Reklama

Pewnego dnia, gdzieś między wiosną a latem, w krzakach zaraz za willą „Marianna” przyszły na świat małe kotki.

Reklama

Pewnego dnia, gdzieś między wiosną a latem, w krzakach zaraz za willą „Marianna” przyszły na świat małe kotki. Najpierw nie umiały za wiele poza miauczeniem i wspinaniem się na mamę, ale małe kotki szybko się uczą. Nie minęło parę tygodni, a kotki już patrzyły na świat, biegały po krzakach, przełaziły między sztachetami płotu, łapały się nawzajem za ogony, a nawet próbowały polować. Mama kotka patrzyła na to z pobłażaniem, ale kiedy zabawa zaszła za daleko – rozdzielała kocięta stanowczymi uderzeniami łapy.

Tymczasem w świecie ludzi zaczęły się wakacje. Willa „Marianna” wypełniła się ludźmi, których przedtem tam nie było. Ale cóż, willa stała na wzgórzu z widokiem na jedną z najpiękniejszych polskich rzek, Drucianą Nidę, ku której schodziło się po trawiastym zboczu aż do niedużej, ale całkiem przyjemnej plaży. Po drodze było jeszcze małe wodne oczko, kącik miłośników grilla i plac zabaw dla dzieci. Takie usytuowanie i wyposażenie, jak również bliskość Bzdręgowa, polskiej stolicy reggae, nieźle zachowanej ruiny zamku krzyżackiego w Czytajnie i poniemieckich bunkrów w Rozpirzycku sprawiały, że wczasy w „Mariannie” rezerwować trzeba było z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

Odpowiednio zarezerwowani goście przybywali w sezonie tłumnie, zdarzało się wręcz, że brakowało miejsca na podwórzowym parkingu. Zajeżdżały więc firmowe sedany, prywatne terenówki, pojemne vany i kombi. A w nich całkiem różni ludzie, ale tak się składało, że większość z nich – z dziećmi. Dzieci te zaraz po przyjeździe ruszały w teren, pozostawiając dorosłym tak trywialne zajęcia jak zameldowanie, przeniesienie bagaży i rozpakowanie, a jedną z pierwszych rzeczy, jaką nieodmiennie odkrywały, była obecność małych kotków w zaroślach tuż za willą.

Kotki z początku uciekały przed dziwnymi dwunogami, ale kiedy okazało się, że mały Szymon z Poznania jada drugie śniadanie na dworze, a zawiera ono regularnie chleb z masłem i pyszną szyneczką… a zaraz potem Michałek z Łodzi zaczął domagać się na wszystkie posiłki parówek… to kotki przekonały się do dzieci. A te potraktowały kotki jako jeszcze jedną wakacyjną atrakcję. Kotek z białą plamką dostał imię Dżeki, szary kotek w paski został Amandą, a najciemniejszy z trójki – i najbardziej rozbrykany – Roksim. Imiona w ogóle nie były zgodne z płcią kotków, ale kto by się tam tym przejmował!

Ważne, że kolejne generacje najmłodszych gości „Marianny” przekazywały sobie z turnusu na turnus imiona kotków, a najwyższą formą towarzyskiego ostracyzmu wśród dzieci, które potrafią być w tym względzie bardziej bezlitosne od dorosłych, było odcięcie ostracyzowanego od małych, milusich futrzaczków. Jeżeli zaś podczas jednego turnusu dzieci było więcej od kociąt, ustalane były dyżury małych dopieszczających, wymuszane z całą surowością tak, żeby każda zmiana dzieci dostała swoją porcję kociego szczęścia.

Przyzwyczajone do hołdów, uwielbienia i dokarmiania kotki nie wyszły na tym dobrze. Najpierw Roksi, nie mogąc uwierzyć, że jego najgorętszy wielbiciel i dostawca pysznych klopsików, Bartek, wyjeżdża do rodzinnych Katowic, wybiegł na jezdnię za oddalającym się VW Passatem i już po kilkudziesięciu metrach został rozsmarowany na asfalcie przez litewskiego TIRa, którego kierowca wiózł do Niemiec drewniane prefabrykaty do budowy placów zabaw dla niemieckich dzieci. To nie bolało, śmierć przyszła do kota szybko.

Całkiem inaczej niż do Dżekiego, który pewnej soboty, podczas zmiany turnusów, paradował po podwórzu, ciekawy, jakie też frykasy przyjechały tym razem. W chmurze kurzu zatrzymało się przed nim terenowe Volvo, a z uchylonych drzwi jako pierwszy wyskoczył masywny amstaff, znany w Gdyni jako Arnold Drugi. Dżeki nie zdążył uciec, nastroszyć sierści, ani nawet prychnąć – potężne szczęki zacisnęły się na jego tylnej łapce. Pies, nieprzyzwyczajony do tak łatwych zwycięstw, stanął i puścił Dżekiego, który w szoku powlókł się w krzaki, jak tylko mógł najszybciej. Tymczasem z samochodu wydostali się państwo Arnolda, pochwalili pieska za przedsiębiorczość i założyli mu grubą, rzemienną smycz. Dżeki umierał w najgłębszym zakątku krzaków przez kilka dni, żegnany szyderczym skrzeczeniem srok, które zajęły się kotkiem, kiedy tylko przestał się ruszać.

Najspokojniejszym ze wszystkich kotkiem – Amandą –  zaopiekowała się mała Oleńka spod Krakowa. Przyzwyczajona do tego, że wszyscy zawsze spełniają jej życzenia, dziewczynka od początku traktowała kociaka jak swoją wyłączną własność. Amanda nocowała w pokoju Oleńki, podczas posiłków siedziała koło jej krzesła i z godnością przyjmowała najlepsze kąski, a słonecznymi popołudniami kładła się jej na kolanach i mruczała. Nie przeszkadzały jej zabawy z lalkami i plastikowym herbacianym serwisem, ani dekorowanie kwiatkami. Aż przyszedł feralny sierpniowy piątek, kiedy cała rodzina Oleńki wybrała się na pożegnalny rejs wycieczkowym statkiem po jeziorze Drutyńskim. A skoro rodzina, to i Oleńka, a jeżeli Oleńka – to i Amanda.

Wszystko szło pięknie, dopóki statek nie wypłynął z zacisznej Karpiej Zatoki. Dmuchnął lekki wiatr i jezioro od razu się zmarszczyło, a po chwili ruszyła się nieduża fala. Bezpieczny do tej pory pokład zaczął umykać Amandzie spod łap, więc przerażony kot skoczył tam, gdzie wydawało mu się najbezpieczniej – na ręce Oleńki. Ta, kompletnie zaskoczona, pisnęła na granicy ultradźwięków jakieś „Ojejku!!!”, czy też po prostu „Łiiiiiiiiii!!!”, zamknęła oczy i odruchowo wyrzuciła ręce przed siebie. Amanda przeleciała nad relingiem i wylądowała w zimnej, mętnej wodzie. Na nic się zdały sygnały „kot za burtą”, „cała stop” i gmeranie bosakami w jeziorze. Nieprzygotowany do zanurzenia kociak zaplątał się w wodorostach i nic już nie mogło mu pomóc. Szlochająca Oleńka szybko pocieszyła się obietnicą, że zaraz po powrocie rodzice kupią jej prawdziwego yorkshire terriera. Z kokardką.

Wakacje się skończyły, ostatni goście wyjechali z „Marianny”. Kiedy opadł kurz po przejeździe ich samochodu, z krzaków wyszedł mały kotek, najbardziej nieufny z rodzeństwa. Powąchał tłusty papier po kanapkach, leżący na parkingu, polizał go kilka razy i poszedł dalej, na łąkę. Upolował sobie tam małą, tłustą nornicę i pożarł ją ze smakiem, nasłuchując czujnie, czy nie zbliża się inny, większy myśliwy. Wylizał łapy i wrócił do swojej kryjówki w krzakach. A potem żył długo i szczęśliwie. I bez żadnego imienia, które nie było mu do niczego potrzebne.

 

________ Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

32 KOMENTARZE

  1. Proporcja właściwa
    Z czwórki rodzeństwa została tylko Afrodytka, duży intelekt. Jak trzeba, nieufna, ale umiejąca ocenić czy zagrożenie jest poważne. Przychodzi jeść, nocuje w domu, jak warunki są nieprzyjemne, Burka tyranizuje. Imię ma tylko dla porzadku i odróżnienia. Nigdy jej nie wołam po imieniu.

      • A ja słyszałem na jakimś filmie, że
        wg jakiś angielskich badań kot domowy w 70% potrafi sobie sam zapewnić żywność. Mój kot zawsze jak jest wyjechany do teściów, to w stodółce robi spustoszenie, mimo że to już senior 16 letni i na dodatek z wypadniętymi kłami. Instynkt łowcy jest silniejszy niż lenistwo łiskasa i niedomagania wieku.
        Kot przywiązuje się bardziej do miejsca, niż ludzi. Pozwala to mu łatwiej przeżyć rozstania z letnikowymi dziećmi.

        A tak z boku, czytając między wierszami (czy też nadinterpretując) faktycznie – przyzwyczajenie do świadczeń socjalnych zabija. Jeśli nie fizycznie, to na pewno przedsiębiorczość, zaradność, samodzielność, odpowiedzialność.

          • W zasadzie nie wiem.
            Może dla asekuranctwa przed zarzutem wkładania autorowi w usta tego, czego nie powiedział 🙂
            Kiedyś czytałem wywiad, już nie pamiętam z kim, ale z wybitnym kimś, jak się nabijał z interpretatorów swojej twórczości, że znajdują w niej jakieś wzniosłe idee, jakieś przesłania czy też wręcz filozofie, a on tylko czerpał ze swojej wrażliwości i intuicji,a w ogóle to narąbany był jak to robił.

            (Vide:
            >>”Jak powstają twoje teksty?” – gdy mnie ktoś tak spyta
            Zakurwię z laczka i poprawię z kopyta<< K. Staszewski - 12 groszy) Od tego czasu jestem ostrożny w wyjaśnianiu "co poeta miał na myśli".

          • E
            ja to tylko nie lubię, jak wprost pytają: “A co quackie chciał przez to powiedzieć?”. No chciał powiedzieć to, i tamto, i owo, i siamto też.

            Jak ktoś proponuje swoją interpretację, to już musi być Bógwico bardzo sprzeczne z zamysłem, żebym się obruszył, zazwyczaj akceptuję czyjąś wizję. Tekst ma być jak wielościan, niekoniecznie foremny; od wielu stron można spojrzeć i różne kształty się widzi. Ale cały czas patrzy się na ten sam tekst.

  2. Proporcja właściwa
    Z czwórki rodzeństwa została tylko Afrodytka, duży intelekt. Jak trzeba, nieufna, ale umiejąca ocenić czy zagrożenie jest poważne. Przychodzi jeść, nocuje w domu, jak warunki są nieprzyjemne, Burka tyranizuje. Imię ma tylko dla porzadku i odróżnienia. Nigdy jej nie wołam po imieniu.

      • A ja słyszałem na jakimś filmie, że
        wg jakiś angielskich badań kot domowy w 70% potrafi sobie sam zapewnić żywność. Mój kot zawsze jak jest wyjechany do teściów, to w stodółce robi spustoszenie, mimo że to już senior 16 letni i na dodatek z wypadniętymi kłami. Instynkt łowcy jest silniejszy niż lenistwo łiskasa i niedomagania wieku.
        Kot przywiązuje się bardziej do miejsca, niż ludzi. Pozwala to mu łatwiej przeżyć rozstania z letnikowymi dziećmi.

        A tak z boku, czytając między wierszami (czy też nadinterpretując) faktycznie – przyzwyczajenie do świadczeń socjalnych zabija. Jeśli nie fizycznie, to na pewno przedsiębiorczość, zaradność, samodzielność, odpowiedzialność.

          • W zasadzie nie wiem.
            Może dla asekuranctwa przed zarzutem wkładania autorowi w usta tego, czego nie powiedział 🙂
            Kiedyś czytałem wywiad, już nie pamiętam z kim, ale z wybitnym kimś, jak się nabijał z interpretatorów swojej twórczości, że znajdują w niej jakieś wzniosłe idee, jakieś przesłania czy też wręcz filozofie, a on tylko czerpał ze swojej wrażliwości i intuicji,a w ogóle to narąbany był jak to robił.

            (Vide:
            >>”Jak powstają twoje teksty?” – gdy mnie ktoś tak spyta
            Zakurwię z laczka i poprawię z kopyta<< K. Staszewski - 12 groszy) Od tego czasu jestem ostrożny w wyjaśnianiu "co poeta miał na myśli".

          • E
            ja to tylko nie lubię, jak wprost pytają: “A co quackie chciał przez to powiedzieć?”. No chciał powiedzieć to, i tamto, i owo, i siamto też.

            Jak ktoś proponuje swoją interpretację, to już musi być Bógwico bardzo sprzeczne z zamysłem, żebym się obruszył, zazwyczaj akceptuję czyjąś wizję. Tekst ma być jak wielościan, niekoniecznie foremny; od wielu stron można spojrzeć i różne kształty się widzi. Ale cały czas patrzy się na ten sam tekst.

  3. Joszko
    Gdybyś zobaczył tę stalową determinację w dziecięcych oczach, w życiu nie sugerowałbyś, że Daisy to imię wyłącznie dla owieczki.

    Stacja biologiczna PANu jest nadal, ale nic nie wiem o nornicach, raczej o konikach polskich vel tarpanach w Popielnie. Koniki robią za trochę większe kaczki, tzn. podchodzą do cumujących przy brzegu jachtów i żebrzą o jedzenie.

    Mrągowo tak fonetycznie kojarzy mi się nieodparcie właśnie z kotami – leży taki na kolanach i po podrapaniu za uchem robi Mrrrrrą….Mrrrrrąą… Mmmmrrrrąąą… (gowo).

  4. Joszko
    Gdybyś zobaczył tę stalową determinację w dziecięcych oczach, w życiu nie sugerowałbyś, że Daisy to imię wyłącznie dla owieczki.

    Stacja biologiczna PANu jest nadal, ale nic nie wiem o nornicach, raczej o konikach polskich vel tarpanach w Popielnie. Koniki robią za trochę większe kaczki, tzn. podchodzą do cumujących przy brzegu jachtów i żebrzą o jedzenie.

    Mrągowo tak fonetycznie kojarzy mi się nieodparcie właśnie z kotami – leży taki na kolanach i po podrapaniu za uchem robi Mrrrrrą….Mrrrrrąą… Mmmmrrrrąąą… (gowo).

  5. Kociaki
    powinny uważać, na co lecą, bo to się może źle skończyć ; )

    Ależ proszę się nie ograniczać, drogi PM, nie tylko do obserwacji, ale również do ubrania tej obserwacji w elementy ozdobne/ fikcyjne i przelania jej owoców na ekran/ papier, tak, dziękuję bardzo za uznanie!

  6. Kociaki
    powinny uważać, na co lecą, bo to się może źle skończyć ; )

    Ależ proszę się nie ograniczać, drogi PM, nie tylko do obserwacji, ale również do ubrania tej obserwacji w elementy ozdobne/ fikcyjne i przelania jej owoców na ekran/ papier, tak, dziękuję bardzo za uznanie!