Reklama

Rzeka wysychała, spękany muł zdawał się pożerać resztki zieleni na jej brzegach. Stała na wale przeciwpowodziowym i wpatrywała się w cienką strużkę wody płynącą samym środkiem koryta. Myślała o swoim życiu. Cienki bystry strumyk przypominający pas transmisyjny unosił nietypowy ładunek, dziewczynkę w granatowym fartuszku. Piegi na jej nosie, dwie kitki, biała podkolanówka, która zsunęła się na kostkę i szczery uśmiech sprawiały, że patrząca także uśmiechnęła się do swoich myśli. Zdawała się nie zauważać kolejnych obrazów, które przemykały jeden za drugim.

Reklama

Nagły błysk…koścista postać płynąca z prądem bezwzględnie wymazała poprzednią wizję. Nie bała się jej. Wprost przeciwnie, zbiegła ze wzniesienia i coś kazało jej przejść przez wyschnięty plac. Zrobiła krok i poczuła jak muł, który wydawał się suchy i twardy zaczął pękać, mimo to zrobiła kolejny, zaczęła się zapadać, miotać. W tym czasie chudzielec zniknął gdzieś za horyzontem. Chciała go szukać, ale było już za późno, za daleko. Strumień płynął dalej, woda niosła dziesiątki, może setki bezimiennych postaci w oparach alkoholu i dymu tytoniowego. Nie bała się, mimo, iż zapadała się coraz głębiej a obrazy wydawały się być coraz mniej przyjazne. Parła do przodu. Przed jej oczami zamajaczyła para kochanków, ich ciała splatały się w miłosnym uścisku. Nie pamiętała gdzie, ale widziała kiedyś taką ilustrację, idealne zespolenie, jedno ciało, jeden oddech, zamknięci i ulotni jak bańka mydlana. Chciała ich dotknąć, wpadła po pas, coraz trudniej było iść a do wody nadal było daleko…tak daleko…Chwilami miała wrażenie, że im jest bliżej, tym cel staje się bardziej odległy. Spojrzała w lewo i zobaczyła most. Był blisko, niemal na wyciągnięcie ręki, ale czuła, że nie może zawrócić, bo kiedy tylko próbowała to robić, czuła nieopisany ból.

Na drugim brzegu było tylu radosnych ludzi, wystarczyło pokonać kilka metrów. W pewnym momencie ktoś ją zauważył i zamachał. Zrobiła kolejny krok i ten mały ledwie widoczny z brzegu strumyk zamienił się w wielką mętną rzekę. Ludzie z drugiego brzegu zniknęli. Płynęła z prądem, świat szarzał a niebo zdawało się dotykać wody, zlewać z nią. Opanowało ją dziwne uczucie chłodnego spokoju. Nie zastanawiała się też, dlaczego, mimo, iż unosi ją woda, jej włosy i ubranie są całkiem suche, jakby wszystko, ta cała szarość, ten cały brud nie były w stanie jej dotknąć. Tym razem to ona mijała ludzi, widziała jak stoją na żółtawo brunatnych krach. Mijała mosty, widziała bezlistne drzewa, mroczne rudery u korony wałów, przez które woda niemal się przelewała. Wszystko wydawało się coraz chłodniejsze, także ona stawała się coraz bardziej obojętna na to, co się dzieje dookoła.

Potem kry zaczęły znikać, woda zdawała się oczyszczać. Było cieplej i cieplej, a na brzegu, tym samym, z którego chciała uciec była łąka. Piękna, soczyście zielona łąka skąpana w promieniach wiosennego słońca. Wyszła na ląd, poprawiła ubranie, rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że jest sama. Podniosła głowę. Na tle błękitnego nieba stał budynek z czerwonej cegły. Postanowiła pójść w jego kierunku. Im bliżej była, tym bardziej widoczne stawały się wybite okna, zabite deskami wejście, dziurawy dach. A ona? Ona była pełna nadziei, czuła się szczęśliwa, bo już wiedziała. Wiedziała, że to będzie jej dom.

 

(Tekst dedykuję mojej osobistej Ruinie 😉 )

Reklama

17 KOMENTARZE

    • Cytata komentem.
      “Mózg to maszyna do przetrwania, nie wykrywacz prawdy. Jeśli do przetrwania trzeba się samooszukiwać, mózg kłamie. Przestaje zauważać… nieistotne rzeczy. Prawda się nie liczy. Tylko przeżycie. I teraz już w ogóle nie doświadczacie świata takim, jaki jest. Żyjecie w symulacji zbudowanej z założeń. Uproszczeń. Kłamstw. Cały gatunek standardowo cierpi na agnozję. Rorschach nie robi wam nic, czego byście sobie sami nie robili.”