Reklama

Pojawiły się bardzo zdecydowane głosy krytyczne dotyczące tytułowej Karty Równości. Równie zdecydowanie brzmiały głosy popierające przyjęcie tego dokumentu przez radę miasta Poznania.

Jako rasowy łowca sensacji postanowiłem przeczytać rzeczony dokument. Przytaczane opinie były chaotyczne i zbyt ogólne. Brakowało mi konkretu. Z sensacji, o mało co, nie dostałem żołądkowych. Omawiany dokument, to typowy, niestrawny gniot pisany żargonową nowomową brukselskiej biurokracji.

Reklama

Przede wszystkim rzuca się w oczy jakaś feministyczna zajadłość płynąca z kolejnych paragrafów. Jak na mantrę, co i rusz, trafiamy na wyrażenie „równość mężczyzn i kobiet”. Na osiemnastu stronach tekstu, wyrażenie to występuje 39 razy, czyli co pół strony. Dodać do tego należy 46-krotne powtórzenie wyrażenia „równość płci”, „płeć”, „płci” i z tekstu otrzymujemy żmudne walenie propagandowym cepem po głowach czytelników.

Jak zauważyła pani Elżbieta Lachman, w tekście angielskim pojawia się bardzo często słowo „gender” co tłumaczy się na „płeć kulturowa”. Sprawdzamy i faktycznie. W tłumaczeniu angielskim „gender” powtarza się 38 razy, zaś wyrażenie „women and men” występuje 104 razy. Słowo „sex” (płeć biologiczna) występuje 7 razy, zazwyczaj z pejoratywnymi określeniami takimi jak: dyskryminacja, segregacja, orientacja (płciowa), stereotypy (płciowe), czyli płeć biologiczna wymieniana jest w kontekście zagrożeń dyskryminacyjnych.

Widzimy zatem, iż doszło do wyraźnej manipulacji, czyli celowo złego tłumaczenia tego tekstu. W polskim tłumaczeniu słowo „gender” tłumaczono, jako „płeć”, choć w języku polskim „płeć” jednoznacznie odnosi się do biologii. Nowo wymyślone słowo „gender” określa tzw. płeć kulturową i w języku polskim nie ma odpowiednika. Wynika z tego, iż za każdym razem, gdy w tekście angielskim napotykamy na „gender” powinno być to tłumaczone na „płeć kulturowa”, czego nie uczyniono.

Po tych wstępnych ustaleniach wymowa całego dokumentu staje się jasna. Radośni twórcy paplają w koło „kobieta i mężczyzna”, żeby dokument brzmiał swojsko i normalnie. Przez cały dokument przewija się jednak problematyka „gender”, czyli nie płci biologicznej, a płci „odczuwanej” przez pacjenta. Na zachodzie zresztą, terminy sex i gender używa się już wymiennie, z przewagą dla gender. My, jako zacofany zaścianek nie jesteśmy jeszcze na tym etapie i dlatego tłumaczenie było niedokładne. Z tekstem przetłumaczonym dobrze, całe to „gender” zostałoby prawdopodobnie pogonione.

Cały dokument więc koncentruje się na równouprawnieniu kobiet i mężczyzn, ale kobietami i mężczyznami nie są kobiety i mężczyźni w znaczeniu biologicznym, tylko w znaczeniu genderowym i to o ich równouprawnienie tak zawzięcie walczy Komisja Europejska.

Szczerze mówiąc, w „pierwszym czytaniu” byłem mocno zdziwiony, ponieważ u nas nie ma żadnych problemów z równouprawnieniem. Jest to od dawna omówione i respektowane. Cały tekst pasowałby raczej dla muzułmanów, Hindusów, czy Chińczyków, gdzie faktycznie kobiety i ryby za dużo głosu raczej nie mają, ale Europa?

Dopiero analiza językowa ujawnia prawdziwe intencje twórców tego dokumentu – kobiety, które rzeczywiście potrzebują pomocy i wsparcia, dokument ma całkowicie gdzieś, nie powiem, że w odbycie, bo byłoby to bardzo nieeleganckie, ale w niebycie. Mówi się jedynie o, moim zdaniem, wydumanych problemach genderowych „kobiet i mężczyzn”.

Drugą istotną kwestią, której nikt dotychczas nie poruszył, jest zobowiązanie podpisujących dokument samorządów do stworzenia planów implementowania równouprawnienia gender we wszystkich dziedzinach życia (nawet w komunikacji miejskiej – za nic nie mogę wymyślić o co im mogło chodzić), w tym w edukacji, zdrowiu i bezpieczeństwie. Zwłaszcza w bezpieczeństwie wyszło groteskowo, gdyż zaleca się tam podnoszenie świadomości społecznej gwałcicieli, poprzez kampanie medialne, co ma poprawić stan bezpieczeństwa. Takich pierdół jest tam naprawdę sporo. Widać, że genderowe zacietrzewienie nie za bardzo idzie w parze z rozumem.

A żeby dobrze implementować, trzeba dobrze zaplanować finansowanie genderowych organizacji oraz prywatnych partnerów implementacyjnych. I tutaj jest pies pogrzebany. Teraz pójdą konkursy grantowe, tylko i wyłącznie na realizację projektów gender, a wszystko to z naszych podatków.

czytaj dalej i pobierz

Reklama