dowiedzieć się ile trzeba będzie wydrukować, by popyt zrównał się z podażą i by nie doszło do nadwyżki popytu i w konsekwencji wzrostu cen.

Reklama

Pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę, cel zostaje osiągnięty: ceny lodówek nie wzrosły, ale przestały spadać i ich producenci oraz sprzedawcy zostali uchronieni przed bankructwem. Jest tylko jeden mały problem – pieniądze "na lodówki" nie znikną z obiegu. Ci, którzy je zarobili wydadzą je prędzej, czy później na coś innego i w ten sposób nowe banknoty trafią do tych sektorów gospodarki, w których żadnej nadprodukcji nie było, a może nawet do tych, w których była nadwyżka popytu. Teraz ta nadwyżka będzie jeszcze większa i ceny zaczną rosnąć – nie ceny lodówek, ale ceny czegoś innego. Do inflacji dojdzie więc tak, czy siak, chyba, że podaż tego "czegoś innego" wzrośnie równie mocno jak popyt. Tak więc Say miał rację twierdząc, że jedynym dobrym rozwiązaniem braku popytu na towar X, jest wzrost sprzedaży towaru Y. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy spada nie popyt na jeden konkretny produkt, ale popyt "globalny", do czego doszło w czasie Wielkiej Depresji lat 30. Malejące wydatki konsumentów sprawiły, że firmy zarobiły mniej, w związku z czym musiały ograniczyć produkcję, przy okazji tnąc etaty, albo płace robotników. Większe bezrobocie i mniejsze wypłaty spowodowały oczywiście dalszy spadek "globalnego popytu", itd. Sytuację tę opisał John Maynard Keynes, nazywając ją "paradoksem zapobiegliwości" – paradoksem, bo jeśli jedna osoba jest zapobiegliwa i oszczędza pieniądze zamiast się zadłużać, to jest to dla niej dobre, ale jeśli wszyscy ograniczą swoje wydatki, to gospodarkę czeka załamanie. Zaczyna się błędne koło, z którego można wyjść tylko w jeden sposób – zwiększając wydatki. A skoro zwykli ludzie i przedsiębiorstwa chcą oszczędzać, to wydawać musi rząd. Wtedy globalny popyt znów wzrośnie i firmy zaczną więcej produkować, zatrudniać więcej ludzi i wszystko wróci do normy. Na tym opiera się popytowa teoria Keynesa i choć na pierwszy rzut oka wygląda ona bardzo ładnie, to niestety brakuje jej paru "drobiazgów".

Po pierwsze ludzie oszczędzają w jakimś konkretnym celu, a nie po to, żeby mieć parę kolorowych papierków w portfelu, czy parę cyferek na koncie. Człowiek odkłada pieniądze, bo chce kupić jakąś rzecz, na którą nie stać go w tej chwili, planuje urlop lub chce się zabezpieczyć na starość, czy na "czarną godzinę". Te odłożone pieniądze nie opuszczają więc gospodarki na stałe, ale tylko na jakiś czas i w jakimś konkretnym celu. Prędzej, czy później trafią one do kogoś innego i ktoś dzięki nim zarobi, co zauważył Say. Keynes też to zauważył, ale dla Keynesa liczył się tylko "krótki okres czasu". Ale w krótkim okresie oszczędności też nie prowadzą do katastrofy, bo są równoważone przez kredyty. No tak, ale ktoś w tej chwili może mi zaprzeczyć i powiedzieć, że w czasie Wielkiej Depresji ludzie wydawali mniej, a banki nie udzielały kredytów. Owszem, ale miało to swoją przyczynę, a właściwie dwie przyczyny, na które Keynes nie zwracał uwagi. Pierwszą z nich było pęknięcie bańki spekulacyjnej na Wall Street, a drugą wzrost protekcjonizmu, wywołany ustawą Smootha-Hawleya w USA i "odwetowymi" ustawami w innych krajach. Gigantyczne podwyżki ceł w wielu państwach sprawiły, że firmy zajmujące się produkcją na eksport lub importem, zaczęły mieć poważne problemy ze sprzedażą swoich produktów i jeśli od razu nie bankrutowały, to musiały ciąć produkcję i zatrudnienie. To doprowadziło oczywiście do spadku "globalnego popytu", ale ten spadek był skutkiem sztucznego zmniejszenia podaży, a nie jego przyczyną. Natomiast jeśli chodzi o bańkę spekulacyjną, to powstaje ona zawsze wtedy, gdy mamy do czynienia z nadmiarem pieniądza na jakimś rynku. Kiedy nowe pieniądze przestają na ten rynek dopływać, to ceny przestają na nim rosnąć i bańka pęka. Wtedy zaczynają się kłopoty, ale są to kłopoty spowodowane nadmiernym popytem na jakieś dobro. Czy mamy je zatem rozwiązać zwiększając popyt jeszcze bardziej?

Drugą rzeczą, jaką Keynes się nie przejmował jest czas. W założeniach Keynesa było tak, że popyt rośnie i od razu zwiększa się dzięki temu podaż. Problem w tym, że zwiększenie popytu to prosta sprawa, wystarczy więcej wydawać, a jak nie mamy czego wydać, to się pożyczy, albo dodrukuje i popyt już jest. Z podażą jest natomiast inaczej, bo podaż wymaga czasu. Jak chcemy ją zwiększyć, to musimy zatrudnić nowych ludzi i wyszkolić ich, albo zainwestować w sprzęt, dzięki któremu dotychczasowi, już wyszkoleni pracownicy będą pracować wydajniej. Do produkcji trzeba mieć też surowce, których liczba nie zwiększy się od dodrukowania gotówki, no i które trzeba najpierw skądś sprowadzić. To wszystko wymaga czasu, zatem podaż będzie większa dopiero w bliższej lub dalszej przyszłości. Na razie wzrósł tylko popyt, a jak popyt rośnie szybciej niż podaż, to rosną ceny i mamy inflację. To niby mały problem, bo jednocześnie spadnie bezrobocie, a produkcja w końcu wzrośnie, ale przecież jedno i drugie będzie spowodowane tylko zwiększonymi wydatkami rządu, które mają przecież tylko chwilowo "stymulować" gospodarkę i nie mogą być wieczne. Co stanie się, gdy rząd wydatki zmniejszy? Wtedy teoretycznie pieniądze zaczną wydawać konsumenci. W praktyce jednak nie zaczną, bo to oni będą musieli sfinansować wcześniejsze wydatki rządu, albo płacąc wyższe podatki, albo płacąc wyższe ceny. Znowu zaczyna działać tu prawo Saya i okazuje się, że obojętnie czego nie zrobimy, to nie wzbogacimy się samymi pieniędzmi i na dłuższą nie możemy wydawać więcej, niż jesteśmy w stanie wytworzyć.

Reklama

34 KOMENTARZE

  1. Ty mi lepiej powiedz jak to
    Ty mi lepiej powiedz jak to możliwe, że przedstawiciele pewnej nacji co się wycierpiała najwięcej, najmocniej, najdrożej, w ciągu roku pod tymi samymi szyldami swoich uczciwych przedsięwzięć w styczniu szacowali 5 złotych za euro, a teraz 3,70 zdaje się. Nie pytam oczywiście o wiarygodność tych prognoz, ale z której strony się za kieszeń trzymać. Innymi słowy kogo i na czym tym razem naród ofiar chce wydymać.

    • Nie wiem. Zresztą nie słucham
      Nie wiem. Zresztą nie słucham tych wszystkich analityków, bo mało mnie obchodzi, czy wykres kursu X przebije się przez linię oporu, czy może raczej będzie się poruszał w trendzie bocznym. Nie mam też pojęcia, czy euro będzie po 3,70, czy po 4,20 i nie zamierzam wróżyć. Zresztą obojętnie jaki będzie kurs, za kieszeń trzymać się nie musisz, chyba, że jesteś eksporterem, importerem, albo masz w euro kredyt.

  2. Ty mi lepiej powiedz jak to
    Ty mi lepiej powiedz jak to możliwe, że przedstawiciele pewnej nacji co się wycierpiała najwięcej, najmocniej, najdrożej, w ciągu roku pod tymi samymi szyldami swoich uczciwych przedsięwzięć w styczniu szacowali 5 złotych za euro, a teraz 3,70 zdaje się. Nie pytam oczywiście o wiarygodność tych prognoz, ale z której strony się za kieszeń trzymać. Innymi słowy kogo i na czym tym razem naród ofiar chce wydymać.

    • Nie wiem. Zresztą nie słucham
      Nie wiem. Zresztą nie słucham tych wszystkich analityków, bo mało mnie obchodzi, czy wykres kursu X przebije się przez linię oporu, czy może raczej będzie się poruszał w trendzie bocznym. Nie mam też pojęcia, czy euro będzie po 3,70, czy po 4,20 i nie zamierzam wróżyć. Zresztą obojętnie jaki będzie kurs, za kieszeń trzymać się nie musisz, chyba, że jesteś eksporterem, importerem, albo masz w euro kredyt.

  3. banda debili
    Dajesz między wierszami subtelnie do zrozumienia, że rządy europejskie, i amerykańskie to banda kretynów i szkodników gospodarczych.

    Chyba nie popełniasz tu dużego błędu, ale czy jest jakiś pozytywny przykład, czyli kraj prowadzący sensowną, a przynajmniej mało szkodliwą politykę finansową i gospodarczą?

    • Świetny przykład to Niemcy za
      Świetny przykład to Niemcy za czasów Erharda. Przeprowadzono reformę walutową, zmniejszając podaż pieniądza i wymieniając starą, zniszczoną przez inflację Reichsmarkę na nową markę niemiecką. Zniesiono wojenną reglamentację, uwolniono płace i ceny, zmniejszono podatek dochodowy i zwolniono z opodatkowania pracę w nadgodzinach. Państwo wprawdzie ingerowało w gospodarkę, by chronić konkurencję, wspierać powstawanie nowych firm, czy budownictwo mieszkaniowe, ale robiono to w rozsądnym zakresie, bez dodruku pieniądza, powiększania deficytu i zwiększania podatków. Erhard robił wszystko, by pieniądz był stabilny, nie wierzył, że “pobudzanie popytu” przez rząd może pomóc gospodarce. Zresztą nie trzeba było jej pomagać, bo świetnie się rozwijała, bezrobocie wynosiło przez długi czas około 1%, inflacji prawie nie było, wzrost PKB dochodził czasem do kilkunastu procent i to nie była żadna bańka spekulacyjna, to był trwały, szybki, kilkunastoletni rozwój.

      • nie ma szans
        Myślisz, że kiedykolwiek Unia pozwoli jakiemuś krajowi na tak skrajnie rozwojową politykę podatkową, i tak nieskrępowany rozwój zabójczego dla klimatu przemysłu?
        Obawiam się, że już po ptakach, kto się dotąd nie rozwinął, już takim zostanie.

  4. banda debili
    Dajesz między wierszami subtelnie do zrozumienia, że rządy europejskie, i amerykańskie to banda kretynów i szkodników gospodarczych.

    Chyba nie popełniasz tu dużego błędu, ale czy jest jakiś pozytywny przykład, czyli kraj prowadzący sensowną, a przynajmniej mało szkodliwą politykę finansową i gospodarczą?

    • Świetny przykład to Niemcy za
      Świetny przykład to Niemcy za czasów Erharda. Przeprowadzono reformę walutową, zmniejszając podaż pieniądza i wymieniając starą, zniszczoną przez inflację Reichsmarkę na nową markę niemiecką. Zniesiono wojenną reglamentację, uwolniono płace i ceny, zmniejszono podatek dochodowy i zwolniono z opodatkowania pracę w nadgodzinach. Państwo wprawdzie ingerowało w gospodarkę, by chronić konkurencję, wspierać powstawanie nowych firm, czy budownictwo mieszkaniowe, ale robiono to w rozsądnym zakresie, bez dodruku pieniądza, powiększania deficytu i zwiększania podatków. Erhard robił wszystko, by pieniądz był stabilny, nie wierzył, że “pobudzanie popytu” przez rząd może pomóc gospodarce. Zresztą nie trzeba było jej pomagać, bo świetnie się rozwijała, bezrobocie wynosiło przez długi czas około 1%, inflacji prawie nie było, wzrost PKB dochodził czasem do kilkunastu procent i to nie była żadna bańka spekulacyjna, to był trwały, szybki, kilkunastoletni rozwój.

      • nie ma szans
        Myślisz, że kiedykolwiek Unia pozwoli jakiemuś krajowi na tak skrajnie rozwojową politykę podatkową, i tak nieskrępowany rozwój zabójczego dla klimatu przemysłu?
        Obawiam się, że już po ptakach, kto się dotąd nie rozwinął, już takim zostanie.

  5. Problem w tym, że jak
    Problem w tym, że jak zrezygnujemy z tych pojęć to nadal nic się nie zmieni, poza pojęciami. Popyt to właśnie nasze potrzeby, które są zaspokajane przez podaż. Ale podaż jest ograniczona, bo nasze możliwości są zawsze ograniczone, a potrzeby nie. Mówisz o pieniądzu, który nie jest wyrazem produkcji, ale to taki sam pieniądz jak za PRL. Wtedy nie liczono się z kosztami, jak zabrakło, to się dodrukowało, byle wykonać plan. Ceny się zamroziło, żeby nie rosły i żeby pieniądz wpływał tylko na produkcję. I co? I nie wpływał, mieliśmy ciągłe niedobory.

  6. Problem w tym, że jak
    Problem w tym, że jak zrezygnujemy z tych pojęć to nadal nic się nie zmieni, poza pojęciami. Popyt to właśnie nasze potrzeby, które są zaspokajane przez podaż. Ale podaż jest ograniczona, bo nasze możliwości są zawsze ograniczone, a potrzeby nie. Mówisz o pieniądzu, który nie jest wyrazem produkcji, ale to taki sam pieniądz jak za PRL. Wtedy nie liczono się z kosztami, jak zabrakło, to się dodrukowało, byle wykonać plan. Ceny się zamroziło, żeby nie rosły i żeby pieniądz wpływał tylko na produkcję. I co? I nie wpływał, mieliśmy ciągłe niedobory.

  7. mieszkania muszą drożeć.
    Nikt nie pozwoli aby mieszkania były tanie. Jeszcze z 10 lat temu rządy przebąkiwały o obniżeniu kosztów budownictwa, ułatwieniach w zakresie prawa budowlanego, udostępnianiu tanich działek itp.
    To wszystko ucichło.

    Mieszkania i ziemia muszą być drogie, bo stanowią zabezpieczenia dla banków i dla osobistego majątku posłów i polityków. Nikt kto ma coś do gadania nie chce stracić na tym interesie, a “nasi” ostro inwestowali w nieruchomości.

  8. mieszkania muszą drożeć.
    Nikt nie pozwoli aby mieszkania były tanie. Jeszcze z 10 lat temu rządy przebąkiwały o obniżeniu kosztów budownictwa, ułatwieniach w zakresie prawa budowlanego, udostępnianiu tanich działek itp.
    To wszystko ucichło.

    Mieszkania i ziemia muszą być drogie, bo stanowią zabezpieczenia dla banków i dla osobistego majątku posłów i polityków. Nikt kto ma coś do gadania nie chce stracić na tym interesie, a “nasi” ostro inwestowali w nieruchomości.

  9. Interwencjonizm państwa mocno się wtedy bronił
    W bankach, w postaci depozytów zapobiegliwych obywateli, leżały miliony dolarów niepracującęgo kapitału, a przed biurami pracy można było znaleźć miliony niepracujących rąk tych mniej zapobiegliwych. Czyste marnotrawstwo. Pomysł, aby wykorzystać te leżące odłogiem środki i dzięki temu powstrzymać zapaść gospodarki był bardzo kuszący i w teorii się bronił. Problem, jak zwykle, tkwi w praktycznym wykonaniu, ale za to ciężko jest winić teoretyka.
    PS
    Dzisiaj zmarł Samuelson, człowiek dzięki któremu (wraz z Nordhausem) poznałem podstawy “zachodniej” ekonomii.

    • Interwencjonizm się bronił i
      Interwencjonizm się bronił i niestety poległ. Rząd pobudzał popyt zasiłkami dla bezrobotnych i inwestycjami państwowymi ( część z nich rozpoczął zresztą jeszcze Hoover ). Początkowo te wydatki pomogły obniżyć bezrobocie ( choć i tak nie spadło poniżej 14% ) i doprowadziły do wzrostu PKB, ale to był sztucznie podtrzymywany wzrost. Gdy w 1937 roku wydatki ograniczono, recesja wróciła – bezrobocie wzrosło do 19%, PKB spadło o 3%, indeksy giełdowe się załamały i poleciały w dół o 49%. Stało się tak, ponieważ inwestycje rządu nie zostały zastąpione inwestycjami prywatnymi, a nie zostały z powodu bardzo wysokich podatków, które były jednym z kosztów interwencjonizmu ( jakoś trzeba było w końcu sfinansować ten “New Deal”, no nie? ). Ostatecznie problemy bezrobocia i niskiego popytu zostały rozwiązane przez wydatki zbrojeniowe i wojnę, ale to było chyba rozwiązanie gorsze od problemu. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby zakończenie światowej wojny celnej i jak najszybsze zniesienie wszystkich protekcjonistycznych barier, na czele z ustawą Smootha-Hawleya. A zdecydowanie najlepiej byłoby wtedy, gdyby tej ustawy ( i przepisów “odwetowych” w innych krajach ) w ogóle nie uchwalono, wtedy z całą pewnością kryzys byłby łagodniejszy i nie doprowadziłby do tylu tragedii.

      Drugim przykładem podobnej polityki, który zresztą dobrze znasz, jest Japonia w latach 90. W ciągu ośmiu lat uchwalono tam dziesięć pakietów stymulacyjnych na sumę 135 bilionów jenów. Wbrew założeniom PKB wcale nie zaczął od tego szybko rosnąć, a stagnacja trwała przez wiele lat. Za to dług publiczny wynosi dzisiaj prawie 200% PKB.

      O śmierci Samuelsona dowiaduję się dopiero od Ciebie. Smutna wiadomość.

      • Uprzedzałem, że piszę o teorii
        Teoria się broniła, ale do praktyki przykleiły się inne pomysły. Nie mam czasu na studiowanie tego problemu, ale coś mi się intuicyjnie wydaje, że nie w tej teorii Keynesa tkwił problem. Natomiast co do Japonii to była troche inna sytuacja, a teoretycznie niezły pomysł “skorygowały” yakuza wraz z keiretsu. Oczywiśie nie tłumaczy to teoretyków, gdyż w swoich teroriach powinni uwzględnić niedoskonałości doskonałego modelu rynku.

        • Broniła się? Zależy jak, czy
          Broniła się? Zależy jak, czy “ogólnie”, czy w jakiejś konkretnej sytuacji takiej jak Wielki Kryzys, albo kryzys w Japonii.

          “Ogólnie” ta teoria zakłada, że bezrobocie i recesja są spowodowane zbyt małym popytem, a wzrost globalnego popytu prowadzi do wzrostu produkcji i zatrudnienia. Chyba, że wykorzystanie mocy produkcyjnych gospodarki i zatrudnienie są pełne – wtedy oczywiście nie mogą one już wzrosnąć, więc dodatkowy popyt spowoduje tylko wzrost cen. Praktyka pokazuje niestety, że ceny mogą rosnąć także w mniej idealnych warunkach, gdy bezrobocie jest dość wysokie ( wyższe od swojej “naturalnej stopy” ) i gdy nie wszystkie “czynniki produkcji” są w pełni wykorzystane. Wtedy także możliwa jest inflacja i nieważne, czy jest ona spowodowana zbyt dużym popytem, czy może zbyt małą podażą, ważne, że jest nadwyżka popytu i że ten popyt zamiast “stworzyć” podaż, wypycha tylko ceny w górę. No i możliwa jest także “stagflacja”, kiedy rośnie i “ogólny poziom cen” i bezrobocie. Jak to wytłumaczyć za pomocą teorii Keynesa?

          No, ale są jeszcze szczególne sytuacje, takie jak Wielki Kryzys. Tutaj na pierwszy rzut oka teoria Keynesa może zadziałać. Keynes wprawdzie nie obalił nigdy prawa Saya, a ono mówi, że nasz popyt zależy od naszej podaży, więc żeby coś kupić trzeba najpierw coś sprzedać, ale przecież ludzie sprzedali. Sprzedali, tylko zamiast wykorzystać swoją “zdolność popytową”, którą mają dzięki wcześniejszej podaży, wolą schować pieniądze do skarpety. W tej sytuacji rząd powinien wydać pieniądze za nich. Są tylko trzy małe problemy: po pierwsze ludzie w kryzysie nie oszczędzają dlatego, że tak chcą, ale dlatego, że tak muszą. Muszą np. spłacić kredyty, które zaciągnęli przed kryzysem ( tu też działa prawo Saya – dziś możemy pożyczyć pieniądze i wydać więcej niż zarobiliśmy, ale jutro będziemy musieli zacząć oszczędzać, by spłacić długi i wydamy mniej ). Możliwe też, że stracili pracę, albo boją się jej straty, bo protekcjonizm i zadłużenie wpędziły w kłopoty ich firmy. Po drugie wydatki rządu mogą w takiej sytuacji napędzić koniunkturę najwyżej w krótkiej perspektywie. A co się stanie w dłuższym okresie czasu, gdy wydatki się skończą? Jak inwestycje prywatne zastąpią inwestycje państwa, jeśli podatnicy będą musieli zapłacić za wydatki rządu ( bo za każdy wydatek trzeba w końcu zapłacić )? No i po trzecie, nigdy nie jest tak, że w czasie kryzysu wszyscy tracą tyle samo. Zawsze część firm straci więcej, część mniej, niektóre nie stracą w ogóle, inne może nawet zarobią. Jak sprawisz, by pieniądze wydane przez rząd trafiły akurat do tych firm, branż, czy sektorów gospodarki, które straciły najbardziej, a nie do tych, które straciły tylko trochę, czy do tych, które w ogóle nie straciły? Nie sprawisz, chyba, że chcesz bezpośrednio dotować bankrutów. Moim zdaniem znacznie lepszą metodą walki z kryzysem byłaby obniżka podatków.

  10. Interwencjonizm państwa mocno się wtedy bronił
    W bankach, w postaci depozytów zapobiegliwych obywateli, leżały miliony dolarów niepracującęgo kapitału, a przed biurami pracy można było znaleźć miliony niepracujących rąk tych mniej zapobiegliwych. Czyste marnotrawstwo. Pomysł, aby wykorzystać te leżące odłogiem środki i dzięki temu powstrzymać zapaść gospodarki był bardzo kuszący i w teorii się bronił. Problem, jak zwykle, tkwi w praktycznym wykonaniu, ale za to ciężko jest winić teoretyka.
    PS
    Dzisiaj zmarł Samuelson, człowiek dzięki któremu (wraz z Nordhausem) poznałem podstawy “zachodniej” ekonomii.

    • Interwencjonizm się bronił i
      Interwencjonizm się bronił i niestety poległ. Rząd pobudzał popyt zasiłkami dla bezrobotnych i inwestycjami państwowymi ( część z nich rozpoczął zresztą jeszcze Hoover ). Początkowo te wydatki pomogły obniżyć bezrobocie ( choć i tak nie spadło poniżej 14% ) i doprowadziły do wzrostu PKB, ale to był sztucznie podtrzymywany wzrost. Gdy w 1937 roku wydatki ograniczono, recesja wróciła – bezrobocie wzrosło do 19%, PKB spadło o 3%, indeksy giełdowe się załamały i poleciały w dół o 49%. Stało się tak, ponieważ inwestycje rządu nie zostały zastąpione inwestycjami prywatnymi, a nie zostały z powodu bardzo wysokich podatków, które były jednym z kosztów interwencjonizmu ( jakoś trzeba było w końcu sfinansować ten “New Deal”, no nie? ). Ostatecznie problemy bezrobocia i niskiego popytu zostały rozwiązane przez wydatki zbrojeniowe i wojnę, ale to było chyba rozwiązanie gorsze od problemu. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby zakończenie światowej wojny celnej i jak najszybsze zniesienie wszystkich protekcjonistycznych barier, na czele z ustawą Smootha-Hawleya. A zdecydowanie najlepiej byłoby wtedy, gdyby tej ustawy ( i przepisów “odwetowych” w innych krajach ) w ogóle nie uchwalono, wtedy z całą pewnością kryzys byłby łagodniejszy i nie doprowadziłby do tylu tragedii.

      Drugim przykładem podobnej polityki, który zresztą dobrze znasz, jest Japonia w latach 90. W ciągu ośmiu lat uchwalono tam dziesięć pakietów stymulacyjnych na sumę 135 bilionów jenów. Wbrew założeniom PKB wcale nie zaczął od tego szybko rosnąć, a stagnacja trwała przez wiele lat. Za to dług publiczny wynosi dzisiaj prawie 200% PKB.

      O śmierci Samuelsona dowiaduję się dopiero od Ciebie. Smutna wiadomość.

      • Uprzedzałem, że piszę o teorii
        Teoria się broniła, ale do praktyki przykleiły się inne pomysły. Nie mam czasu na studiowanie tego problemu, ale coś mi się intuicyjnie wydaje, że nie w tej teorii Keynesa tkwił problem. Natomiast co do Japonii to była troche inna sytuacja, a teoretycznie niezły pomysł “skorygowały” yakuza wraz z keiretsu. Oczywiśie nie tłumaczy to teoretyków, gdyż w swoich teroriach powinni uwzględnić niedoskonałości doskonałego modelu rynku.

        • Broniła się? Zależy jak, czy
          Broniła się? Zależy jak, czy “ogólnie”, czy w jakiejś konkretnej sytuacji takiej jak Wielki Kryzys, albo kryzys w Japonii.

          “Ogólnie” ta teoria zakłada, że bezrobocie i recesja są spowodowane zbyt małym popytem, a wzrost globalnego popytu prowadzi do wzrostu produkcji i zatrudnienia. Chyba, że wykorzystanie mocy produkcyjnych gospodarki i zatrudnienie są pełne – wtedy oczywiście nie mogą one już wzrosnąć, więc dodatkowy popyt spowoduje tylko wzrost cen. Praktyka pokazuje niestety, że ceny mogą rosnąć także w mniej idealnych warunkach, gdy bezrobocie jest dość wysokie ( wyższe od swojej “naturalnej stopy” ) i gdy nie wszystkie “czynniki produkcji” są w pełni wykorzystane. Wtedy także możliwa jest inflacja i nieważne, czy jest ona spowodowana zbyt dużym popytem, czy może zbyt małą podażą, ważne, że jest nadwyżka popytu i że ten popyt zamiast “stworzyć” podaż, wypycha tylko ceny w górę. No i możliwa jest także “stagflacja”, kiedy rośnie i “ogólny poziom cen” i bezrobocie. Jak to wytłumaczyć za pomocą teorii Keynesa?

          No, ale są jeszcze szczególne sytuacje, takie jak Wielki Kryzys. Tutaj na pierwszy rzut oka teoria Keynesa może zadziałać. Keynes wprawdzie nie obalił nigdy prawa Saya, a ono mówi, że nasz popyt zależy od naszej podaży, więc żeby coś kupić trzeba najpierw coś sprzedać, ale przecież ludzie sprzedali. Sprzedali, tylko zamiast wykorzystać swoją “zdolność popytową”, którą mają dzięki wcześniejszej podaży, wolą schować pieniądze do skarpety. W tej sytuacji rząd powinien wydać pieniądze za nich. Są tylko trzy małe problemy: po pierwsze ludzie w kryzysie nie oszczędzają dlatego, że tak chcą, ale dlatego, że tak muszą. Muszą np. spłacić kredyty, które zaciągnęli przed kryzysem ( tu też działa prawo Saya – dziś możemy pożyczyć pieniądze i wydać więcej niż zarobiliśmy, ale jutro będziemy musieli zacząć oszczędzać, by spłacić długi i wydamy mniej ). Możliwe też, że stracili pracę, albo boją się jej straty, bo protekcjonizm i zadłużenie wpędziły w kłopoty ich firmy. Po drugie wydatki rządu mogą w takiej sytuacji napędzić koniunkturę najwyżej w krótkiej perspektywie. A co się stanie w dłuższym okresie czasu, gdy wydatki się skończą? Jak inwestycje prywatne zastąpią inwestycje państwa, jeśli podatnicy będą musieli zapłacić za wydatki rządu ( bo za każdy wydatek trzeba w końcu zapłacić )? No i po trzecie, nigdy nie jest tak, że w czasie kryzysu wszyscy tracą tyle samo. Zawsze część firm straci więcej, część mniej, niektóre nie stracą w ogóle, inne może nawet zarobią. Jak sprawisz, by pieniądze wydane przez rząd trafiły akurat do tych firm, branż, czy sektorów gospodarki, które straciły najbardziej, a nie do tych, które straciły tylko trochę, czy do tych, które w ogóle nie straciły? Nie sprawisz, chyba, że chcesz bezpośrednio dotować bankrutów. Moim zdaniem znacznie lepszą metodą walki z kryzysem byłaby obniżka podatków.

  11. Dla Ja pod choinkę.
    http://bez-owijania.blogspot.com/2009/06/spengler-o-rynkach-finansowych.html
    Proszę państwa – Oswald Spengler z roku 1922:

    [_ _ _ ] Tutaj pojęcie pieniądza osiąga swą pełną abstrakcyjność. Już nie służy wyłącznie rozumieniu ekonomicznych stosunków, ale podporządkowuje wymianę dóbr swej własnej ewolucji. Wartościuje rzeczy, już nie pomiędzy jedną a drugą, ale w odniesieniu do siebie. Jego związek z ziemią i żyjącym z ziemi człowiekiem tak kompletnie zanikł, że w myśli ekonomicznej wiodących miast – “rynków finansowych” – jest on ignorowany. Pieniądz stał się teraz potęgą, a co więcej, potęgą całkowicie intelektualną i jedynie wyrażaną w metalu, którym się posługuje, potęgą, której rzeczywistość rezyduje w świadomości górnej warstwy ekonomicznie aktywnej ludności, potęgą czyniącą ludzi, których dotyczy, tak samo zależnymi od siebie, jak chłop był zależny od gleby. Istnieje myślenie finansowe, tak samo, jak istnieje myślenie matematyczne czy prawne.

    Jednak ziemia jest realna i naturalna, pieniądz zaś abstrakcyjny i sztuczny, to zaledwie kategoria – tak samo jak “cnota” w wyobraźni Wieku Oświecenia. Dlatego każda pierwotna, przed-miejska ekonomia zależy od sił kosmicznych i jest nimi skrępowana: od gleby, klimatu, typu człowieka, podczas gdy pieniądz, jako czysta forma stosunków ekonomicznych istniejąca w świadomości, nie jest bardziej ograniczona w swym potencjalnym zakresie przez rzeczywistość, niż wielkości ze świata matematyki czy logiki. Tak, jak żadne obiektywne fakty nie przeszkadzają nam w konstruowaniu tylu nie-euklidesowych geometrii, na ile mamy ochotę, tak samo rozwinięta wielkomiejska ekonomia nie zawiera już żadnych wewnętrznych zapór przed zwiększaniem (ilości) “pieniądza”, albo, powiedzmy, przed myśleniem w innych pieniężnych wymiarach.
    +
    Nie ma to absolutnie nic wspólnego z dostępnością złota, czy jakiegokolwiek rodzaju dóbr istniejących w rzeczywistości. Nie ma takiego standardu, ani takiego rodzaju dóbr, wedle którego dałoby się porównać wartość talentu z okresu Wojen Perskich z wartością egipskiego łupu Pompejusza. Pieniądz stał się, dla człowieka będącego jako dla ekonomicznego zwierzęcia, formą działania świadomości, nie mającą już żadnego korzenia w Bycie. Taka jest podstawa jego monstrualnej potęgi nad każdą rozpoczynającą się Cywilizacją, która zawsze stanowi bezwarunkową dyktaturę pieniądza, choć przybiera to różne formy w różnych Kulturach. Jest to jednak także przyczyna braku solidności, prowadzącego w końcu do utraty przezeń władzy i znaczenia, tak, że w końcu, jak w czasach Dioklecjana, pieniądz znika z myśli kończącej się Cywilizacji, a pierwotne wartości ziemi na nowo powracają, by zająć należne im miejsce.

    triarius

  12. Dla Ja pod choinkę.
    http://bez-owijania.blogspot.com/2009/06/spengler-o-rynkach-finansowych.html
    Proszę państwa – Oswald Spengler z roku 1922:

    [_ _ _ ] Tutaj pojęcie pieniądza osiąga swą pełną abstrakcyjność. Już nie służy wyłącznie rozumieniu ekonomicznych stosunków, ale podporządkowuje wymianę dóbr swej własnej ewolucji. Wartościuje rzeczy, już nie pomiędzy jedną a drugą, ale w odniesieniu do siebie. Jego związek z ziemią i żyjącym z ziemi człowiekiem tak kompletnie zanikł, że w myśli ekonomicznej wiodących miast – “rynków finansowych” – jest on ignorowany. Pieniądz stał się teraz potęgą, a co więcej, potęgą całkowicie intelektualną i jedynie wyrażaną w metalu, którym się posługuje, potęgą, której rzeczywistość rezyduje w świadomości górnej warstwy ekonomicznie aktywnej ludności, potęgą czyniącą ludzi, których dotyczy, tak samo zależnymi od siebie, jak chłop był zależny od gleby. Istnieje myślenie finansowe, tak samo, jak istnieje myślenie matematyczne czy prawne.

    Jednak ziemia jest realna i naturalna, pieniądz zaś abstrakcyjny i sztuczny, to zaledwie kategoria – tak samo jak “cnota” w wyobraźni Wieku Oświecenia. Dlatego każda pierwotna, przed-miejska ekonomia zależy od sił kosmicznych i jest nimi skrępowana: od gleby, klimatu, typu człowieka, podczas gdy pieniądz, jako czysta forma stosunków ekonomicznych istniejąca w świadomości, nie jest bardziej ograniczona w swym potencjalnym zakresie przez rzeczywistość, niż wielkości ze świata matematyki czy logiki. Tak, jak żadne obiektywne fakty nie przeszkadzają nam w konstruowaniu tylu nie-euklidesowych geometrii, na ile mamy ochotę, tak samo rozwinięta wielkomiejska ekonomia nie zawiera już żadnych wewnętrznych zapór przed zwiększaniem (ilości) “pieniądza”, albo, powiedzmy, przed myśleniem w innych pieniężnych wymiarach.
    +
    Nie ma to absolutnie nic wspólnego z dostępnością złota, czy jakiegokolwiek rodzaju dóbr istniejących w rzeczywistości. Nie ma takiego standardu, ani takiego rodzaju dóbr, wedle którego dałoby się porównać wartość talentu z okresu Wojen Perskich z wartością egipskiego łupu Pompejusza. Pieniądz stał się, dla człowieka będącego jako dla ekonomicznego zwierzęcia, formą działania świadomości, nie mającą już żadnego korzenia w Bycie. Taka jest podstawa jego monstrualnej potęgi nad każdą rozpoczynającą się Cywilizacją, która zawsze stanowi bezwarunkową dyktaturę pieniądza, choć przybiera to różne formy w różnych Kulturach. Jest to jednak także przyczyna braku solidności, prowadzącego w końcu do utraty przezeń władzy i znaczenia, tak, że w końcu, jak w czasach Dioklecjana, pieniądz znika z myśli kończącej się Cywilizacji, a pierwotne wartości ziemi na nowo powracają, by zająć należne im miejsce.

    triarius