Reklama

Jest taka moda od kilku lat, że przed każdym meczem podaje się statystyki.

Jest taka moda od kilku lat, że przed każdym meczem podaje się statystyki. Jestem jednym z tych kibiców, których zalew statystyk irytuje nie mniej, niż podawanie wyniku meczu przez żonę, tuż przed retransmisją. Ale co irytuje i przeszkadza w kibicowaniu niekoniecznie musi wadzić w polityce, co więcej irytujące może się zachowywać wręcz przeciwnie. Polityczne statystyki mnie nie irytują, polityczne statystyki pozwalają na chwilę przystanąć i sprawdzić czy polityka nie lubi się powtarzać. Nie bacząc na statystyki, większość komentatorów jak i samych polityków ustaliła pewien roboczy porządek. Za dwa lata będziemy mieli Donalda, prezydenta z Gdańska i Grzegorza premiera z Wrocławia. Celowo użyłem połączenia miast z politykami, aby nawiązać do pewnej politycznej historii, która odtworzyła mi się w głowie dość przypadkowo i natychmiast uderzyła podobieństwem.

Mamy rok 2005 i wydaje się, że co jak co ale większość rzeczy w polityce jest ustalona, prezydentem będzie Donald Tusk, którego poparcie sięga momentami 60%, rządzić będzie PO, która w szczytowych sondażach ma wynik wystarczający do samodzielnego rządzenia. Na tej bazie oczywistych rozstrzygnięć powstaje fundament politycznej siły, która zrewolucjonizuje Polskę, bo trzeba przypomnieć coś o czym niewielu dziś pamięta, mianowicie, że tak zwany POPiS zgodnie mówił o moralnej rewolucji i poważnie o budowie IVRP. Lepper z Giertychem wcale nie byli pierwsi, pierwszy do budowy IVRP zaprojektowanej przez Kaczyńskiego zgłosił się Tusk z Rokitą, z tym, że oni wyobrażali sobie, że będą kierownikami budowy, natomiast Kaczyński będzie latał z taczką.

Reklama

Kiedy niejaki Miodowicz wraz z niejakim Wassermannem, przy pomocy niejakiej Jaruckiej wykończyli niejakiego Cimoszewicza, chyba nikt w Polsce poza Kaczyńskimi i Kurskim nie wierzył, że prezydentem może zostać ktoś inny niż Donald Tusk. Jak się stało nie będę opowiadał, nie chcę wracać do tamtych traumatycznych czasów, powiem tylko tyle, że prezydentem został jeden Kaczyński, a premierem drugi. Powiem też, że wystarczyło pokazać wyborcom pustą lodówkę, aby wybić wyborcy z głowy premiera z Krakowa, wystarczyło pokazać dziadka z Wehrmachtu aby wybić wyborcy z głowy prezydenta Donalda Tuska. Czyli niewiele trzeba było zrobić, aby zmienić niemal pewny wynik wyborów i postawić wynik wraz z przyszłymi politycznymi rozwiązaniami na głowie. Efektem tych działań było jeszcze bardziej nieprawdopodobne rozdanie na politycznej scenie. Nie znam nikogo poważnego, kto w roku 2005 postawiłby pasjansa odkrywającego nową polska rzeczywistość polityczną: premier Jarosław Kaczyński, prezydent Lech Kaczyński, koalicja PiS LPR SO. Każdy, kto by się odważył takiego politycznego pasjansa postawić musiał się liczyć z tym, że skończy w pasach.

Dziś historia zaczyna się niebezpiecznie lub zabawnie, zależy jak na to patrzeć, powtarzać. Notowania Tuska i PO jeszcze są niebotyczne, potencjalni kandydaci na prezydenta tacy jak Marcinkiewicz, Cimoszewicz już wycięci, pozostali jak Dutkiewicz i Olechowski wycinani. Wcale nie tak dawno przewodniczący Chlebowski oświadczył, że naturalnym kandydatem PO na prezydenta jest Donald Tusk, co się przekłada na naturalnego kandydata na premiera, którym jest Grzegorz Schetyna. Minęło trochę czasu i już się okazuje, podobnie jak w roku 2005, kiedy to z kandydata Rokity śmiał się zakulisowo obecny kandydat Schetyna, że z obecnego Schetyny śmieje się zakulisowo Donald Tusk. Naturalny kandydat został obśmiany i naturalnemu kandydatowi dano do zrozumienia, że stanowczo za bardzo się rozgościł w PO i poczuł jak u siebie. Tak powoli sypie nam się naturalna kandydatura i bardziej prawdopodobnym jest, że ewentualnym premierem zostanie zdecydowanie bardziej skromny w wyobrażeniach Bronisław Komorowski, a tak naprawdę największe szanse ma kompletnie bezpłciowy, niegroźny i wierny Zbyszek Chlebowski.
Historia Jana Rokity powtarza nam się i to o parę etapów wstecz. Rokita pozbył się złudzeń w dniu przegranych wyborów, Schetyna już pozbywa się złudzeń, albo buduje zaplecze, żeby pozbawić złudzeń Tuska, Komorowskiego i Chlebowskiego. I ta druga wersja jest bardziej prawdopodobna, ponieważ tym razem Tusk ma pecha, nie trafił na Gilowską, Płażyńskiego, Olechowskiego, Rokitę, a nawet Piskorskiego, trafił Tusk na Schetynę. To oznacza, że Tusk trafił najgorzej jak mógł, ponieważ trafił na kogoś, kto w wycinaniu konkurencji jest lepszy od Tuska. Wcale nie jest łatwo pokonać Tuska w wycinaniu konkurencji, tym większa jest siła Schetyny w partii PO, bo w moim przekonaniu Schetyna potrafi więcej od Tuska w tej dyscyplinie. Premier z PO staje się zagadką już na etapie wewnętrznej konkurencji, a Tusk nie tylko łapie dwie sroki za jeden ogon, gdy usiłuje premierem wybić się na prezydenta. Tusk jeszcze musi myśleć o paru innych srokach, o tym jak nie utracić przywództwa w PO i tu ma o tyle trudne zadanie, że w przypadku wygranych prezydenckich wyborów stanowisko straci, a jeśli straci na rzecz Schetyny, może się z PO pożegnać na wieki.

Poza tytułem honorowego prezesa nic mu nie grozi. Jeśli Tusk przegra wybory utrata stanowiska na rzecz Schetyny jest wielce prawdopodobna, rozłam w PO prawie pewien, w międzyczasie koalicja z PSL również umacniać się nie będzie. Dobry moment na podsumowanie tego pasjansa, ale zanim, to jeszcze parę statystyk. Dotąd żadnemu urzędującemu premierowi RP nie udało się wygrać prezydenckich wyborów. Z kolei urzędujący prezydent, jeśli nawet był tak słaby jak Wałęsa, przegrywał wybory niewielką różnicą głosów i w zasadzie jedną nieudaną debatą. Natomiast prezydent urzędujący jako tako, czyli Kwaśniewski wygrywał wybory w pierwszej turze z miażdżącą przewagą. Statystyka jest dla Tuska bezlitosna, sytuacja wewnątrz partii i w rządzie równie nieciekawa. Po drugiej stronie barykady Jarosław Kaczyński wyciął już wszystko co mu przeszkadzało, resztę pośle do UE, czym kolejny raz zapewnia sobie zwarte, fanatycznie podporządkowane szeregi.

Stojący na straconej pozycji Lech Kaczyński już raz taki scenariusz przerabiał i rozegrał z bratem mecz życia. Nikt mu nie dawał cienia szans i tak naprawdę przy pomocy paru trików PR-owskich dorobił się pozycji tak silnej, że już przed drugą turą wyborów byłem pewien, że Kaczyński te wybory dzięki głosom Leppera i Rydzyka wygra. To, czego nie odważyłby się powiedzieć żaden analityk w 2005 roku, a co stało się polityczną rzeczywistością, było znacznie bardziej nieprawdopodobne, niż to co ja ośmielę się powiedzieć za chwilę. Otóż śmiem twierdzić, że notowania Tuska w naturalny sposób wynikający z kryzysowych okoliczności sprawowania władzy i wewnętrznych rozgrywek w PO będą spadać. Jeśli PO poleci w notowaniach, w sposób naturalny podniosą się notowania PiS i SLD i to te dwie partie będą na fali wznoszącej. Wystarczy wrzucić w eter kandydata SLD i jednego kandydata w rodzaju Dutkiewicza, czy Olechowskiego, a pan Donald ma co najmniej 20% mniej, przy czym pan Kaczyński 30% poparcia żelaznego elektoratu ma zawsze i tym samym drugą turę pewną. Ktoś powie, że w takim razie Tusk, który I turę też przeskoczy bez trudu, zgarnie głosy przykładowego Dutkiewicza, a kandydata lewicy to już na pewno.

Przebijam, powtarzającą się historią Cimoszewicza, którego głosy dla Tuska też miałby być naturalne i oczywiste, przebijam niską frekwencją wyborów, która jak zwykle nie dotyczy żelaznego elektoratu PiS i mamy początek ?małego kuku?. Lech Kaczyński melduje prezesowi wykonanie zadania, upokorzony Tusk wraca do PO, gdzie trwa jatka. Schetyna w czasie nieobecności Tuska, rozsiada się w fortelu premiera, Chlebowski i Komorowski patrzą na niego wilczymi oczyma. Wraca Tusk i rozpoczyna się walka o wszystko, ktokolwiek ją wygra, Tusk czy Schetyna, mamy rozłam w PO. Jeśli coś się świeżo rozsypie, wiadomo, że poziom nienawiści wyklucza koalicję, zresztą byłoby to kuriozum nawet ja na polskie polityczne realia. Pozostają nam zatem trzy rozwiązania, oczywiście jak zwykle w takich przypadkach wcześniejsze wybory i tu już żartów nie ma, PiS jest absolutnym faworytem. Albo mamy do wyboru dwie wersje koalicji, mniej prawdopodobną SLD półPO PSL, bardziej prawdopodobną POPiS i wielce prawdopodobną, że co najmniej z funkcją ministra sprawiedliwości i wicepremiera IVRP Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego ta druga wersja jest bardziej realna? Z prostego powodu, ponieważ PO nie rozsypie się na części ideologiczne, czyli centrolew i chadecję, ale na części personalne, czyli ludzie Schetyny łamani na ludzi Tuska.

Takie widzę kaprysy historii i takie poza nic nie robieniem, stagnacją i PR-owskimi fajerwerkami, konsekwencje kandydatury na prezydenta RP Donalda Tuska. Ten scenariusz w przeciwieństwie do tych nieprawdopodobnych wydarzeń roku 2005 ma tę przewagą, że jest jak najbardziej logiczny i poukładany i przy zachowaniu kilku bardzo prawdopodobnych czynników, oraz odrobinie szczęścia po stronie Kaczyńskich, mamy takie rozdanie polityczne, że zapewne wielu zwolenników PO i Donalda Tuska, takiego rozwiązania by nie chciało. Jakkolwiek brzmi to wszystko nieprawdopodobnie, oparte jest na historii i statystykach i dodatkowo trzeba dodać, że nie takie rzeczy w polskiej polityce się zdarzały.

Co mogłoby zatem uspokoić polską scenę polityczną, jednocześnie skonsolidować PO, a przede wszystkim popchnąć reformy ustrojowe wraz z budową autostrad? Jeden prosty ruch Donalda Tuska załatwia większość naszych problemów. Deklaracja, że premier Tusk pozostanie premierem do końca kadencji, a może i na drugą. Do takiej propozycji przed końcem roku dodajemy drugą, mianowicie kandydata PO na prezydenta i czy to będzie Sikorski, czy Komorowski, przy podniesionych notowaniach PO, wywołanych przecięciem spekulacji na co gra Tusk, taki kandydat ma więcej niż spore szanse, aby zmieść Kaczyńskiego w I turze. Kandydowanie Tuska to nie tylko 2,5 letni okres gry pozorów i zabawy w ciuciubabkę, co wzmacnia pozycję krytykującego PiS i recenzującego prezydenta, to również bardzo duże prawdopodobieństwo kuriozalnego przemeblowania sceny politycznej z prezydentem i premierem Kaczyńskim w rolach głównych.

Reklama

10 KOMENTARZE

  1. przyznam ze wizja jest nieciekawa,nie dla politykow,
    tylko dla nas!!!Gdyby doszlo do sytuacji przegrania wyborow przez Tuska(z calego serca mu tego zycze),to wczesniejszych wyborow i tak nie doczekamy,kazdy bedzie probowal zgarnac jak najwiecej dla siebie poki bedzie mogl.Pobudka bedzie w trakcie kampanii wyborczej a pozniej znow ring wolny…Moja 11 letnia cora ma wiecej zdrowego rozsadku jak ta banda na Wiejskiej o pajacu z palaca nie wspomne.

  2. przyznam ze wizja jest nieciekawa,nie dla politykow,
    tylko dla nas!!!Gdyby doszlo do sytuacji przegrania wyborow przez Tuska(z calego serca mu tego zycze),to wczesniejszych wyborow i tak nie doczekamy,kazdy bedzie probowal zgarnac jak najwiecej dla siebie poki bedzie mogl.Pobudka bedzie w trakcie kampanii wyborczej a pozniej znow ring wolny…Moja 11 letnia cora ma wiecej zdrowego rozsadku jak ta banda na Wiejskiej o pajacu z palaca nie wspomne.

  3. Prognozy czy może czarnowidztwo?
    Nie wierzę w takie cuda, w których karny i zmobilizowany wyborca Pis-u wypina się na Jarka. W realu widuję takich wyborców i oni wciąż są pełni wiary, że jeszcze wrócą i pokażą, gdzie raki zimują.
    Ad konsumpcji – to najpierw się przez dwa miechy straszy ludzi w mediach kryzysem a potem jest zdziwienie, że ludzie wykazali ostrożność i nie kupowali, ale może i kupowali bo znaleźć wolną miejscówkę na parkingu pod jakimś mega- sklepem dalej graniczy z cudem. Więc, ja już zgłupiałam bo w mediach szaleje kryzys na potęgę a w realu życie toczy się dalej.

  4. Prognozy czy może czarnowidztwo?
    Nie wierzę w takie cuda, w których karny i zmobilizowany wyborca Pis-u wypina się na Jarka. W realu widuję takich wyborców i oni wciąż są pełni wiary, że jeszcze wrócą i pokażą, gdzie raki zimują.
    Ad konsumpcji – to najpierw się przez dwa miechy straszy ludzi w mediach kryzysem a potem jest zdziwienie, że ludzie wykazali ostrożność i nie kupowali, ale może i kupowali bo znaleźć wolną miejscówkę na parkingu pod jakimś mega- sklepem dalej graniczy z cudem. Więc, ja już zgłupiałam bo w mediach szaleje kryzys na potęgę a w realu życie toczy się dalej.

  5. Dlaczego
    PO ma wciąż tyle, ile ma?(pomimo iż z przekroju rządzenia zasługuje na mniej niż połowę tego co ma)
    Bo jesteśmy bogatsi o czasy rządów PiS(to już nie ten “romantyczny” okres 2005, gdy wielu nie pamiętało o czasach PC)
    Dlaczego Schetyna nie ma szans w polityce jako samodzielny zawodnik z własnym stronnictwem?
    Bo “za mordę” to on może umie chwytać, ale tłumów to on nie porwie nigdy. I on dobrze o tym wie. Dlatego się tak z Donaldem dopełnia i nawet jak jeden patrzy krzywo, co robi drugi, to prędzej szefem PO zostanie Sikorski, niż mieliby sobie nawzajem sztyletować plecy.

    Poza tym Tusk przegrał 2005 nie z profesorem prawa pracy prezydentem Warszawy Kaczyńskim, lecz za przyczajonym za jego plecami azorkiem Kurskim, który doskonale wiedział, jak uderzyć w fobie wyborców.

    PR PiS-u wbrew produkcjom, które nastąpiły później osiągał swoje szczyty. Wtedy komunikacja PO była w powijakach, bo wydawało się im, że to się musi udać siłą rozpędu.

    Ktoś ciśnienia nie wytrzyma i przetasowania będą wcześniej niż na późną jesień 2010.
    Może już w tym roku dojść do próby generalnej.

    Tusk już dał się poznać jako polityk, który reaguje na każde mocniejsze tupnięcie Kaczyńskiego uległością ze swojej strony.
    Jeśli Kaczyński pójdzie znów tym tropem, a Tusk ostatecznie pożegna się z wizerunkiem z końca 2007, to nie zostanie z niego nawet mokra plama.
    Nie będzie nawet przejścia do drugiej tury.
    Twardy elektorat PO dużo wybacza. Kiwki między Krzaklewskim i Huebner, eutanazją i kastracją pedofilii, lustracją majątkową i komercjalizacją ochrony zdrowia.

    Ale tańczenia jak Kaczyński zagra, już nie wybaczy.

  6. Dlaczego
    PO ma wciąż tyle, ile ma?(pomimo iż z przekroju rządzenia zasługuje na mniej niż połowę tego co ma)
    Bo jesteśmy bogatsi o czasy rządów PiS(to już nie ten “romantyczny” okres 2005, gdy wielu nie pamiętało o czasach PC)
    Dlaczego Schetyna nie ma szans w polityce jako samodzielny zawodnik z własnym stronnictwem?
    Bo “za mordę” to on może umie chwytać, ale tłumów to on nie porwie nigdy. I on dobrze o tym wie. Dlatego się tak z Donaldem dopełnia i nawet jak jeden patrzy krzywo, co robi drugi, to prędzej szefem PO zostanie Sikorski, niż mieliby sobie nawzajem sztyletować plecy.

    Poza tym Tusk przegrał 2005 nie z profesorem prawa pracy prezydentem Warszawy Kaczyńskim, lecz za przyczajonym za jego plecami azorkiem Kurskim, który doskonale wiedział, jak uderzyć w fobie wyborców.

    PR PiS-u wbrew produkcjom, które nastąpiły później osiągał swoje szczyty. Wtedy komunikacja PO była w powijakach, bo wydawało się im, że to się musi udać siłą rozpędu.

    Ktoś ciśnienia nie wytrzyma i przetasowania będą wcześniej niż na późną jesień 2010.
    Może już w tym roku dojść do próby generalnej.

    Tusk już dał się poznać jako polityk, który reaguje na każde mocniejsze tupnięcie Kaczyńskiego uległością ze swojej strony.
    Jeśli Kaczyński pójdzie znów tym tropem, a Tusk ostatecznie pożegna się z wizerunkiem z końca 2007, to nie zostanie z niego nawet mokra plama.
    Nie będzie nawet przejścia do drugiej tury.
    Twardy elektorat PO dużo wybacza. Kiwki między Krzaklewskim i Huebner, eutanazją i kastracją pedofilii, lustracją majątkową i komercjalizacją ochrony zdrowia.

    Ale tańczenia jak Kaczyński zagra, już nie wybaczy.

  7. To rzeczywiście czyste marzenia
    Premier nieustannie ten sam przez lat 8? Sawo, prawdziwa z Ciebie marzycielka.
    I w dodatku chcesz mieć za premiera takiego lenia?
    Ja dam Matce więcej gwiazdek. Za poglądy nie odejmuję. Co najwyżej za głupotę a tej w tekście Matki nie widzę.

  8. To rzeczywiście czyste marzenia
    Premier nieustannie ten sam przez lat 8? Sawo, prawdziwa z Ciebie marzycielka.
    I w dodatku chcesz mieć za premiera takiego lenia?
    Ja dam Matce więcej gwiazdek. Za poglądy nie odejmuję. Co najwyżej za głupotę a tej w tekście Matki nie widzę.