Reklama

Reklama

Nigdy nie naśmiewałem się z religii, naśmiewałem się z tego, co niektórzy, z niej zrobili. Parafrazując Paula Verhoevena, holenderskiego reżysera: Nie wierzę w Boga, choć bardzo mi go brakuje.

Scjentologia: Autorem tego pseudointelektualnego bełkotu był niejaki Ron Hubbard, autor kiepskich nowelek science-fiction, mitoman i fantasta, rzekomo oślepiony na wojnie i cudownie ozdrowiały; również dowódca łodzi podwodnej. Dał się poznać, jako wysokiej klasy imbecyl ostrzeliwujący niezamieszkałą – na szczęście – wyspę na wodach terytorialnych Meksyku. Nikt, niestety, nie przypuszczał, że zakład między pisarzami science-fiction, Ronem Hubbardem i Kurtem Vonnegutem, o napisanie nowej religii zostanie rozstrzygnięty na korzyść Rona Hubbarda. I jeśli można by przeżyć stracone bezpowrotnie tysiąc pięćset dolarów przez Kurta Vonneguta, to nie można jakoś przejść obojętnie wobec faktu olbrzymiej popularności tych psycho-religijnych-kosmo-bzdur, dzięki której wyrosła w Ameryce religijna mafia, jaką się stała dzięki pustynnej chłonności niewykorzystanych komórek mózgowych – rosnącej z każdym dniem od ukazania się drukiem – jej wyznawców.

Cokolwiek pobieżnie to jednak pragnę nakreślić w co, na dodatek, płacący krocie dyrektorom tej mafii, wyznawca scjentologii wierzy.

Był sobie 75 milionów lat temu międzyplanetarny dyktator Xenu – musimy stwierdzić, nazwa, godna co najmniej Star Treka. Planety, którymi rządził, musiały przypominać megasuperhiper Chiny, albo coś w tym rodzaju – skoro „nadmiarową populację” postanowił był zgładzić; wnioskujemy z tego, że jedyną przyjemnością było w tym królestwie służenie Xenu, a po robocie gremialne dupczenie, choć możliwe jest też, że tamtejsze istoty rosły sobie po prostu na krzakach. Zważywszy, że Xenu wywiózł kosmicznymi samolotami (podobnymi do Douglas DC8) na planetę Teegeeack (obecna Ziemia), miliardy zamrożonych lub też sparaliżowanych ofiar (w tym miejscu nie ma zgodności), dupczenie musiało przyjąć apokaliptyczne rozmiary, bo, mimo iż Xenu był dyktatorem mądrym, a nawet bardzo mądrym, to na ograniczenie w jakikolwiek sposób, co do ilości posiadanych „dzieci” nie wpadł. 75 milionów lat temu, zamrożone ofiary wysłał na pewną śmierć na Ziemię. Umieścił je sprytnie, bo był to spryciarz nad spryciarze, wokół wulkanów i tym sparaliżowanym lub zamrożonym biedakom, przypierdolił bombami, co najmniej wodorowymi. Nazywa się to „Incydent 2”. Dusze pomordowanych zwane thetanami, rozwiane zostały nuklearnym paroksyzmem. Xenu, spanikowany, zapomniał, że dusze zechcą powrócić – a wrócą jak słusznie się domyślał nieźle wkurwione – więc wyłapał je wszystkie za pomocą ultranowoczesnego cyberlepiszcza, do którego jak muchy wpadały duszyczki automatycznie pakowane do jakichś wirtualnych pudeł. Spryciarz nad spryciarze umieścił pudła w swoich hipergigantycznych kinach, gdzie wyświetlane trójwymiarowe filmy, niczym niewidzialny kurz osiadły na spakowanych w kartonach duszyczkach, wmawiając im zupełnie nieprawdziwe historie.

Nazywa się to „Implant R6”, ale istnieje druga łatwiejsza nazwa – „Ściana Ognia”. Wmówiły im te filmy, Boga i Diabła, jakiegoś Chrystusa, a zapewne i odpowiedzialnością za Żydów, czy seks nieletnich, też by można je było obarczyć. Po seansie filmowym, dusze ogłupiałe fantastyczną fabułą zaczęły się organizować w skupiska, ponieważ oglądały ten sam film i myślały, że są jedną osobą. Zamieszkały później w ludzkich ciałach i pasożytują w nich do teraz. Na szczęście nielojalni oficerowie uwięzili złego Xenu na jednej z siedemdziesięciu sześciu planet za pomocą: Góry, pola siłowego i wiecznej, a jakże, baterii. Po 75 milionach lat thetany wypełniają każdego z nas, bo oglądnęły zły film dyktatora Xenu. Bóg, Jezus, Diabeł – to wszystko wina pierwszego pełnometrażowego filmu science-fiction made in Xenu. Gnębiących ludzi, pasożytniczych thetanów, można się oczywiście pozbyć, wpłacając odpowiednią kwotę na konto kościoła scjentologicznego. Za pomocą kilkudziesięciu tysięcy dolarów zostaniemy ogołoceni przemyślnym scjentologicznym depilatorem ze wszystkich trosk, wliczając w to również i troskę o pieniądze. Abderyta Ron Hubbard opuścił nas w 1986 roku, zostawiając ludzkości miliony wyznawców, setki kościołów i tysiące wysoko wtajemniczonych nauczycieli w najwyższe arkana scjentologii spieszących im z pomocą na widok każdego wyciągniętego w ich kierunku dolara, euro, a od niedawna, naszej poczciwej Złotówki.

Reklama

14 KOMENTARZE

  1. Nic straconego
    Znajdzie się miejsce i dla religii a’la Vonnegut.

    Czerpiąc garściami z Kociej Kołyski ogłaszam nową religię: Vonnegutyzm. Jej wyznawcy w trakcie obrządków będą wysławiać Lód-9 popierdując i stepując. Liczę na tłumy wiernych. Czeki wykluczone, liczy się tylko gotówka w używanych banknotach lub karta kredytowa z numerem PIN.

    P.S. Czyż to nie byłby piękny widok popierdującego i stepującego Toma Cruise’a w trakcie obrządku przyjmowania Lodu-9?

  2. Nic straconego
    Znajdzie się miejsce i dla religii a’la Vonnegut.

    Czerpiąc garściami z Kociej Kołyski ogłaszam nową religię: Vonnegutyzm. Jej wyznawcy w trakcie obrządków będą wysławiać Lód-9 popierdując i stepując. Liczę na tłumy wiernych. Czeki wykluczone, liczy się tylko gotówka w używanych banknotach lub karta kredytowa z numerem PIN.

    P.S. Czyż to nie byłby piękny widok popierdującego i stepującego Toma Cruise’a w trakcie obrządku przyjmowania Lodu-9?