Reklama

 

Polityka – to pranie mózgu proszkiem z nitrogliceryną w pralce z podwyższonymi obrotami.
Całkiem niedawno wszedł na rynek nowy lek, 
który podobno jak żaden inny likwiduje nadmiar słomy w butach politycznych tuzów, ma uzdrowiać ich kubki smakowe, a nawet nauczy jeść ze smakiem – jak głosi załączona ulotka. Może właśnie ten lek przyczyni się do lepszego zrozumienia lub też rozwiązania politycznego Kamienia z Rossety naszej polityki. Niech ten lek pozwoli odnaleźć Champoliona polskiej kuchni politycznej. 

Reklama

Champolion polskiej polityki mógłby być kimś kto nie zajmowałby by się polityką: byłby semantycznie poprawny i nie zachęcałby do grania w totolotka. Stałby na piedestale wyborczej propagandy oddzielając hieroglify od pisma demotycznego a raczej od demagogicznego.

PAN dobierałby polityczne rodzynki jak kucharz przyprawy do dań. Rodzynki nie posolą pieczonej karkówki ale spowodują fermentację wina. Takimi między innymi mądrościami powinien być obdarzony PAN oraz wieloma innymi. PAN dobierałby dania zgodnie z ich zastosowaniem. Desery na deser, zupy przed pierwszymi daniami i tak dalej.

Twórca i mistrz zupy finansowej musiałby w pisemno-ustnym egzaminie wykazać się wiedzą, która pozwalałaby mu powielać swoje dzieło w nieograniczonych ilościach. I nie mógłby być przeniesiony natychmiast po skopaniu finansowej zupy do działu z deserami bo ten zarezerwowany byłby dla fachowca od słodyczy. Nie byłoby mowy aby mistrz w obieraniu krewetek wyciskał sok z owoców.

Tenże, zafascynowany nieograniczonymi przywilejami, immunitetami i innymi pierdołami miałby pod gilotyną surowej kary zajmować się obieraniem małych obrzydlistw smakujących wybornie, szczególnie w sosie czosnkowym lub koperkowym choćby na owoce spoglądał wzrokiem basseta skamląc i ujadając.

Gdyby ta kuchnia zatrudniała zgodnie z mądrością kuchni samych fachowców od gotowania, smażenia i pichcenia, wtedy dostawalibyśmy – mam taką nadzieję – tatara bez dodatku dżemu, zrazy z ogórkiem a nie z błotem, omleta z pieczarkami zamiast muchomora. Mistrzowie kuchni jak: najlepiej opalony donżuan kuchni wiejskiej, baron powideł z pomyłek pan Lepper
czy twórca dań z dinozaurów pan Giertych,
nie mieli by prawa wstępu do kuchni a nawet podawania w niej choćby najmniejszych łyżeczek do kawioru. 
Nasza polska polityczna kuchnia byłaby wtedy smażona przez profesjonalnych kucharzy zatrudnianych w rządzie kuchni jak na każdym Uniwersytecie, jak w każdej szkole. Powinna istnieć taka szkoła jak istnieją szkoły medyczne, które gwarantują nam: kardiologa od serca, neurologa od nerwów, pediatrę od małych potworów a nie na odwrót. Na taką szkołę i polityczną kuchnię pragnę głosować.

Reklama