Reklama

Od pewnego czasu zauważyłam niepokojące oznaki.

Już nie rzucam się z taką łapczywością na krokusy.

Reklama

I ta skłonność do kompromisów.

Znaczy, dojrzewam.


Od pewnego czasu zauważyłam niepokojące oznaki.

Już nie rzucam się z taką łapczywością na krokusy.

I ta skłonność do kompromisów.

Znaczy, dojrzewam.

Na przykład rzucam plastikową doniczką ze sztucznymi fiołkami o ścianę.
Możesz mi powiedzieć czym miałabym niby rzucać odkąd w kuchennej szafce znajdują się trzy ostatnie płaskie talerze i jeden kubek z ułamanym uchem?

Poza tym przestał mnie prześladować sen, że jestem Doris Day. Jej do twarzy nawet z patelnią.
Kursy gotowania prowadzono w latach pięćdziesiątych, kochanie, uświadamiam ci od wieków. Zapisałam się na ezoteryczne wykłady medytacji według Luise Hay, dodaję mimochodem.

W przesądy nie wierzę, skąd, jak mam jakiś telepatyczny sen to przecież w czternastym dniu księżyca w pełni wiadomo, że się nie spełni. Wszystko mi jedno, jaką tablicą posługiwał się hrabia Aleksander de Caligostro.

Kiedy jestem w mieście w czasie wyprzedaży zimowej zawsze mam szczęście. Trafiam na promocję obuwia – akurat kiedy ekspedientka wiesza wielki afisz z napisem „Płacisz za dwa – bierzesz trzy“ (potem pytasz po co mi trzy pantofle, wszystkie lewe).

Nie wpadaj w histerię. Przecież nigdy nie byłam prymuską z algebry. Coś ty się tak nagle uparł? Studiujesz wyciąg bankowy już od godziny; czy wyście wartości bezwzględnych w szkole nie przerabiali czy jak?

Porozmawiajmy lepiej o polityce. Zaczynasz jak zwykle od tego, kim jest wegetarianin. To ten, mówisz, który umiera zdrowiej. Prowokujesz mnie do oświadczenia, że psia puszka z nabyta w promocji w Plusie, przyprawiona odpowiednią ilością magi…

Ale co tam. Jestes wspaniałym mężczyzną. Koszule nosisz rzadko. Potrafisz gotować, prawdopodobnie dobrze, wierzę ci na słowo. Czasami przynosisz kwiaty (szepczesz mi przy tym na ucho – zostaw je na podwieczorek). Poza tym jesteś czuły (choć muszę przyznać, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kiedy głaszczesz mnie po włosach to dlatego, żeby sprawdzić czy z powodu konsumpcji sałaty w ilości jedna ciężarówka tygodniowo nie wyrosły mi łyżki w miejsce uszu).

Jesteśmy zgodni i uzupełniamy się wzajemnie. Spotykamy wieczorem w Casablance (krótko zahaczywszy o stadion Schalke w Gelsenkirchen), po czym cierpimy wspólnie na bezsenność w Seattle… aby nad ranem, nie mogąc znaleźć pilota, zasnąć wreszcie w mieście aniołów.

Co nie oznacza, że rozumiemy się bez słów. Rano w samochodzie dochodzi do krótkiej walki o plik mp3 – wygrywasz Robertem Milesem, bo ja prowadzę, zgrzytając zębami w takt.

Czasami rzucisz uwagę na temat długości nóg żeńskiej części przechodniów, odpowiadam na to krótkim opisem IQ kierowcy, który nie bacząc na moje pierwszeństwo przejazdu wciska się Smartem z bocznej, zmuszając do gwałtownego hamowania.

Ale przesądna nie jestem i kiedy po pracy przyłapujesz mnie na posypywaniu drobno poszatkowaną pietruszką trawnik przed domem, wyjaśniam z cierpliwością, że pietruszka służy do odstraszania wielbłądów.

Jak to, mówisz z lekko osłupiałym wyrazem twarzy, odkąd tu mieszkam nigdy mi się nie zdarzyło zobaczyć w tej okolicy wielbłąda.

Widzisz?

Działa.

Reklama