Reklama

Pewnego dnia przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie dało się usłyszeć jeden wielki huk! Wszyscy w okolicy się zastanawiali, co się mogło stać, ale wbrew obawom jednych i nadziejom drugich, to nie prezes Jarosław Kaczyński spadł ze stołka, tylko Michał Moskal, jeden z asystentów prezesa, wpadł na genialny pomysł. A może tak wrzućmy siedemdziesięcioletniego Jarosława do Tik Toka i niech on powie, że „piątka dla zwierząt” to super ustawa. Młodzi kochają zwierzęta, to na pewno zdobędziemy głębokie poparcie.

Jak „pomyślał” tak zrobił, ale wszystko poszło nie tak. Młodzi Kaczyńskiego w swoim świecie nie akceptują, za to rykoszetem filmik z Tik Toka zrobił z prezesa pośmiewisko. Na koniec „piątka dla zwierząt” podzieliła partię PiS, doprowadziła do dymisji ministra rolnictwa i ustawa upadła. Donald Tusk z całą pewnością obserwował tę porażkę i napawał się nią do granic zgorszenia, ale czy wyciągnął wnioski? Nie bardzo! Parę dni temu na spotkaniu wyborczym lider PO „pomyślał”, że warto jakoś przyciągnąć młody elektorat i po setce starych żartów o PiS i Kaczyńskim odpalił „Bambika”. Wstępnie jakieś tam sukcesy odniósł,  bo parę „dziadersów”, którzy sami siebie nazywają „niepokornymi” dało się ponieść ignorancji. Tuzy prawicowych mediów zaczęły pisać o rasizmie łącząc „Bambika” z „Bambo” Tuwima albo z jelonkiem „Babim”. Tych Tusk ustrzelił, jednak dalej to już same straty i żałość.

Reklama

Przez kilka dni media ustalały o co chodzi, bo „Bambik” jest mniej więcej tak rozpoznawalny w społeczeństwie, jak kod napinacza rozrządu do Seata Toledo z 1992 roku. Wtajemniczeni wiedzą o w czym rzecz, reszta robi wielkie oczy. Gdy się okazało, że „Bambik” to takie określenie gracza, który „gra w grę”, promilowe zachwyty nad erudycją Tuska pomieszały się z bardzo prostymi wskaźnikami kampanii wyborczej. Nie pamiętam i sprawdzać mi się nie chce o jaką konkretnie grę chodzi, wystarczy mi, że TVN24 w roli eksperta zatrudnił najwyżej dziesięciolatka. Pewnie to miało służyć podkreśleniu kompromitacji Morawieckiego i wyborców PiS, w końcu nawet dzieci wiedzą co to „Bambik”, ale nie do końca tak wyszło.

Tusk chciał kupić młodych, jednak przesadził z progiem wyborczym i wrzucił jakąś frazę dla małolatów bez prawa do głosu. Oznacza to, że niewiele młodszy od Kaczyńskiego „dziaders”, podobnie jak Kaczyński zaimponował wyłącznie partyjnym okopom i bunkrom. O całej akcji większość dziesięciolatków nie ma pojęcia, a promilowa reszta jutro zapomni. Podbijanie młodzieżowej części Internetu przez polityków, to jest oddzielna półka prac magisterskich i doktorskich i na całej długości nie znajdziemy jednej pozycji, która opisuje w jaki sposób to się skutecznie przeprowadza. Nadzieje, że Tusk w tym żenującym występie przekonał do siebie młodych musiał z urzędu wyrazić rzecznik PO Jan Grabiec, za którym poszedł cały aktyw partyjny i wyborczy. Nikt inny nad tą żenadą pochylał się nie będzie, niemniej sprawa jest warta małego podsumowania.

Tusk i Kaczyński, żyją w świecie partyjnych forteli i przekonania, że „ciemny lud to kupi”. W polityce takie założenia nie są z gruntu fałszywe, niestety ludzie mają skłonność do kupowania maści na szczury, ale mimo wszystko sprzedawcy i metody sprzedaży muszą się zmieniać. Tusk samym swoim wizerunkiem zapewnia, że co najmniej 80% Polaków z prawem wyborczym, łapie za pilota i przełącza na prognozę pogody. TVN i „Gazeta Wyborcza” mogą godzinami przekonywać, że 66-letni Tusk to młodzieżowiec, ale tego nawet dziesięcioletni gracze nie kupią. Innymi słowy mamy do znudzenia powtarzalną „strategię”, w której Tusk ma konto, prawo jazdy i grę komputerową, a dzidek z Żoliborza kota. Na pewno się uda, ale hazardzistom nie polecam obstawiania „zwyciężymy” w wydaniu PO.

Reklama

4 KOMENTARZE