Reklama

Pan Ignacy Lajkonik przeciągnął się z lubością jak wielki kot. Uwielbiał te chwile zaraz po zakończeniu zlecenia. Dopinał wszystko na ostatni guzik, przeglądał całość projektu przed przesłaniem do klienta, pisał uprzejmego e-maila, wysiłkiem woli przypominał sobie w ostatnim momencie o załącznikach, klikał „Wyślij” i z westchnieniem ulgi zapadał w ulubiony fotel z kubkiem herbaty z sokiem malinowym oraz kolejną książką. Zwłaszcza, kiedy pani Chandra miała akurat zebranie Towarzystwa Amatorów Orientu. Tym razem na czytelniczym celowniku pana Ignacego znalazła się pierwsza powieść dla dorosłych pewnej autorki, znanej na całym świecie z cyklu niezłych powieści dla dzieci. Pan Lajkonik był ciekaw, jak poradziła sobie ta pani z przenosinami ze świata czarodziejów do małego angielskiego miasteczka.

Niestety, tego wieczoru naszemu bohaterowi nie było dane poznać efektów przenosin. Gdy tylko zagłębił się w zapraszające czeluście fotela, rozległo się rozpaczliwe pukanie do drzwi. Pan Ignacy uniósł brwi – zdarzało się, że ktoś pukał, zamiast dzwonić, ale zazwyczaj był to ktoś nieznajomy… a któż nieznajomy mógłby do niego zawitać o tej porze? Pukanie zabrzmiało jeszcze rozpaczliwiej, więc pan Lajkonik dźwignął się z fotela i poszedł otworzyć. Po chwili wrócił, prowadząc pod łokieć smutną starszą panią. Posadził ją na kanapie, podał drugi kubek i nalał herbaty z dzbanka.

Reklama

Była to pani Troszczyna, dalsza znajoma pana Ignacego i pani Chandry. Powszechnie szanowana w sąsiedztwie, znana była przede wszystkim jako żona Józefa Troszcza, z firmy Troszcz i Syn, czyli lokalnej piekarni. Piekarnia ta znana była w całym mieście ze swoich znakomitych kajzerek, puchatych, długo zachowujących świeżość bagietek i obwarzanków z makiem i solą, ponoć dorównujących krakowskim. Swoich amatorów miały i spore, dwukilogramowe bochny wiejskiego chleba, i niewielkie foremki ze słodkim tureckim chlebkiem z rodzynkami. Najstarsi bywalcy piekarni przysięgali, że smakują od kilkudziesięciu lat tak samo i są chyba jedyną rzeczą, która nie zmieniła się od ich dzieciństwa, naturalnie nie zmieniła się na gorsze. Nic więc dziwnego, że niektórzy klienci przyjeżdżali do piekarni Troszczów z drugiego końca miasta, a pan Lajkonik i pani Chandra lubili przejść się na dłuższy spacer po pieczywo. Zwłaszcza razem.

Pan Józef Troszcz od kilku już lat wypiekał swoje bochny w niebiańskiej piekarni, a schedę po nim przejął syn, Jan, który radził sobie z piekarnią i pieczywem konkursowo, nie poprzestając na wypróbowanych przepisach, ale wprowadzając również do oferty nowe elementy, jak uwielbiane przez młodzież bułki „troszczówki” i Babkę Pieskową, nazwana tak na cześć ulubionego corgi pani domu. Teraz jednak mina pani Troszczyny zdawała się wskazywać, że stało się coś niedobrego.
– Co się stało, szanowna pani? Czemu zawdzięczam pani wizytę? – zapytał serdecznie pan Ignacy.
– Ja… Panie kochany, ja słyszałam, że pan potrafi pomóc. Ludziom pomóc – powiedziała łamiącym się głosem starsza pani.
– Wie pani… – zawahał się nasz bohater – Potrafić potrafię, ale lekarzem nie jestem… Ani cudotwórcą, jasnowidzem, czy innym prorokiem. Proszę powiedzieć, o co chodzi, i spróbujemy się zastanowić, co z tym zrobić.

I pani Troszczyna zaczęła opowiadać. Wszystko zaczęło się od urodzin Jana, na które jeden z gości przyniósł mu piękny album, zatytułowany „Funkcje, fraktale i inne figury”. Pani domu trochę się zdziwiła, bo jej syn nigdy się takimi rzeczami nie interesował, ale ponieważ album był duży, kolorowy i ładnie wydany, to nie zastanawiała się nad tym, tylko odłożyła go na stół w salonie razem z innymi prezentami. Trzy dni po urodzinach zastała syna, wytężającego wzrok nad albumem, obracającego go na różne strony i usiłującego coś zrozumieć. – Jasiu, a wypieków dopatrzyłeś? – zapytała z niepokojem. – Tak, mamo… tak… – odpowiedział roztargnionym tonem. Po kolejnych dwóch dniach pani Troszczyna rano zastała pod rodzinną piekarnią prawdziwe zbiegowisko. Na schodkach prowadzących do drzwi stał z natchnioną miną szef firmy Troszcz i Syn, Jan, i wołał do tłumu: „Ludu! Obal prawa natury! Zróbmy to razem! Zacznijmy od prawa Murphy’ego!” Chodziło o to, wytłumaczyła panu Lajkonikowi pani T., że jej syn wynalazł jakoby genialną metodę zapobiegającą marnowaniu się masła i wszelkich innych składników kanapek, ale nic bliższego nie potrafiła powiedzieć.

Cóż więc robić?! Pan Ignacy westchnął sobie (wyłącznie w myślach, inaczej pani Troszczyna mogłaby usłyszeć, a na to jako dżentelmen nie mógł pozwolić), ubrał się i wyszedł w towarzystwie szanownej seniorki rodu Troszczów. Szli przez osiedle, przez park i starszą, niską zabudowę, aż doszli do domku, w którym mieściła się słynna piekarnia. Paliły się przed nią kolorowe lampiony, a wśród nich kręciło się kilku młodych ludzi, sprzedających dziwnie skręcone papierowe szarfy. Pan Lajkonik przyjrzał im się bacznie, uniósł brwi, ale nic nie powiedział, po czym odprowadził panią Troszczynę do drzwi prywatnego mieszkania, po czym wszedł po schodkach do piekarni.

Na ladzie siedział pan Jan Troszcz, przepasany szeroką, papierową szarfą w kolorze pomarańczowym, i wyglądał, jakby medytował. Wokół niego świecił jasnymi płomykami krąg małych świeczek – podgrzewaczy do herbaty. Ze stanu medytacji wytrącił pana Jana dzwonek, przymocowany do futryny i reagujący na otwarcie drzwi. W progu stał pan Ignacy Lajkonik i bacznie obserwował wnętrze piekarni, aż kiwnął głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany, i wkroczył do środka.
– Dzień dobry, panie Janie! – zagaił. – Co to się stało, że pan tak zmienił… strój i wystrój?
– Witaj, przyjacielu – łagodnie odpowiedział gospodarz. – Zmieniło się tu, prawda, albowiem doznałem objawienia.
I popłynęła opowieść o tym, jak pan Jan zobaczył w albumie wstęgę Moebiusa… i zastanawiał się, jak to możliwe, żeby nie miała ona „góry” i „dołu”… aż wreszcie wpadł na pomysł, żeby za jej pomocą złamać prawo Murphy’ego, mówiące o tym, że kanapka zawsze spada nieposmarowaną stroną ku górze… a w ten sposób zaoszczędzić tyle masła, wędliny, sera, dżemu, i wszelkich innych rzeczy, którymi obkłada się kanapki, żeby rozwiązać problem głodu na świecie. Wiedz więc, przyjacielu, że oto za moimi plecami wypiekać się kończą właśnie specjalne Troszczące Wstążki, za pomocą których nakarmi się głodujących bez strat w kanapkach. Szczytna idea, nieprawdaż?

– Prawdaż – powiedział pan Lajkonik, odchrząknąwszy. Podobała mu się ta idea, jak większość pomysłów o pozytywnym wydźwięku i aż się skrzywił na myśl, że za chwilę będzie musiał przekłuć ten balon ostrzem trzeźwego rozumowania. – Tylko że, panie Janie, nie wziął pan pod uwagę jednej rzeczy. Mianowicie tej, że owszem, wstęga Moebiusa ma tylko jedną powierzchnię. Właśnie dlatego, jak ją ktokolwiek upuści, to spadnie na podłogę zawsze posmarowaną stroną. Przecież innej nie ma! I cała oszczędność na nic, panie Janie, bardzo mi przykro. Pan Troszcz słuchał tego prostego, ale przecież niewątpliwie prawdziwego rozumowania najpierw ze zdumieniem, a potem z rosnącym przygnębieniem, by w końcu zwiesić głowę i przyznać się do porażki. Potem zaś wszystko poszło już szybko – osoby, które podążyły za naukami pana Jana, przeproszono i podziękowano im za udział w eksperymencie, młodym ludziom, sprzedających papierowe Troszczące Wstążki, wykazano, że popyt gwałtownie spadł, a piekarnia po pewnym czasie wróciła do normalności.

Niedługo po opisanych wydarzeniach pan Ignacy z panią Chandrą siedzieli z panem Jankiem na zapleczu piekarni, smakując świeże pieczywo z dżemem malinowym. Szef firmy zaprosił ich na chwilę do swojego biura, żeby poradzić się pana Lajkonika w całkowicie nowej sprawie.
– Panie Ignacy, tym razem wolałbym nie iść na żywioł – zaczął ostrożnie – dlatego wolałbym zasięgnąć pana opinii, zanim zacznę wypiekać Chrupiące Kostki Mengera. Pan wie, jak to wygląda? No, trójwymiarowe rozwinięcie Dywanu Sierpińskiego! Wpadłem na taki pomysł, żeby sprzedawać je jako dodatek do piwa, wie pan, razem z takim pikantnym sosem, dipem albo salsą. Z chipsami albo tortillą jest ten problem, że nigdy nie pokryje ich pan sosem dokładnie, a tutaj dip dotrze do najgłębszych zakamarków i nareszcie ani jeden skrawek Kostki nie pozostanie suchy! Co pan myśli?

Pan Lajkonik pokręcił z ubolewaniem głową. – Widzi pan, to nie takie proste. Kostka Mengera ma zerową objętość, więc ktoś, kto chciałby ją zjeść z sosem – konsumowałby sam sos. A przyzna pan, panie Janie, że to byłby despekt dla marki Troszcz i Syn, gdyby ktoś kupił u pana taką kostkę, a potem nie poczułby nawet jej smaku!
Szef piekarni westchnął i pokręcił z podziwem głową. – Pan, panie Ignacy, to potrafi człowiekowi poradzić, nie ma co!
Pan Lajkonik zaś wewnętrznie westchnął z ulgą i przystąpił do konsumowania Troszczącej Wstążki, posmarowanej wiejskim masełkiem i pysznym malinowym dżemem z jednej strony tak doskonale, że prawdę mówiąc, już nie trzeba jej było smarować z drugiej strony. Tym bardziej, że przecież jej nie było.

______________

Słów kilka tytułem wyjaśnienia – więcej informacji o figurach pojawiających się w tekście znajdziecie pod kolejnymi linkami:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wstęga_Möbiusa

http://pl.wikipedia.org/wiki/Dywan_Sierpińskiego

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kostka_Mengera
______________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

26 KOMENTARZE

    • ????
      Kompletnie nie wiem, jak się do tego odnieść. Madagaskar08 chodzi pod WordPressem i na moim komputerze i systemie (Win XP) oraz przeglądarce (Opera lub Chrome) zawartość wyświetla się całkiem dobrze. Obrazki bywają za duże w komentarzach, kiedy ktoś wklei bez skalowania, i wtedy czasem wyłażą na prawą kolumnę. Poza tym naprawdę nie mam z tym problemów, interfejs do obsługi jest trochę inny niż tutaj, ale nadal czytelny.

      Może Ty wchodzisz na "starą" stronę madagaskaru, na onet? Tam faktycznie się zaczęło dziać coś dziwnego.

    • ????
      Kompletnie nie wiem, jak się do tego odnieść. Madagaskar08 chodzi pod WordPressem i na moim komputerze i systemie (Win XP) oraz przeglądarce (Opera lub Chrome) zawartość wyświetla się całkiem dobrze. Obrazki bywają za duże w komentarzach, kiedy ktoś wklei bez skalowania, i wtedy czasem wyłażą na prawą kolumnę. Poza tym naprawdę nie mam z tym problemów, interfejs do obsługi jest trochę inny niż tutaj, ale nadal czytelny.

      Może Ty wchodzisz na "starą" stronę madagaskaru, na onet? Tam faktycznie się zaczęło dziać coś dziwnego.