Reklama

 Zbliżają się święta wielkanocne i niektórzy kontrowersyjni blogerzy postanowili oddać się w związku z tym refleksji religijnej.

 Zbliżają się święta wielkanocne i niektórzy kontrowersyjni blogerzy postanowili oddać się w związku z tym refleksji religijnej. W tej sytuacji również postanowiłem porozmyślać o religii, a konkretnie o wierze i o cudach. Wiara w teorii miała przenosić góry, ale jak to w życiu bywa, z teorią rozminęła się praktyka. Było już wielu wierzących fanatycznie, a mimo to żaden góry nie przeniósł, nawet takiej łatwizny jak chodzenie po wodzie nie udało się powtórzyć. Mówi się więc trudno, cudów nie ma, chociaż… Jest takie wyznanie, które nie ma chyba jeszcze nazwy ( można rozpisać konkurs bez nagród ), ale sprawdziło się w praktyce jak żadne inne, doprowadzając w kilkadziesiąt lat do tylu cudów, ilu świat nie widział przez kilka tysięcy. Wyznanie zostało stworzone przez naszego rodaka, proroka Edwarda Gierka, autora dogmatu, mówiącego o tym, że można zbudować dobrobyt zadłużając się. Dogmat niespodziewanie odniósł sukces i został wyeksportowany do USA i Europy Zachodniej, gdzie kolejni prorocy, oficjalnie nazywani "wybitnymi ekonomistami" i "czołowymi autorytetami w dziedzinie finansów" uzupełnili go o kolejne dogmaty: dogmat wzrostu tworzonego przez "rynki finansowe" i dogmat mówiący o tym, że "papiery wartościowe" są największym bogactwem świata. W ten sposób wyznanie się ukształtowało i zaczęły się dziać cuda, które postaram się krótko opisać.

Cud pierwszy.
Wzrost cen nieruchomości.
 
Wyobraźmy sobie dom. Zwyczajny dom, jedno piętro, parę pokoi, kuchnia, łazienka, przedpokój. Dodajmy jeszcze, że jest to dom z garażem i ogródkiem i leży w osiedlu na atrakcyjnym przedmieściu sporej metropolii. Taki dom to nie byle co i ma swoją wartość użytkową, wartość nie byle jaką. Powiedzmy, że kosztuje, dajmy na to milion. Nie ważne czego, po prostu milion. Przez rok osiedle się rozrasta, powstają nowe domy, mimo to okolica nadal jest cicha i spokojna. Domu nie odremontowano i nie wyposażono go w jakieś ulepszenia, jest takim samym domem jakim był na początku. Mimo to po roku kosztuje już nie milion, ale półtora miliona, później dwa i pół, później cztery i w końcu, po paru latach cena dochodzi do czterech i pół miliona. Pamiętajmy, że nie zmieniła się wartość użytkowa budynku, nie było galopującej inflacji, a popyt pozostał na mniej więcej tym samym poziomie, bo choć ciągle pojawiali się nowi chętni na własne cztery kąty, to wciąż powstawały też nowe domy. Nie przeszkadza to jednak właścicielom domu kupionego za milion w sprzedaniu go za cztery i pół miliona. W tym momencie ktoś mógłby się jednak zapytać dlaczego cena tak wzrosła i chyba ktoś naprawdę zadał takie pytanie, bo nagle ceny domów zaczęły gwałtownie spadać do początkowego poziomu. I znów nie stało się nic szczególnego, domy nie zostały zniszczone, nie wybudowano obok nich ani kościoła budzącego mieszkańców nad ranem biciem w dzwony, ani supermarketu straszącego ich wielkim parkingiem. Gospodarki nie dotknęła wielka deflacja, nie przeprowadzono przez ogródek autostrady, słowem nic, wartość użytkowa domu jest taka sama, a mimo to cena znów wynosi milion, a nie cztery miliony. Wynika to po prostu z tego, że miliony dodane przez parę lat do wartości były wzięte z powietrza, ale przecież ktoś mógł na tych wirtualnych milionach nieźle zarobić i pewnie zarobił, co przełożyło się na wysoki "wzrost gospodarczy". Cud.

Reklama

Cud drugi.
Wzrost cen akcji.
 
Schemat bardzo podobny jak w przypadku cudownie drożejących domów. Tu przytoczę historyjkę, którą Gwiazdowski opisał kiedyś na swoim blogu. Rzecz działa się na giełdzie i dotyczyła gigantów komputerowych. Microsoft chciał przejąć Yahoo i oferował za akcje tej firmy cenę, która przekraczała o bodaj 60% cenę tych akcji. I stał się cud, po tej informacji akcje Yahoo faktycznie skoczyły nagle o jakieś 60%, choć nie dokonała się przecież żadna rewolucja. Liczba klientów firmy nie wzrosła z dnia na dzień o połowę, jej "wartość użytkowa" również pozostała mniej więcej taka sama, a mimo to akcje poszybowały w górę jak szalone. Nie wiem, czy potem spadły do dawnego poziomu, czy nie, w każdym razie do przejęcia chyba nie doszło, bo oferta firmy Gatesa została ponoć uznana za zbyt niską. To tylko jeden przykład, było wiele innych spółek, których akcje szybowały w górę, choć zyski z działalności w obszarze gospodarki realnej i majątek spółek rosły dużo wolniej, albo prawie wcale. Mimo to takie skoki cen akcji nazywano wzrostem wartości spółek i wzrostem bogactwa, choć gdyby ktoś mnie, czy kogokolwiek innego, niebędącego "ekspertem" zapytał, to pewnie by usłyszał, że wzrosły tylko wirtualne kwoty, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością.

Cud trzeci.
Konsumpcja bez produkcji.
 
Cud najciekawszy. Wyobraźmy sobie człowieka, który wydaje dwa razy więcej niż zarabia. Na pozór rzecz absurdalna, ale wszyscy wiemy, że dzięki kredytowi dostępnemu tak powszechnie jak nigdy, miało to miejsce. Amerykanie, czy Europejczycy zadłużali się i nie przeznaczali w żadnym razie kredytów na nowe inwestycje, które mogłyby przynieść zyski i w konsekwencji pozwolić na spłatę długu. Kredyty szły na nowe pralki, lodówki, telewizory plazmowe, wakacje na Samoa, domki letniskowe na Riwierze i na inne tego typu przyjemności. Oczywiście większość tych dóbr była produkowana nie w Europie, czy w Ameryce, ale w Chinach. Miliony chińskich robotników od świtu do nocy produkowało nowe plazmy i adidasy dla Zachodu. Nie zarabiali na tym zbyt wiele, wystarczyło na rower i pożywienie, za to Zachód, który niczego nie produkował, ale kupował ile wlezie bogacił się. To jest cud największy, obawiam się jednak, że cudowanie Amerykanów i Europejczyków skończy się wtedy, gdy Chińczycy zechcą odebrać swoje pieniądze. Swoje, bo to oni produkowali bogactwo, z którego korzystał Zachód, my tworzyliśmy tylko kolejne "produkty finansowe" i braliśmy kredyt, dzięki któremu mogliśmy kupować coraz droższe, choć wciąż warte tyle samo nieruchomości. Pieniądze należą dziś do Chin i Indii. Do Ameryki i obawiam się, że do części Europy, należy tylko dług.

Cud czwarty.
Pomoc dla Afryki.
 
To ciekawostka na zakończenie. Jak wiemy Unia Europejska wspiera biedne kraje Trzeciego Świata wysyłając Murzynom paczki żywnościowe i jak wiemy Unia Europejska stosuje protekcjonizm, dopłacając swoim rolnikom do produkcji. W rezultacie bogacą się europejscy rolnicy, którzy mogą z pomocą Brukseli wyhodować żywność i sprzedać ją na europejskim wspólnym rynku. Afryka teoretycznie też korzysta, bo dostaje pomoc żywnościową, ale w praktyce protekcjonizm bogatych państw ją zabija. Afryka jest bowiem biedna i nie stać jej na dopłaty do własnej produkcji rolnej. Europa też nie wspiera Afryki dopłatami, w Europie dopłaty są dla Europejczyków, a dla Afryki są resztki, które można przejeść w miesiąc, góra dwa i wrócić do głodowania. Cały ten system prowadzi do coraz większej nędzy na czarnym kontynencie, a najśmieszniejsze i zarazem najtragiczniejsze jest to, że przedstawia się go jako przejaw humanitaryzmu Zachodu i jako pomoc bogatych państw dla Trzeciego Świata.

Po co piszę o tych czterech cudach? Bo na tych cudach i tylko na nich, opierał się cały dotychczasowy wzrost gospodarczy. Kryzys nie jest wcale nagłym przerwaniem okresu koniunktury, kryzys to po prostu załamanie się Matrixu. Wiele krajów "bogaciło się" pompując ceny domów i akcji, choć ich realna wartość w ogóle się nie zmieniała, co możemy w tej chwili zaobserwować. Stworzyliśmy sobie sztuczny świat, w którym wzięte z kosmosu liczby nazywano bogactwem, protekcjonizm nazywano wolnym handlem, wzrost zadłużenia nazywano wzrostem gospodarczym, a gdy ten orwellowski absurd padł, jako receptę zaproponowano nam jeszcze więcej wziętych z kosmosu liczb, jeszcze więcej protekcjonizmu i jeszcze więcej długów. Powodzenia, "cudotwórcy".

Reklama

34 KOMENTARZE

    • Chciwość już wkrótce źle się
      Chciwość już wkrótce źle się skończy. Tacy Amerykanie prędzej, czy później będą musieli oddać Chińczykom ich pieniądze. Nie stanie się to z dnia na dzień, bo Chińczycy są cierpliwi, poza tym nagłe działania nie leżą w ich interesie. Ten proces będzie trwał przez jakiś czas, krok po kroku. W końcu Ameryka będzie musiała pogodzić się z tym, że nie stać jej na nowy telewizor, dwa auta i dwie wojny. Jeśli zrozumie to już teraz, to jeszcze się podniesie, jeśli jednak dotrze to do niej, gdy już będzie za późno, to skończy się robienie za światowe mocarstwo i potęgę gospodarczą i skończy się dość gwałtownie.

    • Chciwość już wkrótce źle się
      Chciwość już wkrótce źle się skończy. Tacy Amerykanie prędzej, czy później będą musieli oddać Chińczykom ich pieniądze. Nie stanie się to z dnia na dzień, bo Chińczycy są cierpliwi, poza tym nagłe działania nie leżą w ich interesie. Ten proces będzie trwał przez jakiś czas, krok po kroku. W końcu Ameryka będzie musiała pogodzić się z tym, że nie stać jej na nowy telewizor, dwa auta i dwie wojny. Jeśli zrozumie to już teraz, to jeszcze się podniesie, jeśli jednak dotrze to do niej, gdy już będzie za późno, to skończy się robienie za światowe mocarstwo i potęgę gospodarczą i skończy się dość gwałtownie.

  1. Ka Ching!
    A najśmieszniejsze i najsmutniejsze zarazem jest to, że odkąd Shania Twain to śpiewała, Amerykanie nic nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli. A przecież to było ledwie parę lat po dotcomach…
    Zresztą w temacie dwóch wojen też niewiele się zmieniło – przećwiczyli Wietnam, przećwiczyli Afganistan i co? I nic.
    Jaki z tego morał – niektórym ludziom prawdy życiowe wchodzą przez uszy, innym przez dupę, a innym nie wchodzą wcale.

          • A dlz kogo to problem
            Dla wielkich tego świata? nie dla nich sie liczy tylko władza i pieniądze. a reszta ludzi? zawsze byli tylko masą Jakoś tak sie sklada że tą machiną ktorą nazywamy społeczeństwem kierują ći którzy w odpowiednim czasie wykazali sie wystarczająco duża dozą chciwości i pogardy dla ludzi zwykłych ludzi. A mnie najbardziej smuci bezsilność tych zwykłych ludzi. Tak było zawsze.

  2. Ka Ching!
    A najśmieszniejsze i najsmutniejsze zarazem jest to, że odkąd Shania Twain to śpiewała, Amerykanie nic nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli. A przecież to było ledwie parę lat po dotcomach…
    Zresztą w temacie dwóch wojen też niewiele się zmieniło – przećwiczyli Wietnam, przećwiczyli Afganistan i co? I nic.
    Jaki z tego morał – niektórym ludziom prawdy życiowe wchodzą przez uszy, innym przez dupę, a innym nie wchodzą wcale.

          • A dlz kogo to problem
            Dla wielkich tego świata? nie dla nich sie liczy tylko władza i pieniądze. a reszta ludzi? zawsze byli tylko masą Jakoś tak sie sklada że tą machiną ktorą nazywamy społeczeństwem kierują ći którzy w odpowiednim czasie wykazali sie wystarczająco duża dozą chciwości i pogardy dla ludzi zwykłych ludzi. A mnie najbardziej smuci bezsilność tych zwykłych ludzi. Tak było zawsze.

  3. Ja, szalenie lubię Twoje teksty
    Spieszę donieść, że cuda chyba weszły w samonapędzającą się spiralę. Nie jestem jakąś wielką specjalistką od rynków finansowych, temat interesuje mnie tylko dlatego, że mam szmal w funduszach. Ostatnio czytałam o nowych zasadach księgowania w bankowości amerykańskiej (Europa, a konkretnie Wielka Brytania jakoś tego nie łykają, przynajmniej na razie.) Jak znam życie banki zaczną teraz kreatywnie księgować toksyczne papiery, co spowoduje wzrozt wyników finansowych. Akcje banków wzrosną. Sektor finansowy pociągnie za sobą inne. Giełdy zaczną się nakręcać. Może z czasem te papiery nabiorą jakiejś wartości i ktoś je kupi. A jeśli nie? Dziś Wall Street zaczęła optymistycznie z powodu bardzo dobrych wyników Wells Fargo. Czyżby początek nowej bańki?

    • Dziękuję, miło mi 🙂
      Nie mam pojęcia, czy na Wall Street będzie nowa bańka, szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się gdyby powstała. Tam cuda dzieją się hurtowo, ostatnim cudem były wzrosty po szczycie G 20. Wszystkie indeksy się zazieleniły, tylko dlatego, że grupa polityków postanowiła wpompować w gospodarkę bilion dolarów, choć jeszcze nie wiadomo nawet w co konkretnie te pieniądze wpompują i skąd je w ogóle wezmą. Media trąbiły jednak przez dwa dni o historycznym przełomie, więc "inwestorzy" w przełom uwierzyli i postanowili kupować. Akcje zdrożały, ale tylko na parę dni, potem znów zaczęły się spadki, widocznie okazało się ( cóż za niespodzianka ), że wzrost cen był niczym nieuzasadniony. To jest właśnie czar "rynków finansowych" – są oderwane od normalnych rynków, od logiki i od rzeczywistości, za to silnie powiązane z polityką.

  4. Ja, szalenie lubię Twoje teksty
    Spieszę donieść, że cuda chyba weszły w samonapędzającą się spiralę. Nie jestem jakąś wielką specjalistką od rynków finansowych, temat interesuje mnie tylko dlatego, że mam szmal w funduszach. Ostatnio czytałam o nowych zasadach księgowania w bankowości amerykańskiej (Europa, a konkretnie Wielka Brytania jakoś tego nie łykają, przynajmniej na razie.) Jak znam życie banki zaczną teraz kreatywnie księgować toksyczne papiery, co spowoduje wzrozt wyników finansowych. Akcje banków wzrosną. Sektor finansowy pociągnie za sobą inne. Giełdy zaczną się nakręcać. Może z czasem te papiery nabiorą jakiejś wartości i ktoś je kupi. A jeśli nie? Dziś Wall Street zaczęła optymistycznie z powodu bardzo dobrych wyników Wells Fargo. Czyżby początek nowej bańki?

    • Dziękuję, miło mi 🙂
      Nie mam pojęcia, czy na Wall Street będzie nowa bańka, szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się gdyby powstała. Tam cuda dzieją się hurtowo, ostatnim cudem były wzrosty po szczycie G 20. Wszystkie indeksy się zazieleniły, tylko dlatego, że grupa polityków postanowiła wpompować w gospodarkę bilion dolarów, choć jeszcze nie wiadomo nawet w co konkretnie te pieniądze wpompują i skąd je w ogóle wezmą. Media trąbiły jednak przez dwa dni o historycznym przełomie, więc "inwestorzy" w przełom uwierzyli i postanowili kupować. Akcje zdrożały, ale tylko na parę dni, potem znów zaczęły się spadki, widocznie okazało się ( cóż za niespodzianka ), że wzrost cen był niczym nieuzasadniony. To jest właśnie czar "rynków finansowych" – są oderwane od normalnych rynków, od logiki i od rzeczywistości, za to silnie powiązane z polityką.

  5. Balcerowicz, Rostowski i Tusk
    powiedzieli, i konsekwentnie mówią stop – powiększaniu deficytu budżetowego.

    Wszystkiego najcieplejszego, najzdrowszego, najspokojniejszego, najmilszego – wszystkiego najlepszego na Te i jakiekolwiek i gdziekolwiek spędzane Święta.!

    :O)

    • Balcerowicz chyba wychodzi akurat
      Mocno zaskoczył mnie ostatnio Balcerowicz. Do tej pory mówił że zachowanie USA jest “nie całkiem roztropne”, teraz o dziwo rzucił myśl o potrzebie zasilenia kredytów w Polsce funduszami podatników. Myśl brzmiała z grubsza tak – ” zasadniczo pieniądze na kredyty powinny brać się z depozytów, ale równie dobrym ich źródłem jest rząd”. Czytałem o tym na Onecie, więc nie ręczę.

      • To ciekawe. Rząd może być
        To ciekawe. Rząd może być źródłem pieniędzy na kredyty? Świetnie. A skąd pieniądze na udzielanie tych kredytów weźmie rząd? Z naszych podatków, czy może sam weźmie kredyt ( również spłacany zresztą naszymi podatkami ), żeby było śmieszniej?

        • zakazać!
          Pilnie trzeba zakazać używania określeń “pomoc rządowa, na koszt państwa, itp”. Zamiast tego we wszelkich programach gospodarczo-ratunkowych stosować zwrot “na koszt podatników”. Ciekawe czy wpłynie to na entuzjazm społeczeństwa dla hojności władzy.

          • Coś mi się zdaje, że wpłynie
            Coś mi się zdaje, że wpłynie i właśnie dlatego rządy będą jak ognia unikać słów "na koszt podatnika". Jeśli władza zabiera obywatelom pieniądze, by mogła utrzymać państwo, obywatele uznają to za zło konieczne. Jeśli jednak zabiera im je, by przeznaczyć je na uporczywą terapię firm, które i tak prędzej czy później padną, to zrozumienie obywateli dla takich działań i ich wyrozumiałość się skończy. Poparcie dla "ratunkowych" planów pięcioletnich też.

  6. Balcerowicz, Rostowski i Tusk
    powiedzieli, i konsekwentnie mówią stop – powiększaniu deficytu budżetowego.

    Wszystkiego najcieplejszego, najzdrowszego, najspokojniejszego, najmilszego – wszystkiego najlepszego na Te i jakiekolwiek i gdziekolwiek spędzane Święta.!

    :O)

    • Balcerowicz chyba wychodzi akurat
      Mocno zaskoczył mnie ostatnio Balcerowicz. Do tej pory mówił że zachowanie USA jest “nie całkiem roztropne”, teraz o dziwo rzucił myśl o potrzebie zasilenia kredytów w Polsce funduszami podatników. Myśl brzmiała z grubsza tak – ” zasadniczo pieniądze na kredyty powinny brać się z depozytów, ale równie dobrym ich źródłem jest rząd”. Czytałem o tym na Onecie, więc nie ręczę.

      • To ciekawe. Rząd może być
        To ciekawe. Rząd może być źródłem pieniędzy na kredyty? Świetnie. A skąd pieniądze na udzielanie tych kredytów weźmie rząd? Z naszych podatków, czy może sam weźmie kredyt ( również spłacany zresztą naszymi podatkami ), żeby było śmieszniej?

        • zakazać!
          Pilnie trzeba zakazać używania określeń “pomoc rządowa, na koszt państwa, itp”. Zamiast tego we wszelkich programach gospodarczo-ratunkowych stosować zwrot “na koszt podatników”. Ciekawe czy wpłynie to na entuzjazm społeczeństwa dla hojności władzy.

          • Coś mi się zdaje, że wpłynie
            Coś mi się zdaje, że wpłynie i właśnie dlatego rządy będą jak ognia unikać słów "na koszt podatnika". Jeśli władza zabiera obywatelom pieniądze, by mogła utrzymać państwo, obywatele uznają to za zło konieczne. Jeśli jednak zabiera im je, by przeznaczyć je na uporczywą terapię firm, które i tak prędzej czy później padną, to zrozumienie obywateli dla takich działań i ich wyrozumiałość się skończy. Poparcie dla "ratunkowych" planów pięcioletnich też.

  7. Wszystko fajnie Ja,
    ale jak sobie wyobrażasz inną niż obecnie funcjonująca rynkową wycenę nieruchomości lub akcji? Pewnie masz jakiś inny rynkowy pomysł, bo o państwowe ustalanie ceny Cię nie podejrzewam. Chociaż kto wie. Coraz bardziej mnie zadziwiasz.
    PS
    Rynek, tak jak i demokracja, nie jest doskonały, ale póki co nikt nic mądrzejszego nie wymyślił.
    PS2
    W przypadku firm komputerowych wartość bilansowa nijak się ma do wartości rynkowej i to jest rzecz oczywista, bo liczy się to co w rozumach, a nie hardware. W tym przypadku ustalenie “matematyczne” ceny jest raczej niemożliwe, podobnie jak nie możliwa jest “matematyczna” wycena przyszłych perspektyw.

    • Zgadzam się, nikt nie
      Zgadzam się, nikt nie wymyślił niczego lepszego niż wolny rynek. Problem w tym, że "rynki finansowe" tworzące olbrzymią część dotychczasowego "wzrostu" nie miały z wolnym rynkiem nic wspólnego. Po pierwsze z powodu banków centralnych, które są dość ważnym elementem tych "rynków", po drugie z powodu ciągłych transferów ludzi z instytucji finansowych do rządu i na odwrót, a po trzecie z powodu zbyt małej odporności na działania polityków ( przykładowo szczyt G 20 wywołał euforię i natychmiastowy wzrost indeksów w ciągu jednego dnia, choć realna wartość spółek nie uległa przecież równie szybkim zmianom ).

      Jeśli chodzi o nieruchomości to oczywiście nie ma innego sposobu ich wyceny niż rynek i oczywiście można kupić dom za milion tylko po to, by sprzedać go za pięć milionów, choć jego wartość się nie zmieniła. Można i tak właśnie robiono, ale dlaczego w takim razie w momencie załamania się spekulacji i powrotu cen do realnego poziomu, zaczęto krzyczeć o kryzysie wywołanym niższymi cenami domów i modlić się do rządów, by "coś zrobiły"?

      No i ostatnia kwestia, czyli wycena akcji spółek komputerowych na podstawie rozumu ich pracowników. Mówisz, że rozumu nie da się wycenić matematycznie i pewnie masz rację, ale Microsoftowi jakoś się to chyba udało, skoro postanowił zapłacić za akcje Yahoo 60% więcej niż były dotychczas warte. Inni gracze giełdowi widocznie zaufali Gatesowi, bo również zaczęli inwestować w Yahoo i cena akcji skoczyła nagle ni z gruchy, ni z pietruchy o ponad 60%. Czy znaczy to, że pracownicy Yahoo stali się nagle o 60% mądrzejsi?

  8. Wszystko fajnie Ja,
    ale jak sobie wyobrażasz inną niż obecnie funcjonująca rynkową wycenę nieruchomości lub akcji? Pewnie masz jakiś inny rynkowy pomysł, bo o państwowe ustalanie ceny Cię nie podejrzewam. Chociaż kto wie. Coraz bardziej mnie zadziwiasz.
    PS
    Rynek, tak jak i demokracja, nie jest doskonały, ale póki co nikt nic mądrzejszego nie wymyślił.
    PS2
    W przypadku firm komputerowych wartość bilansowa nijak się ma do wartości rynkowej i to jest rzecz oczywista, bo liczy się to co w rozumach, a nie hardware. W tym przypadku ustalenie “matematyczne” ceny jest raczej niemożliwe, podobnie jak nie możliwa jest “matematyczna” wycena przyszłych perspektyw.

    • Zgadzam się, nikt nie
      Zgadzam się, nikt nie wymyślił niczego lepszego niż wolny rynek. Problem w tym, że "rynki finansowe" tworzące olbrzymią część dotychczasowego "wzrostu" nie miały z wolnym rynkiem nic wspólnego. Po pierwsze z powodu banków centralnych, które są dość ważnym elementem tych "rynków", po drugie z powodu ciągłych transferów ludzi z instytucji finansowych do rządu i na odwrót, a po trzecie z powodu zbyt małej odporności na działania polityków ( przykładowo szczyt G 20 wywołał euforię i natychmiastowy wzrost indeksów w ciągu jednego dnia, choć realna wartość spółek nie uległa przecież równie szybkim zmianom ).

      Jeśli chodzi o nieruchomości to oczywiście nie ma innego sposobu ich wyceny niż rynek i oczywiście można kupić dom za milion tylko po to, by sprzedać go za pięć milionów, choć jego wartość się nie zmieniła. Można i tak właśnie robiono, ale dlaczego w takim razie w momencie załamania się spekulacji i powrotu cen do realnego poziomu, zaczęto krzyczeć o kryzysie wywołanym niższymi cenami domów i modlić się do rządów, by "coś zrobiły"?

      No i ostatnia kwestia, czyli wycena akcji spółek komputerowych na podstawie rozumu ich pracowników. Mówisz, że rozumu nie da się wycenić matematycznie i pewnie masz rację, ale Microsoftowi jakoś się to chyba udało, skoro postanowił zapłacić za akcje Yahoo 60% więcej niż były dotychczas warte. Inni gracze giełdowi widocznie zaufali Gatesowi, bo również zaczęli inwestować w Yahoo i cena akcji skoczyła nagle ni z gruchy, ni z pietruchy o ponad 60%. Czy znaczy to, że pracownicy Yahoo stali się nagle o 60% mądrzejsi?