Reklama

Uśmiechnąłem się ironicznie. Facet siedzący naprzeciwko popatrzył na mnie, niewzruszony.

Uśmiechnąłem się ironicznie. Facet siedzący naprzeciwko popatrzył na mnie, niewzruszony. Zawsze uważałem, że Outanga jest idealnym miejscem takich spotkań, ale po ostatniej serii nalotów MIBów zrobiło się tu niewygodnie. Przez głowę przemknęła mi myśl „Czyżby Ernest? W końcu zna nieźle pułkownika Quarterblooda jeszcze z czasów, kiedy tamten był kapitanem… Ale nie, to niemożliwe. Ernest ma zbyt dużo do stracenia – niezłą emeryturę na Karaibach… i siostrę!”.

Reklama

– A więc utrzymuje pan, że potrafi podróżować w czasie… –
– Nie tylko w czasie – przerwał mi gość – Czas jest tylko jednym z siedmiu wymiarów. Pan, panie Nowak, niestety potrafi tak jak większość przesuwać się w tym wymiarze tylko w jedną stronę. My możemy w obie, podobnie jak w pozostałych sześciu wymiarach. –
– Jeżeli mnie słuch nie myli, panie… Jak właściwie mam się do pana zwracać? – spróbowałem go podejść. Tym razem to on się uśmiechnął. Ironicznie, ale w granicach dobrych manier.
– Proszę się do mnie zwracać „Panie Z”. Zet, jak to radio.–
– O, czyżby moda z brytyjskiego MI6 dotarła do siódmego wymiaru? – nie darowałem sobie lekkiej złośliwości – Ale do rzeczy. Przed chwilą powiedział pan „My możemy”. Pan kogoś reprezentuje? –
– Jest nas… – zawahał się – …powiedzmy kilka osób, głęboko zatroskanych stanem rzeczy. A pan jest w dużej mierze odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Aha, kilka osób i zapomniałbym, kot. –

Zatkało mnie. Nie ze względu na to, co powiedział tajemniczy pan Z. Na wolnym do tej pory krześle zmaterializował się bowiem znikąd olbrzymi kocur, czarny jak sadza albo gawron, z zawadiackimi wąsami kawalerzysty. Kot nic nie mówił, siedział tylko na krześle i wpatrywał się we mnie wyraźnie nieżyczliwym wzrokiem. Na szyi miał gustowną, ozdobną obróżkę z niewielkim metalowym identyfikatorem, na którym widniał nie wiadomo dlaczego napis „CAДOBA 302-A”. Zaledwie zdążyłem go odczytać, kiedy kot wyszczerzył zęby w wyraźnie ironicznym uśmiechu i zaczął powoli znikać, od ogona ku głowie. Przez chwilę w powietrzu utrzymywał się tylko sam uśmiech, ale w końcu i on zniknął.

Przełknąłem ślinę i rozejrzałem się naokoło. W całej restauracji nikt nie przerwał rozmowy, nikt nie wpatrywał się ze zdumieniem w nasz stolik, nie krzyczał z przerażeniem, ani nie dzwonił na 112. Mój rozmówca obserwował mnie bacznie, z wyraźnie zadowoloną miną.
– Taak, jak pan sam widzi, jest i kot. Swoją drogą, porusza się między wymiarami chyba najlepiej z nas wszystkich. Ale z drugiej strony chodzi własnymi drogami, więc czasem trudno na niego liczyć. –
– Co pan w takim razie chciał mi przekazać? – zapytałem. – Po co to spotkanie? Dlaczego tutaj? I dlaczego upierał się pan, żebym miał przy sobie Nowy Testament, koniecznie w czarnej okładce? –
Nowy Testament to znak identyfikacyjny. Jak pan myśli, ilu mężczyzn w pana wieku można spotkać w takiej restauracji z Nowym Testamentem w ręku? – zaśmiał się – A tutaj… Widzi pan, wiemy o panu naprawdę wiele. I wyznaczając miejsce spotkania, pokazaliśmy po prostu, że znamy pana ulubione miejsce służbowych – odkaszlnął dyskretnie – spotkań. A co do wiadomości, jaką miałem panu przekazać… – tu zawiesił głos, ponieważ do naszego stolika zmierzał Ernest.

– Co panom podać? – Ernest, jak każdy prawdziwy profesjonalista, widząc mnie w towarzystwie obcego człowieka, nie dał po sobie poznać, że znamy się od dawna. Pan Z. udawał grzecznie, że w to wierzy; przejrzał menu i zamówił z uśmiechem placki ziemniaczane. Była to specjalność Outangi, przygotowywana starannie z ciasta zawierającego 3 gatunki ziemniaków, w tym brazylijskie pataty oraz drobno pokrojoną cebulkę dymkę, a podawana w sosie z trufli ze skwarkami. Wyrafinowana prostota tego dania nieodmiennie budziła we mnie podziw. Pan Z. najwyraźniej znał się na rzeczy. Rezygnując z kamuflażu, skinąłem głową: – To, co zawsze –.

– Wracajmy do naszych baranów – rzuciłem, kiedy Ernest się oddalił. – O co panu i pana znajomym chodzi? –
– To proste – zwrócił się do mnie bez uśmiechu. Było widać, że żarty i uprzejmości się skończyły. – Miota się pan tu i tam, ostentacyjnie nosi tego Cluissarda… Nawiasem mówiąc, niech pan odpruje podszewkę pod lewą połą, zobaczy pan tam wietnamską metkę, to podróba… Korzysta pan z życia, co jest dobre, ale już niekoniecznie dla Denebianina. Pan przecież pochodzi z Deneba? –
Nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Pokazałem gestem, żeby ciągnął dalej.
– I nawet się pan u nich nie zarejestrował. Proszę pana, nikomu z nas to się nie opłaca. Faceci W Czerni ganiają pana po całym mieście, w końcu dotrą i tutaj, ale po drodze ciągają za uszy naszych ludzi, robią zamieszanie… Interesy, jakie prowadzimy, są wielowymiarowe i naprawdę wymagają spokoju! Panie Nowak, pan nam – nachylił się ku mnie, jakby chcąc zostać lepiej zrozumiany – pan nam bruździ. Proszę przestać. Tymczasem jeszcze proszę… –

To już zabrzmiało jak groźba. Wciągnąłem powietrze i policzyłem w myśli do jedenastu, a potem wstecz. Teraz, albo nigdy. Zacząłem swój gambit:
– Panie Z., pan ma swoje wielowymiarowe interesy, a ja swoje. Zna pan może Alicję? Oho, po minie widzę, że tak, proszę się nie wstydzić, w końcu u niej bywają tylko ludzie sukcesu. I tak mi się wydawało, że skądś znam tego kota. Przykro mi niezmiernie, że moje i panów interesy tak nieszczęśliwie się krzyżują, ale to można w każdej chwili zmienić. Jeżeli panowie tak świetnie radzą sobie z wymiarami… Swoją drogą aż się boję zapytać, co się dzieje w czterech wymiarach, kiedy jedna z istot siedmiowymiarowych będzie chciała zrobić dowcip drugiej i cofnie się po strzałce czasu nieco wcześniej, tak, żeby przeprowadzenie zmian przez tę pierwszą było niemożliwe… Jeżeli więc tak doskonale poruszacie się w czasie, co stoi na przeszkodzie, żeby pan albo pański kot zerknęli, powiedzmy w przyszłą sobotę, na wyniki LOTTO i podał mi je? Szykuje się niezła kumulacja, więc mam nadzieję odzyskać to, co stracę, rezygnując z – jak pan to ujął? Miotania się i brużdżenia. –

Rozejrzałem się po sali i wróciłem wzrokiem do jego twarzy. Minę miał nieprzeniknioną. W końcu westchnął i zapytał: – Jaką mamy gwarancję, że po otrzymaniu tych liczb rzeczywiście przestanie pan nam przeszkadzać? –.
Na to byłem przygotowany – Skoro możecie w każdej chwili cofnąć się w czasie – zaproponowałem – Cóż stoi na przeszkodzie, żeby zabezpieczyć się, w razie kłopotów nie dopuszczając do naszego spotkania? A panów to przecież nic nie kosztuje! –
Zastanawiał się jeszcze chwilę, po czym podjął decyzję: – Dobrze. Proszę chwilę zaczekać… – rozwiał się w powietrzu, ale tylko na ułamek sekundy. Wrócił, trzymając w dłoni pasek papieru. – Tu ma pan te numery, panie Nowak. Proszę im się dobrze przyjrzeć i zapamiętać, nie mam zamiaru dawać panu tego świstka. W ogóle przenoszenie czegokolwiek w tę stronę jest zabronione, w ten sposób można narobić niezłego twonka. Ale z pańskim szkoleniem nie powinien pan mieć najmniejszych problemów –. Przebiegłem wzrokiem po powierzchni papieru, bezgłośnie powtarzając sobie wydrukowane liczby. Pan Z. wyciągnął dłoń, jakby chciał odebrać mi już papier, ale tylko przecząco zabębniłem palcami w blat stolika. Jeszcze kilkanaście sekund… jeszcze kilka… Już. Teraz mogłem być pewien.

Pan Z. zabrał pasek papieru i schował go do kieszeni. Rozpogodził się i z zadowoleniem smakosza powitał placki ziemniaczane, które tymczasem przyniósł Ernest. Ja machinalnie jadłem obiad, nie myśląc w ogóle o tym, co robię. Miałem poczucie, że uporałem się z największym problemem, jaki trapił naszą organizację. Teraz kwestia sfinansowania operacji „Ciotka Trufla” była rozwiązana! I żaden międzywymiarowy podróżnik nie mógł już tego zmienić, choćby nie wiem jak chciał.

_________

Od autora – przepraszam za zamieszanie z wpisami, wywołane tworzeniem książki wielu autorów. Ten wpis nie zawiera nowych treści, natomiast nadal jest to piąta część tej samej książki.

________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

11 KOMENTARZE