Reklama

Tabula rasa.

Pomimo że biała, że gotowa do zapisywania, że chłonna jak gąbka przy tym, to jednak genetycznie już skażona, nieczysta niejako, niebiała.

Reklama


Tabula rasa.

Pomimo że biała, że gotowa do zapisywania, że chłonna jak gąbka przy tym, to jednak genetycznie już skażona, nieczysta niejako, niebiała.

Karta naszych biblijnych rodziców zapisywana zaczęła być dopiero w wieku ich dojrzałym – tak to bardzo, bardzo drzewiej, na samym początku się zadziało. Zapisywana zaczęła być – a było to również najpierwsze w dziejach prapismo – wężykiem, a właściwie wężem o smaku jabłka, i żeby było jeszcze dziwniej i bardziej nieziemsko, jabłko pochodziło z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego, a drzewo z Rajskiego Ogrodu. O samym smaku owego skradzionego owocu, w sensie odczuć zmysłowo-kulinarnych, podania nic nie głoszą, natomiast smak konsekwencji samego czynu jest na ogół doskonale znany. Mało kto zastanawia się dziś nad tym, że w tym oto momencie powstał pierwszy fragment DNA, pierwszy kleks na śnieżnobiałej do tej pory bieli, w krystalicznej swej postaci gotowy do przekazania następnym pokoleniom.

Nie tylko geny paskudzą naszą białą kartę, choć one najwcześniej, bo już w momencie poczęcia. Różne farfocle i inne zanieczyszczenia można też wyssać z mlekiem matki, które to, z samej swej istoty dzięki nazwie, powinno być właśnie niebrudzące bieli, białe. I nieważne, czy to matka biologiczna, czy mamka. Czy szympansica, czy wilczyca. Również tu przykładami można by sypać, jak z rękawa, bowiem dzieje ludzkości są zapisywane wystarczająco długo oraz różnorodnie przebogate w wydarzenia i przypadki. Wymienię tylko najbardziej spektakularne: casus Remusa i Romulusa czy przypadek Mowgliego. O tych bliższych współczesności nie muszę wspominać, bo znane.

Tabula rasa to nie uświniona kredą (białą!) tablica, którą można zmyć byle szmatą, co zresztą i tak po wyschnięciu daje przeważnie skutek odwrotny od zamierzonego. To wdruk na wieki wieków amen i jedyne, co można, to nie dopuścić do dodrukowywania. Chaotycznego. Bezsensownego. Dośmiecania takiego. Alternatywą wyłącznie podawanie usystematyzowanej wiedzy, zgodnej z możliwościami, trendami, zapotrzebowaniem czy zainteresowaniami. A proste to nie jest.

Cóż, apetyty w miarę życia są różne i w ogromnej ilości przypadków skierowane właśnie na dobrudzanie. Wypadałoby temu zapobiegać. Tu najczęściej skutkuje skomplikowany proces pedagogiczno-prewencyjno-represyjny, przez wieki uszlachetniany teoretycznie i docierany doświadczalnie. Kiedyś był to kawał gałęzi czy odpowiedniej wielkości gnat tudzież głaz, później była kłonica, batóg, pas. Z bardziej naukowych przyborów – drewniany piórnik, szkolna linia lub cyrkiel do kreślenia na tablicy. Bywało, że fruwająca kreda, gąbka czy pęk kluczy. Ale zdaje się, że nie tędy droga. Wiedza. Nauka. Świadome uczenie się i takie samo zdobywanie doświadczeń, to kierunek.

Przede wszystkim uczenie się historii, tak! – poznawanie doświadczeń przodków w celu wyeliminowania kopniaków otrzymywanych dowłasnodupnie. Ale i matematyki i logiki (wspomnę ponownie o nadlogice) jako nauk doskonalących rozumowanie. Ale i geografii i przyrody dla lepszego poznania otaczającego świata oraz fizyki i chemii dla zrozumienia wszelkich zjawisk w nim zachodzących. A przede wszystkim uczenie się ze skutkiem nauczenia… kultury.

Jest na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dawniej, za PRL-u i III RP – Ministerstwo Kultury i Sztuki, z epizodem w latach 2001-2005 jako Ministerstwo Kultury. Otóż zauważcie, robaczki świętojańskie, że słowo “kultura” pojawia się w każdym z trzech przypadków. O ile do uprawiania sztuki najlepiej mieć talenta wrodzone, o ile bliżej niesprecyzowane ogółowi pojęcie “dziedzictwo narodowe” dla każdego może znaczyć co innego, a już na pewno zawierać inne wartości, o tyle kultura była, jest i będzie w cenie, czy się to komu podoba, czy nie. I ta oto wspomniana szacowna instytucja od kultury, mieszcząca się w historycznym Pałacu Potockich, była nie tak dawno przerażonym świadkiem braku kultury wszelkiej u swego przedmurza. Tylko i wyłącznie dlatego, że ulokowana jest vis a vis najokazalszego w Stolicy, a tak haniebnie ukrzyżowanego niedawno, Pałacu Namiestnikowskiego. I przecież nie chodziło w tym przypadku o przedłużenie nienawiści do tej siedziby namiestników carskich, wygasłej chyba ze szczętem w momencie odzyskania niepodległości.

Stamtąd to, wybałuszonymi gałami historycznych okien, a zza szyb skonfundowanymi źrenicami pracowników, obserwowano tę “kulturę” wymieszaną ze szczególnym “dziedzictwem narodowym”, podlaną pseudo narodowo-katolickim sosem, obficie przyprawioną zmiksowanym jadem fanatyzmu, nietolerancji i głupoty, w piekielnych oparach chamstwa i wulgarności. Stamtąd nie przyszedł ratunek, bo też – różnymi powodami wystraszony – nie pojawił się on znikąd. Kultura przegrała tę konkretną batalię.

Kultura rozumiana ogólnie jest to dorobek duchowy i materialny cywilizacji, w zawężeniu: narodu, społeczeństwa, grupy etnicznej, zawodu. Zawiera w sobie wartości symboliczne, jak wzory myślenia i zachowania. To ETOS. Rozumiana bardziej przyziemnie, bardziej szczegółowo, rozgałęzia się na kulturę mówienia, pisania, wymiany poglądów; kulturę w domu, pracy i miejscu publicznym, kulturę przełożonego przeciwstawia kulturze podwładnego, silniejszego konfrontuje ze słabszym, rezolutnego z niezaradnym, zdrowego z chorym. Kultura powinna być nieobca zwłaszcza uczącym, pouczającym i krytykującym, jako z gruntu osobom nieskazitelnym. Jak jest w życiu z tą kulturą, widzimy, słyszymy i czujemy każdego dnia, z powodu nagłośnienia, na forach publicznych szczególnie.

Drodzy forumowi skrybowie: kultura, to też znajomość ortografii i interpunkcji. KULTURA, TO WIELKA SZTUKA.

Reklama

18 KOMENTARZE

  1. Problem z definicją
    Dla jednego kultura i dziedzictwo narodowe to również krzyż i modlitwy pod nim.
    Dla drugiego – już nie, ale taki, panie, Chopin, to jak najbardziej.
    Dla trzeciego nic z powyższych, ale za to Gombrowicz.
    Dla czwartego – w pierniki z klasyką, polski jazz to jest klasyka, kultura i dziedzictwo.

    I teraz: czyje “zamówienia” ma realizować Ministerstwo Kultury-Zdrowia-I-Wszystkiego-Najlepszego i kogo wspierać? Wszystkich? Czy tylko tej opcji, która większością zadecydowała przy wyborczych urnach? A co, jeżeli miłośnicy bogoojczyźnianych pień będą się wymieniać co 4 lata z piewcami liberalizmu, dekonstrukcjonizmu i postpostmodernizmu? A jak w następnej kadencji zwyciężą miłośnicy Cepelii i sztuki pisanej sprayem na murach?

  2. Problem z definicją
    Dla jednego kultura i dziedzictwo narodowe to również krzyż i modlitwy pod nim.
    Dla drugiego – już nie, ale taki, panie, Chopin, to jak najbardziej.
    Dla trzeciego nic z powyższych, ale za to Gombrowicz.
    Dla czwartego – w pierniki z klasyką, polski jazz to jest klasyka, kultura i dziedzictwo.

    I teraz: czyje “zamówienia” ma realizować Ministerstwo Kultury-Zdrowia-I-Wszystkiego-Najlepszego i kogo wspierać? Wszystkich? Czy tylko tej opcji, która większością zadecydowała przy wyborczych urnach? A co, jeżeli miłośnicy bogoojczyźnianych pień będą się wymieniać co 4 lata z piewcami liberalizmu, dekonstrukcjonizmu i postpostmodernizmu? A jak w następnej kadencji zwyciężą miłośnicy Cepelii i sztuki pisanej sprayem na murach?