Reklama

Postaram się spojrzeć z odpowiednim dystansem, chociaż to nie będzie łatwe, na te wszystkie absurdy, jakie nam zafundowano od dwóch lat. Zmęczenie narodu jest tak wielkie, że pozostaje tylko śmiech i właśnie odpowiedni dystans. Jestem na tyle stary, że pamiętam pierwsze igrzyska olimpijskie w Pekinie, gdy nagle nastąpiła zwyżka formy chińskich sportowców niemal w każdej dziedzinie. Największe wrażenie robiły biegi długodystansowe, gdy nagle Chinki i Chińczycy zaczęli o pół okrążenia wyprzedzać biegaczy afrykańskich, od lat pozostających poza konkurencją. Czym to tłumaczono? Zupą z żółwia! Nie, to nie był kiepski żart, w każdym razie nie mój, ale oficjalne stanowisko władz chińskich.

Działo się to wszystko na parę miesięcy przez olimpiadą w Pekinie i wywołało naprawdę wielkie zamieszanie. W efekcie doszło do paru dyskwalifikacji, a reszta chińskich sportowców została objęta wyjątkowo reżimowym systemem kontroli. Niewiele to jednak pomogło i bodaj pierwszy raz w historii letnich igrzysk Chiny wygrały klasyfikację medalową. Potem prawie wszystko wróciło na swoje miejsce, w sporcie nadal królował doping, ale taki ciężej wykrywalny niż zupa z żółwia. Opisany stan rzeczy jest jednak niczym wielkim, przy tym, co się dzieje na drugiej chińskiej olimpiadzie w Pekinie, gdzie dyskwalifikuje się zawodników za brak dopingu. Jedną z ofiar tej „nowej normalności” jest polska zawodniczka Natalia Maliszewska, uziemiona na kwarantannie zaraz po przyjeździe do Chin. Warto w tym miejscu dodać, że Maliszewskiej nie da się porównać do polskiej reprezentacji piłkarskiej, która najpierw modli się o wyjście z grupy, a potem gra mecz o honor. Polska łyżwiarka, była jedną z faworytek do zdobycia medalu, ponieważ w swojej dyscyplinie osiąga regularne sukcesy.

Reklama

Pozytywny test, jak w 99% innych przypadkach, nie niesie za sobą żadnych objawów chorobowych, o czym szczegółowo opowiedziała polska łyżwiarka, ale to żaden argument. Maliszewska została zamknięta w pokoju na wiele dni i będzie mogła sobie w telewizji obejrzeć otwarcie igrzysk, a potem eliminacje, w których nie wystąpi. Nikt w Pekinie nie testuje zawodników pod kątem jakichkolwiek innych chorób zakaźnych, to znaczy, że w teorii i praktyce może w zawodach brać udział: prątkujący gruźlik, nosiciel HIV, zarażony malarią, odrą, gronkowcem i inną cholerą. Najbardziej niebezpieczna jest, nawet nie najmodniejsza choroba na świecie, ale test, który stygmatyzuje człowieka i w tym przypadku dodatkowo dyskwalifikuje sportowca. Kto obserwuje tę paranoję choćby jednym okiem, ten wie, że z testowaniem sportowców dzieją się cuda. Bez końca można wymieniać choćby przykłady polskich skoczków i piłkarzy, którzy rano mieli pozytywny wynik, wieczorem negatywny, by następnego ranka znów mieć pozytywny. Nie zapominajmy też, że testy są dziełem chińsko-niemieckim, co oznacza, że tylko producent tak naprawdę wie, czym ten wynalazek jest i ma pod kontrolą całą produkcję. Nie koniec nad tym, prawdę mówiąc nie wiem, jak to wygląda w Chinach, ale przypuszczam, że bardzo podobnie, jak w Niemczech, gdzie to tamtejszy sanepid, a nie federacje sportowe zajmowały się testowaniem.

Reszty można się tylko domyślać, jednak nie radzę głośno powtarzać, bo natychmiast można się narazić na szereg przykrych konsekwencji, z czego klasyczny zbiór wyzwisk, to najmniejszy problem. W historii sportu zdarzały się i zdarzają różne cuda, na przykład „rywalizacja” mężczyzn udających kobiety, z kobietami nie udającymi kobiet, ale takich cudów jeszcze nie było. Dziś dyskwalifikuje się sportowców za brak dopingu, mało tego, powodem dyskwalifikacji jest de facto przeziębienie, czyli naturalne osłabienie organizmu, zamiast sztucznego wzmocnienia. Światowa paranoja, w połączeniu z chińskim komunizmem kapitalistycznym, daje naprawdę „ciekawe” efekty. W zasadzie można powiedzieć, że ostatecznej klasyfikację medalową ustawi chiński Pinkas albo Horban i coś czuję, że tylko chińscy sportowcy w prawie wszystkich testach wypadną negatywnie.

Reklama

14 KOMENTARZE

  1. Mamy nową erę olimpizmu. Lokalny sanepid będzie decydować o tym, kto ma wziąć udział w rywalizacji oraz kto zwycięży. Tak było za Djokovića, tak będzie w Pekinie i w następnych tego typu imprezach. To w zasadzie wieszczy koniec sportu zawodowego. I dobrze, bo świat będzie mieć inne zmartwienia. Na przykład poeliksirowy neo-AIDS.

  2. Doping już nie w modzie. Więc przyszły inne metody ograniczania zasięgów cudzych zawodników i tym samym wzmacnianie swoich. A z naszego podwórka, za 10 dni w Rzeszowie mistrzostwa Polski w lekkiej atletyce. Trzeba być wyszprycowanym lub mieć negatywny test z 48 godzin, żeby wziąć udział w imprezie BEZ PUBLICZNOŚCI. Oprócz seniorów, także młodzieżowe grupy mają też brać w tym udział. Czyli de facto trzeba wziąć udział w testowej loterii lub eksperymencie medycznym, który podobno jest w Polsce dopuszczony tylko pod pewnymi rygorami i ze świadomą na niego zgodą. Tak się bawią polskie gremia sportowe i PZLA. Ten absurd urósł już do potęgi n-tej i żyje swoim własnym życiem. I nie ma mądrych by ten cyrk przerwać. I rzeczywiście, w takich warunkach sport jako dziedzina uczciwej rywalizacji zdrowych osób przejdzie do historii, jeżeli to potrwa dłużej.

      • @Egon, pewnie lepszy co nie znaczy dobry. Ja jestem przeciwna wspieraniu tego cyrku w jakikolwiek sposób, również robiąc takie testy. Poza tym krążą rożne opinie o zawartości tych pałeczek. Jakiś tlenek etylenu, że nie wspomnę o wkładaniu patyków przez nos głęboko do gardła i kręcenie tym. Co ciekawe oglądałam wypowiedź lekarki ze Stanów. U nich jest opcja zbadania śliny na okoliczność covida bez wkładania patyków. U nas chyba nie?

        • @ Iwonn
          Pewnie że jest taka opcja, ale zabieg ma boleć i upokarzać. To forma zniewolenia. Poza tym patykiem wpychanym głęboko w nosogardziel można lepiej zebrać materiał genetyczny. Ciekawe, kto ma jego bibliotekę. Taki ktoś dysponuje genomem całego narodu, nie wspominając o namierzaniu właściwych dawców organów dla bogatych lucyferian.

          • @jaber, myślę że te chińskie jak i rosyjskie szczepionki to cukier z wodą. Chińczycy swoją rolę w kowidiańskim teatrze odegrali. Przestraszyli pół świata “śmiertelną zarazą” i mogli zniknąć ze sceny. Covid u nich chyba też? Rosjanie nie są tacy głupi żeby wybijać swój już i tak stosunkowo nieliczny naród. A i w bazie toksyczności szpryc, brak informacji o tamtejszych preparatach – https://howbad.info

          • A propos amantadyny, oczywiście że nie szkodziła. Tzn.tak jak zwykle przy każdym leku, nawet paracetamolu, są p/wskazania i dz. niepożądane. Ale to co rozpętało się wokół tego leku przeszło ludzkie pojęcie. Został odsadzony od czci i wiary, mimo że można go brać nawet profilaktycznie od grypy, kapsułkę dziennie przez długi czas. Dr Bodnar ostatnio potwierdził, że amantadyna dalej jest skuteczna na grypę. Ale wiadomo, lobby szczepionkowe wyparło ze świadomości lekarzy i pacjentów ten lek na rzecz szczepień.

  3. Odnotujmy, ku pamięci, postawę naszych, za przeproszeniem, dziennikarzy. Prestytutki, poza skurwieniem, odznaczają się jeszcze drugą cechą, czyli orwellowskim dwójmyśleniem.
    Natalia Maliszewska nie mogła wziąć udziału w zawodach, to źle.
    Standardem na igrzyskach jest testowanie uczestniczących w nich sportowców, to dobrze. A poza tym nie zapominajmy, że pandemia trwa i tylko wyznawcy spiskowych teorii kwestionują wiarygodność testów.
    Wypranych mózgów nie otrzeźwi żaden fakt, bowiem zdarzenie będą dotąd interpretować, tzn. odwracać kota ogonem, aż im się w nowej normalności wszystko zgodzi. Choćby informacje wzajemnie sprzeczne. Odnośnie samej olimpiady;
    Zaliczam się do kibiców niezaangażowanych emocjonalnie, więc tematu nie śledzę. Gdyby nasza reprezentacja do Chin nie poleciała, w ogóle bym się tym nie przejął. Nie rozumiem ubolewań nad tym, jak to teraz tzw. doping wypacza wyniki. Dzieje się tak od dawna, czyt. od ponad połowy wieku, więc czego tu żałować. Rozważmy, przy niedzieli, wariant optymistyczny.
    Sport zawodowy się doszczętnie skompromitował. Novak Djoković stanowi wyjątek potwierdzający regułę. Reszta zgodziła się, aby firmować srowidowe szaleństwo.
    Skoro tak, to teraz zbiorą owoce własnego konformizmu. Być może zyska na tym ostatecznie sport prawdziwy, czyli amatorski. Uprawiany dla przyjemności i zdrowia. Bez milionowych kontraktów w tle, natomiast zachęcający do pokonywania własnych słabości.