Reklama

Raj, rozdział dziesiąty. Spotkanie z matką.

Reklama

Raj, rozdział dziesiąty. Spotkanie z matką.

Znowu łapię się na tym, że robię to, czego nie powinnam. Tak jak za życia, jestem na każde zawołanie innych, a swoje sprawy zaniedbuję.

Korzystając więc z okazji, bo Diabełki zorganizowały pierwszą długą wycieczkę i wiedziałam, że nic nie przeszkodzi, postanowiłam się zmierzyć ze sprawą, która mnie gnębiła zarówno za życia, jak i po śmierci. Należałoby tu coś poprawić. Może teraz uda mi się rozwiązać ten problem.

Chodzi o moja matkę. Zostałyśmy same bo Ojciec zmarł a brat wyemigrował. A u niej postępowała demencja – wtedy jeszcze nie było wiadomo, czy to choroba Alzheimera. Ona sobie na początku zdawała sprawę. Była przerażona, czekała ratunku, a ja nie umiałam nic poradzić. Nikt nie umiał. To właśnie mnie gnębi. Można to poprawić?

Odchodziła powoli. Trwało to około ośmiu lat. Gubiła się coraz bardziej. Musiałam jej stopniowo ograniczać wolność. Tragedią dla niej było zabranie klucza do furtki. To było uzasadnione, bo wychodząc traciła kierunek, błądziła po okolicy, sąsiedzi ją odprowadzali. Ale czy mi było wolno? Wtedy musiałam pracować, bo wcześniej na chore dziecko miałam kilkanaście lat przerwy. A moja starość i emerytura już wyglądały zza horyzontu. Szukałam osób do opieki w ciągu dnia. Odchodziły po miesiącu, dwóch, bo nie była łatwą podopieczną. Na koniec znalazłam panią, mieszkała niedaleko, dorabiała opieką nad starszymi ludźmi. Ona została do końca.

Teraz, siedząc z pilotem w ręce przesuwam sobie obrazy z tamtych lat. Ot taki, z początków: jesteśmy w banku. Matka ma podpisać wypłatę odsetek z lokaty. Nie może trafić długopisem w odpowiednie miejsce. Patrzymy na siebie, pani z banku też rozumie. Robię z palców okienko i matka bazgrze coś wewnątrz , „W porządku” mówi pani z banku. Bierze tak podpisany papierek i wypłaca pieniądze. Potem mówi: „a może teraz podpisze pani upoważnienie dla córki, to się pani nie będzie fatygować następnym razem?” Brzmi to bardzo uprzejmie, ale wszystkie trzy wiemy o co chodzi. Pierwszy raz w życiu przeżywam taki rodzaj zgrozy, bo uświadamiam sobie, że to dopiero początek. Wychodzimy, kupujemy sobie lody, oglądamy wystawy, wstępujemy do księgarni. Staram się ją zająć, aby zatrzeć to wspomnienie. Ona zapomina. Ja nie.

Następny obrazek, trochę później – matka, jeszcze wtedy chodziła sama po zakupy. Gdzieś na ulicy przewróciła się. Ktoś podwiózł ja do domu. Potem okazało się, że złamała nogę w stawie biodrowym. Lekarz dał skierowanie na operację.

W szpitalu na Konarskiego w Otwocku były tylko duże, wieloosobowe sale. W tej chyba dziesięć łóżek, chyba nie zawsze wszystkie zajęte. Na łóżku po drugiej stronie przejścia leżała chuda starsza kobieta, z nogą na wyciągu. Nie była przytomna. Jeśli nie spała, jęczała i zawodziła.

 

Uderzyło mnie wtedy po raz pierwszy, że w tym nie znanym miejscu matka się zupełnie pogubiła.

 

Przed operacją brat przyjechał z USA. Siedzieliśmy oboje w szpitalu w ciepłe, letnie popołudnie, porę odwiedzin. Sala była pełna ludzi i gwarna. Tylko my trwaliśmy w milczeniu. Matka nagle spojrzała z przestrachem w kierunku okna: „Ktoś tam jest, ktoś tam stoi !” powiedziała i zrozumieliśmy, że ona nie wie, gdzie jest. Wydaje jej się, że jest w swoim domu i wtargnął tam jakiś intruz. Brat przesunął się z krzesłem tak, by zasłonić sobą obcych ludzi w sali. Ja wykonywałam bezsensowne ruchy, niby porządkując w szafce.

W sali zrobiło się jakoś ciszej i tym wyraźniej słychać było jęk tamtej kobiety po drugiej stronie przejścia. Nasza matka znieruchomiała – chwilę nasłuchiwała „Po co to trzymać takiego psa ?” zapytała nagle.

Nie wiem, co można zrobić w takiej sytuacji. Jak na komendę wstaliśmy i wyszliśmy z sali. Rząd krzeseł stał trochę dalej, ale nie poszliśmy tam. Oparci o ścianę zanosiliśmy się histerycznym śmiechem. Przechodzący lekarz przyjrzał się nam uważnie.

Może tu można coś poprawić? Co by to dało?

Ta operacja się udała, wstawiono metalową protezę, ale zapowiedziano, że następne złamanie będzie już nie do naprawienia.

 

Później było tylko gorzej. To był dla mnie problem nierozwiązywalny. Kiedy stawała się zupełnie niekontaktowna, kiedy witała mnie krzykiem, nie poznawała – myślałam o domu opieki. Wszystkie, jakie były w okolicy odwiedziłam. Wtedy przypominałam sobie zdarzenie ze szpitala. W obcym miejscu przestałaby pojmować rzeczywistość. Błądziłaby, aż by zaszła tam, skąd umysł już nie znajdzie powrotu. A oni tam w domach opieki nie mieli ani czasu, ani cierpliwości.

Raz, w którymś z takich domów który oglądałam, a było to w porze obiadowej, rozmawiam z szefową, widziałam, jak korytarzem do jadalni idzie staruszka, powoli, z wahaniem. Pielęgniarka popycha ją gniewnie. Nie, mojej matki nikt tak nie będzie traktował, mówiłam sobie i później sama sadzałam ją siłą przy stole, albo ładowałam pod prysznic, klnąc niesprawiedliwy los.

Znajome miejsca, znajome głosy uruchamiały istniejące jeszcze strzępy pamięci. Zastanawiałam się, czy jej było wszystko jedno. Mnie na pewno nie. Miałam poczucie, że odbieram, właśnie, co? Zapewnić higienę, opiekę, ale odebrać pamięć, człowieczeństwo, skazuję na istnienie wegetatywne. A może się mylę, może to tylko moja filozofia dorobiona ad hoc? Te przebłyski świadomości trwały chwilę, coraz krótszą. Może to tylko ja, dla spokoju własnego sumienia skazałam ją na trudy, brud i niewygody? Może odwrotnie, trzeba było nie oglądając się na te przebłyski zapewnić jej higienę i opiekę?

To trzeba koniecznie poprawić? Tylko jak?

Czasami w niedzielę uciekałam na godzinę, może trochę dłużej do pokoju na piętrze i zamykałam drzwi. Latem rozkładałam leżak na balkonie. Jadłam truskawki ze śmietaną, albo inne owoce. Pamiętam melon z koniakiem. Alkohol dawał zapomnienie. Nie, raczej znieczulenie. Chwilowe. Ale dobre i to. Bo czasami sytuacja stawała się nie do zniesienia. I to nie jakiś opór przed tym, co jeszcze wczoraj było akceptowane, nie protesty i krzyki, żeby się wszyscy wynosili. Najgorsze było coś innego. Kiedy widać było, że nagle, na chwilę, na jedną sekundę zdaje sobie sprawę z własnej niemocy, kiedy patrzyła przerażona w moje oczy jakby z pytaniem, czy to prawda. Tego najbardziej się bałam. Tchórzostwo? Brak zdecydowania? Ale jak można oddać coraz bardziej bezbronnego człowieka obcym? Wyrzucić z domu, który był jej do jakiejś przechowalni, gdzie będzie czekała na śmierć.

Ustawiam pilota na lato. Jest sobota, piękny, słoneczny dzień. Będzie bardzo ciepło. Dałam matce herbatę i bułkę z masłem. Wędliny nie chciała. Zmieniłam pościel, przebrałam. Usnęła. Teraz muszę rozpalić w kuchni. To wymaga wiedzy, której ciągle mam za mało. Zmięte gazety, sosnowe drewienka. Podpalam, gęsty dym wypełnia kuchnię, bo komin nie ciągnie. Za późno się wzięłam do rozpalania, na dworze jest za ciepło. Otwieram okno. Znowu od początku. To samo. Kolejna próba. Tym razem zamykam drzwi do kuchni i okno. Po podpaleniu zestawu startowego szarpnięciem otwieram drzwi. Tworzy się jakby dmuchnięcie miecha, powietrze wpada przez palenisko do komina. I pociągnęło. Dokładam jeszcze drewek, potem węgla. Zaraz płyta rozpali się do czerwoności bo nie umiem jeszcze tego regulować. W gorące letnie dni podczas takiego gotowania w kuchni robiło się piekło. Teraz nie będzie inaczej.

Barszcz jest zupą pracochłonną. Taki, jaki dla niej robiłam . Buraki, mnóstwo innych jarzyn starte na tarce dosyć drobno i gotowane ponad godzinę. Musiało być miękkie. Zakwaszone cytryną, potem zaprawione śmietaną. Chociaż już nie wiedziała, jak się nazywam i kim jestem, nazwy dań obiadowych pozostały i prawidłowo się kojarzyły. Nie było przypadku pomylenia barszczu z rosołem. Te obiady były bardzo ważne. To była okazja, żeby porozmawiać.

No, gotowe.

Idę do niej. Łóżko jest puste. Rozglądam się. Śpi skulona w fotelu. Jestem zdumiona, jak mało miejsca w nim zajmuje. Ze wszystkich istot na świecie najładniej śpią koty. I małe dzieci. Kotom tak zostaje. U ludzi się zmienia na gorsze. Śpiący stary człowiek wygląda jak martwy.

– Mamo!

Otwiera oczy, już nie brązowe z zielonymi cętkami tylko mętne, zaniebieszczone. To zaćma. Zdiagnozowana trzy lata temu. Okulista powiedział, że nic nie jest w stanie zrobić. Narkozy nie wytrzyma. Bezradność. Poczucie, że cokolwiek zrobię, będzie źle i niewystarczająco. Jak to można poprawić? Zatrzymać czas w miejscu, gdy była zdrowa i szczęśliwa? Trzeba zapytać konsultanta, czy to się da zrobić.

Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co bym, będąc na jej miejscu wolała. Wiem tylko, że nie życzę nikomu takiej sytuacji.

A jeszcze bardziej, nie życzę tego swoim dzieciom.

 

Reklama

51 KOMENTARZE

  1. myslalam,
    ze da sie ochlonac, ale sie nie da. Jest, jak mowisz, kiedy ma sie wrazenie, ze obojetnie, co sie zrobi albo jest sie w stanie zrobic, bedzie nie tak. Bedzie zle.
    Jak widzisz, poruszylas Twoim madrym, prawdziwym tekstem wiele osob. Przypomnial mi sie i ten tekst, ktory przeczytalam mniej wiecej rok temu w “FL” i ktorego nie zapomne:
    http://www.portalliteracki.pl/artykul,42722.html

    O demencji pisze Arno Geiger w ksiazce «Der alte König in seinem Exil», i to jest ksiazka wyjatkowa. O ile w ksiazce Annette Pehnt «Haus der Schildkröten» na pierwszym planie jest zagubienie, bezradnosc bliskich chorej na Alzheimera osobie, u Martina Sutera w ksiazce “Small World” padaja takie slowa:
    – Moze on zyje w swiecie, o ktorym my wszyscy nie mamy pojecia. Moze to jest ten prawdziwy swiat. –
    Wyjatkowosc ksiazki Arno Geigera, ktora jest ksiazka autobiograficzna, polega na tym, ze Alzheimer wymaga od wszystkich ta choroba dotnietych, chorych i opiekujacych sie nimi, najbardziej radykalnej formy tego doswiadczenia, ktore znamy z autopsji: ze swiat sie zmienia, ze my tez musimy sie zmienic, zeby za tymi zmianami moc nadazyc, do tych zmian sie dostosowac, to jest codziennosc, i raz nam latwiej, raz trudniej. Ale ludzie dotknieci demencja nie sa w stanie tego zrobic. Ich swiat codziennie rozpada sie na miliony czastek i sklada w dla nas niezrozumialy sposob na nowo.
    Dziekuje Ci Lukrecjo jeszcze raz za “Spozniony tekst…”
    Serdecznie, ray

  2. myslalam,
    ze da sie ochlonac, ale sie nie da. Jest, jak mowisz, kiedy ma sie wrazenie, ze obojetnie, co sie zrobi albo jest sie w stanie zrobic, bedzie nie tak. Bedzie zle.
    Jak widzisz, poruszylas Twoim madrym, prawdziwym tekstem wiele osob. Przypomnial mi sie i ten tekst, ktory przeczytalam mniej wiecej rok temu w “FL” i ktorego nie zapomne:
    http://www.portalliteracki.pl/artykul,42722.html

    O demencji pisze Arno Geiger w ksiazce «Der alte König in seinem Exil», i to jest ksiazka wyjatkowa. O ile w ksiazce Annette Pehnt «Haus der Schildkröten» na pierwszym planie jest zagubienie, bezradnosc bliskich chorej na Alzheimera osobie, u Martina Sutera w ksiazce “Small World” padaja takie slowa:
    – Moze on zyje w swiecie, o ktorym my wszyscy nie mamy pojecia. Moze to jest ten prawdziwy swiat. –
    Wyjatkowosc ksiazki Arno Geigera, ktora jest ksiazka autobiograficzna, polega na tym, ze Alzheimer wymaga od wszystkich ta choroba dotnietych, chorych i opiekujacych sie nimi, najbardziej radykalnej formy tego doswiadczenia, ktore znamy z autopsji: ze swiat sie zmienia, ze my tez musimy sie zmienic, zeby za tymi zmianami moc nadazyc, do tych zmian sie dostosowac, to jest codziennosc, i raz nam latwiej, raz trudniej. Ale ludzie dotknieci demencja nie sa w stanie tego zrobic. Ich swiat codziennie rozpada sie na miliony czastek i sklada w dla nas niezrozumialy sposob na nowo.
    Dziekuje Ci Lukrecjo jeszcze raz za “Spozniony tekst…”
    Serdecznie, ray

  3. myslalam,
    ze da sie ochlonac, ale sie nie da. Jest, jak mowisz, kiedy ma sie wrazenie, ze obojetnie, co sie zrobi albo jest sie w stanie zrobic, bedzie nie tak. Bedzie zle.
    Jak widzisz, poruszylas Twoim madrym, prawdziwym tekstem wiele osob. Przypomnial mi sie i ten tekst, ktory przeczytalam mniej wiecej rok temu w “FL” i ktorego nie zapomne:
    http://www.portalliteracki.pl/artykul,42722.html

    O demencji pisze Arno Geiger w ksiazce «Der alte König in seinem Exil», i to jest ksiazka wyjatkowa. O ile w ksiazce Annette Pehnt «Haus der Schildkröten» na pierwszym planie jest zagubienie, bezradnosc bliskich chorej na Alzheimera osobie, u Martina Sutera w ksiazce “Small World” padaja takie slowa:
    – Moze on zyje w swiecie, o ktorym my wszyscy nie mamy pojecia. Moze to jest ten prawdziwy swiat. –
    Wyjatkowosc ksiazki Arno Geigera, ktora jest ksiazka autobiograficzna, polega na tym, ze Alzheimer wymaga od wszystkich ta choroba dotnietych, chorych i opiekujacych sie nimi, najbardziej radykalnej formy tego doswiadczenia, ktore znamy z autopsji: ze swiat sie zmienia, ze my tez musimy sie zmienic, zeby za tymi zmianami moc nadazyc, do tych zmian sie dostosowac, to jest codziennosc, i raz nam latwiej, raz trudniej. Ale ludzie dotknieci demencja nie sa w stanie tego zrobic. Ich swiat codziennie rozpada sie na miliony czastek i sklada w dla nas niezrozumialy sposob na nowo.
    Dziekuje Ci Lukrecjo jeszcze raz za “Spozniony tekst…”
    Serdecznie, ray