Reklama

Nie będę ukrywał bo i tak by

Nie będę ukrywał bo i tak by wylazło, że ten tekst to replika, a powodem mojej repliki jest tekst jednego z Nas. Ja nie będę mówił po nazwisku, ale chodzi o tekst Przyjaciela, którego nie skądinąd lecz na pierwszym planie szanuję i uważam za więcej niż utalentowanego pisarza. Do takiej bezpośredniej polemiki w formie tekstu odwołuję się niezwykle rzadko, ponieważ uważam, że przedmiotem polemiki powinien być przedmiot, nie podmiot. Tym razem łamię tę regułę i powiem wprost dlaczego to robię. Czynię tak dlatego, bo uważam za rzecz nieuczciwą i irytującą, prowadzanie dyskusji z pozycji autorytetu, którego jedynym argumentem jest autorytet. Istnieją w świecie ludzi i zwierząt takie nadprzyrodzone profesje, co to się im przypisuje szczególne prawa i odmawia dostępu śmiertelnym. Wśród tych zawodów zdecydowany prym wiodą zawód lekarza i zawód prawnika. Na 100 dyskusji z udziałem lekarza lub prawnika, w 99 i pół wcześniej czy później pada argument, że interlokutor spoza branży nie ma kompetencji aby ocenić sytuację i gdyby był rozsądnym, a nie „typowo polskim”, wysłuchałby co mądrzejsi mają do powiedzenia. Mnie ta prawidłowość nuży i odpowiadam moim ulubionym zawołaniem, które wielokrotnie i to pozytywnie zweryfikowało życie: „szacunku się nie domaga, szacunek się wzbudza”. Do tego zawołania dołożyłbym pewną uzupełniającą modyfikację: „autorytetem nie zamyka się ust, ale opuszcza szczęki”. 

Reklama

Nie chcę po raz kolejny odwoływać się do molestowanego tematu, zwanego PRL, niemniej tak się składa, że malutkie odwołanie jest niezbędne. Przez 45 lat żyliśmy w ustroju, który dopuszczał co najwyżej „konstruktywną krytykę”, sprowadzającą się do pochwał obecnego sekretarza i skarg na poprzedniego, który odpowiadał za okres błędów i wypaczeń. Tak wyglądało coś co dziś się nazywa „debatą publiczną”. W związku z tym każdy przejaw reglamentacji dyskusji, powinien budzić niepokój i mój niepokój budzi. Doskonale rozumiem stanowisko wyrażane przez środowiska z kręgu elit i proszę to słowo kojarzyć z prestiżem, nie z ironią, gdyż tak do słowa elita podchodzę. Rozumiem irytację na fakt, że co druga ciotka w Polsce potrafi wskazać przewagę metody laparoskopowej nad skalpelową, że potrafi zakwestionować właściwości tetracykliny i wykazać ponad wszelką wątpliwość zalety Biseptolu. Zauważam i boleję nad tym, że niesione emocjami społeczeństwo chętniej krzyczy o kastrowaniu pedofila, wieszaniu pijaków bijących żony i zabijających na drogach, jako idealnym systemie prawnym, niż o racjonalnym układaniu Kodeksu Karnego i Cywilnego. Wszystkie te zachowania są irytujące i szkodliwe społecznie, ponieważ hołdują amatorszczyźnie, emocji i domniemaniu, zamiast kompetencjom, wiedzy, spokojowi. Jednak przy całej mojej krytyce do tego typu zjawisk, wyrażanej wielokrotnie, chcę wyraźnie podkreślić, że te zjawiska społeczne są NORMALNE i za miejską legendę można uznać stwierdzenia typu: „polskie piekło”, „polska mentalność”. 

W Polsce jedynie skala tych zjawisk odstaje od normy, ale tu też bym nie przesadzał, bo po pierwsze odreagowanie PRL, gdzie trzeba było siedzieć z zamkniętą gębą. Po drugie jakoś dziwnym rad sposobem, mimo polskiego piekła, mentalności i powszechnej amatorszczyzny ze skłonnością do populizmu, Lepper z Giertychem, Ikonowiczem i Piskorskim nie ma na co przy urnach liczyć. Zmienia się zatem i to radykalnie podatność Polaków na populizm i domorosłych filozofów, natomiast radykalizuje się i utwardza przekonanie elit, że Polska dalej jest ciemna i piekielna, ponieważ kwestionuje się masowo autorytety. Przyglądając się tym autorytetom chciałbym zauważyć parę drobiazgów, które nasilają krytykę. Autorytetem politycznym numer jeden jest elektryk, któremu przydarzyła się rzecz wielka i chwała mu za to, jednak po roku 1989 ten autorytet nadaje się do nieustannej i permanentnej krytyki i bynajmniej nie z braku szacunku krytyka wynika, ale z ewidentnych absurdów jakie ten zasłużony człowiek firmował. Przez lata autorytetem od leczenia autyzmu i molestowanych dzieci, był nieżyjący już Samson, pamiętam jak dziś, gdy parę dni po aresztowaniu inne autorytety zwołały konferencję i autorytatywnie stwierdziły, że to skandal takie aresztowanie autorytetu. Przy dowolnym sporze natury społecznej, którego skala zatacza szersze niż dopuszczalne kręgi, gromadzi się 100 intelektualistów i podpisuje pod tym, że: „Wałęsa nie był Bolkiem”, „Polański nie zgwałcił”, „Giertych jest faszystą”. Nikt nie pyta czy Wajda zna się na archiwach! Nikt nie pyta czy Zanussi ma blade pojęcie o prawie! Nikt nie pyta czy Marek Konrad potrafi odróżnić faszyzm od nazizmu, a ten od endecji, czy zna historię tych ideologii, czy po prostu leci wiedzą powszechnie zdawkową. Autorytet z pozycji autorytetu może podpisać się przeciw „zabijaniu polskiej transplantologii”, przed procesem transplantologa i bez pojęcia o medycynie. 

Co wie o transplantologii Adam Michnik? Przyszył komuś rękę? Nie wie nic, ale jego głos w sprawie, o której bladego nie ma pojęcia jest głosem autorytetu. Oczywiście to jest sprytny głos, ponieważ Michnik i Wajda nie wypowiada się przecież w kwestiach medycznych, ale są oburzeni samym faktem aresztowania. Inny protest, inna jakość, problem polega na tym, że o prawie Wajda z Michnikiem też nie mają pojęcia. Dla autorytetów i nosicieli tajemnej wiedzy kiedy WHO powie, że jest pandemia, to pandemia ma być, ponieważ to mówi instytucja wybrana w demokratycznych procedurach i cywilizowany człowiek szanuje wybory demokracji. Poza tym w WHO siedzą ludzie z wykształceniem i przygotowaniem zawodowym, na które poświęcili połowę swojego życia, studia, doktoraty, profesura. Takie zachowanie powinno być standardowe i cechować człowieka rozumnego. Ale wystarczy, że IPN wybrany w demokratycznych procedurach, w którym pracują doktorzy i profesorowie ogłasza, że TW „Alek” to Kwaśniewski, ci sami przywiązani do autorytetów i kompetencji, szanujący wyroki demokracji, podważają ten komunikat z pozycji ignoranta, a co więcej podważają naukowy dorobek i demokratyczny wybór domagając się pogonienia instytucji i partaczy z IPN. Lubię przeczytać, wysłuchać, zapoznać się z każdym rodzajem argumentacji, natomiast nie lubię braku logiki i konsekwencji w wyrażaniu poglądów. Albo, albo. Albo jesteś cywilizowany, elitarny, intelektualny i przyjmujesz zasadę: „nie znam się, to się nie odzywam”. Przyjmujesz i stosujesz tę zasadę we wszystkich aspektach życia, a nie tam gdzie to służy obronie twoich interesów, natomiast tam gdzie szkodzi drzesz się w niebogłosy z pozycji ignoranta. Albo dopuszczasz, w moim przekonaniu dużo bardziej inteligentne, demokratyczne i przepraszam za słowo, „sprawiedliwe” rozwiązanie, że krytykować można wszystko, byle czynić to roztropnie. 

W pierwszym przypadku lekarz domagający się szacunku dla swojej wiedzy, wyjątkowości zawodowej, kompetencji i trafności diagnoz, który na dodatek uważa, że nikt poza nim i ewentualnie innym lekarzem nie jest w stanie zweryfikować fachowości lekarza, powinien milczeć. Powinien milczeć konsekwentnie, wszędzie tam gdzie nie ma przygotowania zawodowego i to od hydraulika po IPN. Lekarz według własnych autorytatywnych kryteriów oceny swoich krytyków, powinien z pokorą patrzeć na rurę, która nie wytrzymała uszczelki szóstki, skoro fachowiec powiedział, że takie rzeczy się zdarzają. Tak powinien uczynić lekarz, co to zapewnia pacjenta, że skoro lekarz powiedział co ma boleć, to musi boleć. Jeśli powiedział, że operacja była zgodna ze sztuką lekarską, to nie można mieć do niego pretensji o zgon pacjenta. W przypadku zgonu zadziałały czynniki zewnętrzne, nigdy błąd w sztuce, o czym rozstrzyga komisja złożona z kolegów lekarza. Kiedy hydraulik powie, że rura mogła „puścić”, choćby dlatego, że złącze osłabione i rozkalibrowane, przez co uszczelka nie dała rady, mamy powód do 100 dowcipów, jechania po hydrauliku jak po polityku i żaden autorytet nie powie, że to „polskie piekło” i „polska mentalność”. Wiadomo, że polski hydraulik, to gość w „baretce” po zawodowej szkole na raty, choć widomo też, że stereotyp i wyciąganie wniosków co do całej branży na podstawie osobistych doświadczeń nie jest mądre. Autorytet zawsze wyśmieje ocenę kompetencji grupy zawodowej na podstawie tego, że ktoś tam gdzieś w powiatowym szpitalu wytnie wyrostek i zostanie mu szmata w jamie brzusznej, czy jak to się tam nazywa. Takie argumenty są populizmem, krzywdzącym ludzi o nieprzeciętnej wiedzy i kompetencjach, to demagogia, która jest wynikiem braku wiedzy. Natomiast jedna rura, która wybuchnie lekarzowi w domu, po spartolonej usłudze hydraulika, z powodzeniem może być koronnym przykładem na to, że polska hydraulika leży i kwiczy. 

Inaczej mówiąc jest w dobrym intelektualnym tonie zedrzeć łacha z hydraulika, natomiast jest czymś niesamowicie głupim, prymitywnym, niedopuszczalnym i polskim piekłem, kiedy łacha drze się z lekarza, tudzież prawnika. Lekarz oceniający „typowo po polsku”, w ramach „polskiego piekła”, jakiegoś tam hydraulika, dostaje owacje na stojąco, ponieważ stoi na straży rozsądku, racjonalności i intelektu. Stoi pomimo tego, że wypowiada się dokładnie według schematu, jaki sam zdefiniował jako niedopuszczalny. Wypowiada się z pozycji ignoranta o czymś co nie jest w zakresie jego kompetencji, wiedzy, doświadczenia zawodowego. Kwestionuje kompetencje fachowca i drze z fachowca łacha, przenosząc darcie na całą branżę. Cała śmieszność, sprzeczność i niekonsekwencja w zachowaniu jest odbierana przez inne autorytety, elity oraza poczuwających się do inteligencji, jako głos w słusznej sprawie. Dlaczego? Dlaczego jest tak, że ciotka ignorantka „jedzie” po lekarzach i zdobywa poparcie ślusarza, tokarza, kierowcy autobusu, chemika, nauczyciela, listonosza, natomiast drgawek dostaje lekarz, adwokat, znany artysta? Dlaczego tak jest, że lekarz ignorant ku uciesze prawnika i artysty jedzie po hydrauliku i w tym przypadku wcale nie stoją za hydraulikiem ślusarz z nauczycielem i chemikiem? Tak jest ponieważ nie w Polsce, w polskim piekle, polskiej mentalności i innych okolicznościach frazesem podszytych, ale jak świat świtem istnieje podział na warstwy społeczne, które częściej ze sobą rywalizują niż współpracują. 

Lekarze, prawnicy i inni pomazańcy Boży dokładają się do polskiego piekła tymi samymi instrumentami osadzonymi w stereotypie, jakimi posługują się „fizyczni” i bardziej pospolici zawodowo. Różnica polega na tym, że z pozycji autorytetu i wiedzy tajemnej łatwiej zamknąć gęby przestraszonym i pogubionym „fizycznym”. Warto sobie zadać trud i sprawdzić jak się zachowuje przeciętny Polak w przychodni, czy też u notariusza? Najpierw przechodzi przez jakiś sekretariat, gdzie bez żenady kierowniczka placówki oznajmia, że pan doktor, czy radca, je śniadanie, tudzież ma ważny telefon. Hydraulik ma już skończone życie po takim oświadczeniu, że „pan majster je”, dowcipem i poniewierką zostanie zabity, lekarz i radca za to samo, nie traci klienta, ponieważ lekarz konsumuje. Hydraulik zażera się kanapką z wątrobianką i mlaska, często popijając browarem, natomiast Pan lekarz i prawnik konsumuje z miśnieńskiej porcelany i nie żłopie koniaku, ale aperitif zażywa. Te same równie dowcipne sytuacje i wyrażające lekceważenie dla klienta, w jednym przypadku są karygodne w innym, z pokorą przyjmowane. W przypadku hydraulika to chociaż można zjechać i ciężkim słowem rzucić, w gabinecie i kancelarii takiego chamstwa się nie toleruje. Siedzi taki delikwent w poczekalni i czai się. Łapię za klamkę i puszcza, w końcu po pół godziny czekania puka delikatnie w drzwi, przeprasza uniżenie usługodawcę i zadaje pytanie: „Czy pan doktor/radca już przyjmuje?”. 

Pozycja społeczna lekarza, prawnika, polityka jest taka, że w oficjalnych relacjach większość zjadaczy chleba, po peerelowskich przejściach przeprasza, że żyje, kiedy przekracza próg kancelarii i gabinetów. Jakby tego było mało, ci wszyscy upokarzani mają zamknąć gęby, bo gówno się znają. Dużo jak na człowieka. Dlatego przy obiedzie, grillu, imieninach, po paru głębszych odreagowują upokorzeni i jadą po lekarzach za wszystkie krzywdy. Po tym jak się ci upokorzeni nagadają. Po odreagowaniu, na kacu dostają metkę niedouczonych półgłówków, którzy nie mają żadnego szacunku dla wiedzy i elitarności, tych co ich przeczołgali. I tak jak „fizyczni” dostają w dupę z dwóch stron, raz w gabinetach i kancelariach, drugi raz gdy się odważą usta otworzyć, tak elitarni kuci na cztery łapy. Upokarzanie fizycznych nazywa się kompetencją i ratowaniem życia, czego fizyczni nie są w stanie zrozumieć, gdyż są za głupi i nie studiowali przez 5 lat prawa i medycyny. Krytyka elit odbywa się w podziemiu, w domowych pieleszach. Ciężko mi sobie wyobrazić ile byłoby śmiechu, gdyby 100 fizycznych podpisało się pod listem w obronie innego fizycznego. Cały kant w dystrybucji takiego myślenia, że fizyczni tworzą polskie piekło, z którym muszą walczyć elity, polega na tym, że elity w sposób jeszcze bardziej prymitywny i nieuprawniony posługują się tymi samymi mechanizmami, tylko ich głos jest nie jest podziemny, ale oficjalny i nie do podważenia. Gdyby lekarze i prawnicy, dyżurni artyści i autorytety działali na normalnym rynku usług, ponosili normalne koszta i odpowiedzialność, większość z nich nie przetrwałaby tygodnia. Niestety rynek medyczny, prawniczy i rynek autorytetów, to ciągle rynek centralnie sterowany, w Polsce dodatkowo generowany przez peerelowską schedę. 

Tego rynku elity bronią rozpaczliwie. Spróbuj powiedzieć lekarzowi o kasie fiskalnej, 1000 POPULISTYCZNYCH argumentów za tym, że to zabije pacjenta, a nie paliwo do E Klasy. Spróbuj prawnikowi powiedzieć, że dość już klanowego przyznawania aplikacji i cen usług, od których włos się jeży. Nie znasz się, nie masz kompetencji „fizolu”, słuchaj wykształconych lekarzy i parowników, a oni ci we własnym interesie powiedzą, że lekarz nie może bawić się z kasami, prawnikiem może być 20% po znajomości aplikacyjnej. Całe to gadanie o polskim piekle, polskiej mentalności i polskim paraliżu z powodu tego, że tu wszyscy znają się na wszystkim miałoby jakiś sens. Tylko, że jak wszyscy to wszyscy. Popularyzowanie takiej tezy przy pomocy retoryki charakterystycznej dla tezy, to kompletny brak logiki i konsekwencji. Jestem ze szkoły krytykowania wszystkiego i wszystkich na równych prawach, nie uważam, że do oceny ewidentnego braku kompetencji lekarza lub hydraulika potrzeba gruntownej wiedzy lekarskiej czy rzemieślniczej. Nie widzę żadnych podstaw, racjonalnych i etycznych, aby wierzyć „na autorytet” organizacji świtowej, która siedzi w portfelach firm farmaceutycznych. Jeśli konkurencyjna szkoła przyjmowania informacji za prawdziwe na podstawie kryterium autorytetu, kwestionuje mój sposób weryfikacji, musi się w moich oczach uwiarygodnić. Wiadomym, jest, że w IPN siedzą ludzie Kaczyńskiego, każdy głupi to wie i nie da się ściemnić w ramach ciemnego ludu. Ba, poczytuje sobie taki delikwent za intelektualny obowiązek wskazać działanie IPN jako realizację interesów Kaczyńskich. Wystarczy zmienić IPN, na WHO i już to samo gremium puka się w czoło, gdy doszukać się identycznych relacji i zależności między członkami WHO i firmami farmaceutycznymi, które je zatrudniają. W przepadku IPN powiązanie ludzi oddelegowanych przez PiS z realizacją interesów PiS jest oczywistym, intelektualnym obowiązkiem. W przypadku WHO, to już „spisek” i kolportowanie populizmu, ze zbyt daleko posuniętymi i nieuprawnionymi wnioskami. Klasyczny przykłąd ułomności szkoły „autorytetu”, do znudzenia powielany i demaskujący brak logiki w postępowaniu, bo trudno to nazwać analizą.   

Inaczej jest w szkole „krytycznej”. Kompletnie mnie nie interesuje, a już żadną wyrocznią dla mnie jest to, że się Zanussi, czy Kondrat podpisze pod listem „intelektualistów”. Elita, autorytet tak, bardzo pożądane i od zaraz, ale wytłumaczę elicie i autorytetom jak fizyczny fizycznym na czym rzecz polega. Autorytetem nie zamyka się ust, ale opuszcza szczęki, nie chce słyszeć od autorytetu, że on jest autorytet, chce usłyszeć to co mi pozwoli autorytet za autorytet uznać. Chce słyszeć treść, czym jest wypełniony autorytet, chce usłyszeć, że moja argumentacja jest błędna dlatego, że jest błędna, a nie dlatego, że jestem „typowo polski”, „wyssałem z mlekiem matki”, „buduje polskie piekło”, „nie jestem lekarzem, prawnikiem, konstytucjonalistą, pilotem Boeinga”. Autorytet musi mnie powalić na kolana i opuścić szczękę siłą argumentów, wiedzy, kompetencji. Autorytet krzyczący o swoim autorytecie, jest dla mnie fizycznym, który wrażenie może zrobić tylko na innych fizycznych, choćby to nawet były fizyczne autorytety. Populizmem jest również to, że powtarza się slogany, wyświechtane frazy, w gatunku „no tak Polacy na wszystkim się znają”, zamiast zbić argument i tok rozumowania, tą legendarną wiedzą i tymi przemożnymi kompetencjami.

Na koniec pragnę wyrażanie podkreślić, że ta replika nie charakteryzuje Osoby Przyjaciela, przeciwnie, to jest akurat człowiek rozumny i oryginalny, który się wymyka charakterystyce, natomiast tekst jaki popełnił niestety wpisuje się w schemat charakterystyczny dla polskiej szkoły autorytetu i elitarności. Replikuję, ponieważ jestem przekonany, że receptą na „polskie piekło” jest wypośrodkowanie między tym o czym pisze Przyjaciel i co oczywiście ma miejsce, bo ma miejsce zalew niekompetencji i amatorszczyzny, a tym co jest grzechem polskich „eilit” skupionych wokół tajemnych zawodów, dyżurnych autorytetów i artystów, czyli „autorytatywne” zamykanie gęb „autorytetem”. Rozsądny, rzeczowy dialog między szkołą autorytatywną i krytyczną, to odnalezienie środka w tej debacie, to recepta na wiele społecznych rozwiązań, które nie podważają autentycznych elit i nie upokarzają fizycznych.

 

 

Reklama

51 KOMENTARZE

  1. wyższe sfery
    Nie tyle posiadanie tytularnego autorytetu jest istotne, ile przynależność, lub jej brak do Lepszego Towarzystwa. Do LT należą obligatoryjnie słynni pisarze, artyści, gwiazdy telewizyjne, jak i warunkowo dopuszczani są lekarze i prawnicy. Są to bowiem dwie specjalności szczególnie przydatne osobom z LT.

    Gwałtowna obrona jaka następuje po próbach niecnego gnębienia członka LT ma coś w sobie z reakcji na hasło „biją naszych”. Nie jest wtedy ważne czemu biją, i czy słusznie, ważne że podnoszą rękę na naszego człowieka, brata z Lepszego Towarzystwa, a naprawdę warto należeć do LT, bo zgodnie z zasadą „lepsi mają mieć lepiej” jest to przepustką do posiadania dóbr wyższej klasy: lepszych samochodów, lepszego leczenia, lepszych kobiet , oraz do pewnej swoistej nietykalności.

    Pojęcie autorytet jest jednak tutaj wtórne, najpierw zostajesz przyjęty w poczet LT, a potem po okresie próbnym stajesz się autorytetem, czyli człowiekiem który ma prawo oficjalnie wypowiadać się na absolutnie dowolne tematy, jak jakiś za przeproszeniem poseł.
    Oczywiście zżera mnie zazdrość i sączę jad dlatego że nie należę do LT, a bardzo bym chciał, tak jak każdy.

    W przypadku lekarzy mamy do czynienia z jeszcze jednym zjawiskiem.
    Lekarze, prawnicy i mechanicy samochodowi mają o tyle nietypową pracę, że bez przerwy muszą kontaktować się z jęczącym petentem straszliwie przejętym jakimś prywatnym problemem.
    Po latach takiej pracy wykształca się u nich całkowita odporność na cudze sprawy, w innym przypadku zarobili by się na śmierć albo zwariowali.

    Ten który takiej bariery cynizmu nie potrafi u siebie wytworzyć, szuka jakiejś spokojnej niszy w swoim zawodzie, tam gdzie klienci mniej upierdliwi, bardziej estetyczni, albo jest ich mniej.

    Czyli prywatny gabinet w dobrej dzielnicy, warsztat „ Henia złotej rączki” polecany po znajomości, pewny etat w sądzie, czy zasłużona sława dobrego lekarza w małej gminie.

  2. Kochana, zła organizacja jest
    Kochana, zła organizacja jest przede wszystkim wynikiem złego zarzadzania i jeśli przykładowo w danym szpitalu jest bajzel organizacyjny to żebym nie wiem jaki wór pieniędzy sypnęła to bajzel pozostanie, co najwyżej sporo tego szmalu zostanie wydany na idiotyzmy. Chcesz podnosić składkę – OK, ale najpierw trzeba naprawić system a potem można pomyśłeć o dosypaniu szmalu, napewno nie na odwrót tak jak Ty proponujesz.

  3. Przyjacielu !!!
    Bardzo Cię cenię ! Jesteś na mojej krótkiej liście na Kontrowersjach !

    Zgadzam się, że nie można generalizować – tu masz rację – są tysiące wspaniałych lekarzy w Polsce.

    Jednak patrząc globalnie na kondycję tej profesji, zadaję sobie pytanie:

    Co oni by zrobili, gdyby ktoś im podarował tą magiczną godzinę z pacjentem ?

    Wypisali 50 recept ??!!! 🙂

  4. Tak tylko, że z tą
    Tak tylko, że z tą odpowiedzialnością to jest, że tak powiem rotacyjnie na papierze. Lekarze bardzo często wyciągają nahaj odpowiedzialności i stresu, ale tylko wtedy gdy to ma podnosić prestiż i pensje w zawodzie. Cisza i zamykanie ust, kiedy dochodzi do braku odpowiedzialności i fuszerek. Nawet ze statystycznego punktu widzenia, nie jest możliwe aby na 100 zgłoszonych spraw 98% kończyło się uniewinnieniem lekarza, a tak jakoś wygląda orzecznictwo w Polsce, ferowane przez przedstawicieli zawodów oceniających kolegów po fachu. Niby nie używasz autorytetu, ale autorytatywnie stwierdzasz, że narzekania pacjentów to nieobiektywne i niekompetentne brednie (sieczka). Problem z takim stanowiskiem jest dwojaki. Otóż hydraulik gdy spieprzy Ci robotę, czujesz ewidentny dyskomfort i nie pytasz czy to z przyczyn obiektywnych Twoja krzywda. Zapłaciłeś, wymagasz, składasz reklamację i masz głęboko w dupie, synod hydraulików, co na piśmie Ci wyda opinię, że usługa była wykonana super, bo rura Ci cieknie, a fachowiec wie lepiej. W przypadku pacjenta, nie chodzi o rurę i dyskomfort zewnętrzny, ale rwie wątroba, pali zgaga, w najlepszym przypadku, albo umiera ktoś z Twoich bliskich w najgorszym. I co słyszysz od lekarza? Pierdol się ćwoku, nie masz pojęcia o medycynie, wszystko jest gites, masz tu papierek i nie gadaj głupstw. Co więcej tego co lekarz mi nawciska, faktycznie nie jestem w stanie do końca zweryfikować i taka postawa, “ja majster zrobiłem wszystko”, a Wasze reklamacje to sieczka, powoduje, że w każdej innej branży byłbyś bankrutem, a w medycynie jesteś krezusem. 99 na 100 lekarzy pojedzie po narzekającym pacjencie, nie po koledze, który spierdolił robotę. To jest irytująca i niedozowana cecha tego zawodu. W hydraulice jest odwrotnie. Panie, kurwa, kto Panu tę rurę kładł? To hydraulik? To jakaś pomywaczka była. W medycynie za takie opinie wylatuje się na zbity pysk ze środowiska, czy to Polska czy Niemcy. Lekarze trzymają się mocno i w przekonaniu, że są wyjątkowi, że są nieomylni. Teoretycznie i w luźnej rozmowie oczywiście każdy powie, że można się pomylić, ale jak tylko przyjdzie konkret zaraz się zaczyna jazda, że to niemożliwe i wszystko zgodne ze sztuką. Syndrom Boga i presja hermetycznego środowiska. Przy całym szacunku dla Ciebie, niestety muszę Twoją argumentację kwalifikować jako klasyczną dla “gatunku”. I jak widzisz nie jest to kwestia popegeerowskich osiedli, gdzie siedzi ciemnogród łuska fasolę i gada o medycynie. W tej kwestii jest się w stanie porozumieć tak europejska i otwarta, antyspiskowa babka jak Dorola, Jiima z pokrewnej branży i tak ciemny kiep jak ja. Zapominasz też o jeszcze jednej rzeczy, o intymności i całkowitej podległości na jaką jest skazany pacjent w relacji z lekarzem. Kiedy po takich upokorzeniach słyszy jeszcze, że nie ma prawa narzekać na spieprzoną usługę, a jak narzeka to ma we łbie nasrane, bo przecież nie lekarze się mylą, tylko chorzy sieczkę generują, to wierz mi, że nie tylko elektorat PiS będzie Ci życzył “jak najlepiej”, ale każdy kto doświadczył arogancji fachowców z tej branży. Śmiem twierdzić, że w Polsce co najmniej 80% pacjentów takiej arogancji doświadczyło, jak i niekompetencji, która jest tematem tabu.

    • Ten kawałek
      “Panie, kurwa, kto Panu tę rurę kładł? To hydraulik? To jakaś pomywaczka była. W medycynie za takie opinie wylatuje się na zbity pysk ze środowiska”

      ale już wśród stomatologów, w większości prywatnych, nie wylatuje się. Leczyłem się u kilku różnych i każdy, słownie każdy, oglądając moje zęby, kręcił głową nad poprzednikami. Zapewne gdybym chciał na tej podstawie żądać odszkodowania od poprzedników, to ten kręcący głową już by mi papiera nie dał, ale na zaoczne zjebki po adresem innych dentystów sobie pozwalał jak najbardziej.

      A dlaczego akurat u stomatologów tak, a u innych nie? Że na zęby rzadko się umiera? Że to robota bardziej jak u hydraulika?

  5. Powinnam się nie odzywać, bo
    Powinnam się nie odzywać, bo nic nowego nie wniosę do dyskusji, ale to temat, który dotyka także osobiście mnie, mnie jako pacjentkę od zawsze. Rację macie według mnie obydwaj, Przyjaciel i Matka_Kurka. Każdy ze swojego punktu widzenia.
    Ja jednak nie o tym. Moja “przygoda ze służbą zdrowia zaczęła się za czasów słusznie minionych i trwa do dziś. Zauważyłam zmiany. I o tych zmianach właśnie, na moim powiatowym, i nie tylko, podwórku chciałam coś rzec.
    W wielkim skrócie. Po roku leżenia, po operacji kręgosłupa (Wystarczyło zawołać babkę i by nastawiła jak wiele innych dzieci na wsi, które dziś są proste jak świeca), zostawiono mnie i rodziców samej sobie, z zanikiem mięśni. Kto wtedy myślał o rehabilitacji? Samej sobie zawdzięczam, że nie tylko chodzę, jeżdżę na rowerze, ale także chodzę po górach, tych niższych, z przyjaciółmi. Dziewięciolatka pomogła samej sobie jakimś cudem, zaciskając zęby. To było kiedyś. A dziś? W Sierpniu trafiłam na badania do szpitala (sprywatyzowanego!, czyli NASZEGO, nie państwowego, niczyjego). Po dwóch dniach już wiedziałam co mi jest. Potworne bóle minęły jak ręką odjął. Na mojej sali leżała starsza, 82-letnia pani po udarze. Kiedy to już było możliwe zaczął do niej przychodzić fizjoterapeuta. Dla mnie, pamiętającej KIEDYŚ, szok. I lekarze siadający przy łóżku pacjentów, trzymający za rękę, rozmawiający, tłumaczący…Kolejny szok. Sama, już pierwszego dnia zapytałam panią doktor po co łykam te tabletki skoro jeszcze nie ma wyników badań. ODPOWIEDZIAŁA MI tak, że zrozumiałam. Wniosek z mojego podwórka? Z MOJEGO punktu widzenia jest lepiej niż kiedyś. Różni są lekarze, różni pacjenci. Nie wsadzajmy wszystkich do jednego worka. Co nie znaczy, że konowałów nie należy pokazywać palcem i piętnować. Pieniądze nie wszystko załatwią. Ile kosztuje życzliwość i uśmiech? Tyle mamy PRAWD ilu nas jest i to nie tylko w temacie służby zdrowia.

  6. ja mówię o przebudowie całego
    ja mówię o przebudowie całego systemu wraz z ubezpieczycielem (NFZ ). Wiesz dlaczego nie starcza tych pieniedzy? bo kasa nie płynie za pacjetem, tylko stosowana jest urawniłowka z NFZ. Gdyby moja składka płynęła za mną i innymi pacjentami to te lepsze placówki by funkcjonowały i to całkiem nieźle i jeszcze pacjenci byliby lepiej traktowani bo lekarze mieliby świadomość, że zadowolony pacjent ciągnie za sobą te pieniądze ze składek, które dają im pracę.

  7. Nie chcę już bić piany, ale
    Nie chcę już bić piany, ale to co robisz to już mi pachnie desperacją. Jeśli porównujesz system orzecznictwa w USA z Polską oraz skuteczność w egzekwowaniu, to już nawet nie jest demagogia, ale po prostu opowiadanie głupot.

    PS No i jeszcze jedna istotna różnica. W USA lekarz ma świadomość, ze jak coś spieprzy, to do końca życia się nie wypłaci. W Polsce ma świadmość, że jak spieprzy to mu mogą skoczyć.

  8. Masz prawo do swojej opinii
    Szanuję to. Ja mam trochę odmienną.
    Brakuje nam pewnie jakiegoś obiektywnego odniesienia, opartego na faktach.

    Dlatego pozostańmy przy swoich opiniach, zachowując szacunek dla siebie 🙂

    Ps
    1. Nie lubię podpierać się swoimi przykładami, bo to czysty subiektywizm.
    2, Ale jednak:
    moja córka “złapała” mononukleozę”, nie chodzi od 5 tygodni do szkoły. Pierwsza wizyta w POZ standardowa – gardło, obsłuchanie – nic nie ma, poza podwyższoną temperaturą – więc “tylko” antybiotyk osłonowo.
    Po tygodniu brania antybio, temperatura nie spada – uruchamiam kontakty w celu precyzyjniejszej diagnozy – i ok, diagnoza z wywiadu perfekcyjna – podejrzenie mononukleozy, lecz wyniki badań wstępnie nie potwierdzają. Szukamy dalej – pojawił się cień stanu zapalnego – więc antybiotyk o szerszym spectrum. Pudło – dalej jest temperatura. W końcu ujawinia się mononukleoza, kolejne badania ją wykazały.
    Będąc pod fachową “opieką”, moja córka dostała 2 razy antybiotyk, który w jej chorobie jest przeciwwskazaniem.
    Kompleks badań został przeprowadzony na oddziale zakaźnym szpitala dziecięcego, pod opieką Pani Ordynator (te koneksje :)).
    3. Córka pewnie niebawem stanie na nogi, choć te antybiotyki jej w tym nie pomogły 🙂
    4, Istnieją wspaniali lekarze w Polsce , tylko co “piąty” los wygrywa 🙂

    Pozdrawiam serdecznie

  9. Tak to prawda, ale też presja
    Tak to prawda, ale też presja i prestiż klinik na wolnym rynku, które bulą składki, a nie peerelowski kołchoz mentalny i strukturalny. Chociaż medycyna to akurat działka gdzie przestałem wierzyć w “prywatyzację” i zbawienie z tym związane. Obawiam się, że rzeź byłaby większa, tyle że estetyczna.

  10. Ale Ty też sobie specjalnie
    Ale Ty też sobie specjalnie życia nie komplikujesz. To że jeden drugiego wykańcza w wyścigu szczurów, to mnie nie musisz przekonywać. Ordynatorem w Polsce zwykle zostaje największy sukinsyn, albo człowiek z plecami od klanu w klinice. Nie odwracaj kota ogonem. Mówimy o informacjach sprzedawanych ciemnemu ludowi, a nie walce buldogów pod dywanem. Jeśli jakiś lekarz publicznie zjedzie innego lekarza, to nie tylko nie dostanie awansu, ale zostanie zagryziony. Bardzo sprytne posunięcie, ta rywalizacja, tylko jakby do połowy prawdziwa i bez kontekstu. Co do ubezpieczeń racja.

  11. Już chyba setny raz
    Już chyba setny raz powtarzasz, że składka zdrowotna w Polsce jest najniższa w UE, a sprawdziłaś chociaż jak wysokie są składki we wszystkich pozostałych krajach? Bo ja czytałem, że np. w Irlandii składka jest znacznie niższa niż u nas. Zresztą pisałem już parę razy dlaczego podwyżka składki zdrowotnej nie musi spowodować automatycznie wzrostu nakładów. Oczywiście możesz mieć inne zdanie na ten temat, ale dziwnym trafem, za każdym razem gdy poruszałem ten temat, albo ucinałaś rozmowę, albo w ogóle jej nie podejmowałaś. W Polsce składki nie trzeba wcale podwyższać, ją trzeba zlikwidować, bo i tak jest odliczana od PITu, więc system, w którym najpierw ZUS pobiera składkę, potem przekazuje ją do NFZ, a na końcu i tak wszystko odlicza się od podatku, jest absurdalny. Znacznie prościej, taniej i mniej biurokratycznie byłoby, gdyby ten parapodatek był całkowicie wliczony w PIT i gdyby trafiał bezpośrednio do budżetu.

  12. “No to ile jest w Polsce tych
    “No to ile jest w Polsce tych przypadkow ze lekarz cos schrzanil? Ile tych kalek chodzi?, ilu umarlo?”

    Statystycznie pewnie niewiele. Ale kiedy jest się jedną z nich, kiedy ma się pewność, że to właśnie lekarz coś schrzanił i to nie jeden, to był łańcuszek, nie dobrej woli, o nie, ale właśnie schrzanień i co prawda żyjesz, ale jesteś kaleką, to masz w dupie statystyki. Przepraszam za słownictwo.

  13. Co prawda
    może MK ma rację, ale przyjaciel Moniki jest tutaj sam toteż popieram zdanie przyjaciela M. Nie daj się przyjacielu;-)

    Ps. A tak na poważnie podejrzewam, że za opłakany stan kontaktów lekarz pacjent, poziom sztuki lekarskiej i ogólną niewydolność służby zdrowia po części odpowiada system (ileś razy powtarzany argument, że kasa powinna iść za pacjentem) a po części niestety wrodzone chamstwo i buractwo ogółu społeczeństwa (w tym lekarzy).

  14. Przedostatnio
    byłem u lekarki ze starszym juniorem, ot, zapalenie gardła ewidentne, spieszył się po basenie na angielski, nie wysuszył włosów (na Bitelsa, taka moda ponoć wraca : ) i na drugi dzień miał chrypę a la Himilsbach. Siedzimy jako czwarci albo i piąci w kolejce, wchodzi bez pytania i bez pukania kobita do gabinetu, siedzi prawie kwadrans. Po wyjściu nagabywana, kto zacz i po co, opowiada, że lekarz, że pracuje w tej samej przychodni, że można sprawdzić na piętrze, tabliczka jest z nazwiskiem. Na monity, że kolejka, powtarza swoje, że lekarz, że pracuje… Wkurzyłem się i mówię: “Po pierwsze nie szkodzić”, mając na myśli, że dzieciaki czekają na wizytę i może niekoniecznie im to czekanie na zdrowie wychodzi, oj, poszło na noże, zostałem odsądzony od czci i wiary wnukiem wcześniakiem pani doktor wpychalskiej, co to się z komplikacjami urodził, a był konsultowany poza kolejką. Mam nadzieję, że trochę nerwów jej zeżarło. Słychać było potem, jak się bulwersuje w rejestracji przed pielęgniarką. No, wyobraźcie sobie, bezczelny pacjent, chce, żeby lekarz w kolejce czekał!

      • No właśnie
        A przy kolejce kilkuosobowej i z dziećmi to jakoś niehalo. Co innego, jeżeli są dwie osoby, umówione na godzinę konkretną, przychodzi starsza pani (nie lekarka), uprzejmie pyta, czy może tylko wejść po receptę, wchodzi, załatwia sprawę w try miga przy drzwiach otwartych i ucieka, przepraszając i dziękując. Tak mi się zdarzyło w poniedziałek w “dorosłej” przychodni. A nie tak bez dania racji, na siłę i jeszcze z taką pewnością swoich racji. Jakkolwiek by to był powszechny proceder, jest to wkurzające niemożebnie.

  15. Zwracam koleżance uwagę, że
    Zwracam koleżance uwagę, że niszczy mi bezpowrotnie wspomnienie romansu z hydraulikiem. Wziął, wziął… Ale jak się uśmiechał…
    Serio – kwota nieduża bo kwadrans wysiłku, ale netto za godzinę ma więcej niż ja.

  16. Mógłbym tu jako ekspert – praktyk sto przykładów
    opisać dokładnie,z miejscami,datami,nazwiskami,ale po co? Już to robiłem ze sto razy i wiem,że poruszy to tylko i wyłącznie kogoś,kto sam tego doświadczył.Ja przyjmuję te bajki ,,o wspaniałych polskich lekarzach,co za darmo , albo za pół- , słaniając się na nogach nie ustają w wysiłkach”,z ciekawością wspartą pytaniem : GDZIE? Bo ja – szanowni Panowie – zwiedziłem chyba dziesięć powiatowych i wojewódzkich wykańczalni zwanych szpitalami,ale nie udało mnie się spotkać kogoś,kogo mógłbym z czystym sumieniem nazwać kompetentnym lekarzem.Inne cechy zostawiam na boku.Nie wymagam,żeby był miły albo cierpliwy,ani nawet punktualny i konkretny.Ja chciałem tylko i wyłacznie postawienia DIAGNOZY dla chorego,starego człowieka.Człowieka co tą Polskę na plecach nam przyniósł,który walczył o nią całe 6 lat a w nagrodę dostał sowieckie łagry,później medali całe pudełko od ,,wolnej Polski” – i tyle.Kiedy już się okazało,że ,,normalnie” to tylko czekanie na śmierć albo debilne teksty,wtedy próbowałem żebraczym tekstem jak wyżej,że bohater,że Syberia – bez reakcji.Zapomniałem dodać,że zapierdalał całe zycie i płacił składki na ,,służbę zdrowia” . Powtarzałem wszystkim napotkanym medykom,że ja rozumiem – ta choroba starość się nazywa,ale ja chcę tylko wiedzieć dlaczego przestał chodzić zupełnie nagle,chociaż wczoraj biegał i był niezależny /od takiej ,,słuzby zdrowia” również/.Niestety,ŻADEN lekarz a ŻADNYM szpitalu nie był w stanie podać hipotetycznej przyczyny.Niczego więcej nie oczekiwałem.Obejrzałem za to festiwal tępaków,chamów i wariatów/ordynator neurologii w B. powiedział ,że czuje się w tym szpitalu zupełnie niepotrzebny i prześladowany po czym uciekł zostawiając mnie w swoim gabinecie i tłum w poczekalni/,inny ordynator wystawił receptę na lek który parę lat temu został wycofany,więc aptekarz patrzył na mnie jak na kosmitę.W szpitalu w Z. po godzinnym badaniu na izbie przyjęć zakwalifikowano pacjenta na -minimum – tygodniowy pobyt na wewnętrznym,po czym o 21.00/tego samego dnia/ zatelefonowano bym jednak zabrał go ze szpitala,najlepiej zaraz.W szpitalu w L. pielęgniarki na chirurgii z papierosami po korytarzu bez krępacji.W szpitalu w B. – zaczytana w kolorowej gazecie z ciastem i kawą – pielęgniarka poproszona o pomoc,wydarła się bardziej niż przesławna siostra z ,,Lotu nad kukułczym gniazdem”. Generalnie : mój weterynarz mojego psa traktuje MILION razy lepiej niż ,,nasze” szpitale – ludzi.Nie zauważyłem w białych kitlach śladu człowieczeństwa,elementarnych ludzkich odruchów.Zauważyłem za to ,że branie kasy /łapówek/ już jest passe , to pewnie medialna wrzawa spłoszyła nieco panów ordynatorów i pomniejszych ,,doktorów”.

  17. Po ćwierćwieczu – deja vu .W szpitalu z nazwy .
    Nie byłem w szpitalu dawno,dawno.Nasłuchałem się bajek,naczytałe bzdur – o ,,postępie”,i takich tam. Wchodzę więc śmiało, a tam – łóżka chyba poniemieckie,za to panie pielęgniarki już nie piją wyżebranej kawy tylko swoją,a pan ordynator trzeźwy ale nieuchwytny.Tylko pacjenci po staremu – zdychają samotnie . Oczywiście tylko ci,którzy nikogo znajomego nie mają w tym szpitalu albo rodziny z grubą kasą.I stosunkami,stosunkami – bo kasę to dzisiaj każdy głupek może bezczelnie rzucić panu ordynatorowi na biurko.

  18. Chyba pomyliłeś kraje,albo ten wyścig szczurów to real
    ze szpitalnej piwnicy albo kotłowni – tam na pewno biegają szczury,zwłaszcza w starych budynkach.Natomiast na górze – spokój,najwyżej jakaś rozhisteryzowana rodzina zakłóca spokój pana ordynatora,Nawet jeżeli zdarzyło się zejście śmiertelne młodego i niezbyt chorego człowieka – TO CO? Mogą naskoczyc panu doktorowi,albo do sądu podać – gdzie dostaną parę tysięcy odszkodowania.Jeden procent uszczerbku na zdrowiu w Polsce/nieLudowej/ jest wyceniony 800-1200zł/mój prawnik słyszał o 1800 wywalczonych przed SN/,więc o czym tu….

  19. Skoro się przepychamy doświadczeniami z autopsji
    1. Ciąża przebiega bez przewałów, pomijając jeden przypadek podejrzenia WZW typu B (postać przewlekła bądź utajona, więc nie ma co rąk załamywać) – później się okazało że laboratorium testy sp* (nie skończyło żem w końcu tej biochemii więc na laboratoria wolno mi narzekać :P). Dwa tygodnie nerwów i spokój. Potem szpital, wcale nie z czołówek rankingów, za to w spokojnej okolicy, miło. Dziecko na świat się nie wybiera, pomimo wysiłków lekarzy – każdy z owych wysiłków jest dokładnie objaśniany. Moje delikatne sugestie na temat cesarki nie zostają posłane do /dev/null, lecz lekarz sugeruje jedynie, że skoro wyniki są w porządku (KTG też już się nauczyliśmy czytać, z powodu przejść poprzednich) to należy dać dziecku szansę, bo to wspaniałe itd. Jedyny burak na oddziale to jedna położna. Dziecko szansy nie wykorzystało, to zostało przymusowo eksmitowane za pomocą cesarki, cztery dni po przyjęciu na oddział i dzień po ustalonym przez nas potencjalnym terminie porodu (lekarze oczywiście inaczej liczyli termin, ale pani doktor uprzejmie objaśniła nam, że to z powodu istnienia różnych szkół “wyznaczania” terminu poczęcia, które albo opierają się na zasadzie “reverse engineering” – dziecko na USG wygląda na 4 tydzień i nie ma objawów patologii, więc zakładamy że poczęto je 4 tygodnie temu, albo na starych i sprawdzonych wzorach które mają więcej wspólnego z matematyką niż praktyką poczynania potomstwa – to z resztą może tłumaczyć Dorolu, czemu twój lekarz lepiej od ciebie “wiedział” kiedy zafundowałaś sobie potomka, choć karygodne że ci tego nie wytłumaczył).
    Dziecko ma się dobrze, choć drze się jak wściekłe, do dziś podziwiam pielęgniarki, że wytrzymały dobę, bo ja czasem nie wyrabiam 10 minut, w wrzaskach naprawdę ma talent…

    2. Duużo wcześniej. Zamarły zarodek, jeszcze na etapie gdzie nic “w środku” nie zdążyło powstać, ale i tak było to załamujące. Z powodu jakiegoś błędu systemowego potrzebna była interwencja lekarska, więc skończyło się na oddziale patologii ciąży. Było to jeszcze bardziej dołujące – wokół panie z brzuchami, może i zagrożonymi, ale żywymi… Lekarze bardzo mili, rozumieli co się dzieje, wszystko wytłumaczyli i w ogóle. Do skrobania się nie spieszyli, próbowali usunąć zarodek farmakologicznie, gdyż nigdy nie wiadomo co się przy okazji uszkodzi. W końcu wyskrobali, dali dokładne zalecenia co i jak, kiedy się kontrolować u lekarza, kiedy można starać się o dziecko itp.

    3. Gdzieś pomiędzy. Ciąża OK (w międzyczasie wizyta na wspomnianej patologii ciąży, gdyż przy okazji odbierania wypisów ze szpitala udało się załapać na jakiś program badawczo – profilaktyczny, czego efektem były darmowe badania prenatalne), choć pojawiają się jakieś problemy. Laboratorium na wsi chrzani badania (wyraźnie mam do tego pecha), tym razem jednak ma to poważne konsekwencje, bo badaniem był posiew, z którego mogłoby wyniknąć podejrzenie infekcji.
    W końcu dochodzi do krwawień, bólu, wylądowania w szpitalu. Na patologii niestety nie ma miejsca, za to jest na “zwykłej” porodówce, na której w dodatku b* na kółkach bo szef jest na jakiejś ważnej konferencji, a oddział szpitalny najwyraźniej jest jak kura, jak jej się odetnie głowę to biega w kółko. Położne chamskie, lekarz ma przypadek w d* (skoro nie jest na patologii to widocznie nic groźnego). A, zapomniałobym, jest weekend, ludzie, nie chorujcie w weekend, bo lekarze wtedy mają wolne. Skargi są zbywane “na pewno bardzo boli? No, proszę nie przesadać, na pewno nie bardzo”. Kiedy kura głowę odzyskała, było już za późno na cokolwiek oprócz cesarki (pan ordynator był pierwszą osobą od 4 dni która raczyła mi cokolwiek wyjaśnić i przejąć się bardziej przypadkiem). Dziecko rodzi się ponad 2 miesiące przed terminem. Na neonatologii nic nie mówią, ale widać że dziecko traktują jak śmierdzące jajko. W końcu z ulgą udaje im się wypchnąć je do szpitala na Spornej w Łodzi, dzięki czemu z resztą dziecko żyje i ma się dobrze. Przejścia ze Spornej to osobny temat na laurkę dla tych lekarzy którzy się znają, chce im się i nawet kawy w podziękowaniu nie chcą przyjąć – a jeszcze nie traktują rodziców dziecka jak debili którym nie warto nic tłumaczyć bo nie zrozumieją.
    Problemem jest jednak sam oddział porodowy, po sprawie nagle wszyscy są mili i się starają… szkoda że dopiero teraz. Kilka miesięcy później, odbierając dokumentację ze szpitala odkrywamy… że została sfałszowana! Nie ma informacji o stanie z owych 4 feralnych dni, o podawanych lekach (środki rozkurczowe, przeciwbólowe i podtrzymujące ciążę) – tak jakby cała sprawa zaczęła się w dniu w którym wrócił pan profesor i gdy już było za późno – ot głupia baba ze wsi przyjechała dopiero gdy zaczęła ronić.

    Jak widać, może być i tak i tak…

    • to i ja coś dorzucę
      Na wstępie muszę wygłosić pewną deklarację. Otóż uważam, że większość ludzi to idioci i/ lub kretyni. Część z nich to idioci genetyczni, idioci od poczęcia do naturalnej śmierci. Inni są idiotami od poniedziałku do piątku między 8 a 17 prócz przerwy na lunch. Jeszcze inni mają przebłyski idiotyzmu trwające krócej lub dłużej w momentach nie dających się ująć żadnym algorytmem. Po prostu czasem odbija szajba. Ja pewnie mieszczę się w tej grupie.
      Opowieść o przypadkach medycznych zacznę od medycyny psiej. Wiadomo, weterynaria już dawno jest sprywatyzowana, pacjenci nie korumpują, mało się skarżą, nie można nic im wmówić nawet placebo na nich nie działa. Otóż miałem sukę, kundla. Była już w podeszłym wieku gdy zauważyłem u niej w okolicach sutek dość szybko rosnący guz. Powodowany troską o przyjaciela udałem się do specjalisty. Doktor psa zbadał, guza pomacał i orzekł. Rak. Trzeba ciąć. Nie ma innej rady. Doktor należność za diagnozę skasował a ja mający pewien dystans wobec autorytetów udałem się do innego doktora. Ten znów psa zbadał, guza pomacał. Rak. Trzeba operować. Szybko. Po porównaniu stanu konta z ceną przyszłej operacji umówiłem termin. Niestety w umówionym terminie operacja mojego psa spadła z grafika bo coś się popsuło czy była inna przeszkoda. Aby nie czekać udałem się do trzeciego doktora. Ten jak poprzednicy psa zbadał guza pomacał a następnie jak jakiś tajski szaman zaczął guza naciskać i ugniatać. Po chwili pokazał – guza nie ma. To żaden nowotwór, powiedział doktor tylko przepuklina. Ale operować trzeba. Dwustronną przepuklinę zoperował i tak pięknie zaszył, że po jakimś czasie śladu nie było widać. Nie jedna baba po liftingu pękła by z zazdrości. Pan doktor po pewnym czasie umarł a ja wzorem niektórych przedmówców mógłbym wtedy ogłosić, że w stolicy nie ma już żadnych prawdziwych weterynarzy. Ci co zostali, są to idioci a może i oszuści.
      Kilka lat później ten sam pies uległ wypadkowi. Samochód przejechał mu po łapie. Otwarte złamanie, obdarta skóra z łapy. O wypadku dowiedziałem się po kilku godzinach. Pies nadal żył, cierpiał. Pojechałem w ciemno do przychodni weterynaryjnej o której wiedziałem, że jest czynna całą dobę. Tam doktor powiedział, że konieczna jest operacja ale tu on nic nie poradzi. Natychmiast podzwonił po kolegach, umówił operację, zaopatrzył ranę, dał zastrzyki i chyba nawet nic nie wziął. Gdy przywiozłem psa do kliniki, tej samej w której zoperowano mu przepuklinę, on już spał i natychmiast trafił na stół. Operacja udała się. Po tym wydarzeniu wydałem dyspozycje rodzinę, że w razie czego mają mnie wieść do weterynarza na Służewiec.

      Ja sam, mimo zaawansowanego wieku trzymam się z dala od lekarzy. Moją lekarz pierwszego kontaktu pochowałem nie poznawszy jej nawet. Potem przez kilka lat przychodnia przysyłała mi zaproszenia abym wybrał sobie nowego lekarza. Jednak raz musiałem się udać do szpitala. Uprzedzony, że może to potrwać odczekałem w kolejce. Bez protekcji, łapówek dostałem się na oddział. Obsługa fachowa, bez fochów, wydziwiania, wyczekiwania na wziątki. Przy wypisie zaniosłem siostrom łapówkę w postaci słodyczy. W końcu trzeba było się odwdzięczyć. Mogli mnie tam przecież zabić a nie zrobili tego. Wypuścili w stanie lepszym niż przyjęli.

      Na koniec opis dwóch bardzo podobnych przypadków odległych o kilka lat. Kiedyś małżonka bardzo paskudnie pocięła sobie rękę. Krew się leje ale nie tak aby wzywać pogotowie. Sam plaster też nic nie da. Potrzebna fachowa pomoc. Idziemy do naszej przychodni. Tam mówią: ajajaj, potrzebny chirurg. U nas nie ma. Idźcie stąd do sąsiedniej przychodni. Tam to samo, ajajaj, potrzebny chirurg ale dziś go nie ma. Może będzie jutro. Jedziemy do najbliższego znanego szpitala. Tam to samo. Ajajaj potrzebny chirurg a oni tylko zakaźne przypadki przyjmują. Może w szpitalu sąsiednim. Tam w gabinecie zabiegowym siostry znad kawy oznajmiają, że one mogą tylko temperaturę zmierzyć ale dobrze radzą aby jechać na ostry dyżur. Na pytanie który szpital ma dyżur, polecają aby kupić sobie gazetę i tam na pewno będzie napisane. W końcu trafiliśmy na ostry dyżur.
      Historia jakich pewnie wiele, z przygodami ale skończona happy endem. Pewnie by poszła w zapomnienie gdyby niedawno syn nie miał podobnej. Rozciął palce. Krew się leje, trudno zatamować. Idzie do swojej przychodni. Tam mówią ajajaj trzeba chirurga a u nas nie ma. Może jest w sąsiedniej przychodni. U sąsiadów też, ajajaj, to musi chirurg opatrzyć a dziś go nie ma. Wychodząc z przychodni z krwawiącą ręką owiniętą chusteczkami skusił go neon “gabinet lekarski” Wchodzi do środka. Tak w recepcji dziewczyna w typie “solarki” usiłuje jednym palcem a właściwie jednym tipsem coś pisać na komputerze. Gdy widzi zakrwawioną rękę mówi, że niestety to jest gabinet ginekologiczny a doktora akurat nie ma. A teraz najważniejsze. Gdy syn kieruje się już do wyjścia dziewczyna woła go, wyciąga wodę utlenioną, jakieś gaziki, oczyszcza ranę i zakłada opatrunek. Czyli można mieć jeszcze jakąś nadzieję.

  20. Ech!
    Rok temu przeżywałam sytuację, w której kataklizmu w kontaktach z usystematyzowaną opieką lekarską dożyła znajoma. Żeby skrócić do minimum mrożącą mi krew w żyłach do dziś historię powiem tylko tyle:
    – dwu lekarzy tzw pierwszego kontaktu, w tym jeden dwukrotnie, diagnozowali choroby metodą jasnowidztwa ordynując oczywiście leki, czyli żadnych badań nie robili (podstawową opiekę zdrowotną mamy sprywatyzowaną i badania lekarzom się nie opłacają!!!),
    – pierwszy szpital trzymał pacjentkę coś ze dwie godziny, też badań nie robił, po czym odesłał ją do innego szpitala oświadczając że jakby potrzebna jej była operacja to ten szpital (zakaźny) możliwości operowania nie ma,
    – drugi szpital (klinika) zrobił na ibie przyjęć podstawowe badanie krwi i uznał że pacjentki nie ma z czego leczyć i kazał zabierać ciut przed północą z tej (była tam parę godzin) Izby Przyjęć do domu,
    – trzeci szpital (ponownie lekarz pierwszego kontaktu wystawił skierowanie na oddział psychosomatyczny do szpitala dla nerwowo chorych) przyjął pacjentkę na oddział już w stanie ciężkim (bez kontaktu, ale oddychała, a nawet jęczała).

    Kuracja w trzecim szpitalu (wszystkie poprzednie zajęły ponad tydzień) trwała ponad 2 m-ce. Było ciężko: co się ustabilizowało to się pogorszyło, na zmianę. Wypisano ją ze szpitala jak dała radę ustać na nogach, by leczenie kontynuowała w domu.
    Przeżyła, ale do stanu sprzed choroby już nie wróciła.
    Jak przed chorobą wyglądała na lat najwyżej 50, tak teraz wygląda na lat 90 i tak się zachowuje.

    Z jakiej to psychozy ją leczono w konsekwencji? Z grzybicy przewodu pokarmowego, która zdołała wyjść na zewnątrz i zajmowała na pośladkach 200 cm2 oraz była grubości 2 cm. Ja się nie znam, ale lekarz który ją w ostatnim szpitalu prowadził zgodził się ze mną, że nie doszłoby do kataklizmu, gdyby robiono staranne badania, zamiast na nich oszczędzać. Uczyniono wielką krzywdę kobiecie oraz narażono trzeci szpital (NFZ) na koszty z tytułu długotrwałego i trudnego jej ratowania.

    O niektórych osobistych przygodach już chyba pisałam wcześniej. Coś jest nie tak z poczuciem odpowiedzialności pracujących w tym zawodzie ludzi, chyba wiem z czego to się bierze. Muszę wyjść, więc zamiast pisać to po prostu wkleję zaraz coś a’propos.

        • Te nie potrzebne po dwóch
          Te nie potrzebne po dwóch miesiącach łykania i stwierdzeniu, że nie pomagają, bo ból narastał, wywaliłam do kosza. Cena 250 zł. Na szczęście nie rozwaliły mi żołądka ani niczego innego, co stwierdziły dokładne badania.Kolejna wizyta, u pani doktor Ani, zwanej Aniołem, oby takich więcej! i tekst z Jej ust: Kto pani to zapisał?! Na jakiej podstawie?! Najpierw musimy stwierdzić co się dzieje, zapraszam na oddział, jutro. Po dwóch dniach prawidłowa diagnoza (Badania praktycznie cały dzień, mimo weekendu), recepta. Brać przez 2 tygodnie. Pomogło. Cena 12 zł.

          PS: Narzekamy na wszystko, mechaników samochodowych, hydraulików…,ale nic nie budzi aż takich emocji jak temat lekarz-pacjent, pewnie stosowniejsze byłoby użycie określenia petent. Taki co to siedzi na korytarzu i czeka aż go łaskawie ktoś raczy obsłużyć. Problemy z przedmiotami, także tymi niezbędnymi to kwestia pieniędzy, nie pomniejszam ich znaczenia, ale medycyna to my sami, nasi bliscy. To bardziej doskwiera. Zauważam zmiany na lepsze, może nawet doczekam czasów, że z petentów staniemy się klientami? Czego nam wszystkim życzę.

  21. Wiek płodu…
    Owszem, możesz wyliczyć, bo wiesz kiedy ci się udało. Możesz też wyliczyć z USG metodą “inżynierii wstecznej” jak się nabijało żem.
    Jednak jest jakaś taka dziwaczna szkoła, pochodząca z czasów gdzie wypadało się kochać po ciemku, nie stosować żadnych testów ciążowych, a usg po prostu nie było (“i też rodziły się zdrowe dzieci” jak mawia moja matka). Ponieważ połowie bab przez usta by nie przeszło, że w ogóle do jakiegoś stosunku doszło, lekarze sobie liczyli według jakiejś rozpiski względem tego, kiedy powinien być następny okres a go nie było (też nie chciało to wielu babom przez usta przejść, ale łatwiej było wydobyć tę informację niż tę o seksie). Rozbieżność nie aż tak wielka, by groziło coś dziecku w większości przypadków.
    No to z własnych obserwacji muszę przyznać, że do dzisiaj spora część ginekologów / położników stosuje tę metodę, bo tak robili “od zawsze” i ich rodzice, dziadkowie itp. też. Oni po prostu mają swój system, a co ty sobie wyliczyłaś, albo specjalista od USG wymierzył, to się nie liczy, gdzie tu jakieś komputery, testy hormonalne czy inne zboczenia będą pakować.
    Tacy też z reguły nic nie tłumaczą pacjentom, bo po co, i tak nie zrozumie, a pytania traktują jako obrazę uczuć religijnych i podważanie autorytetu. Ponieważ ja zwykle nie ukrywam, że wiem o czym “oni” gadają i że tylko zawirowania życiowe oddzieliły mnie bezpowrotnie od tytułu magistra biochemii klinicznej, to jakoś tak są chętniejsi do współpracy. Nie wiem czy wynika to z tego, że wiedzą że kitu sobie wcisnąć nie dam, czy raczej, że nie wysłucham ich z szeroko otwartymi oczami i miną “nie wiem o czym pan/pani mówi ale brzmi to zajebiście mądrze”, więc warto poświęcić chwilę czasu na wyjaśnienia.
    A może po prostu miało żem szczęście do lekarzy (z jednym opisanym wyjątkiem i długą listę lekarzy pierwszego kontaktu, którzy nie znali się więc na wszelki wypadek zapisywali antybiotyki). Bo spotkało żem (na szczęście nie w sprawie własnej ani rodziny) lekarzy, którzy na fachowo zadane pytanie reagowali szałem. I też nie wiem, czy to efekt tego, że mają alergię na ludzi którzy wiedzą że królik jest w kapeluszu i nie wciśnie im się że nie ma, czy raczej reakcją obronną na kolejnego “specjalistę” po studiach na uniwersytecie Google, który wie lepiej od lekarza.

    • No popatrz jiima, ja miałam
      No popatrz jiima, ja miałam podobne doświadczenia z lekarzami 🙂 , zawsze ich ciągnę za język i daje do zrozumienia, że troszkę znam swój organizm. Nie wiem skąd się bierze takie podejście lekarzy, może miałam troszkę więcej szczęścia a może trafiałam na takich mało asertywnych , w każdym razie nie wykluczam, że w końcu trafię na takiego z jakim miała do czynienia Dorola.

  22. Ja Hrabini

    W swojej jakże przebogatyj księgozbiorni naszła ja coś takiegu ,co wydawa sie mnie to na jakowyś szkolenie BHP.Nie wiem tylku jakiegu rzemiochy to tyczy ,bo pasuji i do Wracza i Hydrawlika.

      Przysięga Hipokratesa

     "1. Przysięgam i wzywam Apollona lekarza i Asklepiosa, i Hygieję, i Panakeję, i wszystkich bogów i boginie na świadków, że tę przysięgę i tę umowę będę wypełniać według mych zdolności i mego rozumu. Będę tego, który mnie tej sztuki nauczył, poważać na równi z moimi rodzicami, dopuszczę go do uczestnictwa w moich dochodach, i jemu, jeśli w potrzebie będzie, z mojego (majątku) oddać, jego potomków jak braci traktować i tej sztuki wyuczyć, bez zapłaty i umowy. I zobowiążę do udziału w przepisach, wykładach i wszelkich innych naukach moich synów i synów mojego nauczyciela, i związanych umową i według lekarskiego obyczaju zaprzysiężonych uczniów, nikogo jednak poza nimi.

     2. Będę podejmować lekarskie decyzje dla pożytku chorego zgodnie z mymi zdolnościami i moim osądem, strzec się będę jednak przed tym, by użyć ich na szkodę i w nieprawny sposób.

     3. Także nikomu nie podam śmiertelnego środka, także nawet, gdy będę o to proszony, i nikomu nie będę przy tym doradzał; również nie podam żadnej kobiecie środka do spędzenia płodu.

     4. W czystości i pobożności będę zachowywać moje życie i moją sztukę.

     5. Nie będę kroił, nawet cierpiącego na kamień, lecz pozostawię to mężom, którzy rzemiosło to wykonują.

     6. Do wszystkich domów, do których wejdę, wejdę dla pożytku chorego, wolny od wszelkiej świadomej nieprawości i wszelkiego występku, zwłaszcza od płciowego nadużywania kobiet i mężczyzn, wolnych i niewolników.

     7. To, co w czasie leczenia lub poza moją praktyką w obcowaniu z ludźmi usłyszę i zobaczę, i co nie wolno powtarzać, przemilczę i będę strzec jak tajemnicy.

     8. Jeśli wypełnię tę przysięgę i jej nie złamię, niech będzie mi dane, w moim życiu i w mojej sztuce zajść daleko, i zyskać poważanie u ludzi na wsze czasy; jeśli ją jednak przekroczę i złamię, nich spotka mnie los przeciwny".

     

  23. pominięte a wyszło w kometarzu
    JASNOWIDZTWO, no właśnie to to co mnie poraża. Cudów nie ma nikt nie jest alfą i omegą a oni tak na widzimisię stawiają diagnozy i leki ordynują. Jeszcze można usłyszeć : jak na to nie pójdzie to spróbujemy innego antybiotyku. Każdy rozumny człowiek, jeśli ma problem do rozwiązania czym niewątpliwie jest cudza przypadłość sięga do literatury, obecnie niezwykle łatwo dostępnej, choćby by utwierdzić się w przekonaniu. A oni, tak z głowy. Każdy widocznie się czuje geniuszem intelektu posiadającym bezmiar wiedzy.
    Wystarczy prywatnie z poszczególnymi na inne tematy porozmawiać i ich “geniusz” i “wiedza” na wierzch wyłazi. Oczywiście są wyjątki, które regułę potwierdzają.
    Słyszałem, że szwedzki lekarz na biurku książke o medycynie trzyma i nie waha się jej użyć przy pacjencie (może to był jednostkowy przypadek, nie wiem). U nas to dopiero by była OBORA.

  24. Nie tak do końca
    Popieram i rozumiem to co pisze przyjaciel Moniki. Ja znam cokolwiek te sprawy od strony opieki zdrowotnej – pośrednio. Odbyłem już mnóstwo takich rozmów jak ta i nie chciało mi się jeszcze raz w tym babrać, ale czuję potrzebę zaznaczenia swojego zdania. Może zaproponuję zmianę optyki. Za granicą polscy lekarze mają bardzo dobrą opinię. Osobiście mam przykład z ubiegłego tygodnia. Zasłyszana rozmowa: “Nic się nie martw, to jest bardzo mądry lekarz. On jest z Polski!!” Można wierzyć lub nie, ale to są takie klimaty. Za to polski pacjent, to prawdziwa zakała. Z wielu powodów, nie ma sensu teraz rozdrapywać raz. Ael czasami jest przerzucany jak gorący kartofel, oczywiście z nieodłącznym uśmiechem.
    I o tym uśmiechu teraz. My wszyscy jesteśmy dla siebie nieuprzejmi. Przykłady, które państwo podają, na złe zachowanie lekarzy i pielęgniarek są ewidentne. Z drugie strony nie trzeba daleko szukac. Jeśli wyjść poza język przekazu i ubrać w rzeczywistość to co piszecie, to wyłazi roszczeniowość, kłótliwość, małostkowość, złośliwość itp. Wszyscy to mamy, bo tacy jesteśmy dla siebie wszędzie jako społeczeństwo. Więc albo trzeba zejść z doktorów, albo widzieć całość.
    Znowu się rzopisuję to jeszcze zaznaczę dwie rzeczy. Medycynę od hydrauliki odróżnia przede wszystkim to, że ta pierwsza jest sztuką, a druga rzemiosłem. Jakie są konsekwencje, to państwo widzicie we wszyskich swoich własnych przykladach. Można spokojnie przyjąć, że ten sam jeden czy drugi lekarz, który Wam nie umiał pomóc, pomógł tysiącom innych pacjentów, a w niektórych przypadkach może nawet błysnął geniuszem. Bo “medycyna zna różne przypadki”.Jaki jest sposób na naprawę służby zdrowia? Zła wiadomość, dobrze to właśnie jest. Będzie tylko gorzej. Wszyscy pacjenci powinni w ramach stażu wyjechać na roko chorobowego za granicę. Kto zaznał tutejszej popwszechnej opieki zdrowotnej, ten szybko wraca leczyć się do kraju. I rzadko już narzeka.
    Jeśli coś w tym komentarzu przejaskrawiłem, to nie jest przypadek. Skro kogoś stac na to, żeby w czambuł potępiać lekarzy, to musi wiedzieć, że od drugiej strony to wygląda dokładnie na odwrót. Warto odróżniać, co jest od czego, a na początek wziąć się za siebie osobiście i za odpowiednie wybory polityczne, bo większość niedogodności, które tu państwo wymnieniacie, są z winy systemu, lekarze nic tu nie zmienią.

  25. Wróciłam
    i po pierwsze dołożę jeszcze pretensję o to że lekarz fachowiec powinien dowiadywać się o skutki swojej działalności, a się nie dowiaduje. Nam jego kuracja nie pomaga, więc idziemy do następnego, potem kolejnego i… łatwo sobie możemy wyobrazić że wszyscy razem pozostają zadowoleni ze swych kompetencji i praktyk, podczas gdy powodów po temu brak. Nie lekarz nas prowadzi, a sami się prowadzimy od Annasza (dobrze literuję?) do Kajfasza, a żaden ciekawością “obarczony” nie jest i na zmianę się nie zanosi. Bez ciekawości zaś to oni fachowcami być nie mogą w żaden sposób.

    No to o weterynarzu. Znajomym zaniemógł pies. Wetrynarz i naukowiec w jednym, z SGGW uznał że jest problem z nerkami i zalecił oprócz leków by pieska żywić wyłącznie gotowanym kalafiorem. Wyłącznie i do końca życia. Pies wkrótce nie miał siły wstać na nogi, tym bardziej się na nich utrzymać. Wychudł niemiłosiernie. Na moje uwagi że na takiej diecie też nie wstaliby z łóżka znajomi mieli informacje, że klinika piesków wspaniała, a profesor cudowny i oddany. Parę dni po kryjomu… podkarmiałam pieska niewielkimi ilościami gotowanego mięsa, bo nie byłam w stanie uznać za dopuszczalne by zdechł z głodu. Dopytywałam się czym i w jakiej ilości karmili go przed chorobą i wyszło na to że cieszyło Państwa, że psina potrafi pół kilo mięsa na raz wszamać.

    Po kilku dniach (strach wspominać tę konspirację, wszak mogła się nie powieść) pies na nogi wstał i wtedy ja wymusiłam by udali się do innego weterynarza i o wszystkim opowiedzieli, łacznie z tym że sąsiadka na własną rękę zmieniła zapisaną dietę psu dokarmiając go potajemnie i jeszcze teraz twierdzi że najpierw wskutek nadmiaru białka Państwo właściciele doprowadzili psa do ciężkiej choroby, a potem wskutek niedoboru białka omc – do śmierci. Jakoś weterynarz uznał, że mogę mieć rację, Państwo dołożyli mu do tego kalafiora trochę mięsa, pies wyzdrowiał, a mnie ciarki po skórze jeszcze chodzą na wspomnienie ledwie żywego kościotrupa pieska.

    Bajery w przychodni, wyniosłość doktorów wobec (tak, tak) petentów, jak i prywatyzacja służby zdrowia nie tylko niczego nie naprawią, ale przeciwnie – choremu zaszkodzą. Jak zaszkodziła prywatyzacja podstawowej opieki zdrowotnej rozwijając nieuprawnione jasnowidztwo oraz ograniczając dostępność usług medycznych. Będzie, że najpierw zysk potem koszty leczenia chorego.

  26. Złodziej i kanalia autorytetem.Warunek – POparcie.
    Poparcie Tuska ,,temy rencami”,albo odwrotnie – jest potrzebny partii rządzącej w aktualnej wojnie PO-PiS.Najciekawsze w tej kreacji autorytetów ad hoc jest fabrykowanie im nowych życiorysów.Stawiam nawet śmiały wniosek,że jesteśmy prekursorami w tej dziedzinie,oczywiście na zachód od Bugu.Gdzież bowiem w cywilizowanym świecie złodziej albo podatkowy oszust pokazuje swój złodziejski ryj 12 godzin dziennie a redaktorzy dyżurni mianują go ,,autorytetem”.Mało tego – sitwa starych autorytetów również daje mu referencje,zaczyna nawet objeżdżać szkoły więc ma szansę zostać nowym ,,świeckim świętym”. To byłoby smieszne i żałosne,gdyby nie było straszne,bo szmatławe ,,ałtorytety” usiłują zastępować te prawdziwe – budowane latami wielkich dokonań i osiągnięć,latami ciężkiej pracy,mozolnej,bez poklasku.

  27. he, he – pudło 🙂
    Opinia o błędzie w podaniu antybiotyku pochodziła od innych zaprzyjaźnionych lekarzy, Więc wyjątkowym PUDŁEM była Twoja supozycja, o czerpaniu informacji z internetu i wydawaniu opinii. Przynajmniej jeśli o mnie chodzi.

    Nie wiem, może moi koledzy są niedouczeni. Nie znam się. Ale to Twoi KOLEDZY PO FACHU 🙂

    Pozdrawiam 🙂

  28. Drogi Przyjacielu !!!
    Jak już wspominałem, przemawia przeze mnie subiekywizm i … frustracja – wobec choroby, co trwa wiele tygodni i żadna terapia nie przynosi zmiany.
    Nie oczekuję dr House – cudownego diagnosty, bo to tylko fajnie w filmie wygląda.
    Ale znam też PONADPRZECIĘTNIE środowisko lekarskie w Polsce. I gwarantuję CI – nie chciałbyś być przez nich leczony. Co nie oznacza, że są wspaniali i mądrzy lekarze. Zgoda.
    Nie przez przypadek krąży dowcip o nowym wariancie 3 rodzajów białej śmierci – sól, cukier i lekarz rodzinny. Zastąpił kokainę z klasycznej wersji.

    PS
    Moi koledzy nie są psychiatrami, chirurgami, ani nawet …ortopedami 🙂

    Ciągłe pozdrowienia 🙂