Reklama

Wstyd się przyznać, ale mój angielski sprowadza się do kilku słów na poziomie: „Kali jeść”, „Kali spać”, „Kali fak ju”, dlatego sporo czasu mi zajęło zanim znalazłem w Internecie właściwą pisownię tytułowego wersu. Jestem analfabetą językowym, jednak ten wers fonetycznie zapamiętałem i rozumiem każde słowo, łącznie z banalnym sensem. Pasuje mi ta piosenka z kultowego musicalu do sondażowego biznesu IBRIS, IBSP i innych kramarzy, jak anegdota do Ryszarda Petru. Mamy tu praktycznie wszystko, co się w sondażowym biznesie dzieje: totalne jaja, robienie z ludzi wariatów, strzyżenie owieczek i wszystko w groteskowej, cyrkowej konwencji.

10 maja 2019 roku Newsweek i Radio Zet publikują zamówiony w IBSP „sondaż”, gdzie znajdujemy następujące wyniki: KE 41,94 %, PiS 39,04 %, Wiosna 9,57 %, poniżej progu wyborczego Kukiz’15, Lewica Razem i Konfederacja. Naczelny Newsweeka, znany z seryjnego przegrywania procesów o naruszenie dóbr osobistych, biegał z tym produktem jak kot z pęcherzem po wszystkich mediach i całym Internecie. Mija zaledwie trzy dni i budzimy się w ciężki poniedziałek, aby z samego rana dowiedzieć się jakie są prognozowane wyniki wyborów europejskich według pracowni sondażowej IBRIS należącej do Marcina Dumy, ale tym razem badanie wykonano dla „Rzeczpospolitej”. Indywidualne zamówienie „Rzeczpospolitej” wygląda tak: PiS 39,1 %, KE 34,0 %, Wiosna 7,1 %, Kukiz’15 5,3, poniżej progu wyborczego Lewica Razem i Konfederacja.
Radykalni przeciwnicy teorii spiskowych prewencyjnie podniosą się z krzeseł i krzykną: „Ale przecież sondaże mogły być robione w różnym czasie”. Jeśli za „różny czas uznać” 7-9 maja z zamówienia Newsweeka i 8-10 maja z zamówienia „Rzeczpospolitej”, to albo trzeba być kompletnym idiotą albo wybitnie dowcipnym… idiotą. Jako domorosły socjolog z tytułem magisterskim mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że tak sprzecznych wyników nie da się wytłumaczyć żadną metodologią. Wyjaśnienia mogą być tylko dwa, właściciele „sondażowni” to ignoranci, którzy „badania” prowadzą metodologią wielu studentów socjologii. Samodzielne wypełnianie kwestionariusza ankiety lub z pomocą kolegów studentów, którzy hurtowo kreślą ankiety, to studencka norma.

Reklama

Druga możliwość, Duma i reszta stworzyli genialny w swej prostocie biznes, opierający się na zasadzie: „Klient nasz pan”. Do IBRIS, Kantar, czy IPSOS przychodzi zamawiający i życzy sobie konkretny sondaż, przy czym „KONKRETNY” jest w zamówieniu słowem kluczowym. Zleceniobiorca pyta, jak sondaż ma wyglądać i nie wyklucza opcji, że ma być uczciwy, ale to ostatecznie klient decyduje o wynikach. Lis przed publikacją sondażu zdradził treść zamówienia: „uspokajam, będzie bardzo optymistycznie dla opozycji”. Zapowiedzi „Rzeczpospolitej” nie czytałem, ale widać gołym okiem, że treść zamówienia była zupełnie inna, to i wyniki nie są „bardzo optymistyczne dla opozycji”. Jest śmiesznie, jest groteskowo, jest musicalowo? Jak najbardziej, ale przecież nikt i nikogo za rękę nie złapał i nie złapie.

O sondażach napisano już prawie wszystko i niby wszyscy wszystko wiedzą, ale nadal te same prymitywne techniki manipulacji są sprzedawane i kupowane. Towar się kręci jak pieniądze wprawiające w ruch ten świat, bo tak działa ludzka psychika. Choćby nie wiem jak się zapierali zwolennicy tej, czy innej partii, to w „świadomości zbiorowej” zawsze występuje niepokój lub euforia. Prosty przykład. Gdy sondaż IBRIS jest korzystny dla PiS, to 99% zwolenników PiS krzyczy, że nawet IBRIS nie daje szans POKO. Gdy mamy niekorzystny dla PiS wynik Kantar, to cieszą się zwolennicy POKO, a przeciwnicy udają, że się śmieją z oszustwa.

Tak, czy inaczej wszyscy mówią o najnowszych „wynikach” i wszyscy podlegają tym samym mechanizmom psychologicznym. Wniosek z tego jest tylko jeden i znamy go od lat. Sondaże nie odzwierciedlają preferencji wyborczych, ale preferencje stymulują. Od IBSP nie dowiemy się kto i na kogo chce głosować, za to dowiemy się jak poszczególni klienci IBRIS wyobrażają sobie ostateczne wyniki. Morał z tej sondażowej bajeczki też może być tylko jeden, nie segregować sondażowych śmieci, wrzucać do jednego worka i robić swoje.

Reklama

10 KOMENTARZE

  1. Sprawa jest prosta: sondaże

    Sprawa jest prosta: sondaże funkcjonują tak, jak całe państwo.

    newsweek nie ma pieniędzy na sondaże, więc zleca zrobienie "bezkosztowego" sondażu. płaci powiedzmy 1000? zł. sondaż jest robiony przez call-center, które dzwoni jako

    1. Jesteśmy t-mobile i chcemy panu wysłać tablet za 1 zł,

    2. uniwersytet medyczny w gdańsku prowadzi darmowe badania najnowszym magnetycznym sprzętem połączonym z prezentacją magnetycznych materacy

    3. prowadzimy sondaż polityczny. Wszystkie trzy autentyczne.

    przez cały dzień jeden człowiek dzwoni do 1000 osób spytać na kogo głosują i to cała magia magicznych wyników, niemająca nic wspólnego z badaniami sondażowymi.

    wystarczy spytać publikującego sondaże, jaka sondażowania, za ILE, i jaką metodologią prowadziła. I wszystkie sondaże zamieniają się w żart. Bo "dzwonienie do losowo wybranych 1000 osób" nie ma ŻADNEJ wartości, tylko dla Schetyny, który myśli czemu wczoraj miał 40 a dziś 20 albo wczoraj 20 a dziś 40.

    a teraz prawdziwa historia:

    w szkole oficerskiej we Wrocławiu, Pani prowadziła doktorat w temacie jak wzmocnić przywództwo w polskiej armii na przykładzie studentów szkoły oficerskiej. Podobno stosunkowo dużo rezygnowało, więc miała gotowy materiał w temacie jak WZMOCNIĆ walory przywództwa. Zebrała czemu ludzie rezygnują i opisała w pracy. Potem odbyła się narada u szefa szkoły i jeden z zastępców rzucił "to jest krytyka PiSu". Na to drugi "każdy kto krytykuje PiS jest chory psychicznie", na co trzeci "każdy kto krytykuje PiS jest ruskim agentem". W ten piękny sposób pani doktorantka została wypierdolona ze szkoły oficerskiej, a materiał badań zapewne przekazany do kontrywywiadu wojskowego, gdzie już nikt go nie zobaczy.

  2. Sprawa jest prosta: sondaże

    Sprawa jest prosta: sondaże funkcjonują tak, jak całe państwo.

    newsweek nie ma pieniędzy na sondaże, więc zleca zrobienie "bezkosztowego" sondażu. płaci powiedzmy 1000? zł. sondaż jest robiony przez call-center, które dzwoni jako

    1. Jesteśmy t-mobile i chcemy panu wysłać tablet za 1 zł,

    2. uniwersytet medyczny w gdańsku prowadzi darmowe badania najnowszym magnetycznym sprzętem połączonym z prezentacją magnetycznych materacy

    3. prowadzimy sondaż polityczny. Wszystkie trzy autentyczne.

    przez cały dzień jeden człowiek dzwoni do 1000 osób spytać na kogo głosują i to cała magia magicznych wyników, niemająca nic wspólnego z badaniami sondażowymi.

    wystarczy spytać publikującego sondaże, jaka sondażowania, za ILE, i jaką metodologią prowadziła. I wszystkie sondaże zamieniają się w żart. Bo "dzwonienie do losowo wybranych 1000 osób" nie ma ŻADNEJ wartości, tylko dla Schetyny, który myśli czemu wczoraj miał 40 a dziś 20 albo wczoraj 20 a dziś 40.

    a teraz prawdziwa historia:

    w szkole oficerskiej we Wrocławiu, Pani prowadziła doktorat w temacie jak wzmocnić przywództwo w polskiej armii na przykładzie studentów szkoły oficerskiej. Podobno stosunkowo dużo rezygnowało, więc miała gotowy materiał w temacie jak WZMOCNIĆ walory przywództwa. Zebrała czemu ludzie rezygnują i opisała w pracy. Potem odbyła się narada u szefa szkoły i jeden z zastępców rzucił "to jest krytyka PiSu". Na to drugi "każdy kto krytykuje PiS jest chory psychicznie", na co trzeci "każdy kto krytykuje PiS jest ruskim agentem". W ten piękny sposób pani doktorantka została wypierdolona ze szkoły oficerskiej, a materiał badań zapewne przekazany do kontrywywiadu wojskowego, gdzie już nikt go nie zobaczy.

  3. Z badaniami naukowymi a

    Z badaniami naukowymi a raczej pseudonaukowymi nie jest inaczej. Przypomina mi się anegdotyczna sytuacja w której na zlecenie feministek pewna uczelnia zrobiła badania. Bodajże dotyczyło to przemocy. Wyniki w układzie męsko-damskim pasowały paniom feministkom do ich tez. Ale już uwzględnienie układu damsko-męskiego mocno im nie leżały. Panie zapłaciły tylko za pasującą im do ich ideologii część i ją sobie opublikowały aby mieć "naukowe" argumenty. Złośliwi badacze z uczelni opublikowali u siebie zaś ich całość. Dziś coś takiego jest już nie do pomyślenia. Prawnicy wiedzą teraz jak pisać umowy które gwarantują zamawiającemu zapłatę za wyniki jakich on oczekuje, lub jej brak. A naukowcy nie mają wyjścia, albo granty i oczekiwane wyniki albo brak zleceń na badania. I jest wesoło. Zapewne z tymi sondażami jest podobnie.

  4. Z badaniami naukowymi a

    Z badaniami naukowymi a raczej pseudonaukowymi nie jest inaczej. Przypomina mi się anegdotyczna sytuacja w której na zlecenie feministek pewna uczelnia zrobiła badania. Bodajże dotyczyło to przemocy. Wyniki w układzie męsko-damskim pasowały paniom feministkom do ich tez. Ale już uwzględnienie układu damsko-męskiego mocno im nie leżały. Panie zapłaciły tylko za pasującą im do ich ideologii część i ją sobie opublikowały aby mieć "naukowe" argumenty. Złośliwi badacze z uczelni opublikowali u siebie zaś ich całość. Dziś coś takiego jest już nie do pomyślenia. Prawnicy wiedzą teraz jak pisać umowy które gwarantują zamawiającemu zapłatę za wyniki jakich on oczekuje, lub jej brak. A naukowcy nie mają wyjścia, albo granty i oczekiwane wyniki albo brak zleceń na badania. I jest wesoło. Zapewne z tymi sondażami jest podobnie.