Złote myśli przytoczone przez prof. Aleksandra Wolszczana w jego oświadczeniu na temat współpracy z SB stały się przedmiotem ataków zagorzałych lustratorów. Bronisław Wildstein, na przykład, jest szczególnie oburzony paralelą, którą dostrzegł w stwierdzeniu Wolszczana, że SB było elementem PRL-owskiego krajobrazu. Podobnie [jak …] teczki stały się elementem krajobrazu III RP. Nie bardzo to oburzenie rozumiem. Wolszczan nie ocenia przecież obu tych zjawisk, czy raczej instytucji, pod względem moralnym. Odnotowuje jedynie fakty społeczne. On, Wildstein, powinien raczej poczuwać się do dumy, jako współautor wprowadzenia drugiego z tych zjawisk w społeczny krwioobieg. A że efekt, wraz z innymi lustratorami osiągnęli odmienny od zamierzonego? No cóż, gdyby posłuchał uważnie rozmowy Wolszczana z Kamilem Durczokiem, może by zrozumiał, dlaczego. Problem polega na tym, że lustratorzy, wbrew temu co niektórzy z nich głoszą, nigdy nie mieli ochoty ujawniać esbeckich akt, aby dotrzeć do historycznej prawdy. Aby uczynić tamte czasy zrozumiałe dla tych, którzy ich nie pamiętają. Traktowali je jako środek do wykańczania ludzi. Przede wszystkim przeciwników politycznych. A kiedy z tymi się uporają, także innych. Im większy autorytet okazuje się świadomym bądź nieświadomym źródłem informacji SB, tym wspanialszy lustracyjny orgazm!
W rezultacie, dla dużej części społeczeństwa tropienie PRL-owskich agentów stało się synonimem polskiego piekła. Świadczą o tym reakcje “drugiej strony” na zdemaskowanie Wolszczana. Przede wszystkim wkurza ich, kto odegrał rolę demaskatora, jakimi metodami i po co. Większość nie chce o tym już słyszeć. Sądzę, że zgodziliby się z inną jego złotą myślą: Gdy pamięć zatruwa lud, wybawieniem jest zapomnienie. Tak, dla nas, którześmy wszyscy umoczeni byli w PRL-u i z euforią przyjęli jej upadek, często nawet mniemając, że się do niego przyczyniliśmy, a teraz musimy ciągle się z tego rozliczać – maksyma ta jest kusząca. Czułabym się jednak cokolwiek nieswojo, gdybym ją zaakceptowała. I nie tylko dlatego, że inni zapomnieć nie dadzą. W końcu bojkotowanie mediów i portali IV RP, udawanie że kilkadziesiąt kilometrów IPN-owskich akt nie istnieje tylko sprzyjałoby higienie psychicznej. Ale mimo to przeważa we mnie ciekawość, czy uda się wreszcie w sensowny sposób wyjaśnić mechanizmy tamtego systemu, łamanie czy po prostu zjednywanie ludzi dla złej sprawy, naszą ówczesną świadomość, indywidualną i zbiorową. I co najważniejsze, czy uda się następnym pokoleniom przekazać kawałek prawdziwej, może złej ale ciekawej historii.
W poprzednim tekście napisałam, że interesuje mnie prawda o Wolszczanie, pod warunkiem, że potrafilibyśmy o tym spokojnie porozmawiać. Rozmowa z nim Durczoka, a także fragmenty dyskusji Filara, Śpiewaka i Wildsteina w tvn24 świadczą, że taka debata jest możliwa (niestety, relacje na portalu tvn24 niezbyt wiernie oddają przebieg obydwu rozmów). Wolszczan pokazał klasę. Nie kluczył, nie biadolił, nie zgrywał ani bohatera, ani pokrzywdzonego. Mam wrażenie, że rzeczywiście starał się, aby Durczok tamten czas zrozumiał. Prof. Śpiewak mówił o obowiązku pamięci, także o tym, że właśnie przypadek takich osób jak Wolszczan mogą pomóc rzucić światło na historię PRL-u i uwikłanie w nią ludzi. Wolszczan, niestety, płaci za tę lekcję cenę. W jego konkretnym przypadku największą stratą byłoby, gdyby – jak wspomniał – jego ważne plany naukowe legły w gruzach.