Reklama

Pan Ignacy Lajkonik frasobliwie pokiwał głową.

Pan Ignacy Lajkonik frasobliwie pokiwał głową. Stali przed otwartą maską panalajkonikowego samochodu razem z mechanikiem, panem Stasiem, który właśnie skończył wyliczać części, które wymagają naprawy, a prawdę mówiąc, w większości wymiany. Lista tych części przypominała listę zakupów pana Ignacego, były tylko dwa problemy – pierwszy taki, że wszystko z tej listy będzie kosztowało więcej niż zwykłe zakupy, a drugi – że sprowadzenie części i ich wymiana lub naprawa potrwa niestety dużo dłużej niż zwykłe zakupy. Co prawda pan Stasio po starej znajomości kasował od pana Lajkonika dużo mniej niż autoryzowana stacja obsługi, ale też i nie proponował klientom samochodów zastępczych – co oznaczało, że na długi majowy weekend pan Ignacy zostanie bez własnego środka transportu.

Reklama

Trzeba trafu, że zaraz po powrocie z wizyty w warsztacie rozdzwonił się telefon, a dzwonił tak rozkazująco, że pan Lajkonik nawet nie pomyślał, żeby może nie odbierać. To dzwoniła dawno nie widziana i nie słyszana (chwała Bogu) kuzynka Euforia, która – od kiedy Autor opisał ją po raz pierwszy – przeprowadziła się do innego miasta. Twierdziła, że tamtejsze powietrze lepiej jej służy, a wszyscy jej znajomi i krewni, włącznie z panem Ignacym, z entuzjazmem przyznawali kuzynce Euforii rację. Teraz kuzynka zapraszała drogiego kuzyna Ignacego (z naciskiem na „drogiego”) na rocznicę swojego uroczystego przyjęcia do lokalnego oddziału Club des Megiers, kobiecej organizacji przynajmniej z założenia dobroczynnej. „Musisz koniecznie przyjechać, Ignacy! Kuzyn Roland ma konferencję w Zwischen Zwischen, Karol przygotowuje się do sesji, Monika na tej swojej wsi sieje ziemniaki [tu pan Lajkonik wewnętrznie zatrząsł się ze śmiechu, ale zaraz mu przeszło], więc zostajesz tylko ty!”

Od takiego dictum nie było odwołania. Pan Ignacy pospiesznie skontaktował się z panią Chandrą, wyjaśnił jej całą sytuację i przekonał, że jednak nie powinna jechać razem z nim. Albo będziesz musiała znosić humory mojej kuzynki, wyjaśnił, albo się zdenerwujesz i jeszcze bardziej zaognisz sytuację. W żadnym wypadku nie narażę cię na żadne z tych doświadczeń! Pani Chandra lekko się skrzywiła i przyznała panu Ignacemu rację, spytała tylko, czy chce specjalne indyjskie ziółka na uspokojenie. Chciał. A potem jeszcze upewnił się, że dobrze zapisał termin przyjęcia u kuzynki Euforii („piątek, o piatej”) i poszedł się pakować.

Pan Lajkonik spakował się całkiem zgrabnie, w niedużą walizeczkę, w osobnym pokrowcu miał garnitur. Zadzwonił po taksówkę i poprosił, żeby zawieźć go na dworzec kolejowy. Kierowca taksówki, młody chłopak, najwyraźniej nudził się, ponieważ przez całą drogę bawił się przyciskami radia, szukając stacji, która by mu odpowiadała. Jak na złość, na wszystkich kolejnych kanałach leciały reklamy, w związku z czym efekt był mniej więcej taki: „Z margaryną Powabną wspaniale uda ci się pieczenie… i swędzenie idealnie likwiduje preparat Hemorol, najlepszy na… skórę naturalną i sztuczną, czarną i kolorową. Tylko pasta do butów LeCret da ci błysk… w oku ukochanej? Użyj Fiakry!” i tak dalej, i tym podobne. Taksówkarz w końcu dał za wygraną i włączył klasyczne rockabilly z płyty CD, upewniwszy się, że jego pasażerowi nie będzie to przeszkadzało. Muzyka tak ich obu rozochociła, że zajeżdżając pod dworzec, podskakiwali sobie w rytm, każdy na swoim fotelu, a gdy taksówkarz pomagał panu Ignacemu wypakować walizkę, miał na twarzy szeroki uśmiech.

Pan Lajkonik wszedł na dworzec, od dłuższego czasu w remoncie (ponieważ spółka PKP Drzwi Obrotowe nie mogła się dogadać z PKP Posadzki, co przedłużało przebudowę), odstał swoje w kolejce po bilet, nabył go i spokojnym krokiem udał się na peron. Spokojnym, ponieważ przewidująco wyszedł z domu odpowiednio wcześniej, mimo że wcale mu się nie spieszyło do Euforii. Pociąg już czekał. Pan Ignacy otworzył drzwi – co przyszło mu zastanawiająco lekko – i wkroczył do przestronnego wagonu. Przypominające kabinę samolotu wnętrze utrzymane było w pastelowych kolorach. Fotele nie oferowały jakiegoś niebywałego komfortu – nie były ani luksusowo miękkie, ani zbyt szerokie, ale za to wyglądały na wystarczająco wygodne, by można było w nich uciąć sobie kolejową drzemkę. Pan Lajkonik uniósł brwi. Nie tak pamiętał wygody oferowane przez kolej… Z drugiej strony, pomyślał, jednak dawno nie jechałem pociągiem – coś się mogło zmienić, i może nawet na korzyść???

Zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszaku, walizkę włożył z niewielkim tylko wysiłkiem na półkę nad oknem i usiadł na wolnym fotelu. Wyciągnął gazetę i przeczytał recenzję nowej książki niebywale modnego autora, który wszakże nie był Autorem pana Ignacego, co obu – póki co – odpowiadało. Do odjazdu pozostało już tylko kilka minut i pan L. rozejrzał się po wagonie. Wokół siedzieli niebywale spokojni ludzie, prowadzący ze sobą ściszoną konwersację, patrzący w okno, czytający, słuchający muzyki przez słuchawki lub drzemiący. A wszyscy do czysta wymyci! Wtedy właśnie rozległ się gwizdek zawiadowcy i pociąg ruszył. Powoli i miękko, bez szarpania i wstrząsów, i biegu przyspieszył, i już po chwili gnał coraz prędzej, mijając przedmiejskie domki, coraz rzadsze, potem ogrody i pola, łąki i lasy…

Widoki za oknem, jak to widoki, po paru chwilach opatrzyły się panu Ignacemu, nie miał też zbytniej ochoty czytać, więc, ukołysany ruchem pociągu, zapadł w lekki sen. Wyrwało go z tego snu dopiero delikatne pukanie w ramię. To konduktor, średniego wzrostu, ubrany w nieskazitelny mundur, grzecznie dawał panu Lajkonikowi znać, że nadszedł czas na kontrolę biletów. Nasz bohater otrząsnął się z resztek snu, a gdy konduktor oddawał mu bilet, zapytał: ¬– To teraz już każdy pociąg tak wygląda?
– Jak? ¬– odpowiedział konduktor pytaniem na pytanie
– No… tak ładnie. I wygodnie. I z takimi pasażerami.
Pan konduktor, który w klapie munduru nosił plakietkę z imieniem Tomasz i całkowicie nieistotnym dla tej historii nazwiskiem, uśmiechnął się ze zrozumieniem. Widać nie pierwszy raz zadawano mu takie pytanie. – Nie, chyba nie. Proszę mi powiedzieć, czy może wpadł pan na dworzec w ostatniej chwili? Biegł pan za pociągiem?
– Nie – przyznał pan Ignacy – przyszedłem wcześniej. Nie lubię nic załatwiać na styk ani na wczoraj.
– A właśnie! – podchwycił pan Tomasz – dlatego trafił pan do tego pociągu. To jest, proszę pana, Pociąg Dla Tych, Którzy Przychodzą Przed Czasem. Widzi pan, jaki efekt? Wszyscy spokojnie siedzą, nikt się nie denerwuje. Jak się ma czas, to nie ma sensu tracić nerwów.
– Hmm, dość sensownie to brzmi – zadumał się pan Lajkonik – ale proszę mi powiedzieć, czy w takim razie na stacji docelowej też będziemy przed czasem?
– Oczywiście. Niewiele, ale zawsze. Więcej panu powiem: widzi pan tego brodatego jegomościa dwa rzędy dalej? – zapytał pan Tomasz. – Otóż to jest genialny poeta, który wyprzedza swój czas o całą epokę! Nie powiem panu, jak się nazywa, pan rozumie, ochrona danych osobowych, ale proszę zapamiętać tę twarz. Za parę lat to hoho… – i tu pan konduktor zawiesił znacząco głos, sugerując wiele, ale wprost nic nie mówiąc.

Wtedy właśnie pociąg pana Lajkonika wtoczył się, płynnie zwalniając, na niewielką stacyjkę. Pan Ignacy rozejrzał się i zobaczył schowany wśród starych klonów budynek dworca, wymagający natychmiastowego malowania. W oknach z drugiej strony widać było brukowany peron z kilkoma drewnianymi ławeczkami i tablicą, z której została tylko połówka, głosząca dumnie „…iczyn”. Pan Lajkonik uchylił okna i wciągnął z rozkoszą zapach, który pamiętał z dzieciństwa – rozgrzanych, smołowanych podkładów kolejowych, rosnących między torami rumianków i mokry, leśny zapach klonów. W tle świergotały wróble, trochę dalej sennie odzywały się kury w zagródce koło domu zawiadowcy, a zupełnie z daleka słychać było dzwonienie polnego skowronka. Wtem z daleka – wyraźnie nerwowo – zawył sygnał innego pociągu, rozległ się coraz bliższy stukot kół, i po niedługiej chwili po przeciwnej stronie peronu zatrzymał się drugi skład.

Jakże inaczej wyglądał! Elektrowóz wyglądał jak zespawany z dwóch różnych, a wagony… w części z nich paliło się światło, nie wiadomo po co, bo dzień był jeszcze całkiem jasny, niektóre okna były zaparowane, inne uchylone i kopcił się z nich papierosowy dym. Drugi pociąg zatrzymał się ze zgrzytem i natychmiast dał się słyszeć dochodzący zeń chór oburzonych głosów:
– Co się stało, dlaczego się zatrzymaliśmy?
– Tej stacji przecież nie było w rozkładzie?!
– Proszę już jechać! Dalej, no!
– Ja się poskarżę! Ja mam znajomości!
– Już pan tu nie pracuje! Ja mam wuja w ministerstwie!
Pan Tomasz, który stał niedaleko od pana Ignacego, westchnął tylko i półgłosem wyjaśnił rozmówcy: – Naprzeciwko ma pan właśnie Pociąg Dla Tych, Co Na Ostatni Moment. Sam pan widzi i słyszy, co się tam dzieje, szkoda słów…

Pan Lajkonik stanął przy uchylonym oknie i z czystej ciekawości otworzył je szerzej. Wychylił się na zewnątrz, żeby zobaczyć wagony drugiego pociągu i co się w nich jeszcze mieści, kiedy gwałtownie i z łomotem otworzyło się okno naprzeciwko. Czerwona, rozzłoszczona twarz, która z niego wyjrzała, należała z pewnością do kuzynki Euforii. – Ignacy! – ¬ryknęła kuzynka ¬– Tu jesteś! A mówiłam, żebyś był na czas! Nie daruję ci tego! Przecież powtarzałam trzy razy: piątek o piętnastej! O PIĘTNASTEJ!!!
_____________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora. 

Reklama

30 KOMENTARZE

  1. kwestia czasu
    Miałem dzisiaj podobnie magiczne odczucie gdy raniutko, jak to w niedzielę jechałem do pracy.
    Cisza, spokój, puste ulice.
    Ludzie bardzo nieliczni, i tylko tacy jak trzeba, czyli wymyci, dobrze ubrani, i powoli dreptający w jakichś zbożnych celach.
    Zupełnie inny kraj.

  2. kwestia czasu
    Miałem dzisiaj podobnie magiczne odczucie gdy raniutko, jak to w niedzielę jechałem do pracy.
    Cisza, spokój, puste ulice.
    Ludzie bardzo nieliczni, i tylko tacy jak trzeba, czyli wymyci, dobrze ubrani, i powoli dreptający w jakichś zbożnych celach.
    Zupełnie inny kraj.

  3. kwestia czasu
    Miałem dzisiaj podobnie magiczne odczucie gdy raniutko, jak to w niedzielę jechałem do pracy.
    Cisza, spokój, puste ulice.
    Ludzie bardzo nieliczni, i tylko tacy jak trzeba, czyli wymyci, dobrze ubrani, i powoli dreptający w jakichś zbożnych celach.
    Zupełnie inny kraj.

  4. Dopieszczony Lajkonik do ostatniego snu
    Nie wiem dlaczego, a właściwie wiem doskonale, dlaczego Pan mi się kojarzy z Mozartem. To skojarzenie powraca ilekroć niewidzialne nici spajają treść i formę w wyjątkowo eleganckim szyku.To ”ilekroć” sugerowałoby tutaj pociągnięcie za sobą ”tylekroć”, co kojarzyć się może z obfitością, niestety – i Mozart, i Pan jesteście jedyni w swoim rodzaju, a i rodzaju jakby niedostatek. Oddaję Panu swój ukłon.

    Poczcucie humoru to moja domena, wybitnie nie znoszę tu konkurencji. O ile w miarę łatwo wybaczam elegancję i kulturę, to znacznie trudniej przychodzi pogodzić się z brakiem monopolu na uśmiech, w dodatku z cudownie dodaną nutą zadumy. Dlatego w tym miejscu kłaniam się trochę mniej wytwornie, jakby mnie coś zżerało. Więcej już nic nie powiem.

    Warto było czekać, wielkie dzięki.

  5. Dopieszczony Lajkonik do ostatniego snu
    Nie wiem dlaczego, a właściwie wiem doskonale, dlaczego Pan mi się kojarzy z Mozartem. To skojarzenie powraca ilekroć niewidzialne nici spajają treść i formę w wyjątkowo eleganckim szyku.To ”ilekroć” sugerowałoby tutaj pociągnięcie za sobą ”tylekroć”, co kojarzyć się może z obfitością, niestety – i Mozart, i Pan jesteście jedyni w swoim rodzaju, a i rodzaju jakby niedostatek. Oddaję Panu swój ukłon.

    Poczcucie humoru to moja domena, wybitnie nie znoszę tu konkurencji. O ile w miarę łatwo wybaczam elegancję i kulturę, to znacznie trudniej przychodzi pogodzić się z brakiem monopolu na uśmiech, w dodatku z cudownie dodaną nutą zadumy. Dlatego w tym miejscu kłaniam się trochę mniej wytwornie, jakby mnie coś zżerało. Więcej już nic nie powiem.

    Warto było czekać, wielkie dzięki.

  6. Dopieszczony Lajkonik do ostatniego snu
    Nie wiem dlaczego, a właściwie wiem doskonale, dlaczego Pan mi się kojarzy z Mozartem. To skojarzenie powraca ilekroć niewidzialne nici spajają treść i formę w wyjątkowo eleganckim szyku.To ”ilekroć” sugerowałoby tutaj pociągnięcie za sobą ”tylekroć”, co kojarzyć się może z obfitością, niestety – i Mozart, i Pan jesteście jedyni w swoim rodzaju, a i rodzaju jakby niedostatek. Oddaję Panu swój ukłon.

    Poczcucie humoru to moja domena, wybitnie nie znoszę tu konkurencji. O ile w miarę łatwo wybaczam elegancję i kulturę, to znacznie trudniej przychodzi pogodzić się z brakiem monopolu na uśmiech, w dodatku z cudownie dodaną nutą zadumy. Dlatego w tym miejscu kłaniam się trochę mniej wytwornie, jakby mnie coś zżerało. Więcej już nic nie powiem.

    Warto było czekać, wielkie dzięki.