Reklama

 Znane powiedzenie głosi, że błędy zdarzają się nawet najlepszym. Być może wydaje się to nieprawdopodobne, ale ja też je czasem popełniam, np.

 Znane powiedzenie głosi, że błędy zdarzają się nawet najlepszym. Być może wydaje się to nieprawdopodobne, ale ja też je czasem popełniam, np. dwa teksty temu napisałem coś, co po dłuższym zastanowieniu wydaje mi się nie do końca słuszne. Zanim jednak wyjaśnię, w którym miejscu się pomyliłem, powiem parę słów o podatkach, a konkretnie o składce zdrowotnej, o którą spierałem się parę dni temu z fM. Koleżanka fM stwierdziła wtedy, że składka powinna zostać podniesiona, co dałoby wzrost nakładów na służbę zdrowia, ja natomiast starałem się ją przekonać, że większa składka wcale nie musi oznaczać większych wpływów do NFZ. Skąd ta różnica zdań? Stąd, że ekonomia dzieli się na makroekonomię i mikroekonomię.

 
Podział ekonomii na sferę "mikro" i "makro" istnieje tak długo, jak sama ekonomia. Różnica między tymi dwiema, powiedzmy, dziedzinami, wynika z tego, czym obie dziedziny się zajmują. Mikroekonomia bada zachowanie przedsiębiorstw, gospodarstw domowych i konsumentów, makroekonomia z kolei opisuje wielkości "globalne", dotyczące sytuacji całego kraju, obszaru walutowego, itp. Wielkości te są jednak tylko sumą tego wszystkiego, co tworzy się w sferze "mikro" ( np. "globalna podaż" jest sumą podaży dokonanej przez przedsiębiorstwa na jakimś terenie ) i dlatego to właśnie sfera "mikro" jest w gospodarce najważniejsza. Tak twierdzili klasycy ekonomii, których wzięte z życia i z logiki obserwacje zostały jak zwykle "obalone" przez Lorda Keynesa. Wiem, że te ciągłe wzmianki o Keynesie i o różnicach między nim a klasykami robią się nudne, ale bez niego ten tekst nie będzie miał sensu. Keynes oddzielił bowiem analizę makroekonomiczną od mikroekonomicznej i stwierdził, że państwo może poprawić sytuację gospodarczą oddziałując bezpośrednio na wielkości "globalne", a konkretnie na "globalny popyt", co w praktyce oznaczało tłoczenie w gospodarkę pieniędzy. "Globalny popyt" miał natomiast sam stworzyć sobie "globalną podaż", bo przecież wiadomo, że wystarczy, by ktoś chciał kupić dom i dom od razu się zrobi, więc im więcej osób chce i ma pieniądze, tym lepiej. Wprawdzie budowa domu trwa znacznie dłużej niż dodruk pieniądza, zatem popyt zamiast podaży może stworzyć inflację, ale kto by się tym przejmował? Baron Keynes na pewno się nie przejmował, bo założył sobie, że dopóki nie osiągniemy "pełnego zatrudnienia" i "pełnego wykorzystania środków produkcji", ceny będą "sztywne", co ładnie brzmiało w teorii, ale nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
 
Rzeczywistość pokazała wiele razy, że to klasyczni ekonomiści, tacy jak Smith, mieli rację i że nie da się "stymulować" gospodarki od strony "makro", a to z tej prostej przyczyny, że "makro" to tylko suma, statystyka. Bogactwo jest zawsze tworzone "na dole", w sferze "mikro", przez wiele milionów firm, a nie przez prasę drukarską w mennicy państwowej. O tym jak wygląda sytuacja gospodarcza państwa, decyduje sytuacja ludzi i przedsiębiorstw, dlatego jeśli rząd podejmuje jakąś decyzję i chce przewidzieć jej wpływ na gospodarkę, to nie powinien patrzeć na modele makroekonomiczne, tylko zastanowić się na to jak ktoś na tę decyzję zareaguje. W przypadku wspomnianej składki zdrowotnej nie można z góry zakładać, że podniesiemy ją o x procent i wpływy dzięki temu wzrosną. Zamiast tego trzeba przez chwilę pomyśleć nad tym co po podwyżce zrobi przeciętny drobny przedsiębiorca. Wcale nie jest pewne, że zapłaci on wyższą składkę, bo jej podwyżka oznaczałaby wzrost kosztów pracy, które i tak są wysokie ( "klin podatkowy" wynosi w Polsce około 40% ). Mało tego, mamy kryzys, więc praktycznie pewne jest, że podwyżka składki oznaczałaby nie wzrost, ale spadek wpływów. Chyba, że podniesiemy ją po stronie pracownika, obcinając jego pensję netto. W tym wypadku zyski NFZ wzrosną, ale wpływy do budżetu spadną – pracownik pozbawiony części swoich dochodów będzie mógł bowiem kupić mniej niż dotychczas, w związku z czym zapłaci mniejszy VAT i akcyzę. Oprócz tego spadną dochody firm, których produkty kupował, przez co zapłacą one od tych dochodów mniejszy podatek. Pieniędzy na służbę zdrowia będzie wtedy więcej, ale zabraknie ich na coś innego. Tak samo stanie się wtedy, jeśli podniesiemy składkę kosztem obniżki jakiegoś innego podatku – będzie to zwyczajne przesunięcie pieniędzy z miejsca na miejsce, które nie rozwiąże żadnego problemu.
 
Tyle jeśli chodzi o to co liczy się w gospodarce i o to dlaczego fM nie ma racji, teraz przyszła pora, by powiedzieć, w którym miejscu racji nie miałem ja. Nie miałem jej dwa teksty temu, gdy skrytykowałem pomysł Friedmana na stałe tempo podaży pieniądza. Pomysł jest dobry, a ja się pomyliłem. Dlaczego? Bo spojrzałem na problem od złej strony, od strony "makro". Napisałem, że bank centralny powinien wyznaczać sobie "cel inflacyjny" i dbać o to, by stopy procentowe były wyższe od poziomu inflacji. Potem jednak zastanowiłem się czym jest inflacja i czemu służą stopy banku centralnego? Inflacja ma miejsce wtedy, gdy pieniądz traci swoją wartość. A kiedy pieniądz ją traci? Wtedy, gdy jest go za dużo i jest zbyt łatwo dostępny. Człowiek jest skonstruowany w ten sposób, że za rzecz, której ma pod dostatkiem zapłaci znacznie mniej, niż za coś, czego mu brakuje. Przykładem może być ostatnia bańka na rynku nieruchomości w USA – pieniądz przyznawany w kredycie hipotecznym, stał się wtedy łatwiej dostępny niż domy. Spowodowało to, że ceny nieruchomości zaczęły gwałtownie rosnąć, a ludzie zaczęli nimi spekulować – brano kredyt i kupowano dom, licząc na to, że cena domu wzrośnie, co pozwoli sprzedać dom znacznie drożej, spłacić kredyt z niskimi odsetkami i kupić jeszcze, częściowo samodzielnie, nowe mieszkanie. Mechanizm działał, ale w pewnym momencie kredyt stał się trudniej dostępny i podrożał, a domy wręcz przeciwnie, co spowodowało pęknięcie bańki. Jak wiemy, te zmiany w dostępie do pieniądza doprowadziły do dużych problemów, ale skąd zmiany się wzięły? Właśnie z polityki stóp procentowych banku centralnego i z ich wpływu na stopy rynkowe.
 
Bank centralny podnosi stopy wtedy, gdy uznaje, że gospodarka jest "przegrzana", a w systemie finansowym istnieje "nadpłynność". Rośnie wtedy oprocentowanie papierów wartościowych, które sprzedaje on bankom komercyjnym, dzięki czemu ich kupno staje się dla tych banków bardziej opłacalne, niż np. pożyczanie pieniędzy. Wyssanie "nadpłynności" powoduje, że rosną stopy pożyczek i depozytów na rynku międzybankowym i w samych bankach – jest bowiem mniej pieniędzy na przyznawanie kredytów, zatem stają się one droższe i trudniej dostępne. To z kolei sprawia, że bardziej opłaca się oszczędzać, niż pożyczać. Odwrotna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy bank centralny stopy obniża i gdy skupuje papiery od banków, by ich "płynność" zwiększyć. Rośnie wtedy liczba udzielanych pożyczek i kredytów i ich cena maleje, podobnie jak oprocentowanie depozytów. Czy jest to dobra polityka? Nie, ponieważ jest ona kolejnym pomysłem na sztuczne sterowanie gospodarką od strony "makro", w dodatku pomysłem nieskutecznym, co pokazał ostatni kryzys. Fed ponownie zaczął ciąć stopy i zwiększać "płynność" banków, ale tym razem nie wpłynęło to na ułatwienie dostępu do pieniądza. Banki mają wprawdzie "płynności" od cholery, ale ciągle się o nią boją, są zatem ostrożne w przyznawaniu nowych kredytów. Łatwy dostęp do pieniądza mają jedynie "rynki finansowe", w związku z czym cena pieniądza na tych rynkach maleje, rośnie za to np. cena złota, która bije wszelkie rekordy. W Stanach wystąpiła więc sytuacja, w której gospodarka nie jest przegrzana, mało tego, jest przechłodzona, za to w systemie bankowym występuje gigantyczna "nadpłynność". I co w tej sytuacji może zrobić Fed? Nic, bo okazało się, że makroekonomiczna "stymulacja" gospodarki nie działa.
 
Rynkowe stopy procentowe są po prostu ceną czegoś. Oprocentowanie kredytu to cena kredytu i cena ta powinna wynikać z popytu na kredyt, a nie z decyzji banku centralnego. Decyzje te będą miały najmniejszy wpływ na rynkowe stopy wtedy, gdy bank centralny skupi się nie na "schładzaniu", czy "podgrzewaniu" gospodarki, tylko na stałej, niskiej podaży pieniądza, jaką proponował Friedman. "Reguła monetarna" Friedmana nie jest oczywiście rozwiązaniem idealnym, bo takie rozwiązania nie istnieją, ale nie opiera się przynajmniej na nierealnych założeniach, że można sobie odgórnie pokierować gospodarką i uratować świat. Poza tym ma jedną, wielką zaletę: choć nie da się za jej pomocą chłodzić i grzać, to bardzo trudno jest przez nią cokolwiek spieprzyć i to jest jej największy plus.
Reklama

68 KOMENTARZE

  1. Za jakieś 10 lat może będę w
    Za jakieś 10 lat może będę w stanie z Tobą polemizować, albo i nie. Dziś dziękuję za pisanie o trudnych sprawach w sposób na tyle przystępny, że nawet niepiśmienna baba ze wsi jak ja, zrozumie. Takie pisanie to sztuka przez wielkie S, Tobie się udaje.:)

  2. Za jakieś 10 lat może będę w
    Za jakieś 10 lat może będę w stanie z Tobą polemizować, albo i nie. Dziś dziękuję za pisanie o trudnych sprawach w sposób na tyle przystępny, że nawet niepiśmienna baba ze wsi jak ja, zrozumie. Takie pisanie to sztuka przez wielkie S, Tobie się udaje.:)

  3. Za jakieś 10 lat może będę w
    Za jakieś 10 lat może będę w stanie z Tobą polemizować, albo i nie. Dziś dziękuję za pisanie o trudnych sprawach w sposób na tyle przystępny, że nawet niepiśmienna baba ze wsi jak ja, zrozumie. Takie pisanie to sztuka przez wielkie S, Tobie się udaje.:)

  4. Za jakieś 10 lat może będę w
    Za jakieś 10 lat może będę w stanie z Tobą polemizować, albo i nie. Dziś dziękuję za pisanie o trudnych sprawach w sposób na tyle przystępny, że nawet niepiśmienna baba ze wsi jak ja, zrozumie. Takie pisanie to sztuka przez wielkie S, Tobie się udaje.:)

    • Nie. Stałe tempo podaży
      Nie. Stałe tempo podaży pieniądza nie oznacza, że inflacja będzie zawsze taka sama, bo wielkość cen nie zależy tylko od pieniądza. Ceny mogą rosnąć także wtedy, gdy maleje podaż, rosną koszty produkcji ( bo produkt zostaje ulepszony, albo rząd znowu zwiększył koszty pracy ), albo rośnie prędkość obiegu pieniądza ( ludzie przestają odkładać wydatki na przyszłość i oszczędzać ). Tak więc stała podaż pieniądza nie zlikwiduje inflacji, ale może powstrzymać jej wzrost ponad pewien określony poziom ( niedoborami podaży, czy wzrostem kosztów można wytłumaczyć tylko mały wzrost cen, jeśli natomiast inflacja wynosi kilka, czy kilkanaście procent, to wina leży po stronie nadmiaru pieniądza ). Poza tym oprócz inflacji liczonej “koszykiem” CPI, ważne są także “bańki”, jak choćby ta na nieruchomościach. Wtedy była wysoka inflacja, chociaż nie było tego widać w oficjalnych wskaźnikach. Nie było, bo objęła ona tylko część rynku – kredyty przyznawano głównie na domy. Tamta bańka została napompowana przez to, że kredyt stał się zbyt łatwo dostępny i pękła, gdy ta dostęp do nich stał się trudniejszy. Takie wahania są możliwe tylko wtedy, gdy bank centralny za mocno tnie, albo podnosi swoje stopy, by wpłynąć w ten sposób na stopy rynkowe i w ten sposób “uratować” gospodarkę. Dlatego lepiej byłoby, gdyby polityka banku centralnego była stabilna i przewidywalna i gdyby jej wpływ na wielkość stóp rynkowych był minimalny, co jest możliwe przy zastosowaniu reguły Friedmana. Jeśli natomiast chodzi o budżet, to w budżecie nie określa się podaży pieniądza, tylko wielkość wydatków rządowych. Oczywiście jeśli tych wydatków jest więcej niż dochodów i powstaje wysoki deficyt, to może to powodować inflację – zależy jak deficyt sfinansujemy.

      • Wybacz Ja za upierdliwość
        Ale inflację to wytłumaczyłeś mi dobrze co do zwrotu o który pytałam to spróbuję go zdefiniować, a ty wskażesz mi błędy.
        1]” Stałe tempo podaży pieniądza” to znaczy że państwo dodrukowuje co roku jednakową ilość pieniędzy, bez względu na potrzeby państwa /gospodarki/
        2] “Stałe tempo podaży pieniądza ” yo oznacza, e w państwie jest w obiegu jednakowa ilość pieniędzy zwiększana corocznie o pewna stałą kwotę / procent/ też bez względu na potrzeby państwa
        Ja jestem “techniczna” i precyzyjne zrozumienie tego zwrotu pomoże mi zrozumieć dokładnie o co Fridmanowi chodzi

        • Stałe tempo podaży pieniądza
          Stałe tempo podaży pieniądza oznacza, że ilość pieniądza rośnie w stałym, z góry określonym tempie, np. 3% rocznie. Czyli jeśli teraz mamy 100, to za rok powinno być 103, za dwa lata 106,09, itd. To oczywiście nie jest takie proste, bo jest kilka różnych “agregatów pieniężnych” i trzeba ustalić, który ma rosnąć o te 3, czy 4%.

    • Nie. Stałe tempo podaży
      Nie. Stałe tempo podaży pieniądza nie oznacza, że inflacja będzie zawsze taka sama, bo wielkość cen nie zależy tylko od pieniądza. Ceny mogą rosnąć także wtedy, gdy maleje podaż, rosną koszty produkcji ( bo produkt zostaje ulepszony, albo rząd znowu zwiększył koszty pracy ), albo rośnie prędkość obiegu pieniądza ( ludzie przestają odkładać wydatki na przyszłość i oszczędzać ). Tak więc stała podaż pieniądza nie zlikwiduje inflacji, ale może powstrzymać jej wzrost ponad pewien określony poziom ( niedoborami podaży, czy wzrostem kosztów można wytłumaczyć tylko mały wzrost cen, jeśli natomiast inflacja wynosi kilka, czy kilkanaście procent, to wina leży po stronie nadmiaru pieniądza ). Poza tym oprócz inflacji liczonej “koszykiem” CPI, ważne są także “bańki”, jak choćby ta na nieruchomościach. Wtedy była wysoka inflacja, chociaż nie było tego widać w oficjalnych wskaźnikach. Nie było, bo objęła ona tylko część rynku – kredyty przyznawano głównie na domy. Tamta bańka została napompowana przez to, że kredyt stał się zbyt łatwo dostępny i pękła, gdy ta dostęp do nich stał się trudniejszy. Takie wahania są możliwe tylko wtedy, gdy bank centralny za mocno tnie, albo podnosi swoje stopy, by wpłynąć w ten sposób na stopy rynkowe i w ten sposób “uratować” gospodarkę. Dlatego lepiej byłoby, gdyby polityka banku centralnego była stabilna i przewidywalna i gdyby jej wpływ na wielkość stóp rynkowych był minimalny, co jest możliwe przy zastosowaniu reguły Friedmana. Jeśli natomiast chodzi o budżet, to w budżecie nie określa się podaży pieniądza, tylko wielkość wydatków rządowych. Oczywiście jeśli tych wydatków jest więcej niż dochodów i powstaje wysoki deficyt, to może to powodować inflację – zależy jak deficyt sfinansujemy.

      • Wybacz Ja za upierdliwość
        Ale inflację to wytłumaczyłeś mi dobrze co do zwrotu o który pytałam to spróbuję go zdefiniować, a ty wskażesz mi błędy.
        1]” Stałe tempo podaży pieniądza” to znaczy że państwo dodrukowuje co roku jednakową ilość pieniędzy, bez względu na potrzeby państwa /gospodarki/
        2] “Stałe tempo podaży pieniądza ” yo oznacza, e w państwie jest w obiegu jednakowa ilość pieniędzy zwiększana corocznie o pewna stałą kwotę / procent/ też bez względu na potrzeby państwa
        Ja jestem “techniczna” i precyzyjne zrozumienie tego zwrotu pomoże mi zrozumieć dokładnie o co Fridmanowi chodzi

        • Stałe tempo podaży pieniądza
          Stałe tempo podaży pieniądza oznacza, że ilość pieniądza rośnie w stałym, z góry określonym tempie, np. 3% rocznie. Czyli jeśli teraz mamy 100, to za rok powinno być 103, za dwa lata 106,09, itd. To oczywiście nie jest takie proste, bo jest kilka różnych “agregatów pieniężnych” i trzeba ustalić, który ma rosnąć o te 3, czy 4%.

    • Nie. Stałe tempo podaży
      Nie. Stałe tempo podaży pieniądza nie oznacza, że inflacja będzie zawsze taka sama, bo wielkość cen nie zależy tylko od pieniądza. Ceny mogą rosnąć także wtedy, gdy maleje podaż, rosną koszty produkcji ( bo produkt zostaje ulepszony, albo rząd znowu zwiększył koszty pracy ), albo rośnie prędkość obiegu pieniądza ( ludzie przestają odkładać wydatki na przyszłość i oszczędzać ). Tak więc stała podaż pieniądza nie zlikwiduje inflacji, ale może powstrzymać jej wzrost ponad pewien określony poziom ( niedoborami podaży, czy wzrostem kosztów można wytłumaczyć tylko mały wzrost cen, jeśli natomiast inflacja wynosi kilka, czy kilkanaście procent, to wina leży po stronie nadmiaru pieniądza ). Poza tym oprócz inflacji liczonej “koszykiem” CPI, ważne są także “bańki”, jak choćby ta na nieruchomościach. Wtedy była wysoka inflacja, chociaż nie było tego widać w oficjalnych wskaźnikach. Nie było, bo objęła ona tylko część rynku – kredyty przyznawano głównie na domy. Tamta bańka została napompowana przez to, że kredyt stał się zbyt łatwo dostępny i pękła, gdy ta dostęp do nich stał się trudniejszy. Takie wahania są możliwe tylko wtedy, gdy bank centralny za mocno tnie, albo podnosi swoje stopy, by wpłynąć w ten sposób na stopy rynkowe i w ten sposób “uratować” gospodarkę. Dlatego lepiej byłoby, gdyby polityka banku centralnego była stabilna i przewidywalna i gdyby jej wpływ na wielkość stóp rynkowych był minimalny, co jest możliwe przy zastosowaniu reguły Friedmana. Jeśli natomiast chodzi o budżet, to w budżecie nie określa się podaży pieniądza, tylko wielkość wydatków rządowych. Oczywiście jeśli tych wydatków jest więcej niż dochodów i powstaje wysoki deficyt, to może to powodować inflację – zależy jak deficyt sfinansujemy.

      • Wybacz Ja za upierdliwość
        Ale inflację to wytłumaczyłeś mi dobrze co do zwrotu o który pytałam to spróbuję go zdefiniować, a ty wskażesz mi błędy.
        1]” Stałe tempo podaży pieniądza” to znaczy że państwo dodrukowuje co roku jednakową ilość pieniędzy, bez względu na potrzeby państwa /gospodarki/
        2] “Stałe tempo podaży pieniądza ” yo oznacza, e w państwie jest w obiegu jednakowa ilość pieniędzy zwiększana corocznie o pewna stałą kwotę / procent/ też bez względu na potrzeby państwa
        Ja jestem “techniczna” i precyzyjne zrozumienie tego zwrotu pomoże mi zrozumieć dokładnie o co Fridmanowi chodzi

        • Stałe tempo podaży pieniądza
          Stałe tempo podaży pieniądza oznacza, że ilość pieniądza rośnie w stałym, z góry określonym tempie, np. 3% rocznie. Czyli jeśli teraz mamy 100, to za rok powinno być 103, za dwa lata 106,09, itd. To oczywiście nie jest takie proste, bo jest kilka różnych “agregatów pieniężnych” i trzeba ustalić, który ma rosnąć o te 3, czy 4%.

    • Nie. Stałe tempo podaży
      Nie. Stałe tempo podaży pieniądza nie oznacza, że inflacja będzie zawsze taka sama, bo wielkość cen nie zależy tylko od pieniądza. Ceny mogą rosnąć także wtedy, gdy maleje podaż, rosną koszty produkcji ( bo produkt zostaje ulepszony, albo rząd znowu zwiększył koszty pracy ), albo rośnie prędkość obiegu pieniądza ( ludzie przestają odkładać wydatki na przyszłość i oszczędzać ). Tak więc stała podaż pieniądza nie zlikwiduje inflacji, ale może powstrzymać jej wzrost ponad pewien określony poziom ( niedoborami podaży, czy wzrostem kosztów można wytłumaczyć tylko mały wzrost cen, jeśli natomiast inflacja wynosi kilka, czy kilkanaście procent, to wina leży po stronie nadmiaru pieniądza ). Poza tym oprócz inflacji liczonej “koszykiem” CPI, ważne są także “bańki”, jak choćby ta na nieruchomościach. Wtedy była wysoka inflacja, chociaż nie było tego widać w oficjalnych wskaźnikach. Nie było, bo objęła ona tylko część rynku – kredyty przyznawano głównie na domy. Tamta bańka została napompowana przez to, że kredyt stał się zbyt łatwo dostępny i pękła, gdy ta dostęp do nich stał się trudniejszy. Takie wahania są możliwe tylko wtedy, gdy bank centralny za mocno tnie, albo podnosi swoje stopy, by wpłynąć w ten sposób na stopy rynkowe i w ten sposób “uratować” gospodarkę. Dlatego lepiej byłoby, gdyby polityka banku centralnego była stabilna i przewidywalna i gdyby jej wpływ na wielkość stóp rynkowych był minimalny, co jest możliwe przy zastosowaniu reguły Friedmana. Jeśli natomiast chodzi o budżet, to w budżecie nie określa się podaży pieniądza, tylko wielkość wydatków rządowych. Oczywiście jeśli tych wydatków jest więcej niż dochodów i powstaje wysoki deficyt, to może to powodować inflację – zależy jak deficyt sfinansujemy.

      • Wybacz Ja za upierdliwość
        Ale inflację to wytłumaczyłeś mi dobrze co do zwrotu o który pytałam to spróbuję go zdefiniować, a ty wskażesz mi błędy.
        1]” Stałe tempo podaży pieniądza” to znaczy że państwo dodrukowuje co roku jednakową ilość pieniędzy, bez względu na potrzeby państwa /gospodarki/
        2] “Stałe tempo podaży pieniądza ” yo oznacza, e w państwie jest w obiegu jednakowa ilość pieniędzy zwiększana corocznie o pewna stałą kwotę / procent/ też bez względu na potrzeby państwa
        Ja jestem “techniczna” i precyzyjne zrozumienie tego zwrotu pomoże mi zrozumieć dokładnie o co Fridmanowi chodzi

        • Stałe tempo podaży pieniądza
          Stałe tempo podaży pieniądza oznacza, że ilość pieniądza rośnie w stałym, z góry określonym tempie, np. 3% rocznie. Czyli jeśli teraz mamy 100, to za rok powinno być 103, za dwa lata 106,09, itd. To oczywiście nie jest takie proste, bo jest kilka różnych “agregatów pieniężnych” i trzeba ustalić, który ma rosnąć o te 3, czy 4%.

  5. kto nam ustawia stopy?
    Gdy kryzys zaczął się rozkręcać miała miejsce dziwna rozmowa Merkel z Tuskiem.
    Później Tusk wyjaśnił, że w imię solidarności europejskiej trzeba utrzymać niskie stopy w Polsce (w domyśle – nawet wtedy, jeśli będzie to dla nas niekorzystne).
    Pamiętam z grubsza kawałek jego wypowiedzi ” nie może być tak, że jeden kraj ma wyższe stopy i na tym zarabia”.
    Bardzo mi się ta wypowiedz nie spodobała, czy słusznie?

    • Porównywanie stóp w Polsce i
      Porównywanie stóp w Polsce i strefie euro nie ma sensu. Nasza sytuacja gospodarcza jest inna, mamy wyższą inflację, za to łagodniejszy kryzys. Jeśli chodzi o zarabianie na stopach, to nie wiem co Tusk miał na myśli, zresztą to nie on o tym decyduje, tylko RPP. Może nie chodziło mu o stopy banku centralnego?

      • plusy minusów
        W tej umowie między Merkel a Tuskiem chodziło o to, aby kraje nie będące w strefie euro nie zechciały samowolnie ustalać stóp banku centralnego. Oczywiście jest RPP, więc taka umowa mogła by skutkować jedynie jakimś nieformalnym naciskiem.
        Cała sprawa jednak skończyła się na tej wypowiedzi, może żadne ustalenia nie zapadły.
        W innym przypadku jedyną zaletę nieposiadania euro diabli by wzięli.

        • Nie wiem, nie słyszałem o
          Nie wiem, nie słyszałem o tym. Może chodziło wtedy o ERM II? Gdybyśmy weszli do ERM II, to wtedy RPP musiałaby prowadzić swoją politykę w taki sposób, by kurs nie wypadł z “widełek”. W innym wypadku Tusk nie mógłby tu niczego ustalać. Zresztą nie wiem dlaczego Merkel miałoby zależeć na niskich stopach w Polsce.

  6. kto nam ustawia stopy?
    Gdy kryzys zaczął się rozkręcać miała miejsce dziwna rozmowa Merkel z Tuskiem.
    Później Tusk wyjaśnił, że w imię solidarności europejskiej trzeba utrzymać niskie stopy w Polsce (w domyśle – nawet wtedy, jeśli będzie to dla nas niekorzystne).
    Pamiętam z grubsza kawałek jego wypowiedzi ” nie może być tak, że jeden kraj ma wyższe stopy i na tym zarabia”.
    Bardzo mi się ta wypowiedz nie spodobała, czy słusznie?

    • Porównywanie stóp w Polsce i
      Porównywanie stóp w Polsce i strefie euro nie ma sensu. Nasza sytuacja gospodarcza jest inna, mamy wyższą inflację, za to łagodniejszy kryzys. Jeśli chodzi o zarabianie na stopach, to nie wiem co Tusk miał na myśli, zresztą to nie on o tym decyduje, tylko RPP. Może nie chodziło mu o stopy banku centralnego?

      • plusy minusów
        W tej umowie między Merkel a Tuskiem chodziło o to, aby kraje nie będące w strefie euro nie zechciały samowolnie ustalać stóp banku centralnego. Oczywiście jest RPP, więc taka umowa mogła by skutkować jedynie jakimś nieformalnym naciskiem.
        Cała sprawa jednak skończyła się na tej wypowiedzi, może żadne ustalenia nie zapadły.
        W innym przypadku jedyną zaletę nieposiadania euro diabli by wzięli.

        • Nie wiem, nie słyszałem o
          Nie wiem, nie słyszałem o tym. Może chodziło wtedy o ERM II? Gdybyśmy weszli do ERM II, to wtedy RPP musiałaby prowadzić swoją politykę w taki sposób, by kurs nie wypadł z “widełek”. W innym wypadku Tusk nie mógłby tu niczego ustalać. Zresztą nie wiem dlaczego Merkel miałoby zależeć na niskich stopach w Polsce.

  7. kto nam ustawia stopy?
    Gdy kryzys zaczął się rozkręcać miała miejsce dziwna rozmowa Merkel z Tuskiem.
    Później Tusk wyjaśnił, że w imię solidarności europejskiej trzeba utrzymać niskie stopy w Polsce (w domyśle – nawet wtedy, jeśli będzie to dla nas niekorzystne).
    Pamiętam z grubsza kawałek jego wypowiedzi ” nie może być tak, że jeden kraj ma wyższe stopy i na tym zarabia”.
    Bardzo mi się ta wypowiedz nie spodobała, czy słusznie?

    • Porównywanie stóp w Polsce i
      Porównywanie stóp w Polsce i strefie euro nie ma sensu. Nasza sytuacja gospodarcza jest inna, mamy wyższą inflację, za to łagodniejszy kryzys. Jeśli chodzi o zarabianie na stopach, to nie wiem co Tusk miał na myśli, zresztą to nie on o tym decyduje, tylko RPP. Może nie chodziło mu o stopy banku centralnego?

      • plusy minusów
        W tej umowie między Merkel a Tuskiem chodziło o to, aby kraje nie będące w strefie euro nie zechciały samowolnie ustalać stóp banku centralnego. Oczywiście jest RPP, więc taka umowa mogła by skutkować jedynie jakimś nieformalnym naciskiem.
        Cała sprawa jednak skończyła się na tej wypowiedzi, może żadne ustalenia nie zapadły.
        W innym przypadku jedyną zaletę nieposiadania euro diabli by wzięli.

        • Nie wiem, nie słyszałem o
          Nie wiem, nie słyszałem o tym. Może chodziło wtedy o ERM II? Gdybyśmy weszli do ERM II, to wtedy RPP musiałaby prowadzić swoją politykę w taki sposób, by kurs nie wypadł z “widełek”. W innym wypadku Tusk nie mógłby tu niczego ustalać. Zresztą nie wiem dlaczego Merkel miałoby zależeć na niskich stopach w Polsce.

  8. kto nam ustawia stopy?
    Gdy kryzys zaczął się rozkręcać miała miejsce dziwna rozmowa Merkel z Tuskiem.
    Później Tusk wyjaśnił, że w imię solidarności europejskiej trzeba utrzymać niskie stopy w Polsce (w domyśle – nawet wtedy, jeśli będzie to dla nas niekorzystne).
    Pamiętam z grubsza kawałek jego wypowiedzi ” nie może być tak, że jeden kraj ma wyższe stopy i na tym zarabia”.
    Bardzo mi się ta wypowiedz nie spodobała, czy słusznie?

    • Porównywanie stóp w Polsce i
      Porównywanie stóp w Polsce i strefie euro nie ma sensu. Nasza sytuacja gospodarcza jest inna, mamy wyższą inflację, za to łagodniejszy kryzys. Jeśli chodzi o zarabianie na stopach, to nie wiem co Tusk miał na myśli, zresztą to nie on o tym decyduje, tylko RPP. Może nie chodziło mu o stopy banku centralnego?

      • plusy minusów
        W tej umowie między Merkel a Tuskiem chodziło o to, aby kraje nie będące w strefie euro nie zechciały samowolnie ustalać stóp banku centralnego. Oczywiście jest RPP, więc taka umowa mogła by skutkować jedynie jakimś nieformalnym naciskiem.
        Cała sprawa jednak skończyła się na tej wypowiedzi, może żadne ustalenia nie zapadły.
        W innym przypadku jedyną zaletę nieposiadania euro diabli by wzięli.

        • Nie wiem, nie słyszałem o
          Nie wiem, nie słyszałem o tym. Może chodziło wtedy o ERM II? Gdybyśmy weszli do ERM II, to wtedy RPP musiałaby prowadzić swoją politykę w taki sposób, by kurs nie wypadł z “widełek”. W innym wypadku Tusk nie mógłby tu niczego ustalać. Zresztą nie wiem dlaczego Merkel miałoby zależeć na niskich stopach w Polsce.

  9. Dobry tekst. Dodalbym jeszcze
    Dobry tekst. Dodalbym jeszcze jedno prawo odnosnie podwyzszania skladki zdrowotnej: im wiecej pieniedzy ladujesz w jakas galaz systemu, tym bardziej staje sie nieudolna i marnotrawna. Naklady na biznes zdrowia rosna wbrew pozorom bardzo gwaltownie i w zaden sposob nie przeklada sie to na zdrowie przecietnego czlowieka.

    Przekladajac zwiekszenie skladki na skale mikro: wiecej pieniedzy = wiecej biur NFZ, wiecej dofinansowan do “darmowych” lekow, wiecej przedstawicieli medycznych, podwyzszenie plac w medycynie do X-krotnosci “sredniej” krajowej (ktora jest o prawie 600zl wyzsza niz mediana) itd.

  10. Dobry tekst. Dodalbym jeszcze
    Dobry tekst. Dodalbym jeszcze jedno prawo odnosnie podwyzszania skladki zdrowotnej: im wiecej pieniedzy ladujesz w jakas galaz systemu, tym bardziej staje sie nieudolna i marnotrawna. Naklady na biznes zdrowia rosna wbrew pozorom bardzo gwaltownie i w zaden sposob nie przeklada sie to na zdrowie przecietnego czlowieka.

    Przekladajac zwiekszenie skladki na skale mikro: wiecej pieniedzy = wiecej biur NFZ, wiecej dofinansowan do “darmowych” lekow, wiecej przedstawicieli medycznych, podwyzszenie plac w medycynie do X-krotnosci “sredniej” krajowej (ktora jest o prawie 600zl wyzsza niz mediana) itd.

  11. Dobry tekst. Dodalbym jeszcze
    Dobry tekst. Dodalbym jeszcze jedno prawo odnosnie podwyzszania skladki zdrowotnej: im wiecej pieniedzy ladujesz w jakas galaz systemu, tym bardziej staje sie nieudolna i marnotrawna. Naklady na biznes zdrowia rosna wbrew pozorom bardzo gwaltownie i w zaden sposob nie przeklada sie to na zdrowie przecietnego czlowieka.

    Przekladajac zwiekszenie skladki na skale mikro: wiecej pieniedzy = wiecej biur NFZ, wiecej dofinansowan do “darmowych” lekow, wiecej przedstawicieli medycznych, podwyzszenie plac w medycynie do X-krotnosci “sredniej” krajowej (ktora jest o prawie 600zl wyzsza niz mediana) itd.

  12. Dobry tekst. Dodalbym jeszcze
    Dobry tekst. Dodalbym jeszcze jedno prawo odnosnie podwyzszania skladki zdrowotnej: im wiecej pieniedzy ladujesz w jakas galaz systemu, tym bardziej staje sie nieudolna i marnotrawna. Naklady na biznes zdrowia rosna wbrew pozorom bardzo gwaltownie i w zaden sposob nie przeklada sie to na zdrowie przecietnego czlowieka.

    Przekladajac zwiekszenie skladki na skale mikro: wiecej pieniedzy = wiecej biur NFZ, wiecej dofinansowan do “darmowych” lekow, wiecej przedstawicieli medycznych, podwyzszenie plac w medycynie do X-krotnosci “sredniej” krajowej (ktora jest o prawie 600zl wyzsza niz mediana) itd.

  13. Dobry tekst. Dodałbym tylko
    Dobry tekst. Dodałbym tylko jedną uwagę. Mianowicie niestety w ekonomii nic nie jest jednostronne. Jakkolwiek zgadzam się, że niskie stopy w stanach pozwolily rosnac bance na domach, to jednak stopy to tylko jedna strona medalu.

    Znacznie wieksza czesc winy ponosza bankierzy, ktorzy dawali kredyty ludziom, ktorzy absolutnie nie powinni kredytow otrzymac. Sytuacja w Stanach przed kryzysem byla paranoiczna. Ludzie mieli po 8 domów, z kredytami zbudowanymi w ten sposob, ze ceny nieruchomosci (zabezpieczen) rosly, wiec brali coraz wieksze kredyty na inne splacane nieruchomosci. Banki natomiast ignorujac wszelkie ryzyko rozdawaly (tworzyly) pieniadze.

    Nagle ludzie sie zorientowali, ze tych 8 domow nie mozna sprzedac, bo nie ma kto ich kupic i ceny polecialy na ryj. Banki przejely hipoteki, ale okazalo sie ze sa bezwartosciowe, bo nie da sie ich spieniezyc. Mozna sobie na youtube obejrzec, jak buldozery niszcza cale nowe osiedla, bo taniej wyszlo bankom je zniszczyc niz utrzymywac. To jest dopiero paranoja.

    I teraz paranoja najwieksza. Skoro banki podejmowaly zle decyzje ekonomiczne (notabene w skali mikro), to powinny za to zaplacic, jak kazde przedsiebiorstwo. Niestety dlugi przejelo panstwo i nic sie w zasadzie nie zmienilo poza tym, ze dlug publiczny usa rosnie w zastraszajacym tempie i caly swiat ma kryzys.

    No ale poki Benkowi starczy farby drukarskiej i caly Swiat kupuje amerykanskie dlugi nie ma sie czym przejmowac.

    Szczerze – nie wiem, jak powinno sie budowac polityke ekonomiczna panstw. Na tym etapie mam wrazenie, ze musi sie cos jeszcze wydarzyc i potrzebujemy jakiegos nowego systemu finansowego, ktory nie bedzie stymulowal baniek.

    • Zgadzam się, ale dlaczego
      Zgadzam się, ale dlaczego banki udzieliły tylu kredytów? Bo im się to opłacało, a opłacało się dlatego, że Fed obniżył stopy niemal do zera. Czemu zignorowano przy tym ryzyko? Podejrzewam, że właśnie dlatego, że spodziewano się ratunku ze strony rządu “jakby co”. No i słusznie się spodziewano. Jeśli natomiast chodzi o system finansowy, który nie będzie sprzyjał powstawaniu baniek, to najrozsądniejsza wydaje mi się właśnie kontrola podaży pieniądza.

  14. Dobry tekst. Dodałbym tylko
    Dobry tekst. Dodałbym tylko jedną uwagę. Mianowicie niestety w ekonomii nic nie jest jednostronne. Jakkolwiek zgadzam się, że niskie stopy w stanach pozwolily rosnac bance na domach, to jednak stopy to tylko jedna strona medalu.

    Znacznie wieksza czesc winy ponosza bankierzy, ktorzy dawali kredyty ludziom, ktorzy absolutnie nie powinni kredytow otrzymac. Sytuacja w Stanach przed kryzysem byla paranoiczna. Ludzie mieli po 8 domów, z kredytami zbudowanymi w ten sposob, ze ceny nieruchomosci (zabezpieczen) rosly, wiec brali coraz wieksze kredyty na inne splacane nieruchomosci. Banki natomiast ignorujac wszelkie ryzyko rozdawaly (tworzyly) pieniadze.

    Nagle ludzie sie zorientowali, ze tych 8 domow nie mozna sprzedac, bo nie ma kto ich kupic i ceny polecialy na ryj. Banki przejely hipoteki, ale okazalo sie ze sa bezwartosciowe, bo nie da sie ich spieniezyc. Mozna sobie na youtube obejrzec, jak buldozery niszcza cale nowe osiedla, bo taniej wyszlo bankom je zniszczyc niz utrzymywac. To jest dopiero paranoja.

    I teraz paranoja najwieksza. Skoro banki podejmowaly zle decyzje ekonomiczne (notabene w skali mikro), to powinny za to zaplacic, jak kazde przedsiebiorstwo. Niestety dlugi przejelo panstwo i nic sie w zasadzie nie zmienilo poza tym, ze dlug publiczny usa rosnie w zastraszajacym tempie i caly swiat ma kryzys.

    No ale poki Benkowi starczy farby drukarskiej i caly Swiat kupuje amerykanskie dlugi nie ma sie czym przejmowac.

    Szczerze – nie wiem, jak powinno sie budowac polityke ekonomiczna panstw. Na tym etapie mam wrazenie, ze musi sie cos jeszcze wydarzyc i potrzebujemy jakiegos nowego systemu finansowego, ktory nie bedzie stymulowal baniek.

    • Zgadzam się, ale dlaczego
      Zgadzam się, ale dlaczego banki udzieliły tylu kredytów? Bo im się to opłacało, a opłacało się dlatego, że Fed obniżył stopy niemal do zera. Czemu zignorowano przy tym ryzyko? Podejrzewam, że właśnie dlatego, że spodziewano się ratunku ze strony rządu “jakby co”. No i słusznie się spodziewano. Jeśli natomiast chodzi o system finansowy, który nie będzie sprzyjał powstawaniu baniek, to najrozsądniejsza wydaje mi się właśnie kontrola podaży pieniądza.

  15. Dobry tekst. Dodałbym tylko
    Dobry tekst. Dodałbym tylko jedną uwagę. Mianowicie niestety w ekonomii nic nie jest jednostronne. Jakkolwiek zgadzam się, że niskie stopy w stanach pozwolily rosnac bance na domach, to jednak stopy to tylko jedna strona medalu.

    Znacznie wieksza czesc winy ponosza bankierzy, ktorzy dawali kredyty ludziom, ktorzy absolutnie nie powinni kredytow otrzymac. Sytuacja w Stanach przed kryzysem byla paranoiczna. Ludzie mieli po 8 domów, z kredytami zbudowanymi w ten sposob, ze ceny nieruchomosci (zabezpieczen) rosly, wiec brali coraz wieksze kredyty na inne splacane nieruchomosci. Banki natomiast ignorujac wszelkie ryzyko rozdawaly (tworzyly) pieniadze.

    Nagle ludzie sie zorientowali, ze tych 8 domow nie mozna sprzedac, bo nie ma kto ich kupic i ceny polecialy na ryj. Banki przejely hipoteki, ale okazalo sie ze sa bezwartosciowe, bo nie da sie ich spieniezyc. Mozna sobie na youtube obejrzec, jak buldozery niszcza cale nowe osiedla, bo taniej wyszlo bankom je zniszczyc niz utrzymywac. To jest dopiero paranoja.

    I teraz paranoja najwieksza. Skoro banki podejmowaly zle decyzje ekonomiczne (notabene w skali mikro), to powinny za to zaplacic, jak kazde przedsiebiorstwo. Niestety dlugi przejelo panstwo i nic sie w zasadzie nie zmienilo poza tym, ze dlug publiczny usa rosnie w zastraszajacym tempie i caly swiat ma kryzys.

    No ale poki Benkowi starczy farby drukarskiej i caly Swiat kupuje amerykanskie dlugi nie ma sie czym przejmowac.

    Szczerze – nie wiem, jak powinno sie budowac polityke ekonomiczna panstw. Na tym etapie mam wrazenie, ze musi sie cos jeszcze wydarzyc i potrzebujemy jakiegos nowego systemu finansowego, ktory nie bedzie stymulowal baniek.

    • Zgadzam się, ale dlaczego
      Zgadzam się, ale dlaczego banki udzieliły tylu kredytów? Bo im się to opłacało, a opłacało się dlatego, że Fed obniżył stopy niemal do zera. Czemu zignorowano przy tym ryzyko? Podejrzewam, że właśnie dlatego, że spodziewano się ratunku ze strony rządu “jakby co”. No i słusznie się spodziewano. Jeśli natomiast chodzi o system finansowy, który nie będzie sprzyjał powstawaniu baniek, to najrozsądniejsza wydaje mi się właśnie kontrola podaży pieniądza.

  16. Dobry tekst. Dodałbym tylko
    Dobry tekst. Dodałbym tylko jedną uwagę. Mianowicie niestety w ekonomii nic nie jest jednostronne. Jakkolwiek zgadzam się, że niskie stopy w stanach pozwolily rosnac bance na domach, to jednak stopy to tylko jedna strona medalu.

    Znacznie wieksza czesc winy ponosza bankierzy, ktorzy dawali kredyty ludziom, ktorzy absolutnie nie powinni kredytow otrzymac. Sytuacja w Stanach przed kryzysem byla paranoiczna. Ludzie mieli po 8 domów, z kredytami zbudowanymi w ten sposob, ze ceny nieruchomosci (zabezpieczen) rosly, wiec brali coraz wieksze kredyty na inne splacane nieruchomosci. Banki natomiast ignorujac wszelkie ryzyko rozdawaly (tworzyly) pieniadze.

    Nagle ludzie sie zorientowali, ze tych 8 domow nie mozna sprzedac, bo nie ma kto ich kupic i ceny polecialy na ryj. Banki przejely hipoteki, ale okazalo sie ze sa bezwartosciowe, bo nie da sie ich spieniezyc. Mozna sobie na youtube obejrzec, jak buldozery niszcza cale nowe osiedla, bo taniej wyszlo bankom je zniszczyc niz utrzymywac. To jest dopiero paranoja.

    I teraz paranoja najwieksza. Skoro banki podejmowaly zle decyzje ekonomiczne (notabene w skali mikro), to powinny za to zaplacic, jak kazde przedsiebiorstwo. Niestety dlugi przejelo panstwo i nic sie w zasadzie nie zmienilo poza tym, ze dlug publiczny usa rosnie w zastraszajacym tempie i caly swiat ma kryzys.

    No ale poki Benkowi starczy farby drukarskiej i caly Swiat kupuje amerykanskie dlugi nie ma sie czym przejmowac.

    Szczerze – nie wiem, jak powinno sie budowac polityke ekonomiczna panstw. Na tym etapie mam wrazenie, ze musi sie cos jeszcze wydarzyc i potrzebujemy jakiegos nowego systemu finansowego, ktory nie bedzie stymulowal baniek.

    • Zgadzam się, ale dlaczego
      Zgadzam się, ale dlaczego banki udzieliły tylu kredytów? Bo im się to opłacało, a opłacało się dlatego, że Fed obniżył stopy niemal do zera. Czemu zignorowano przy tym ryzyko? Podejrzewam, że właśnie dlatego, że spodziewano się ratunku ze strony rządu “jakby co”. No i słusznie się spodziewano. Jeśli natomiast chodzi o system finansowy, który nie będzie sprzyjał powstawaniu baniek, to najrozsądniejsza wydaje mi się właśnie kontrola podaży pieniądza.