Reklama

Powiedzieć o profesorze von Drollu, że to geniusz, byłoby zwyczajną nonszalancją.

Powiedzieć o profesorze von Drollu, że to geniusz, byłoby zwyczajną nonszalancją. Jacob von Droll w wieku lat 52 wspiął się na szczyty, o których jego uniwersyteccy koledzy – zarówno ci z Królewca, jak i Wiednia – mogli tylko marzyć. Opieka możnych protektorów – najpierw hrabiostwa Nabzdyczyńskich, a potem Jego Arcyksiążęcej Mości, samego Następcy Tronu – umożliwiła mu studia nad zawiłościami ludzkiego ciała i umysłu tak dogłębne i rozległe zarazem, że tytuł doktora przyznano mu jeszcze za studia nad mikrobami i ich wpływem na ludzki umysł, natomiast habilitował się już z badań ośrodka rozkoszy, rui i porubstwa wewnątrz mózgu. Interesował się neurologią , psychiatrią, psychologią, fizjologią i fizjonomią, a w wolnych chwilach grał w szachy i komponował muzykę.

Przy tym profesor von Droll nie wykręcał się od obowiązków w klinice, a gdy wprowadzał się na Schulerstrasse, niedaleko Katedry Św, Szczepana, poprzedzała go sława uznanego specjalisty. Nie tylko wyleczył hrabinę de Povvere-Ryszkowską z histerii na nader tajemniczym tle (co dodawało jego praktyce niewątpliwej pikanterii), ale także zajął się – na prośbę rodziny – młodziutkim markizem de M…, którego uwolnił od szczególnej perwersji.

Reklama

Najbardziej wyuzdane stołeczne kokoty płakały z tego powodu rzewnymi łzami, ale rodzina markiza odetchnęła z ulgą, a to właśnie jej dworskie stosunki sprawiły, że profesorowi nadano tytuł szlachecki. Słynny też był przypadek porucznika Dantesa z Cesarsko-Królewskiej Kriegsmarine, który popadł w manię szukania skarbów na wysepkach Morza Śródziemnego i całkowicie zaniedbał obowiązki służbowe – po przewiezieniu porucznika w kaftanie bezpieczeństwa do Wiednia von Droll poradził sobie z jego kłopotliwą przypadłością za pomocą łagodnej perswazji i kataplazmów w ciągu zaledwie miesiąca (sic!). Fama głosiła, że profesor wzywany bywał nawet do Hofburgu, do uporczywych przypadków globusa wśród dam dworu… Oczywiście kondycja Najjaśniejszej Pani nie miała z tymi wizytami nic wspólnego, gdzieżby tam!

Jednak naukowa i medyczna sława na nic się zdała, gdy szło o towarzyskie stosunki wśród dworu. Owszem, von Droll proszony był, gdy zaszła taka potrzeba, ale jego zbyt świeży szlachecki tytuł sprawiał, że nie było mowy o zapraszaniu go na bale i rauty, podczas których oficerowie Najjaśniejszego Pana stroszyli bokobrody, podkręcali wąsa i ruszali ku damom w krynolinach, kryjących uśmiechy za wachlarzami. Profesorowi nie zależało na udziale w tych czczych ceremoniach, ale po pewnym czasie dopiekła mu hipokryzja całkiem sporej grupy arystokratów – uprzedzająco uprzejmych, gdy trzeba było skorzystać z jego wiedzy i umiejętności, a poza tym traktujących go protekcjonalnie.

No i była też kwestia artystycznych ambicji profesora, nie mogącego przeboleć, że jego kompozycje wciąż nie znajdują uznania w oczach słynnych muzyków. Złościło go i intrygowało zarazem, że podczas gdy jego kompozycje zalegają w szufladzie, tryumfy święcą lekkie, łatwe i przyjemne utwory w rodzaju „Nad pięknym, modrym Dunajem” Johanna Straussa (syna). Dlatego też wieczorami Jacob von Droll siadał i wpatrywał się w nuty, robiąc notatki i ważąc koncepcje. Cóż badał, spytacie? Badał otóż, jak to się dzieje, że ludzkie ucho fascynują muzyczne tematy, melodie i harmonie.

Aż któregoś dnia zjawił się w dyrekcji Hofopery, dumny i blady, dzierżąc w dłoniach rulon nut. Dyrektor początkowo wyśmiał von Drolla, ale przy następnej wizycie profesor położył mu na biurku list z osobistą prośbą Jego Cesarskiej Mości – i wtedy już nie mogło być mowy o odmowie. Wyznaczono datę koncertu i ruszyły próby pod kierownictwem samego maestro Prohazki, wcześniej wiodącego prym wśród wyśmiewających muzyczne starania von Drolla. Maestro z niedowierzaniem i niesmakiem przyjął zastrzeżenia, jakie odnośnie prób poczynił sam kompozytor. Profesor zaś zażądał, aby każdy z muzyków ćwiczył swoją partię oddzielnie. Co niecierpliwsi z nich reagowali na te wymagania znaczącym pukaniem w czoło, ale cóż – skoro tego życzy sobie faworyt Jego Wysokości…

Taki przeciwny muzycznej naturze stan rzeczy nie mógł trwać długo – tylko do próby generalnej koncertu. Nadszedł w końcu ten dzień; muzycy stawili się w komplecie, ciekawi autorskiego zamysłu, usiedli na swoich miejscach i nastroili instrumenty. Już pan Gustav Prohazka zastukał batutą w pulpit, już napomniał waltornie, żeby tym razem się postarały, już porozumiał się wzrokiem z pierwszym skrzypkiem… I oto zaczęli.

Zabrzmiało więc szybkie, wyraziste allegro, toczące się okrągłymi kadencjami, jakimś cudem sprawiające, że wprawne ucho zaczynało się niecierpliwić, głodne zakończenia i muzycznego rozwiązania. Rzekłbyś, że każdy z taktów wyraża niespełnienie, pragnienie, które ugasić może tylko ciąg dalszy. Rzucili się więc muzycy Cesarsko-Królewskiej Orkiestry w wir adagio, zderzające ze sobą stary i nowy temat w upojnej harmonii, powoli rozkręcające się do pełnej siły, w kulminacji dźwięczące akordem słodkim i gorzkim zarazem. Ale to jeszcze nie koniec – teraz nadeszło wyrafinowane, szalone rondo, podsumowujące dotychczasowe motywy, a przecież inne, grające bezczelnie na granicy słuchu, łamiące tonacje i oczekiwania.

I pojęli zdrętwiali muzycy, że oto spadają w wir prawdziwego geniuszu, z którego nie sposób się wyrwać. Już, już wydawało im się, że wir uderza nimi o dno, że zaraz odbiją się od niego i wypłyną na powierzchnię morza dźwięków, aby zaczerpnąć powietrza do płuc, kiedy maestro Prohazka spojrzał na ostatnią stronę foliału nut, pobladł jak ściana i wykrzyknął zdławionym, tragicznym głosem: – Da capo… al fine! – Grali więc koncert von Drolla raz, drugi i kolejny, i jeszcze raz, i jeszcze. Dopiero dotarło do nich, jak straszliwym błędem było niedocenianie profesora, który wtedy właśnie zjawił się na widowni i sycił swoją zemstę widokiem omdlewających dłoni i rozpaczliwie łapiących powietrze ust. Złapani w tak przemyślnie utkane sidła wirtuozi grali, grali i grali długo w noc… A towarzyszyły im nie brawa, nie owacje, tylko demoniczny śmiech profesora von Drolla.


________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

28 KOMENTARZE

  1. Dżentelmena to si wyczuwa na kilometry
    Dzieby dzisiaj si tak kto zatroszczył był o Białogłową jak to uczynił pan Quackie z panią Solano, co to nadmniniła była że na klenczonco do spania si udawa .
    Dzisia to zy świecu szukać tak dobrzy ułożonych Panów jak pan Ignacy. Zuch Maladiec,zuch zuch.

    (Młodziany z prostatą bierzci przyklad z dobregu wychowania i nie opowiadajci prostackich wiców przy Damach,wstyd )

    Babcia ,Solano i moja babcia to byli dwa Babci,i opwiadała mnie była że Solano wy wiani pałucziłła byłła ,tuzin poduszek ,pół pierzynów, z niemarnegu puchu i poscieli i poszwów wszyski zdobiony w mazowiecki koronki i malowane kwieci.,w ilosci dzies tak z dwa mendle abu trzy.Wykrochmalone naturalnym krochmalem w zapachu lawendy co to odpendza mole i namolnych. 

    Panie Quackie ,taj jak i poklenka na tym ziarni fasolowym,to na takim stosi mienkości,specjalnych odcisków sy nie narobi .

    Bardzo lubi ten no ,no ten kawałek co si chiba waltz nazywa Nad pienknym mondrym dunajem,fajnu si go tancuje jak jezd eine kleine nacht musik.
    Spomniał był Pan o tym panu co si menuji Prohazka, nie mniał on czasem szwagra co to jegu naźwisko podchodziłło serwatką. O ! spomniałła seja, Smetana

    pozdrawiam .

    • Oj miał, miał,
      Ale ten szwagier, jeżeli Jaśnie Wielmożnej Pani wiadomo, to on nie był dobrze widziany u dworu. Za bardzo czeszczyzną zajeżdżał, jak na gust Najjaśniejszego Pana.

      A co do profesora, to właściwie tytułem wyjaśnienia należałoby wspomnieć, że jego kuzynka była z domu Pölzl, a dla jej syna profesor pomagał komponować dziarskie marsze jeszcze jakieś 20 lat później…

      • Witaj ulubiony Autorze
        Uuuuu, to nie wiem, czy profesora polubię; bo ta kuzynka z domu P. to Klarcia zapewne, co za Alojza się wydała, nieprawdaż? Choć obiektywnie rzecz biorąc, te marsze, przy których pomagał, nawet mi się podobają, o zgrozo!

        Serdecznie, jak zwykle

        PS. Panie kochany, a cóż to za linki Pan żeś powstawiał?! Dwie “żądane strony nie zostały odnalezione” albo mi w oczach mryga.

    • Pani Hrabini
      Ja tylko pokojówka jestem. Jeszcze zanim wiano dostałam, to mi się zdarzyło coś takiego:

      Wieczorem pościeliłam łóżko i poszłam spać. Zasnęłam natychmiast, dniem strudzona. Nad ranem coś tak było niewygodnie, z boka na bok, coś uwierało i budziło. Zapaliłam światło i przeszukałam łóżko. Pod prześcieradłem było… Ziarnko grochu!

      To się zdarzyło naprawdę, a mojej miny to sama żałuję, że nie mogłam widzieć.

      Pies się ziarnkiem pewnie bawił i na łóżko zawlókł, ja go nie zauważyłam.
      Naprawdę uwierało!

      I jak tu nie wierzyć w bajki?

  2. Dżentelmena to si wyczuwa na kilometry
    Dzieby dzisiaj si tak kto zatroszczył był o Białogłową jak to uczynił pan Quackie z panią Solano, co to nadmniniła była że na klenczonco do spania si udawa .
    Dzisia to zy świecu szukać tak dobrzy ułożonych Panów jak pan Ignacy. Zuch Maladiec,zuch zuch.

    (Młodziany z prostatą bierzci przyklad z dobregu wychowania i nie opowiadajci prostackich wiców przy Damach,wstyd )

    Babcia ,Solano i moja babcia to byli dwa Babci,i opwiadała mnie była że Solano wy wiani pałucziłła byłła ,tuzin poduszek ,pół pierzynów, z niemarnegu puchu i poscieli i poszwów wszyski zdobiony w mazowiecki koronki i malowane kwieci.,w ilosci dzies tak z dwa mendle abu trzy.Wykrochmalone naturalnym krochmalem w zapachu lawendy co to odpendza mole i namolnych. 

    Panie Quackie ,taj jak i poklenka na tym ziarni fasolowym,to na takim stosi mienkości,specjalnych odcisków sy nie narobi .

    Bardzo lubi ten no ,no ten kawałek co si chiba waltz nazywa Nad pienknym mondrym dunajem,fajnu si go tancuje jak jezd eine kleine nacht musik.
    Spomniał był Pan o tym panu co si menuji Prohazka, nie mniał on czasem szwagra co to jegu naźwisko podchodziłło serwatką. O ! spomniałła seja, Smetana

    pozdrawiam .

    • Oj miał, miał,
      Ale ten szwagier, jeżeli Jaśnie Wielmożnej Pani wiadomo, to on nie był dobrze widziany u dworu. Za bardzo czeszczyzną zajeżdżał, jak na gust Najjaśniejszego Pana.

      A co do profesora, to właściwie tytułem wyjaśnienia należałoby wspomnieć, że jego kuzynka była z domu Pölzl, a dla jej syna profesor pomagał komponować dziarskie marsze jeszcze jakieś 20 lat później…

      • Witaj ulubiony Autorze
        Uuuuu, to nie wiem, czy profesora polubię; bo ta kuzynka z domu P. to Klarcia zapewne, co za Alojza się wydała, nieprawdaż? Choć obiektywnie rzecz biorąc, te marsze, przy których pomagał, nawet mi się podobają, o zgrozo!

        Serdecznie, jak zwykle

        PS. Panie kochany, a cóż to za linki Pan żeś powstawiał?! Dwie “żądane strony nie zostały odnalezione” albo mi w oczach mryga.

    • Pani Hrabini
      Ja tylko pokojówka jestem. Jeszcze zanim wiano dostałam, to mi się zdarzyło coś takiego:

      Wieczorem pościeliłam łóżko i poszłam spać. Zasnęłam natychmiast, dniem strudzona. Nad ranem coś tak było niewygodnie, z boka na bok, coś uwierało i budziło. Zapaliłam światło i przeszukałam łóżko. Pod prześcieradłem było… Ziarnko grochu!

      To się zdarzyło naprawdę, a mojej miny to sama żałuję, że nie mogłam widzieć.

      Pies się ziarnkiem pewnie bawił i na łóżko zawlókł, ja go nie zauważyłam.
      Naprawdę uwierało!

      I jak tu nie wierzyć w bajki?

  3. Jako najbardziej wyuzdana
    Jako najbardziej wyuzdana stołeczna kokota hrabiostwu Nabzdyczyńskim nie wybaczę protektoratu. Najbardziej zaś tego (To przez nich!) co profesor von Droll zrobił z młodziutkim markizem de M…Komu przeszkadzały Jego niewinne perwersje?

    • Hmm hm
      “Rodzina markiza obawiała się przede wszystkim ruiny finansowej. W końcu u dworu, a zwłaszcza w kręgach generalicji niejedno uchodziło płazem, ale ośli upór młodego arystokraty, aby każdą orgię rozpoczynać od wspólnej kąpieli w szampanie, sprawiał, że książę de M… z obawą spoglądał w przyszłość. (…) Ale szampan nie stanowił dla książąt de M… wielkiego problemu – zachowały się świadectwa, że książę badał możliwości nabycia własnej winnicy w Szampanii. Bardziej martwił go pociąg syna do hazardu. Markiz tracił co tydzień krocie, obstawiając niewłaściwe “rumaki” w urządzanych każdego piątku w Offizierspuff “wyścigach kokot”.”
      (J. von Biberstein, “Rozkoszny fin de siecle w Wiedniu. Wspomnienia z kręgów arystokracji”, Linz 1911, s. 239).

  4. Jako najbardziej wyuzdana
    Jako najbardziej wyuzdana stołeczna kokota hrabiostwu Nabzdyczyńskim nie wybaczę protektoratu. Najbardziej zaś tego (To przez nich!) co profesor von Droll zrobił z młodziutkim markizem de M…Komu przeszkadzały Jego niewinne perwersje?

    • Hmm hm
      “Rodzina markiza obawiała się przede wszystkim ruiny finansowej. W końcu u dworu, a zwłaszcza w kręgach generalicji niejedno uchodziło płazem, ale ośli upór młodego arystokraty, aby każdą orgię rozpoczynać od wspólnej kąpieli w szampanie, sprawiał, że książę de M… z obawą spoglądał w przyszłość. (…) Ale szampan nie stanowił dla książąt de M… wielkiego problemu – zachowały się świadectwa, że książę badał możliwości nabycia własnej winnicy w Szampanii. Bardziej martwił go pociąg syna do hazardu. Markiz tracił co tydzień krocie, obstawiając niewłaściwe “rumaki” w urządzanych każdego piątku w Offizierspuff “wyścigach kokot”.”
      (J. von Biberstein, “Rozkoszny fin de siecle w Wiedniu. Wspomnienia z kręgów arystokracji”, Linz 1911, s. 239).