Reklama

Model był perfekcyjny.

Model był perfekcyjny. Leżał na dłoni, jakby za chwilę miał zerwać się do lotu, zatoczyć krąg nad głowami ich obu i śmiertelnie wystraszyć stado wróbli urzędujące pod niedalekimi krzakami bzu. Jego ciężar, wyważenie i wykończenie były po prostu idealne. Po zakręceniu śmigłem można było słyszeć metaliczne postukiwanie, jakby pod pokrywą schowany był silnik. Przy poruszaniu sterem i lotkami wyraźnie było widać, jak w kabinie delikatnie przesuwa się drążek. Gdyby zaś wsunąć skalpel w szparę i otworzyć osłony pokładowych kaemów – ukazałyby się błyszczące mosiądzem taśmy amunicyjne.

Reklama

Oskar był jednak pełnym ciekawości świata pięciolatkiem i takie szczegóły wzbudzały w nim tylko dziecięcy entuzjazm, nie wywołując jednocześnie podziwu ani satysfakcji z wierności wykonania. Właściwie najchętniej to już złapałby „samolocik” i ruszył do ataku nad grządkami fioletowych i śliwkowych astrów… ale przecież nie znał starszego pana, który wyglądał trochę jak chudy Święty Mikołaj. I – podobnie jak jego tęższy odpowiednik – proponował Oskarowi przefajny prezent, zupełnie taki, jak modele wujka Marka. Z tą różnicą, że wujek trzymał swoje modele na półkach za szkłem albo podwieszone na cienkich żyłkach pod sufitem, a nalegania Oskara, żeby zdjąć i dać się pobawić – z uśmiechem zbywał.

Poza tym Oskar wiedział, że za rzeczy trzeba zapłacić, chyba że dawali mu je rodzice alb ktoś inny z rodziny. – Proszę, to dla ciebie – odezwał się starszy pan, jak gdyby mógł słyszeć myśli małego – Podoba ci się? To nie przejmuj się płaceniem –. Dobrotliwy uśmiech zachęcił Oskara do podejścia. Szybki ruch małej dłoni – i już samolot szybował nad zwiędłą jesienną trawą, a starszy pan powoli rozwiewał się w powietrzu. Ale kto by na to zwracał uwagę! W górę, w dół, a teraz przez skrzydło, jak w telewizorze!

* * *

– Kiedy wrócę? Kobieto, jak skończę! –
– Oskar, obiecałeś, że dzisiaj skończysz wcześniej… Obiad zimny będzie.–
– Podgrzeję sobie. Muszę to zrobić, bo znowu będzie się ciągnęło i ciągnęło! –
– I znowu wrócisz, jak dzieci będą już spały? –
– Ale… Do ciężkiej i niespodziewanej cholery! Jutro też jest dzień! –

Trzask odkładanej słuchawki. Oskar z niedowierzaniem potrząsnął głową. Jak mogła się spodziewać, że ot tak rzuci wszystko i pójdzie do domu, do gadającego nieustannie telewizora, wrzasku dzieciaków i trawnika, który żebrał o skoszenie? Kiedy tutaj, w warsztacie, stał – jak sprężony do skoku wielki kot – oryginalny Chevrolet Camaro, pierwsza generacja, rocznik 1968, z silnikiem V8, nabyty za bezcen w Szwecji i sprowadzony tutaj, wśród obaw, czy dojedzie cało. Stał i czekał na zmiłowanie, a właściwie na zakończenie remontu, które wciąż się nieznośnie odwlekało – a to brakowało kasy, a to oryginalne części szły z USA kilka tygodni dłużej niż powinny…

Oskar westchnął i przeciągnął się, żeby rozprostować zgięty podczas grzebania pod maską grzbiet. Jego wzrok przesunął się wzdłuż półek i padł na stojący wysoko, nieco zakurzony model samolotu. Nie pamiętał już, skąd się tu wziął… Może to był prezent od wuja Marka – on zawsze miał hopla na punkcie modeli – a może od kogoś z dalszej rodziny? Czasem brał go w dłonie i smakował precyzję, z jaką odwzorowane zostały szczegóły. Nie mógł wyjść z podziwu zwłaszcza dla malutkiej figurki pilota, najwyraźniej ubranego w skórzaną kurtkę i mikroskopijnej już wielkości gogle. Szkoda, że kabina była sklejona z kadłubem na stałe i nie dało się ocenić również finezyjnych szczegółów jej wnętrza!

Już miał z powrotem pochylić się nad otwartą komorą silnika i zabrać za ostatnią, uparcie nie ustępującą pod kluczem świecę, kiedy rozległo się delikatne pukanie w stalową bramę warsztatu. Oskar sapnął z niezadowoleniem, wytarł dłonie w stary ręcznik i odwrócił się w stronę bramy. Klepnął w panel przełącznika i czekał, aż stalowa płaszczyzna z cichym szumem silnika uniesie się pod sufit. Z cienia, spoza prostokąta światła, padającego przez otwartą bramę, wysunęła się bezszelestnie chuda postać. – Dobry wieczór – uśmiechnął się dobrotliwie starszy człowiek, z jakiegoś powodu kojarzący się ze Świętym Mikołajem.

Oskar spojrzał w jego oczy i zanim zdążył zapytać, o co chodzi, poczuł, że zapada się w głąb własnego „ja”. Jak wciągany przez wodny wir człowiek, który rozpaczliwie bije rękami w wodę i czuje, jak daremne są jego wysiłki, tak i on resztkami woli próbował odzyskać kontrolę nad własnym ciałem i myślami. Nic z tego. Emocje i wspomnienia wymykały się jego świadomości, krążąc wokół niego i unosząc się jak w leju tornada, podczas gdy on sam osuwał się gdzieś w dół, a okolone siwą brodą oblicze odsuwało się ku górze, rosnąc i rozpływając się daleko, coraz dalej. Zdążył jeszcze usłyszeć rzucone półgłosem: – Hmm… O, to interesujące… – i z nagłym chrupnięciem wszystko zatrzymało się w bezruchu.

Starszy pan podniósł z betonowej podłogi warsztatu perfekcyjnie wykonany model Chevroleta Camaro i zważył go na dłoni. Model leżał idealnie, a miniaturowy kierowca w kolorowej kurtce jednego z amerykańskich uniwersytetów Ivy League tkwił za kierownicą. Mężczyzna odchrząknął z zadowoleniem i odwrócił głowę. Jego wzrok zatrzymał się na oknach domu stojącego po przeciwnej stronie ulicy, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Na pierwszym piętrze widać było skaczący w górę i w dół cień dziecka. Wszystko wskazywało na to, że wartość kolekcjonerska będzie nadal rosła.

________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

36 KOMENTARZE

    • O?
      Którymi?

      Ja się doliczyłem Amerykanów – Kinga i być może Bradbury’ego (“Something Wicked This Way Comes”, jakoś klimat taki mi się wydał podobny?) i ewentualnie Bułyczowa (opowiadanie o facecie, który zbierał zbędny czas od mieszkańców Guslaru, tytułu nie pamiętam).

        • słowiańskie, bo polskie
          może faktycznie nie powinien się tak zachłystywać tym amerykańskim wozem? To nie jest byle jaki Camaro, tylko klasyczny muscle car, miałem okazję parę razy usłyszeć, jak sami Amerykanie traktują takie wozy (z nabożeństwem znaczy), może z tekstu nie wynika, że taki wyjątkowy, tylko bardziej, że amerykański i zachodni? Znaczy rzecz do poprawki.

          A co do kwestii rodzina vs. hobby, to nawet myślałem, żeby pojechać bardziej Pasikowskim (z rzucaniem mięsem), ale nie chciałem robić z Oskara takiego chama, w końcu z żoną rozmawia.

          Wartością co jest? No to, co “odpływa” od głównego bohatera w finale. Emocje, wspomnienia, wiedza, cały czas i umiejętności, jakie włożył w odpicowanie tego Chevroleta. Facet z brodą zasiał ziarno, a po latach zbiera plon.

          W sumie to tylko moje odczytanie, dobre jak każde inne, a nie żadna oficjalna wykładnia.

          Poza tym oczywiście timeo Danaos et dona ferentes.

          • One działają w taki sposób
            Idziesz sobie łąką, powiedzmy, nagle się rozglądasz i rozumiesz że to skarpa była a ty przeszedłeś w powietrzu te kilkanaście metrów i ponieważ zrozumiałeś to spadasz na pysk w dół bo świat jest inny niż ci się wydawało. Matrix jakiś.

            Stąd “pyskówka” zgrzyta mi jak i ostatnie zdanie. Ale to TY masz opowiadanie w głowie a ja żałuję że się wtrąciłem w sposób, który można odebrać jako krytyczy.

          • Jakbym tylko miał w głowie
            to bym nie dawał na bloga : ) Niech Kot się nie sumituje. Co głos, to paciorek, będzie cały worek, to się wymieni od krajowca na złotego idola.

          • horror
            Zrozumiałem to tak, iż bohater w wyniku pochopnie przyjętego daru (i tajemnej klątwy z nim związanej), po latach odwalił niestety kitę.
            Wypicowany przez niego pojazd zamienił się w mały model ofiarowany kolejnemu pechowcowi, a wartosć daru wzrasta z każdym takim cyklem.
            Kto wie, czy w figurce kierowcy nie siedzi wręcz duch poprzedniego posiadacza.
            Albo nawet seria kolejnych duchow, jak w matrioszce.
            W sumie dość makabryczne opowiadanie.

          • No i dobrze,
            tak miało być.

            Równie ważne jest to, co nie jest pokazane wprost – starszy pan, kolekcjonujący emocje i wspomnienia tak, jak ludzie modele, zarzucający “sieci”, żeby po latach je “wyciągnąć”.

            Z tymi duchami to już kwesta bardziej “techniczna”, ale raczej wydaje mi się, że ich nie ma; raz, że “poprzednik” Oskara to przecież pilot w samolocie, a dwa, że to, co pozostaje po “odessaniu” emocji, to już raczej nie jest żadne jestestwo, fizyczne ani astralne. Ale co ja tam wiem? : ))

    • O?
      Którymi?

      Ja się doliczyłem Amerykanów – Kinga i być może Bradbury’ego (“Something Wicked This Way Comes”, jakoś klimat taki mi się wydał podobny?) i ewentualnie Bułyczowa (opowiadanie o facecie, który zbierał zbędny czas od mieszkańców Guslaru, tytułu nie pamiętam).

        • słowiańskie, bo polskie
          może faktycznie nie powinien się tak zachłystywać tym amerykańskim wozem? To nie jest byle jaki Camaro, tylko klasyczny muscle car, miałem okazję parę razy usłyszeć, jak sami Amerykanie traktują takie wozy (z nabożeństwem znaczy), może z tekstu nie wynika, że taki wyjątkowy, tylko bardziej, że amerykański i zachodni? Znaczy rzecz do poprawki.

          A co do kwestii rodzina vs. hobby, to nawet myślałem, żeby pojechać bardziej Pasikowskim (z rzucaniem mięsem), ale nie chciałem robić z Oskara takiego chama, w końcu z żoną rozmawia.

          Wartością co jest? No to, co “odpływa” od głównego bohatera w finale. Emocje, wspomnienia, wiedza, cały czas i umiejętności, jakie włożył w odpicowanie tego Chevroleta. Facet z brodą zasiał ziarno, a po latach zbiera plon.

          W sumie to tylko moje odczytanie, dobre jak każde inne, a nie żadna oficjalna wykładnia.

          Poza tym oczywiście timeo Danaos et dona ferentes.

          • One działają w taki sposób
            Idziesz sobie łąką, powiedzmy, nagle się rozglądasz i rozumiesz że to skarpa była a ty przeszedłeś w powietrzu te kilkanaście metrów i ponieważ zrozumiałeś to spadasz na pysk w dół bo świat jest inny niż ci się wydawało. Matrix jakiś.

            Stąd “pyskówka” zgrzyta mi jak i ostatnie zdanie. Ale to TY masz opowiadanie w głowie a ja żałuję że się wtrąciłem w sposób, który można odebrać jako krytyczy.

          • Jakbym tylko miał w głowie
            to bym nie dawał na bloga : ) Niech Kot się nie sumituje. Co głos, to paciorek, będzie cały worek, to się wymieni od krajowca na złotego idola.

          • horror
            Zrozumiałem to tak, iż bohater w wyniku pochopnie przyjętego daru (i tajemnej klątwy z nim związanej), po latach odwalił niestety kitę.
            Wypicowany przez niego pojazd zamienił się w mały model ofiarowany kolejnemu pechowcowi, a wartosć daru wzrasta z każdym takim cyklem.
            Kto wie, czy w figurce kierowcy nie siedzi wręcz duch poprzedniego posiadacza.
            Albo nawet seria kolejnych duchow, jak w matrioszce.
            W sumie dość makabryczne opowiadanie.

          • No i dobrze,
            tak miało być.

            Równie ważne jest to, co nie jest pokazane wprost – starszy pan, kolekcjonujący emocje i wspomnienia tak, jak ludzie modele, zarzucający “sieci”, żeby po latach je “wyciągnąć”.

            Z tymi duchami to już kwesta bardziej “techniczna”, ale raczej wydaje mi się, że ich nie ma; raz, że “poprzednik” Oskara to przecież pilot w samolocie, a dwa, że to, co pozostaje po “odessaniu” emocji, to już raczej nie jest żadne jestestwo, fizyczne ani astralne. Ale co ja tam wiem? : ))

  1. PS.
    Na marginesie poniższych (a może i powyższych) wywodów – może nie wszyscy wiedzą, co to jest “wartość kolekcjonerska” w bardziej popularnym znaczeniu: wartość dowolnego przedmiotu dla osoby zbierającej przedmioty tego typu, tym większa, im rzadszy jest przedmiot lub jego cechy. Większą wartość kolekcjonerską mogą mieć przedmioty oryginalnie opakowane (zabawki, figurki postaci z filmów), pierwsze wydania (np. komiksów), albo właśnie odwrotnie – egzemplarze z błędem (jak znaczki pocztowe). Jeżeli ktoś oglądał “Toy Story 2”, to wie, o czym tu piszę.

  2. PS.
    Na marginesie poniższych (a może i powyższych) wywodów – może nie wszyscy wiedzą, co to jest “wartość kolekcjonerska” w bardziej popularnym znaczeniu: wartość dowolnego przedmiotu dla osoby zbierającej przedmioty tego typu, tym większa, im rzadszy jest przedmiot lub jego cechy. Większą wartość kolekcjonerską mogą mieć przedmioty oryginalnie opakowane (zabawki, figurki postaci z filmów), pierwsze wydania (np. komiksów), albo właśnie odwrotnie – egzemplarze z błędem (jak znaczki pocztowe). Jeżeli ktoś oglądał “Toy Story 2”, to wie, o czym tu piszę.