Reklama

Odpowiedź:
ZUS jest jedną wielką aferą.

Reklama

I na tym, tą odpowiedzią, śmiało można zakończyć temat.


Odpowiedź:
ZUS jest jedną wielką aferą.

I na tym, tą odpowiedzią, śmiało można zakończyć temat.

No, ale co tam.
Skoro pofatygowałem się przed oblicze monitora, to skrobnę kilka zdań.

Któż z nas nie pamięta okresu, kiedy krajem rządził inny premier, równie wielki i dobry jak obecny.
Z tym, że tamten nie był Słońcem Peru.
Leszek Miler był słońcem baronów SLD.
Baronów! Czyż nie brzmi to cudnie.

Któż dziś nie pamięta tamtych czasów Wielkiego Bezrobocia, są tacy na sali?
Jeśli tak, to proszę podnieść rękę.

O! Widzę las rąk wyciągniętych… w kierunku ZUS-u.

Polska to piękny kraj…aż chce się płakać, normalnie płakać się chce

ZUS jest naszym skarbem – stał się prawie dziedzictwem narodowym.

Jesteśmy przez ten złodziejski system, ustanowiony prawem kaduka, tak bardzo powiązani, że już dziś nie wiadomo gdzie i kiedy to wszystko się zaczęło.

Nich ktoś, jeśli jest taki ktoś na sali, odpowie, czy w innych krajach istnieje podobnie funkcjonujący system, który może sobie dowolnie trwonić wielką rzekę pieniędzy zabranych społeczeństwu w granicach regulacji prawnych?

Trwonić i rozdawać swoim. Nie ma drugiego takiego kraju w Europie, a może nawet w świecie.

Sporo mówi się o ubeckich emeryturach, to tutaj odsyłam do wpisu Szanownego Referenta – i wszystko będzie jasne.

A pamięta ktoś temat rent chorobowych?
Nie?
No tak. To wstydliwy temat, prawda.

Tutaj swoją pamięcią sięgnę do czasów, kiedy kto wiedział i chciał, to mógł.

Był taki czas, kiedy można było sobie regulować wysokość zasiłku chorobowego dowolnie. Oczywiście dotyczyło to tylko tych, którzy prowadzili działalność gospodarczą.

Taki ktoś, jak miał odpowiednią wiedzę, to przed zaplanowaną przez siebie chorobą, w deklaracji składki odprowadzanej do ZUS wykazał, że dobrowolnie podnosi swoją składkę, powiedzmy trzy krotnie.
Potem zwyczajnie zachorował.
Do ZUS dostarczał swoje L4 i żył jak lord.
Zakład bowiem wypłacał chorobowe dwa razy wyższe niż wtedy wynosiła średnia krajowa brutto.
Niezły del, prawda?
Ktoś to prawo wymyślił, prawda.

Inny przykład, to zakłady pracy chronionej.
Pisałem już o nich kilka razy w innych miejscach.
Za taki jeden wpis ścigali mnie długo, może nawet dalej to robią. Nie wiem.

Czy przyjrzał się ktoś tym, którym przyznaje się status zakładu pracy chronionej?

Tutaj, a zabrzmi to zapewne paradoksalnie, jesteśmy jako ( niemalże prawie całe) społeczeństwo wmanipulowani w największy szwindel współczesnej historii Europy.

Bo któż przy zdrowych zmysłach w czasach Wielkiego Bezrobocia (dziękować Lechowi, Lewandowskiemu i Kaczmarkowi za tzw wprowadzenie prywaty‘zacji) zastanawia się, czy jego pracodawca otrzymał taki, czy inny status.

Ważne, prawda, że jest praca i płaca. To że niewielka, to mniej ważne, ważne że jest umowa o pracę i świadczenia z niej wynikające.
Tak niestety było.
I w tym miejscu dodam, że wcale nie jest to tylko zasługa, czy wina SLD, bo choroba systemu zdaje się mieć początek troszkę wcześniej, ale jej rozkwit przypadł na czas rządzenia Polską przez eseldowskich baronów.

Status zakładu pracy chronionej dawał/daje spore przywileje. Doskonale zdaję sobie również sprawę, że wszystkich firm z tym statusem nie należy wrzucać do jednego worka, gdyż byłoby to krzywdzące dla tych, które funkcjonują całkiem przyzwoicie.

Jak było z tymi, które sobie upolityczniły swoje biznesy wiem choćby na przykładzie firmy, którą współrządziła była posłanka i niedoszła senator PO, pani P.

Po kilku moich publikacjach w prasie drukowanej owa bizneswomen pozwała mnie w tzw trybie wyborczym (czyli nawet skostniałe prawo w tym zdrowym inaczej państwie, kiedy trzeba to może działać szybko i sprawnie. Śmiech) przed oblicze tej z opaską na oczach.

Jakież było zdziwienie pełnomocnika pani poseł, i jeszcze większe sądu, że dama owa nie miała pojęcia w jaki sposób firma, której wyrzekała się od czasu, kiedy na jaw wyszły wielkie szwindle i skok na kasę PFRON, otrzymała status zakładu pracy chronionej.

Nie wiedziała (?) też, że ponad 90% załogi mimo poważnego uszczerbku na zdrowiu kieruje i obsługuje ciężki sprzęt i haruje ponad siły w nadgodzinach.

Jak to wyglądało w praktyce.
Jest prawo, które daje możliwości zatrudnienia ludzi z niepełnosprawnością.
Z tego tytułu pracodawcy przysługują specjalne ulgi i inne świadczenia pod warunkom, że wywiązuje się z przyjętych na siebie zobowiązań.
Dodatkowo ktoś mądry wymyślił Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. No i się zaczęło.

Przykład.
Firma X produkuje wyroby ze stali, chce otrzymać ulgi. Prawo daje taką możliwość pod warunkiem zatrudnienia osób z niepełnosprawnością.
Firma jednak już zatrudnia fachowców.
Pytanie: zwolnić i szukać nowych?
Nie.
Z tymi którzy są trzeba coś zrobić.
I się robi. Z dnia na dzień stają się osobami niepełnosprawnymi po odwiedzeniu odpowiedniego swojego lekarza, który takie zaświadczenie wystawił.

Co dzieje się dalej?
Lekarz musi sporządzić historię choroby, odpowiednio długą, i rozpisać okresy leczenia i recepty, których nikt z tych leczących się nie widział na oczy. Producent musi je sprzedać za pośrednictwem, tej, czy innej apteki.
Tworzy się kreatywną księgowość.
Biznes się kręci.

W taki mniej więcej sposób spora rzesza ludzi została uwikłana w przedsiębiorczość pomysłodawców od tworzenia takiego a nie innego prawa.
Nikogo to specjalnie nie dziwi.
Podobnie jak przestaje nas dziwić fakt, że większość rekordów w sporcie ustanawiają kompletnie chorzy sportowcy, biorący lekarstwa na ich niedoskonałość organizmu.

Nudne, prawda? Jak flaki w oleju.

Tutaj w moim kraju słowo załatwić ma swoje inne znaczenie.
Jakie? – wiemy doskonale, wiemy i się z tym godzimy, między innymi po to, aby przetrwać, aby jakoś wiązać koniec z końcem

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. A wiesz, nawet nie.
    Nie nudne, chociaż coś się wcześniej obijało o uszy. Jasno to wyłożyłeś.
    Gdyby nie to, że zdecydowanie przeciwna jestem używaniu wulgaryzmów w debacie publicznej, powiedziałabym, że zjawisko jest nieodmiennie wkurwiające.

  2. A wiesz, nawet nie.
    Nie nudne, chociaż coś się wcześniej obijało o uszy. Jasno to wyłożyłeś.
    Gdyby nie to, że zdecydowanie przeciwna jestem używaniu wulgaryzmów w debacie publicznej, powiedziałabym, że zjawisko jest nieodmiennie wkurwiające.