Reklama

Pan Ignacy Lajkonik pospiesznie ruszył w kierunku drzwi.

Pan Ignacy Lajkonik pospiesznie ruszył w kierunku drzwi. Ktoś za nimi raz po raz dzwonił, pukał, i tak na zmianę, a pukanie było tego kalibru, że nieco bardziej wrażliwy lokator mógłby uznać je za łomotanie, zadzwonić pod numer 997 (albo i 112) i zgłosić próbę włamania. Pan Lajkonik jednak wyszedł a) z założenia, że do niego nie ma po co się włamywać, oraz b) z pokoju do przedpokoju, uznawszy, że ktosiowi za drzwiami się po prostu spieszy.

Reklama

I rzeczywiście – za drzwiami stał zdyszany i spocony siostrzeniec pana Ignacego, Karol, zwany również Koperkiem. Jego wuj w pierwszej chwili pomyślał sobie, że Karol przynosi jakieś niewesołe wieści, ale rzut oka na uśmiechniętą od ucha do ucha fizjonomię studenta przekonał go, że jest wręcz przeciwnie. – Wejdźże, właśnie wstawiłem wodę na herbatę… –
– Wujek… dzięki… – wydyszał Karol – Ale ja tylko… na moment… komórka mi padła… więc przyleciałem… bo… wzięli mnie do kadry!
– Ooo! Gratulacje! – wyraził podziw pan Lajkonik. Już od pewnego czasu Karol starał się dostać do wioślarskiej osady swojego Uniwersytetu, która trenowała ciężko przez cały rok, aby zmierzyć się w wyścigu ósemek ze sternikiem z załogą Politechniki. Koperek ćwiczył  na tak zwanych maszynach eliptycznych, podnosił ciężary na siłowni, biegał i pływał, aż dostał się na listę rezerwową, a teraz – najwyraźniej – do pierwszego składu.

Pan Ignacy zaprosił siostrzeńca do pokoju, mimo że ten się wymawiał – chyba chciał biec z nowiną dalej, do Pauliny. Wuj – jak to dobry wujek – domyślił się tego oczywiście i zaproponował, że zamiast dalszego biegania Karol może przecież skorzystać z wujowego telefonu, wystarczy tego treningu na dzisiaj… Młody człowiek skwapliwie złapał komórkę, opowiedział o wszystkim swojej piękniejszej połowie, a potem jeszcze zadzwonił do swojej mamy, wobec czego pan Lajkonik stwierdził, że też zamieni z panią Moniką kilka słów. Okazja była przednia, więc obaj panowie siedzieli i rozmawiali jeszcze długo w noc…

Kiedy Karol ochłonął nieco, zwierzył się wujkowi z obaw. Regaty, w których miał reprezentować Uniwersytet, były przedwojenną tradycją, która jakimś cudem była kontynuowana również po wojnie i przetrwała aż do XXI wieku. Wzorowane na słynnym „Boat Race” – regatach Oxford-Cambridge na Tamizie – stanowiły jedno z najważniejszych wydarzeń w sportowym życiu miasta, a rozgrywane były pomiędzy mostami Behrendta i Zadnim, na Zajzajerce, większej rzece, do której wpadała płynąca koło osiedla pana Ignacego Berbeluszka. Zwycięska drużyna paradowała w chwale przez resztę roku, podczas Juwenaliów odbierając z rąk prezydenta miasta klucze do jego (miasta) bram, a jej członkowie cieszyli się niebywałym poważaniem zarówno pomiędzy kolegami, jak i kadrą naukową. Nic więc dziwnego, że na wioślarzach ciążyła ogromna odpowiedzialność, a Karol właśnie zaczynał sobie ją uświadamiać.

– Można wam jakoś pomóc? – zapytał współczująco pan Ignacy.
– No nie wiem – kręcił się niepewnie Karol – Wiesz, wujek, wszystko jest w porządku, kondycję mamy mniej więcej równą, ale jest jedna rzecz, może miałbyś jakiś pomysł… widzisz, siła, sprawność to nie wszystko, tu się liczy jeszcze zgranie! Ja przecież dopiero co się dostałem do składu…
– Hmm – zamyślił się pan Lajkonik – Nic mi nie przychodzi do głowy, ale może Czandra na coś wpadnie?
– Kto? – zdziwił się Karol.
– A, bo ty nic jeszcze nie wiesz… – uśmiechnął się z zakłopotaniem pan Ignacy – Czekaj, zadzwonię i może pójdziemy tam razem, to cię przedstawię.

Pani Chandrze było bardzo miło, że pan Lajkonik przedstawia jej siostrzeńca, a miło w dwójnasób, że temu siostrzeńcowi trzeba pomóc, a ona zna na to sposób. – Zgranie? Rytm? Oddech? Proszę bardzo, możecie poćwiczyć jogę. Czasu co prawda wiele nie ma, ale… – tu rozłożyła ręce w starym jak świat geście „zrobię, co w mojej mocy”. I tak też się stało. Mimo początkowych obaw Karola, że koledzy z załogi go wyśmieją, inicjatywa została przyjęta z pełną powagą, a potem, kiedy stało się jasne, że zajęcia z panią Chandrą powoli ale skutecznie zaczynają dawać rezultaty, wręcz z entuzjazmem. Na zakończenie cyklu spotkań pani C., zgodnie ochrzczona przez całą załogę „Czadową Czandrą” rozdała wszystkim wioślarzom po wisiorku z małym indyjskim słonikiem „na szczęście”.

Nadszedł wreszcie wyczekiwany przez wszystkich dzień regat. Ochłodzenie znad Skandynawii kazało organizatorom wyścigu zastanowić się, czy nie zamienić łódek na bojery w wersji XXL, ale ponieważ nie bardzo wyobrażali sobie, jak miałoby odbywać się wiosłowanie po lodzie, z pomysłu zrezygnowano. Pogoda wysłuchała zresztą błagań kibiców i akurat na ten dzień łaskawie poświeciła słoneczkiem. Wioślarze ubrali się w ciepłe, piankowe kombinezony z neoprenu, a przed startem popijali gorącą herbatę. Tym razem bez soku ani innego wkładu. Potem wsiedli do swoich łodzi, powoli podpłynęli do linii startowej przy moście Behrendta, pan prezydent miasta podniósł do góry pistolet startowy, huknął strzał! I poooszli!

Obie łódki szły dziób w dziób, wiosła śmigały nad zimnym, jesiennym nurtem, ale stopniowo wielcy, żylaści faceci z Politechniki zaczęli wychodzić na prowadzenie. Osady miały za sobą już jakieś trzy czwarte trasy, kiedy stojąca na brzegu pani Chandra wyjęła mały bębenek, który nosiła ze sobą wcześniej, na zajęcia z wioślarzami, i zaczęła na nim wybijać rytm, nucąc głośno. W tej chwili nieco już zmęczona osada Uniwersytetu poczuła, jak wypełnia ich nowa energia. Wydało im się, że malutkie słonie z wisiorków trąbią zgodnym chórem, nadając rytm ich ruchom. Łódź Uniwersytetu wystrzeliła naprzód i na ostatnich pięćdziesięciu metrach wysunęła się na prowadzenie, ostatecznie wygrywając o długość dziobu przed osłupiałymi przyszłymi inżynierami!

Kiedy już zakończono podrzucanie zwycięskich wioślarzy i wszyscy znaleźli się na ziemi bez szwanku… Kiedy wystrzeliły korki od szampanów, a co przezorniejsi widzowie odsunęli się z ich zasięgu… Kiedy już prezydent wygłosił zwyczajową laudację, w tym roku ani razu nie pomyliwszy słowa „Uniwersytet” ze słowem „Politechnika”, a potem wręczył czempionom puchar… Kiedy wreszcie Paulina rzuciła się na szyję Karola, a on całował ją tak, jak tylko potrafił najmocniej… Wtedy pan Ignacy Lajkonik, bardzo zadowolony, skończył poufną konwersację z wioślarzami stojącej z boku przegranej załogi i podszedł do pani Chandry.

– Świetnie się spisałaś – powiedział.
– Ja? Chyba oni? – odparła pani C.
– No no, przecież świetnie wiesz, że bez ciebie by sobie nie poradzili – uśmiechnął się pan Ignacy – Aha, na poniedziałek umówiłem się z jednym z tamtych – tu machnął dłonią w kierunku reprezentacji Politechniki – do ciebie na pomiar. Będziesz w domu koło jedenastej?
Pani Chandra popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem. – Na jaki pomiar? – zapytała.
– Och, nic takiego… Pomiar twojego balkonu.
– No tak, ale… Kto, oni? Jak? Po co?
– Proste – założyłem się z tymi dwoma architektami, że w razie przegranego wyścigu wybudują mi letniskowy domek. Uwierzyłem w ciebie, Karola i resztę chłopaków, a tamci byli tak pewni swego, że się zgodzili.
Pani Chandra popatrzyła z niedowierzaniem – Czy ty masz zamiar budować swój letniskowy domek na moim balkonie?
– Ach, nie – pan Lajkonik uśmiechnął się jeszcze szerzej – Z tym balkonem… Dobrze pamiętam, że chciałaś mieć tam oranżerię dla bauhinii? No więc oni z duużą ulgą zgodzili się zamienić domek na zabudowę twojego balkonu. Może być?
Teraz uśmiechnęła się pani Chandra, a mimo jesiennego chłodu naokoło – w jej uśmiechu można było ogrzać się jak w letnim słońcu. Pomachali Karolowi i Paulinie i poszli na długi jesienny spacer pod koronami drzew, płonącymi na żółto, rudo i czerwono.
___________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

70 KOMENTARZE

    • Dzień dobry

      Jak już kiedyś wspominałem, nie chciałbym, żeby się zrobiło ZBYT romantycznie. Trzeba będzie coś z tym zrobić, mimo że księżyc faktycznie piękny. Coś – o, takie na przykład, jak K.I.G.:

      "Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić

      Wieczór sentymentalny

      Występują:

      Alojzy Gżegżółka – młody angelolog

      Hermenegilda Kociubińska – poetka hermetyczno-sympatyczna

      Słowik, Księżyc i Osiołek Porfirion

      Gżegżółka

      wzdycha Ach!

      Hermenegilda

      jw. Och!

      Gżegżółka

      jw. Och!

      Hermenegilda

      jw. Ach!

      Słowik

      robi swoje

      Księzyc

      rozmarza

      Pauza

      Gżegżółka

      Przepraszam panią, gdzie tu jest właściwie kasa, bo chciałbym otrzymać maleńką zaliczkę.

      Hermenegilda mdleje

      Osiołek Porfirion

      mówi za pomocą poezji

      Nad problemów zawiłość,

      nad obłędy poetów,

      nad kobietę i miłość,

      lepsza miłość konkretu.

      K U R T Y N A

      (Konstanty Ildefons Gałczyński Pierwodruk: «Przekrój» 1946, nr 85)"

      Pozdrówka ; )))

      • ZBYT romantycznie?
        Kociubińska pachnie dorszem,
        Kociubińska Hermenegilda –
        i pisze wiersze coraz gorsze,
        i tych wierszy nikt nie wyda;

        oczywiście, jak dobra babka
        muszę ich słuchać, lecz gdy czyta,
        nagle spada ze stołu karafka
        i noc staje w biegu jak wryta;

        więc ją biję 1aską po głowie
        Kociubińską Hermenegildę.
        Ona: cy psyjdzies jutro? powiedz!
        Ja: ze prawdopodobnie psyjdę.

    • Dzień dobry

      Jak już kiedyś wspominałem, nie chciałbym, żeby się zrobiło ZBYT romantycznie. Trzeba będzie coś z tym zrobić, mimo że księżyc faktycznie piękny. Coś – o, takie na przykład, jak K.I.G.:

      "Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić

      Wieczór sentymentalny

      Występują:

      Alojzy Gżegżółka – młody angelolog

      Hermenegilda Kociubińska – poetka hermetyczno-sympatyczna

      Słowik, Księżyc i Osiołek Porfirion

      Gżegżółka

      wzdycha Ach!

      Hermenegilda

      jw. Och!

      Gżegżółka

      jw. Och!

      Hermenegilda

      jw. Ach!

      Słowik

      robi swoje

      Księzyc

      rozmarza

      Pauza

      Gżegżółka

      Przepraszam panią, gdzie tu jest właściwie kasa, bo chciałbym otrzymać maleńką zaliczkę.

      Hermenegilda mdleje

      Osiołek Porfirion

      mówi za pomocą poezji

      Nad problemów zawiłość,

      nad obłędy poetów,

      nad kobietę i miłość,

      lepsza miłość konkretu.

      K U R T Y N A

      (Konstanty Ildefons Gałczyński Pierwodruk: «Przekrój» 1946, nr 85)"

      Pozdrówka ; )))

      • ZBYT romantycznie?
        Kociubińska pachnie dorszem,
        Kociubińska Hermenegilda –
        i pisze wiersze coraz gorsze,
        i tych wierszy nikt nie wyda;

        oczywiście, jak dobra babka
        muszę ich słuchać, lecz gdy czyta,
        nagle spada ze stołu karafka
        i noc staje w biegu jak wryta;

        więc ją biję 1aską po głowie
        Kociubińską Hermenegildę.
        Ona: cy psyjdzies jutro? powiedz!
        Ja: ze prawdopodobnie psyjdę.

  1. Szkoda, że nie znam osobiście
    Szkoda, że nie znam osobiście Pani Chandry, która odczarowała swoim imieniem szaroburą jesienną chandrę. Może też dostałabym słonika na szczęście?

    Nie wiem kiedy czytać Twoje teksty. Wieczorem, żeby się zasypiało z uśmiechem, czy rano, żeby dzień mimo deszczu za oknem był słoneczny i nastrajający optymistycznie. Na wszelki wypadek robię to dwa razy.

    Pozdrawiam serdecznie bardzo wszystkich. Uśmiech w załączniku.:)

    PS: Nie miałam pojęcia o istnieniu tamtego bloga.

  2. Szkoda, że nie znam osobiście
    Szkoda, że nie znam osobiście Pani Chandry, która odczarowała swoim imieniem szaroburą jesienną chandrę. Może też dostałabym słonika na szczęście?

    Nie wiem kiedy czytać Twoje teksty. Wieczorem, żeby się zasypiało z uśmiechem, czy rano, żeby dzień mimo deszczu za oknem był słoneczny i nastrajający optymistycznie. Na wszelki wypadek robię to dwa razy.

    Pozdrawiam serdecznie bardzo wszystkich. Uśmiech w załączniku.:)

    PS: Nie miałam pojęcia o istnieniu tamtego bloga.

  3. Przymrozki przyszły za wcześnie
    Liście z winobluszczu pięcioklapkowego opadły, niektóre nie zdążyły się zaczerwienić i od razu zbrązowiały. Z brzozy opadają takie zielonkawo-szarawo-przyżółcone, sosna zrzuca szaro-beżowe igły.
    Pies o umaszczeniu naturalnym zlewa się optycznie z otoczeniem. Moje zdjęcia są za duże(?) na imageshacka, toteż nie udowodnię.
    Pozdrawiam pana Lajkonika, panią Chandrę, Koperka, i komplet Quacków.

    • Winobluszcz pięcioklapkowy

      Bardzo ładna nazwa – lajkonikowa z brzmienia, rzekłbym. Przy okazji – tego nikt nie zauważył, to ujawniam gwoli uciechy : )))

      Pies o umaszczeniu naturalnym, a jaka rasa? Nordycka?

      Zdjęcia powinny się choćby w Paincie dać zmniejszyć – nie wiem, co masz na kompie. Jeżeli chcesz, napiszę, jak.

      • Gwoli uciechy, akurat.;p
        Z

        Gwoli uciechy, akurat.;p
        Z reguły nie znane mi, jakim cudem miał być mi znany ów mosteczek?, sprawdzam, bo lubię wiedzieć czym się takie owo je. Tym razem przegapiłam. Nie wymagaj od blĄdi żeby załapała takie gwoli uciechy sama z siebie. Nawet zawstydzona się nie czuję. Przyznaję, że pułapkę zastawiłeś zmyślnie. Cieszy, że nie tylko ja w nią wpadłam.:)

        • Mnie też nie było znane,

          nawet przypadkiem. Pułapka jak pułapka, smaczek raczej ; ) Ot, uznałem, że jak Politechnika się ściga, to powinien jakiś akcent a propos być, no i akurat przy nazwach mostów trafiło się. Do wyboru był jeszcze most Graetza, ale tam się nie ścigają, bo są pale po starym moście, a nurt wartki, więc zbyt niebezpiecznie jest ; )))

      • Istototnie nie zauważylam
        Ja nie po politechnice, ja po SGGW.
        To tak trochę Strugowo.
        Mam na myśli Andrzeja Struga, który napisal Zakopanoptikon.
        Przytacza tam tatrzańską legendę, nigdzie indziej nie znaną. Cytuję z pamięci i piszę na cudzym komputerze bez coponiektórych klawiszy, z góry przepraszam.

        I wzlecial na wysokie niebo jasny rycerz Ognipiór w pogoni za piekielną suką smoczą Dychawicą …………… , żgal ją wlócznią z celnego smreka, ciąl berdyszem, od którego szlo po niebie szerokie lyskanie. Zwijala i rozwijala sploty Dychawica, rozpuszczala po niebie zatrute pazury. Wozil rycerza po niebie jak po stepie rumak ognisty i raz wraz swego pana wspomagal, bijąc zadem w spaśne cielsko smoczycy. Aż wzleciała na niebo cud dziewoja, żóltowlosa, siwooka Motylica, zwycięzców lubość i nagroda. Oblala rycerza uśmiechem jak plomieniem, wionęla ku rycerzowi kraśną kiecką. Spiąl konia, aże stęknąl, zamachnąl się berdyszem ode Spisza aż po Orawę i od tego zamachu przeciąl bestię na pól, aż mu berdysz utkwil w ostrym szczycie Osobitej”
        Imiona są u kluczowe

      • umaszczenie naturalne
        to, mam na myśli takie dzikie, wilcze. Co do rasy, to sprawa jest skomplikowana. Ogon ma długi, zakręconi i puszysty, jak alaskan malamute. Na zadzie też futro solidne. Wygląda, jakby nosił bryczesy. Szja grubsza niż głowa – jak owczarki niemieckie. Łeb smukły jak u charta, chociaż jamniki też takie mają. Uszy zwisające : jedno do przodu a drugoe na bok. Z góry to wygląda jakby beret nosił na bakier.
        W kłębie około 60 cm.
        Paint podobno mam.

  4. Przymrozki przyszły za wcześnie
    Liście z winobluszczu pięcioklapkowego opadły, niektóre nie zdążyły się zaczerwienić i od razu zbrązowiały. Z brzozy opadają takie zielonkawo-szarawo-przyżółcone, sosna zrzuca szaro-beżowe igły.
    Pies o umaszczeniu naturalnym zlewa się optycznie z otoczeniem. Moje zdjęcia są za duże(?) na imageshacka, toteż nie udowodnię.
    Pozdrawiam pana Lajkonika, panią Chandrę, Koperka, i komplet Quacków.

    • Winobluszcz pięcioklapkowy

      Bardzo ładna nazwa – lajkonikowa z brzmienia, rzekłbym. Przy okazji – tego nikt nie zauważył, to ujawniam gwoli uciechy : )))

      Pies o umaszczeniu naturalnym, a jaka rasa? Nordycka?

      Zdjęcia powinny się choćby w Paincie dać zmniejszyć – nie wiem, co masz na kompie. Jeżeli chcesz, napiszę, jak.

      • Gwoli uciechy, akurat.;p
        Z

        Gwoli uciechy, akurat.;p
        Z reguły nie znane mi, jakim cudem miał być mi znany ów mosteczek?, sprawdzam, bo lubię wiedzieć czym się takie owo je. Tym razem przegapiłam. Nie wymagaj od blĄdi żeby załapała takie gwoli uciechy sama z siebie. Nawet zawstydzona się nie czuję. Przyznaję, że pułapkę zastawiłeś zmyślnie. Cieszy, że nie tylko ja w nią wpadłam.:)

        • Mnie też nie było znane,

          nawet przypadkiem. Pułapka jak pułapka, smaczek raczej ; ) Ot, uznałem, że jak Politechnika się ściga, to powinien jakiś akcent a propos być, no i akurat przy nazwach mostów trafiło się. Do wyboru był jeszcze most Graetza, ale tam się nie ścigają, bo są pale po starym moście, a nurt wartki, więc zbyt niebezpiecznie jest ; )))

      • Istototnie nie zauważylam
        Ja nie po politechnice, ja po SGGW.
        To tak trochę Strugowo.
        Mam na myśli Andrzeja Struga, który napisal Zakopanoptikon.
        Przytacza tam tatrzańską legendę, nigdzie indziej nie znaną. Cytuję z pamięci i piszę na cudzym komputerze bez coponiektórych klawiszy, z góry przepraszam.

        I wzlecial na wysokie niebo jasny rycerz Ognipiór w pogoni za piekielną suką smoczą Dychawicą …………… , żgal ją wlócznią z celnego smreka, ciąl berdyszem, od którego szlo po niebie szerokie lyskanie. Zwijala i rozwijala sploty Dychawica, rozpuszczala po niebie zatrute pazury. Wozil rycerza po niebie jak po stepie rumak ognisty i raz wraz swego pana wspomagal, bijąc zadem w spaśne cielsko smoczycy. Aż wzleciała na niebo cud dziewoja, żóltowlosa, siwooka Motylica, zwycięzców lubość i nagroda. Oblala rycerza uśmiechem jak plomieniem, wionęla ku rycerzowi kraśną kiecką. Spiąl konia, aże stęknąl, zamachnąl się berdyszem ode Spisza aż po Orawę i od tego zamachu przeciąl bestię na pól, aż mu berdysz utkwil w ostrym szczycie Osobitej”
        Imiona są u kluczowe

      • umaszczenie naturalne
        to, mam na myśli takie dzikie, wilcze. Co do rasy, to sprawa jest skomplikowana. Ogon ma długi, zakręconi i puszysty, jak alaskan malamute. Na zadzie też futro solidne. Wygląda, jakby nosił bryczesy. Szja grubsza niż głowa – jak owczarki niemieckie. Łeb smukły jak u charta, chociaż jamniki też takie mają. Uszy zwisające : jedno do przodu a drugoe na bok. Z góry to wygląda jakby beret nosił na bakier.
        W kłębie około 60 cm.
        Paint podobno mam.

  5. Byc może
    już kiedyś o tym pisałem, ale powtórzę: na dużej międzynarodowej imprezie z kolegą Jirzim, mieszkając w jednym pokoju, dogadywaliśmy się po angielsku. Doszliśmy do wniosku, że w czeskim i w polskim jest za dużo “fałszywych przyjaciół” – słów, które brzmią podobnie, ale znaczą zupełnie co innego. Angielski był dla nas obu dużo precyzyjniejszy : )

  6. Byc może
    już kiedyś o tym pisałem, ale powtórzę: na dużej międzynarodowej imprezie z kolegą Jirzim, mieszkając w jednym pokoju, dogadywaliśmy się po angielsku. Doszliśmy do wniosku, że w czeskim i w polskim jest za dużo “fałszywych przyjaciół” – słów, które brzmią podobnie, ale znaczą zupełnie co innego. Angielski był dla nas obu dużo precyzyjniejszy : )