Reklama

Bartek Węglarczyk, obecny szef działu zagranicznego ?Gazety Wyborczej?, długoletni korespondent w Waszyngtonie, wspomniał ostatnio, że pewne czasopismo amerykańskie, dwumiesięcznik, wypuściło swój ost

Bartek Węglarczyk, obecny szef działu zagranicznego ?Gazety Wyborczej?, długoletni korespondent w Waszyngtonie, wspomniał ostatnio, że pewne czasopismo amerykańskie, dwumiesięcznik, wypuściło swój ostatni tegoroczny numer, w którym obwieszcza zwycięstwo kandydata demokratów,Baracka Obamy. W swym edytorialu czasopismo się tłumaczy, że ponieważ ma taki cykl wydawniczy, jaki ma – nie zamierza udawać, że zostało wydane po wtorku 4 listopada, czyli terminie wyborów prezydenckich – więc spokojnie podejmuje ryzyko i informuje o wyniku rywalizacji pomiędzy kandydatem republikańskim, McCainem, a Obamą.
Myślę, że jednak to nie jest zbyt duże ryzyko, na pewno mniejsze, niż 8 lat temu, kiedy to dopiero sądowe rozstrzygnięcie dało prezydenturę George?owi W. Bushowi w starciu z Al Gorem.

Nie będzie więc znów wielkim ryzykiem napisanie krótkiego podsumowania kampanii wyborczej i analizy, dlaczego w zapewne mroźny styczniowy poranek 2009 roku to Barack Obama, na stopniach Kapitolu, złoży przysięgę jako 44. prezydent USA.

Reklama

Oczywiście przyczyn zwycięstwa demokratycznego kandydata, z pod znaku osiołka, jest kilka. Każda z nich jest wyjątkowa, jak zupełnie wyjątkowe są te wybory, ta kampania i czas, w którym się ona odbywa. Wydaje się, że znaczenie i przełom tej kampanii jest większy, niż tej w roku 1960, kiedy to katolik, John F. Kennedy, wygrał z Richardem Nixonem. I tam też głównym hasłem było amerykańskie ?wybierzmy przyszłość?, czyli ?change? – ale teraz ważniejsze jest to, że Ameryka wybiera nie tylko zupełnie kogoś nowego – czyli czarnego obywatela swego kraju – lecz również to, że przed Obamą stoi chyba najtrudniejszy okres w historii USA od roku 1929 – roku rozpoczęcie Wielkiego Kryzysu. Jeżeli dodamy do tego jeszcze sytuację Amerykanów w Iraku, problemy z Iranem i Afganistanem, a także relacje z odbudowującą świadomość nacjonalistyczną Rosją – to nowy mieszkaniec Białego Domu będzie miał olbrzymie zadania przed sobą.

Stosunkowo łatwo jest określić przyczyny jego sukcesu;

Po pierwsze – na przeciw siebie miał nie tylko Johna McCaina, lecz również, a właściwie głównie, jeszcze sprawującego władzę Busha juniora. Nie sądzę, aby znalazł się za życia tego pokolenie pisarz, czy nawet wynajęty skryba, który by chciał napisać biografię Busha w jasnych barwach. No chyba, że byłaby to książka z gafami i bon tonami prezydenta – ale wydaje się, że tego rodzaju wydawnictw jest już na rynku pod dostatkiem. Trudno znaleźć w historii USA polityka, prezydenta, który by odchodził ze stanowiska z tak małym poparciem społeczeństwa. Trudno znaleźć polityka w historii tego kraju, który by tak źle był oceniany i w kraju i za granicą. Jego dwie kadencje zapiszą się w annałach historii nie tylko jako czas, kiedy nastąpił dzień 9/11, ale również, kiedy urzędujący prezydent okłamał swój Naród, jeżeli chodzi o motywy, przesłanki swoich decyzji ? głównie jeżeli chodzi o sprawę wojny w Iraku. Jak niedawno opublikowała jednak z gazet ? administracja amerykańska, okłamała swój kraj co do obecności broni masowego rażenia w USA ponad 900 razy, w oficjalnych wystąpieniach i materiałach. Na samego ?Dablju? przypada ponad 230 tych kłamstw. A właśnie to, że Irak prowadzi program atomowy ? miało być głównym powodem interwencji USA na Bliskim Wschodzie. Polityka Busha, tworzona bazie doktryny ?eksportu? demokracji na grunt kulturowy i religijny islamu , realizowana pod wpływem neokonserwatystów amerykańskich, przyniosła skutek wprost przeciwny do zamierzonego. Terroryzm nie osłabł ? on został wzmocniony, i tak jak każdy ruch rozproszony i tropiony ma wiele oblicz i zdolność przystosowania się do lokalnych warunków – nie omalże mimikry. Bush nie rozwiązał na Bliskim Wschodzie żadnego problemu ? lecz tylko je zaognił.

Kadencja Busha kończy się recesją gospodarczą. Krach kredytów hipotecznych w ubiegłym roku, słabe wskaźniki produkcji przemysłowej, liczne bankructwa banków i przejęcia ich przez państwo – to już nie tylko kryzys bankowy, lecz również głęboki gospodarczy kryzys strukturalny. Mówi się, że druga fala, obejmująca bankructwa wielkich korporacji i w związku z tym recesje – jeszcze przed Ameryką.

I właśnie kryzys gospodarczy to druga główna przyczyna porażki kandydata republikańskiego. Wyborcy stwierdzili, że na ciężkie czasy lepiej wybrać demokratę. Klucze do wygrania amerykańskich wyborów nie leżą, jak by się to jeszcze wydawało półtora miesiąca temu, w Iraku, czy w staraniach o określony krąg wyborców – w tym wypadku, dla Johna McCaina, wyborców konserwatywnych – lecz znajdują się na Wall Street. To krach finansowy – bo to już nie jest kryzys, lecz początek krachu i przewartościowania rynku i zasad funkcjonowania amerykańskiej gospodarki – jest przyczyną porażki republikańskiego kandydata. Można śmiało powiedzieć, że wynik wyborczy jest wykładnią działań nie tylko administracji George?a W. Busha, a jeszcze bardziej byłego szefa rady gubernatorów FED – Alana Greenspana. To jego polityka monetarna, pompowanie pieniądza, spowodowało nagromadzenie się tendencji kryzysowych, które przyczyniły się do zwycięstwa Baracka Obamy.

Trzecim powodem jest już słynne ?change?, który nabrał w ostatnich tygodniach nie tylko wydźwięku społecznego, kulturowego, ale również ekonomicznego.
Chyba po raz pierwszy w historii wyborów amerykańskich od czasu wyborów Jimmi Cartera czynnikiem, na podstawie którego będą decydować o wyborach Amerykanie są też kwestie wizerunkowe i społeczne. Z jednej strony mamy Baraka Obamę, Mulata, młodego, wykształconego, który jest przedstawicielem młodego establishmentu amerykańskiego ? ale nie jest ani związany z radykalnymi ruchami czarnych, ani z elitą polityczną partii demokratycznej, nie jest skażony systemem układów. I dlatego udało mu się zmobilizować wyborców młodych. I to nie tylko czarnych, ale również białych. Z drugiej strony mamy wiekowego WASP-a (White Anglo-Saxon Protestant), który nie ma za sobą nawet przewagi białych wyborców? McCain, który wielokrotnie szedł pod prąd działaniom administracji Busha i swojej partii, jest jednak obarczany wszelkim złymi konotacjami z mijającą ekipą.

Jeżeli jeszcze w czasie kampanii demokratycznej, w starciu z Hilary Clinton, w kilku miejscach Barack Obama wygrywał głosami wyborców murzyńskich – to w tej chwili ma już przewagę praktycznie wśród wszystkich grup wyborców. I tak na przykład w prawyborach w South Carolina, wygranych głównie głosami czarnych wyborców (80% poparcia tej grupy etnicznej) okazało się jednak, że również młodzi, biali wyborcy głosowali na niego. W grupie pomiędzy 18 a 29 lat głosowało na niego aż 52% respondentów (na Clinton ? 27%). Z tym ? że stanowili oni tylko grupę 5% wszystkich oddających głosów.

Trzeba przyznać, że czynnik etniczny nie odgrywa w trakcie tej kampanii takiej roli, jakiej się obserwatorzy spodziewali. Wracając z znów do rywalizacji Obamy z Hilary Clinton, która jak widać była dla niego trudniejsza, niż rywalizacja z kandydatem republikańskim, sztab Clinton spróbował zagrać kartą rasową, wpychając Obamę w gorset kandydata etnicznego, murzyńskiego. Sama Hillary Clinton próbowała zasugerować, że Barak Obama nie będzie dbał o wyborców latynoskich (a jest to już druga grupa etniczna w USA, po białych). Padały również sugestie, że Obama ma związki z islamem, co zostało oficjalnie i kategorycznie przez niego samego zdementowane. W trakcie kampanii były prezydent, Billy Clinton objeżdżał stany i ?sączył? na wiecach i spotkaniach w ucho wyborcom, że Barak Obama to murzyński dyletant i nawiązywał do kampanii znanego pastora murzyńskiego, Jesse Jacksona, kandydata demokratycznego w latach ?80. W trakcie potyczek z Johnem McCainem takich sytuacji już nie było.

Obama, pomimo że członek establishmentu ? jest jednak kandydatem ludzi biednych i odrzuconych, co jest kolejnym przełamaniem konwencji wyborczej w USA. Ale udało mu się przełamać też ten obraz – i demokratyczny kandydat jest również oczekiwany przez elity intelektualne.

Czwartym elementem sukcesu Baracka Obamy jest sposób i styl prowadzenia kampanii. Jest to pierwsza tak globalna kampania,w której, poza tradycyjnymi spotkaniami na wiecach tak wielką rolę odgrywa internet. To właśnie wszechstronne, aktywne i interaktywne wykorzystanie tego medium pozwoliło sztabowi Obamy na stworzenie wokół niego społeczności i to co najważniejsze – zdobycie ogromnych środków finansowych na prowadzenie kampanii, reklamy. Ostatnie, wczorajsze, uderzenie spotami reklamowymi w siedmiu stacjach telewizyjnych – 30 minutowe filmy – kosztowało niebagatelne 4 miliony USD? Jak się ocenia, Obama ma do dyspozycji w ostatnim, najważniejszym okresie ponad trzykrotnie więcej środków niż jego przeciwnik. Ma to kolosalne znaczenie w walce wyborczej w stanach kluczowych, takich jak Pensylwania czy Ohio. Do tego stanu, gdzie przewaga Obamy wynosi ponad 8% wezwany został na pomoc przez McCaina jego wielki stronnik, gubernator Kalifornii, Arnold Schwarzenegger – ale chyba na próżno?

Warto przypomnieć, kto jest siłą sprawczą kampanii Baraka Obamy. Jest nim Zbigniew Brzeziński, amerykański politolog polskiego pochodzenia. Brzeziński zna Obamę od wielu lat, i jest nie tylko jego promotorem ? ale również mózgiem kampanii. Jak należy sądzić, ponieważ profesor Columbia University ostatnimi czasy zajmuje się głównie sprawami polityki globalnej ? to jego plany wobec Obamy są dalekosiężne.

Oczywiście, na zwycięstwo Obamy składają się też błędy jego konkurenta.
John McCain miał swoje apogeum w trakcie konwencji Partii Republikańskiej w Minneapolis, na początku września. Tam ukazała się światu jego tajna broń, Sarach Palin, republikańska siła, która miała być przeciwwagą dla czarnego demokraty. Miała zabrać głosy kobiet, konserwatystów i jednocześnie dać białym Amerykanom poczucie, że wszystko jeszcze w USA zależy od nich. Niestety, okazało się, że pani Palin jest nie tylko ignorantką w sprawach międzynarodowych, co wykazały wywiady dla stacji telewizyjnych (słynne już zdania o Putinie, który ma się pochylać nad Alaską, której gubernatorem była Palin), ale również ciągną się za nią afery, małe szwindelki z kasą za ?służbowe podróże? do domu, czy po prostu, znany z polskich realiów, nepotyzm. I tak oblicze pani Palin, obleczone w klasyczne okulary bez oprawek (jak się okazało – japońskie), zamiast wzbudzać poczucie pewności, stateczności – budzi nerwowe reakcje, nawet wśród republikanów, a sama pani kandydat na wiceprezydenta okazała się gotowym materiałem dla programów satyrycznych, ze słynnym Saturday Night Live, stacji NBC, na czele. Po krótkim zauroczeniu panią senator, na czele określeń jej zdolności jest słowo ?ignorancja?, a za nim idą takie określenia, jak mściwość, nepotyzm i kłamstwo. To, co wyglądało na błyskotliwy ruch, nominacja, która miała przechwycić głosy młodych i kobiet, a także zaktywizować głosy tradycjonalistów – okazało się kulą u nogi McCaina.

McCain nie wypadł źle, jak się tego spodziewano, w debatach telewizyjnych. Nie przegrał ich wyraźnie, w wielu wątkach, tematach był nawet lepszy. W ogóle kontakt personalny i zwarcie to były dobre cechy kandydata republikańskiego. John McCain był przygotowany i komentatorzy, którzy SŁUCHALI debat czasem dawali mu za nią punkty, według nich był lepszy merytorycznie, na przykłada w sprawach zagranicznych, a także ekonomicznych. Ale w sondażach widzów – przegrywał, wyraźnie przegrywał, kilkunastoma procentami głosów. W sondażach WYBORCÓW, a nie ekspertów. Do tego okazało się, że grupa niezdecydowanych wyborców skierowała swoją sympatię w stronę Baracka Obamy – odpowiednio po pierwszej debacie na niego zdeklarowało się 40% niezdecydowanych – na McCaina – tylko 18%.

Czy wybór Obamy oznacza zmianę Ameryki? Tak, niewątpliwie. Jak wielką? Tego nie wie sam Obama, ani komentatorzy, ani sami Amerykanie. Niektórzy twierdzą, że symbolem zmiany w Stanach Zjednoczonych jest wielce prawdopodobne zwycięstwo czarnego demokraty w Wirginii.

Azrael

Reklama

12 KOMENTARZE

  1. pomimo “lekkiej prawicowosci”…
    … z tej pary sam glosowalbym na Obame.

    Ale obawiam sie, ze jeszcze ciut za wczesnie na pelny triumfalizm.
    Roznica paru punktow procentowych moze okazac sie zbyt mala w stosunku do ryzyka klamstw respondentow, ktorzy maja swoje preferencje, w tym (tfu-tfu) rasowe, ale sami uwazaja je za obciachowe (political correctness) i sie do nich nie przyznaja. Pare lat temu Tusku tez prowadzil z Kaczynskim… a rozne Samoobrony zawsze, nawet w chwili kleski, mialy wiecej glosow w urnach niz w sondazach przed wyborami i pod komisjami wyborczymi rowniez.

    Pozdrawiam

  2. pomimo “lekkiej prawicowosci”…
    … z tej pary sam glosowalbym na Obame.

    Ale obawiam sie, ze jeszcze ciut za wczesnie na pelny triumfalizm.
    Roznica paru punktow procentowych moze okazac sie zbyt mala w stosunku do ryzyka klamstw respondentow, ktorzy maja swoje preferencje, w tym (tfu-tfu) rasowe, ale sami uwazaja je za obciachowe (political correctness) i sie do nich nie przyznaja. Pare lat temu Tusku tez prowadzil z Kaczynskim… a rozne Samoobrony zawsze, nawet w chwili kleski, mialy wiecej glosow w urnach niz w sondazach przed wyborami i pod komisjami wyborczymi rowniez.

    Pozdrawiam

  3. pomimo “lekkiej prawicowosci”…
    … z tej pary sam glosowalbym na Obame.

    Ale obawiam sie, ze jeszcze ciut za wczesnie na pelny triumfalizm.
    Roznica paru punktow procentowych moze okazac sie zbyt mala w stosunku do ryzyka klamstw respondentow, ktorzy maja swoje preferencje, w tym (tfu-tfu) rasowe, ale sami uwazaja je za obciachowe (political correctness) i sie do nich nie przyznaja. Pare lat temu Tusku tez prowadzil z Kaczynskim… a rozne Samoobrony zawsze, nawet w chwili kleski, mialy wiecej glosow w urnach niz w sondazach przed wyborami i pod komisjami wyborczymi rowniez.

    Pozdrawiam